30.01.2015

Something EXTRA

       Nie, to nie rozdział, to wyzwanie od Ass... Pod spodem zasady a jeszcze nizej samo opowiadanie. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Pozdrawiam :)
A tu takie małe wyzwanie!
? Dobra... Yuri wpadła na taki trochę dziwny pomysł XD Spróbuj napisać krótkie opowiadanie w którym bierzesz udział ty i ja + osoby które sama sobie wybierzesz. Przynajmniej 10 linijek! :D

Droga ku zgubie

 
       Dziewczyna o ciemno blond włosach związanych w kok, siedziała na swojej pryczy i z uwagą czytała pewną książkę. Turkusowe okulary zjechały jej odrobinę z nosa, więc poprawiła je, nie przerywając lektury. Jeden z kosmyków wysunął jej się z fryzury i opadł na twarz. Spojrzała na niego spode łba swoimi niebieskimi oczętami, jakby zapragnęła go spalić. Niecierpliwym ruchem odgarnęła go za ucho i ponownie skupiła się na książce. Siedząc tak wyjątkowo poważnie, dziewczyna, wcale nie wyglądała, jakby miała 12 lat.
       Nagle gdzieś dalej dało się słychać szczęk kluczy, a potem głośne kroki, które odbijały się echem po korytarzu. Niebieskooka szybko zamknęła książkę i schowała ją pod materac. Zrobiła to w ostatniej chwili. Zamek w drzwiach szczęknął i  w progu jej szarej, zimnej celi, pojawił się mężczyzna średniego wzrostu, o czarnych oczach i tego samego koloru oczach. Jego spojrzenie, gdy tylko wszedł do pomieszczenia, natychmiast spoczęło na dziewczynie. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, a ona odwzajemniła to spojrzenie. W momencie, gdy żarówka na suficie na chwilę zgasła, ich oboje przeszedł dreszcz. Kiedy w celi znów było jasno, mężczyzna podszedł do blondynki, złapał ją za łokieć i brutalnie poderwał do góry, by po chwili pociągnąć ją za sobą. Dziewczyna opierała się przez chwilę, a on ją spoliczkował. Spojrzała na niego mrużąc oczy.
- Gdzie mnie ciągniesz? - zapytała odważnie.
- To czas, by wyjść na arenę.
       Niebieskooka spojrzała na niego z przerażeniem. Nie mogła w to uwierzyć. A więc wkońcu się stało. Zapadł wyrok. Wyrok śmierci.
       Szli oboje ciemnymi korytarzami. On przodem, a ona za nim, ze spuszczoną głową i ponurymi myślami kłębiącymi jej się mózgownicy. Wiedziała, że jedynym sposobem na ocalenie, jest ucieczka. Ale wątpiła, czy dałaby radę wydostać się z areny. Gdy w końcu korytarz się skończył, weszła za mężczyzną, do niewielkiego szarego pokoju. Nie było tam nic poza dwoma krzesłami i klatką, która stała w samym centrum pomieszczenia. Facet złapał ją za nadgarstek i przykuł do jednego krzesła, przy okazji pchając ją na nie tak, że musiała usiąść.
- Bądź cierpliwa - powiedział. - Już niedługo.
       Blondynkę przeszył dreszcz. Wiedziała, że nic nie może już zrobić. Zginie. Była tego pewna.
       Siedziała tak w ciszy przez bardzo długi czas. A przynajmniej myślała, że minęło tak wiele czasu, choć w rzeczywistości, to było zaledwie 5 minut. Wtedy drzwi się tworzyły i ten sam ciemnowłosy mężczyzna wszedł do pokoju, ciągnąc za sobą inną postać. W przeciwieństwie do niebieskookiej, ta dziewczyna, była niziutka i niekoniecznie szczupła, choć również nie można jej było nazwać grubą. Miała sięgające łopatek, rozpuszczone ciemno blond włosy i brązowe oczy. Z zapałem szarpała się i wyrywała, ale jej strażnik był silniejszy. Złapał ją za włosy i wsadził siłą do klatki. Po chwili odwrócił się i spojrzał na niebieskooką. Zanim dziewczyna zdążyła choćby pisnąć, już był przy niej i uwalniał ją z kajdanek, po czym ją również wepchnął do klatki, po czym wyszedł.
       Niebieskooka spojrzała na dziewczynę, która stała obok. Była co prawda od niej niższa, ale wyglądała na starszą. Mogła mieć jakieś 15 lat. Siłowałała się właśnie z prętami, najpierw szarpiąc, a potem zawzięcie kopiąc. W końcu przestała i oparła się policzkiem o pręty. Po chwili podniosła głowę i popatrzyła na niebieskooką.
- Jak się nazywasz? - zapytała wyjątkowo spokojnym głosem
- Assari Cleto, ale raczej jestem znana pod imieniem Yuri.
       Brązowooka przyjrzała jej się, po czym odezwała się:
- Będę ci mówić Ass, ok?
- Nie ma sprawy - odparła Yuri wzruszając ramionami. - A ty? Jak się nazywasz?
- Tigraria Skulbaka Karuna, ale możesz mi mówić Tigra.
       Cleto skinęła głową. Przez chwilę obie milczały.
- Wiesz, że czeka nas pewna śmierć - bardziej stwierdziła, niż zapytała Ass.
- W takim razie stawmy jej czoła - zaproponowała Tigra. - Jesteś ze mną?
       Yuri przez chwilę przyglądała się dziewczynie ze zdumieniem i właśnie wtedy dostrzegła w jej oczach iskrę szaleństwo. Lubiła szalonych ludzi. Spojrzała brązowookiej w twarz i uśmiechnęła się.
- No jasne - odpowiedziała z szatańskim uśmiechem na ustach.
       Właśnie wtedy klatka się poruszyła i zaczęła jechać ku górze. Dziewczyny popatrzyły po sobie, a w ich oczach zapłonęły figlarne ogniki.
- Skoro już jedziemy ku śmierci...
- ... zróbmy im taką jatkę, by nigdy o nas nie zapomnieli.

27.01.2015

Rozdział 45 - Koniec z Potterem

       Od czasu feralnego  balu jak ja go nazywałam minęły już dwa tygodnie. Był już luty a śnieg na dworze powoli zaczynał topnieć. Te dwa tygodnie, to był koszmarny okres. Chyba przeszłam jakieś załamanie nerwowe, a przynajmniej tak twierdzą dziewczyny. Nie wiem. Tak prawdę mówiąc, to prawie niczego nie pamiętam. Wszystko było jakby snem. Nie pamiętam lekcji, posiłków ani rozmów. Jedyne czego jestem pewna, to fakt, że dziewczyny były ze mną przez cały ten czas. Nie wiem jak one ze mną wytrzymywały. Byłam jak robot. I pomyśleć, że to tylko przez jednego idiotę. Ech... Co miłość potrafi zrobić z człowiekiem. Tfu... Nie miłość. To było tylko głupie zauroczenie. Byłam tego pewna, choć dziewczyny jakoś nie były co do tego przekonane. Przez dwa tygodnie myślałam tylko o nim. Wciąż byłam smutna i przygnębiona. Oczywiście chyba powinnam wspomnieć, że James w dalszym ciągu mnie ignorował. Zapewne nadal bym cierpiała, ale zdarzył się dzisiejszego dnia ciąg wypadków, które pozwoliły mi się pozbierać.
       Zaczęło się z samego ranka, gdy znów wstałam załamana i poszłam bezmyślnie do łazienki. Kiedy wyszłam, dziewczyny już na mnie czekały. Posadziły mnie na łóżku i zaczęły wykład. Nie miałam pojęcia o czym one do mnie mówią. Tak szczerze, to nie słuchałam ich zbyt uważnie. I właśnie wtedy zdarzyła się pierwsza, dziwaczna sytuacja.
       Nagle poczułam na policzku ostre uderzenie, a po chwili pieczenie. Zdziwiona syknęłam z bólu i chyba po raz pierwszy od tych dwóch tygodni oprzytomniałam. Spojrzałam zaskoczona na dziewczyny. Ku swojemu zdziwieniu, tuż przed sobą zobaczyłam Ann, z uniesioną ręką. Zrozumiałam co się stało. Spoliczkowała mnie. Spojrzałam na nią ze zdumieniem.
- No, nareszcie - stwierdziła zniecierpliwiona. - W końcu zwracasz na nas uwagę.
       Patrzyłam na nią jak na kretynkę, nie rozumiejąc o co jej chodzi, a ona tymczasem kontynuowała.
- Od dwóch tygodni chodzisz jak nieprzytomna. Wszyscy mają już tego dość. Weź się wreszcie w garść dziewczyno. Przez długi czas ignorowałaś Pottera i mu odmawiałaś. Teraz role się odwróciły. On ignoruje ciebie. Ale... Co z tego? Mówi się trudno, żyje się dalej. Tak, wiem. Przez długi czas uważałam, że coś do niego czujesz. Ale ty sama wciąż tego nie wiesz. Więc może wreszcie byś sobie dała spokój z tym użalaniem się nad sobą i wróciłabyś wreszcie do normalnego życia.
       Przez chwilę patrzyłam na Ann zdumiona, jednak kiedy dotarły do mnie jej słowa, rzuciłam jej się na szyję.
- Dziękuję - powiedziałam przytulając przyjaciółkę. - Dzięki, że mi przyłożyłaś. Otworzyło mi to oczy.
- Nareszcie - odpowiedziała dziewczyna ze śmiechem.- A poza tym Potter to palant, skoro zaczął cię ignorować. No bo powiedz mi, jak tu cię ignorować? Tak się nie da - odparła ze śmiechem.
- No oczywiście - odparłam przekornie, na co wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
       I właśnie tak się zaczęło, a potem, było już tylko lepiej. Na śniadaniu miałam doskonały humor. Razem z dziewczynami śmiałyśmy się przez niemal cały posiłek. Mina nieco mi zrzedła, kiedy do sali weszli Huncwoci, ale dziewczyny natychmiast mnie zagadały i szybko  zapomniałam o swoich problemach. Po chwili obok mnie usiadł Syriusz.
- Siemka Ruda - przywitał się z uśmiechem.
- Siema Black - odparłam równie wesoło jak on.
- Widzę, że humorek dzisiaj dopisuje - stwierdził z lekkim uśmiechem Lunatyk, który usiadł naprzeciw mnie.
- A czemu miałby nie dopisywać? - zapytałam.
- No wiesz... - zaczął niepewnie i popatrzył najpierw na Syriusza a potem na dziewczyny, które lekko pokiwały głowami. - Ostatnio nie miałaś raczej humoru.
- E tam... Gorszy okres. Każdemu się zdarza - odpowiedziałam, machnąwszy przy tym lekceważąco ręką.
       Prawda była jednak taka, że odkąd zobaczyłam Jamesa, byłam nieco spięta. Wciąż nie czułam się dobrze będąc przy nim. Wciąż czułam ból. Ale szybko skupiłam się na żartującym Syriuszu. Hah... To był dobry pomysł. Wygłupy przyjaciela, natychmiast odwróciły moją uwagę od wszelkich zmartwień. Śmiałam się często i w pewnej chwili miałam wrażenie, że przez twarz zamyślonego Jamesa, przemknął cień zaskoczenia, gdy usłyszał mój śmiech, a potem chyba zaczął mi się przyglądać. Starałam się jednak nie patrzeć w jego kierunku. Nie miałam zamiaru robić sobie nadziei.
       Minęło wesołe śniadanie, a po nich nadeszły lekcje. Tego dnia wszystko mi się udawało. Nie myślałam o Jamesie. Skupiłam się tylko i wyłącznie za zajęciach. Kiedy już razem z dziewczynami miałyśmy spokój, udałyśmy się do biblioteki, ale tak często i głośno się śmiałyśmy, że bibliotekarka, w końcu nas wyrzuciła. Wróciłyśmy więc do PW odrobić lekcje. Szybko się z tym uwinęłam, po czym postanowiłam wybrać się na błonia. Dziewczyny miały jeszcze trochę do zrobienia, ale obiecały, że jak skończą, to dołączą do mnie na spacerze.
       Wyszłam więc z PW i udałam się korytarzem ku wyjściu. W drzwiach wejściowych spotkałam Jamesa, który właśnie zmierzał w kierunku wieży. Szybko go minęłam, starając się nie zwracać na niego uwagi. Ale było już za późno. Moje myśli skoncentrowały się na szukającym. Szybko przeszłam przez błonia, udając się w kierunku jeziora. Weszłam na pomost i usiadłam. Spojrzałam na swoje odbicie w tafli wody i zaczęłam rozmyślać.
     Pomyślałam o Potterze. O rany! Jak strasznie nie chciałam o nim myśleć. Ale jak widać nie było mi to dane. Znów poczułam smutek i zawód. Tak bardzo się co do niego pomyliłam. A myślałam, że go znam, że wiem o nim tak wiele. Jak widać, nie znałam go jednak tak dobrze. I czy on wogóle był moim przyjacielem? Westchnęłam. Tak wiele niewiadomych. Przyjrzałam się odbiciu z wodnym zwierciadle. Patrzyła na mnie smutna twarz o błyszczących, zielonych oczach i zaczerwienionych od smagania wiatru, policzków. Zaczęłam się zastanawiać, czy wyjście na dwór bez dziewczyn było dobrym pomysłem. I właśnie wtedy miało miejsce to wydarzenie, które już całkowicie oderwało mnie od ponurych myśli.
- Hej - usłyszałam za sobą łagodny głos.
       Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za mną wysokiego, dobrze zbudowanego siódmoklasistę o czarnych włosach i niebieskich oczach. Był to kapitan drużyny gryfonów w Quidditchu.
- Hej Shawn.
- Mogę się przysiąść?
- Jasne - odpowiedziałam, przesuwając się, by zrobić mu miejsce.
- Co się stało? - zapytał łagodnie.
- Ech... To nic - odpowiedziałam z westchnieniem.
- Nie kłam. Co jest grane? Chodzi o jakiegoś chłopaka?
       Spojrzałam na niego zdziwiona. Skąd on to wiedział? No, ale... Pewnie nie trudno się tego domyśleć patrząc na mnie. Skinęłam więc tylko potwierdzająco głową.
- Nie przejmuj się nim - poradził zapatszywszy się w jakiś punkt w oddali. - My faceci już tak mamy, że względem dziewczyn dziwacznie się zachowujemy. Jesteśmy, zmienni, niestali. Nie wiem ci ci zrobił ten chłopak, ale mogę dać ci pewną radę. Nie próbuj o nim zapomnieć.
       Spojrzałam na kapitana drużyny jak na wariata. Chyba to dostrzegł, bo uśmiechnął się do mnie lekko i powiedział:
- Chodzi o to, że wy dziewczyny, zawsze jak zostaniecie przez chłopaka zranione, robicie wszystko by o nim zapomnieć. Ale to nie jest wyjście. Myślę, że najlepiej jest stawić czoła cierpieniu. Jeśli je pokonacie, zapomnicie o bólu. Może ty też powinnaś spróbować?
       Zastanowiły mnie słowa chłopaka. Ale może on miał rację. Tyle, że. Nie byłam pewna, czy dałabym sobie z tym radę. Chyba wyczytał to z mojej twarzy, bo uśmiechnął się i znów się odezwał:
- Oczywiście, to nie musi być dobry sposób. Ale myślę, że powinnaś się pogodzić z tym co się stało, przyjąć to do wiadomości i zaakceptować. A potem poprostu zapomnij o całej sprawie, przestań zawracać sobie głowę tym problemem i poprostu idź dalej. Nie zmienisz przeszłości, ale zrób wszystko, by przyszłość była lepsza.
       Przyjrzałam się Shawnowi z zaskoczeniem i rozważyłam jego słowa. Miał rację. Powinnam zostawić przeszłość za sobą, a dokładniej, powinnam zostawić za sobą ten problem. Problem który nazywa się James Potter. Ale Shawn miał rację. Powinnam z nim skończyć. Właśnie to zamierzałam uczynić.
       Spojrzałam na błękitnookiego z uśmiechem.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy mała - odpowiedział wyszczerzając do mnie zęby w uśmiechu, po czym wstał i odszedł, a ja po kilku minutach poszłam w jego ślady.
       Kiedy wracałam do zamku na mojej twarzy błąkał się uśmiech i wiedziałam już, co powinnam zrobić. To koniec. Koniec z Jamesem Potterem.

-------------------------------------------------------

Hejka wam!
Jak widzicie rozdział pojawił się dość szybko. Na tablecie trudno mi ocenić długość rozdziału, ale chyba nie jest tragicznie. W każdym razie mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Jak odzyskam kompa to będzie post EXTRA.
A więc zapraszam do czytania i komentowania :-)

26.01.2015

Rozdział 44 - Życie jest beznadziejne

       Życie potrafi być piękne. Pełne przyjaźni, miłości, nadziei. Dobrze o tym wiedziałam. Miałam już wielu przyjaciół. Nadal ich mam. Często dawali mi oni nadzieję, kiedy się poddawałam. Pomagali, wspierali, zawsze przy mnie byli, gdy ich potrzebowałam. Jak do tej pory, myślałam, że nie zaznałam tylko miłości. Oczywiście bardzo kochałam rodziców, również siostrę, choć czasami miałam wrażenie, że na świecie nie istnieje podlejsza osoba. Byłabym w stanie oddać za nich życie. Ale jak dotąd, nigdy, ale to przenigdy nie czułam miłości do jakiegoś mężczyzny. Tak było do tej pory.
       Ale ostatnio... Ostatnio cały świat stawał na głowie. Już niczego nie byłam pewna. Nie wiedziałam czy nienawidzę, kocham, czy tylko darzę przyjaźnią. Niczego już nie wiedziałam. Po balu.
       Ech... Miałam wrażenie jakby to było wczoraj.
To było wczoraj.
Znów ty głosie?
Tak ja. Stęskniłaś się?
Bardzo.
Tylko tyle masz do powiedzenia.
No dobra, skoro chcesz. Nie, nie stęskniłam się i szczerze mówiąc miałam nadzieję, że może znikniesz.
Heh... Nie ma tak dobrze.
No właśnie widzę. Ale... Ten bal serio był wczoraj?
Mhm...
Serio? Rany! Myślałam, że minął już co najmniej tydzień.
Wybacz laska, ale się mylisz.
Ech...
       Z westchnieniem zaczęłam grzebać w jajecznicy na talerzu. Co się ze mną dzieje? Najpierw nie mogłam spać, potem obudziłam się niezwykle wcześnie, a teraz nie miałam apetytu i rozmyślałam o jakichś głupotach. Nie to żeby zagadnienia uczuciowe, były głupie, ale... NIE! Stop! Jesz śniadanie, a potem idziesz do dormitorium odrobić lekcje. Jak zrobisz to dziś, jutro będziesz miała z tym spokój i trochę odpoczniesz.
       Odetchnęłam. Moje logiczne rozumowanie przejęło stery w mózgu i skupiłam się na śniadaniu.
       W WS było cicho. Większość uczniów odsypiała wczorajszy bal. No i była sobota, więc można było dłużej pospać. Nagle do moich uszu dobiegły znajome głosy. Odwróciłam się i spojrzałam w kierunku wejścia. Do WS wchodzili właśnie James z Syriuszem.
- Cześć James - powiedziałam wesoło, kiedy przechodził obok mnie.
       Chłopak jednak nie zareagował i tylko przeszedł obojętnie obok mnie, całkowicie ignorując moją osobę. Patrzyłam ze zdumieniem jak razem z Syriuszem siada kawałek dalej. Co jest? Jak dotąd, taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Zwykle to on jako pierwszy się ze mną witał. O co tutaj chodzi?
       Przyjrzałam się chłopcom, którzy szeptem o czymś dyskutowali. Wyjęłam różdżkę z kieszeni i rzuciłam zaklęcie podsłuchiwania.
- James! Wyjaśnisz mi wreszcie co musisz tak pilnie załatwić? - usłyszałam zniecierpliwiony głos Łapy.
       Zaczęłam jeść jajecznicę udając, że nic nie słyszę, ale w rzeczywistości nie skupiałam swojej uwagi na niczym innym, jak tylko na ich rozmowie.
- Wczoraj na tym balu... - zaczął podekscytowany James. - Ja... Tańczyłem z jakąś dziewczyną i... No ten... Chcę się dowiedzieć kto to był.
- Coś omijasz - stwierdził Black przyglądając się uważnie przyjacielowi. - Gdyby chodziło tylko o taniec nie zareagowałbyś w taki sposób. Co jeszcze tam się stało?
       James milczał przez chwilę, ale w końcu powiedział:
- Ta dziewczyna... Ona mnie pocałowała. Ale... To nie był zwykły pocałunek. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś tak silnego. Nigdy. Chyba nawet przy Lily się tak nie czuję. To... to było jak błyskawica, szybkie i mocne, pozostawiło po sobie ślad. Ten pocałunek... Ta dziewczyna... To było jak anielska przyjemność,którą chciałbym się delektować znów i znów  i tak przez całe życie. To... To chyba miłość.
       Nie byłam w stanie słuchać tego dłużej. Wstałam szybko od stołu, robiąc przy tym niemiłosierny hałas i ruszyłam ku wyjściu z WS. Nie obchodziło mnie, czy chłopcy zwrócili na mnie uwagę. Miałam to gdzieś. W tej chwili chciałam być tylko jak najdalej od tego miejsca. I od Niego.
      Wypadłam na błonia i udałam się w kierunku swojego ulubionego miejsca. Pod drzewo, gdzie tak często siadaliśmy razem. Oparłam się plecami o korę i osunęłam się powoli na ziemię. Podkuliłam nagi i schowałam twarz w dłonie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że po moich policzkach spływają słone łzy. Dlaczego? Przecież powinnam się cieszyć. on wreszcie da mi spokój. Nie będę się już musiała nim martwić. O jeden problem mniej.
       Tylko... Czy ja aby na pewno tego właśnie chciałam? Tak długo odrzucałam jego zaloty. Ale... Przecież ostatnio... Nie! Ta wieź, która pojawiła się między nami, była jedną wielką pomyłką. James od pierwszej klasy zaklinał się, że mnie kocha. A jednak, teraz tak po prostu stwierdził, że jest zakochany w dziewczynie z którą tańczył wczoraj. Wiedziałam kim była. Znałam ją. Ale nie zamierzałam mu powiedzieć kim była. O nie. Nie teraz, gdy tak bardzo się pomyliłam względem niego. Myślałam, że może faktycznie nie jest jakimś podrywaczem, że naprawdę mu zależy. Ale się pomyliłam. Zostawił mnie, porzucił, mimo ciągłych zapewnień, że mne kocha. Jak widać to było kłamstwo. Rogacz nie był nic wart. Przeliczyłam się.
- Życie jest beznadziejne - wyszeptałam, a po policzkach popłynęły mi łzy.


***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


- ... To chyba miłość.
       Przez twarz Syriusz przemknął nagły szok. W tej samej chwili usłyszałem z boku głośny dźwięk i odwróciłem się w jego kierunku. Zdążyłem zauważyć jak rude włosy znikają w wejściu do WS. Zanim zdążyłem dokładnie zarejestrować, co właśnie się stało, Syriusz zapytał mnie ostrym tonem:
- Jak to się zakochałeś? A co z Rudą? Ona już nic dla ciebie nie znaczy?
- Sam już nie wiem - odpowiedziałem zrezygniwany. - Tak długo mi odmawiała. Może pora dać sobie spokój?
- Nie wierzę, że to mówisz, ale rób jak uważasz. Pomogę ci szukać tej dziewczyny, ale nie licz, że kiwnę choćby palcem, jak będziesz chciał ponownie startować do Rudej.
       Spojrzałem na Łapę z wdzięcznością i uśmiechnąłem się do niego. Był gotów mi pomóc, czegokolwiek nie robiłem, nawet jeśli to było głupie i bezsensowne. To był przyjaciel.
- A tak wogóle, to domyślasz się, że Ruda się na ciebie obrazi, prawda?
- Super - mruknąłem zrezygnowany. - Masz dla mnie jesz jakieś złe wieści?
- W szkole jest pewnie coś około pięciuset dziewczyn. Jak mamy wśród nich znaleźć tą jedną?
       Westchnąłem z rezygnacją. Miał rację. To może być problem.
- Życie jest beznadziejne - mruknąłem pod nosem, po czym zająłem się konsumpcją śniadania.

Koniec psot...


-------------------------------------------------------


Wiem, że rozdział nie zachwyca i nie jest długi, ale odpowiada na pytanie, które mi wszyscy zadawali. Czy Lily jest dziewczyną w czerwonej sukience? Macie odpowiedź.
Następny rozdział pojawi się zapewne jak odzyskam komputer. Ten piszę na tablecie, dlatego przepraszam za wszelkie błędy.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Pozdrawiam :-) 

21.01.2015

Rozdział 43 - Bal maskowy

Z dedykacją dla wszystkich, którzy tak długo czekali na ten rozdział :-) 


       I wreszcie nastał ten dzień. Wreszcie!!! Gdy tylko się obudziłam, nie myślałam o niczym innym. BAL. To już naprawdę dzisiaj. Nie byłam w stanie usiedzieć w miejscu, a to, że wyjątkowo nie było tego dnia lekcji, wcale mi nie pomagało. Obudziłam się wyjątkowo wcześnie i poszłam się umyć. Myślałam, że tylko ja tak bardzo to przeżywam, jednak jak się okazało nie byłam w tym osamotniona. Gdy wyszłam z łazienki dziewczyny już nie spały. Szybko wybrałyśmy się na śniadanie, a potem odwiedziłyśmy Hagrida. Musiałyśmy się czymś zająć, a rozmowa z gajowym była idealna, aby przestać myśleć o upływającym czasie. Kiedy jednak zorientowałyśmy się, że dochodzi 15:00 szybko się pożegnałyśmy i pognałyśmy czym prędzej do dormitorium. Bal zaczynał się o 18:00.
       I tak oto jestem właśnie w pokoju i maluję wykąpaną Ann. Dorcas jest w łazience, a ja pomagam blondwłosej. Kiedy nakładałam tusz na rzęsy dziewczyny Meadowes wyszła w ręczniku z pomieszczenia i usiadła na swoim łóżku przyglądając się moim działaniom.
- Powinnaś wziąć ten jaśniejszy cień - zasugerowała, gdy wybrałam jeden z ciemno fioletowych cieni do powiek. - Przecież nie chcemy, żeby nasza kochana mała Ann wyglądała, jakby miała sińce na oczach.
       Blondwłosa jęknęła, a my zaśmiałyśmy się z jej reakcji, jednak skorzystałam z rady przyjaciółki i wybrałam jaśniejszy kolor. Gdy makijaż był już gotowy do roboty zabrała się Dor i ułożyła Ann piękną fryzurę. Ja tymczasem poszłam do łazienki i wzięłam długą kąpiel. Kiedy wyszłam z wody zarzuciłam na plecy ulubiony jedwabny szlafrok o barwie głębokiej zieleni, który dostałam swego czasu od Dorcas na święta. Ona i Ann miały identyczne, tylko w innych kolorach.
       Kiedy wyszłam z łazienki Ann była już obrobiona, a ubranie leżało na jej łóżku. Właśnie czesała Dor kiedy wyszłam. Gdy spojrzałam na odbicie czarnej w lustrze, aż się zacięłam. Zawsze była ładna, jednak teraz umalowana i tak elegancko uczesana, wyglądała naprawdę olśniewająco. Gdy założy sukienkę na pewno będzie wyglądać wspaniale.
       W końcu przyszła kolej na mnie. Usiadłam przed lustrem i pozwoliłam dziewczynom zająć się moim wyglądem. Gdy w końcu po jakiejś pół godzinie pozwoliły mi otworzyć oczy, zobaczyłam przed sobą piękną dziewczynę. Kilka sekund zajęło mi zrozumienie, że to jestem ja. Oczy mi się rozszerzyły ze zdumienia. Dziewczyny widząc moją reakcję serdecznie się zaśmiały.
- Tak Lily. Wyglądasz bosko, ale przestań tak wyłupiać oczy bo ci tak zostanie i żaden chłopak nie będzie chciał z tobą tańczyć - zaśmiała się Dorcas.
       Otrząsnęłam się z szoku, po czym uściskałam dziewczyny.
- Ej, ej, ej. Uważaj! Zniszczysz moją fryzurę! - krzyczała Ann śmiejąc się.
- I mój makijaż - zawtórowała jej Dorcas.
       W radosnych nastrojach zaczęłyśmy się ubierać. Dor właśnie zdjęła szlafrok i zakładała stanik, gdy drzwi nagle się otworzyły. Do pokoju jak huragan wpadł Syriusz. Miał na sobie eleganckie czarne spodnie, a do tego koszulę z rozpiętymi u góry dwoma guzikami. Włosy miał starannie uczesane i wyglądał jeszcze bardziej oszałamiająco niż zazwyczaj. Jedynym, co nie pasowało do eleganckiego wyglądu chłopaka były bose stopy.
       Gdy przekroczył próg naszego pokoju, zatrzymał się z poślizgiem. Spojrzał na nas otwierając usta by o coś zapytać, gdy nagle zamarł, ze zszokowaną miną. Na początku nie zrozumiałam co się stało, jednak już po chwili dotarło to do mnie i natychmiast wypchnęłam Blacka z dormitorium. Gdy był już za drzwiami, przymknęłam je, by nie mógł nic zobaczyć i zapytałam:
- Czego chcesz?
       Przez chwilę nic nie mówił i tylko wpatrywał się we mnie z nic nierozumiejącą miną. W końcu jednak się otrząsną i zapytał, jąkając się:
- Macie może... eee... no tę... ach tak... Macie może pastę do butów?
       Przewróciłam tylko oczami, po czym odwróciłam się w kierunku dziewczyn i poprosiłam by mi ją podały. Kiedy Syriusz dostał wreszcie to, czego chciał, odszedł, choć na jego twarzy wciąż widoczny był szok. Widząc to tylko się zaśmiałam, po czym zamknęłam drzwi, tym razem na klucz.
       Dorcas stała na środku pokoju pięknie umalowana i w koronkowej bieliźnie, a twarz miała purpurową.
- Dor. Dor, wszystko ok? - zapytałam ze zmartwieniem.
- Czy... czy on... on...
- Tak - odpowiedziałam na jej niezadane pytanie.
       Przez chwilę patrzyła na mnie zdziwiona i jednocześnie zawstydzona, jednak już po chwili zapytała spokojnym głosem:
- Jak zareagował?
       Zaśmiałam się. Skoro pyta o takie rzeczy to znaczy, że wszystko z nią ok.
- Był oszołomiony. Musiałaś wywrzeć na nim niezłe wrażenie.
- No a jakżeby inaczej. Przecież obok takiego ciała nie można przejść obojętnie.
       Słysząc to nie mogłyśmy się z Ann powstrzymać i parsknęłyśmy śmiechem, a Meadowes już po chwili do nas dołączyła. W końcu obie były gotowe. Dor miała na sobie elegancką obcisłą czarną sukienkę do pół uda bez ramiączek. Do tego komplet srebrnej biżuterii. Ann z kolei założyła ciemno fioletową rozkloszowaną u dołu sukienkę do kolan na cienkich ramiączkach. Obie wyglądały wspaniale.
- Wiem Lily, że wyglądamy obłędnie i nie możesz się na nas napatrzeć, ale teraz się pospiesz - powiedziała Dor. - Już i tak jesteśmy spóźnione.
       Zaśmiałam się na uwagę czarnowłosej, jednak zamiast się ubierać, wzięłam maski dziewczyn i im je podałam. Jedna była ciemno fioletowa z czarnym akcentami, a druga czarno-srebrna.
- Idźcie. Ja dojdę za kilka minut.
- Nie ma mowy. Nie widziałyśmy nawet twojej sukienki, więc nie będziemy miały jak cię w tym tłumie uczniów odnaleźć.
- Nie będziecie miały z tym problemu - powiedziałam mrugając przy tym, a one spojrzały na mnie ze zdziwieniem. - A teraz zakładajcie te maski i idźcie już. Niedługo przyjdę.
       Spojrzały na mnie nieprzekonane, jednak wkońcu odpuściły i przymocowały maski do twarzy za pomocą zaklęcia, po czym wyszły z dormitorium oglądając się jeszcze za mną, jednak ja zdążyłam już zamknąć drzwi.
       Odczekałam chwilę, jednak w końcu sięgnęłam do szafy i wyciągnęłam z niej czarny pokrowiec. Odsunęłam suwak i czarna osłona opadła na podłogę, a w ręce trzymałam moją sukienkę. Była piękna. Prezent od rodziców na święta. Kiedy wreszcie się ubrałam zamierzałam już wyjść, jednak w ostatniej chwili się zatrzymałam i podeszłam do stolika przed lustrem. Wzięłam maskę, przytwierdziłam ją do twarzy i wyszłam z pokoju.

***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       Siedziałem wraz z chłopakami w WS przy jednym ze stołów. Dzięki maskom, fanki nas nie rozpoznawały i mieliśmy na trochę spokój. Nareszcie. Mimo, że jeszcze bal się nie rozpoczął, byłem przekonany, iż będzie wspaniały. Miałem przeczucie, że zdarzy się coś, co na długi czas odmieni moje życie.
       Moją radość psuł jedynie fakt, że Lilka nie była moją partnerką. W sumie, to żaden z nas nie miał towarzyszki do tańca. Dziewczyny, które chcieliśmy zaprosić, odmówiły, twierdząc, że na tym balu chcą być rzeczywiście incognito. Co prawda ja i Łapa, mogliśmy sobie z łatwością znaleźć partnerki, a i Lunio przy odrobinie starań, nie miałby z tym problemów. Byliśmy w końcu Huncwotami. Prawda była jednak taka, że żaden z nas nie chciał żadnej innej partnerki.
       Nagle w WS zaczęła grać muzyka. No trudno, nie ma się co użalać nad sobą. Powinienem zamiast tego pomyśleć o tańcu z jedną z dziewcząt. Moją uwagę przykuła uczennica w ślicznej niebieskiej sukni do kolan. Nie byłem jednak w stanie stwierdzić kim jest. Maski, które mieliśmy na twarzach sprawiały, że włosy, oczy oraz twarz, były nie do rozpoznania. Wszystkie byłe jednakowe.
       Wstałem od stołu i przekazałem chłopakom informację, że idę zatańczyć. Nie byłem jedyny. Syriusz już tańczył u boku długonogiej piękności. Przewróciłem oczami, po czym podszedłem do wcześniej wypatrzonej w tłumie dziewczyny.
- Zatańczymy? - zapytałem wyciągając ku niej rękę.
- Oczywiście - odpowiedziała uśmiechnąwszy się do mnie.
       Ująłem jej rękę i wyszliśmy na parkiet. Muzyka nie należała do jednej ze spokojniejszych, ale nie była również bardzo skoczna. Od tak, po prostu do potańczenia. Minęło chyba pół godziny, kiedy w końcu postanowiłem pożegnać się z dziewczyną. Na koniec uśmiechnęła się lekko i pocałowała mnie w policzek.
       Już po chwili byłem przy naszym stole. Zobaczyłem tam dwóch chłopaków, ale ich również nie mogłem rozpoznać.
- Remus? - zapytałem niepewnie.
- Tak?
- Uff, a więc to jednak ty - odpowiedziałem z ulgą. - Dlaczego nie tańczysz?
- Ach, no ten... Bo widzisz... - zaczął się jąkać.
- Ok. Która ci się podoba i chciałbyś z nią zatańczyć? - spytałem, wyczuwając w glosie przyjaciela zdenerwowanie.
- Ta - wskazał w kierunku dziewczyny w sukience o fioletowym kolorze.
       Otoczona była przez kilku chłopaków, którzy wciąż starali się zwrócić na siebie jej uwagę i spróbować z nią zatańczyć.
       Spojrzałem na Lunatyka z politowaniem. Cały on. Złapałem go za łokieć i postawiłem gwałtownie na nogi.
- Hej! Co robisz? - zapytał gwałtownie, stawiając mi opór.
- Wyciągam cię na parkiet i zamierzam zmusić do zaproszenia jej do tańca.
- Ciebie już kompletnie pogięło. Przecież nie mam u niej szans!
- Remus. Po pierwsze, ona nie będzie wiedziała kim jesteś. Po drugie, na pewno z chęcią z tobą zatańczy. Po trzecie, jesteś huncwotem i wszystko ci się udaje. Dziewczynę też zagadasz. No i po czwarte i ostatnie, a przy okazji najważniejsze. To CZYM jesteś, nie zmienia kompletnie tego KIM jesteś. A jesteś przystojnym, inteligentnym chłopakiem, który powinien wreszcie w siebie uwierzyć i zaprosić tamtą dziewczynę do tańca!
       Wypowiadając ostatnie słowa, popchnąłem przyjaciela na parkiet. Chłopak odwrócił się niepewnie w moją stronę, na co posłałem mu mordercze spojrzenie. Przełknął ślinę, po czym odwrócił się i wszedł w tłum tańczących. Po chwili był już przy uczennicy i nie zważając na jej pozostałych zalotników porwał do tańca, na co ona z chęcią przystała.
       Uśmiechnąłem się do siebie. Z Lunia to się jeszcze zrobi łamacz dziewczęcych serc. Wróciłem do stołu i sięgnąłem po kieliszek z ponczem, przy okazji przeszukując salę wzrokiem. Chciałem znaleźć w tym tłumie uczniów, rude włosy i poprosić ich właścicielkę do tańca. Nie byłem jednak w stanie jej dostrzec. Zawiedziony spojrzałem w ziemię. Zapewne nie uda mi się z nią jednak zatańczyć.
       Nagle od strony wejścia usłyszałem ciche westchnienia i szepty, które powoli rozniosły się po całej sali. Odwróciłem się w kierunku, z którego dochodziły i zamarłem. A dokładniej, zamarło moje serce.
       W wejściu do Wielkiej Sali stała dziewczyna na wysokich, czerwonych szpilkach. Miała na sobie piękną, czerwoną, falbaniastą sukienkę na ramiączka, która sięgała jej do kolan z przodu, a z tyłu, była nieco dłuższa. Wokół nadgarstków miała wymyślnie przewiązane dwie chusty. Po jednej na każdą rękę. Na twarzy miała czerwono-czarną maskę.
       Gdy tylko ją zobaczyłem, natychmiast zapragnąłem z nią zatańczyć. Niedbale odstawiłem szklankę na stolik. Byłem jednak roztargniony i szklanka się przewróciła, a jej zawartość, spłynęła na posadzkę sali. Przeciskałem się przez tłum uczniów, aż w końcu doszedłem do dziewczyny. Już miałem zaoferować jej taniec, jednak wyprzedził mnie inny chłopach. Zmierzyłem go groźnym spojrzeniem. On jednak tego nie zauważył. Całą jego uwagę pochłonęła nowa tancerka, która z chęcią ofiarowała mu odrobinę swojego czasu i ruszyła za nim na parkiet.
       Patrzyłem na to ze złością. Nie rozumiałem, dlaczego tak się denerwuję, o to, że nie zatańczyłem z nią jako pierwszy. Moje serce waliło dziko i rzucało się, pchało mnie niesamowitą siłą w kierunku parkietu. Nie chciałem walczyć. Szybkim krokiem przemierzyłem pomieszczenie i stanąłem kolo tańczącej pary. Kiedy muzyka dobiegła końca zapytałem dziewczynę, całkowicie ignorując przy tym wściekłe spojrzenia jej partnera:
- Czy zechciałabyś ze mną zatańczyć?
       Spojrzała na mnie niepewnie, jednak trwało to zaledwie sekundę. Po chwili patrzyła już na mnie ciepłym i przyjaznym spojrzeniem.
- Z wielką radością - odpowiedziała i podała mi dłoń.
       W tej właśnie chwili melodia uległa zmianie. Szybka, beztroska muzyka przeistoczyła się w inną. Żywą, dynamiczną, ale przy okazji łagodną i delikatną. Pobudzała ona dusze, serca i ciała. To było tango.
       Stanęliśmy naprzeciw siebie, trzymając ramę. Dziewczyna poruszała biodrami w rytm muzyki. Moje nogi również wczuły się w rytm. Gdy nastąpił nagły skok muzyki, przyciągnąłem ją bliżej siebie. Nasze ciała stykały się ze sobą, a ja czułem gorąco za każdym razem, gdy się o siebie ocieraliśmy. Noga przy nodze. Biodro przy biodrze. Twarz przy twarzy.
       Tańczyliśmy tak, jak równy z równym. Ciało przy ciele. Nasze oddechy się mieszały, ruchy były zsynchronizowane. Poruszaliśmy się tak, jakbyśmy tańczyli ten taniec wspólnie, od zawsze. Nie byliśmy dwoma osobnymi ciałami. Byliśmy jednością. Stanowiliśmy jedno ciało w dwóch osobach. To było porozumienie dusz, serc, ciał i umysłów. Bo do tanga, trzeba dwojga.
       Moje serce biło szaleńczo. Nie miało to jednak żadnego związku z tańcem, a z osobą, która mi w nim towarzyszyła. Spojrzałem na twarz mojej partnerki i z zawodem stwierdziłem, że jest taka sama, jak wszystkie inne. Wcześniej cieszyłem się z faktu, że mam maskę. Teraz, była ona jednak przekleństwem.
       Kiedy taniec się skończył oboje oddychaliśmy ciężko. Moje ciało był rozpalone. Nie wiem czy z powodu tańca, czy bliskości dziewczyny. Nie byliśmy jednak w stanie się od siebie odsunąć. Patrzyliśmy sobie nawzajem w oczy. Nie widzieliśmy ich prawdziwych barw, ale dla mnie, nie miało to większego znaczenia. Staliśmy blisko siebie. Bardzo blisko. A nasze twarze powoli zbliżały się ku sobie. Czułem się jak we śnie. Nie wierzyłem, że to się dzieje, dopóki nasze usta nie złączyły się w pocałunku. Gorącym, a jednocześnie przepełnionym delikatnością i słodyczą. Moje rozgorączkowane wargi, zostały ostudzone delikatnym dotykiem warg dziewczyny. Usta miała jak płatki róży. Słodkie, delikatne i niewinne, o jedwabistym dotyku. Pocałunek, trwał co prawda nie dłużej niż kilka sekund, byłem jednak pewien, że nigdy go nie zapomnę.
       Kiedy się od siebie odsunęliśmy, przypatrywaliśmy się sobie jeszcze przez chwilę.
- Kim jesteś? - zapytałem.
       Musiałem to wiedzieć.
- Ja? A czy to ważne? Bardziej interesuje mnie, kim ty jesteś.
       Jej głos był zniekształcony. Miałem jednak wrażenie, że już go kiedyś słyszałem. Kiedy jednak dotarło do mnie pytanie dziewczyny, przestałem się nad tym zastanawiać. Nic jej nie odpowiedziałem. Zdjąłem jedynie maskę, ukazując twarz.
       Przez twarz mojej partnerki przebiegł cień. W jej oczach pojawiło się zdziwienie, które po chwili został zastąpione przez niedowierzanie. Po sekundzie zobaczyłem w jej spojrzeniu lęk. Odsunęła się ode mnie o krok, po czym spuściła głowę.
- Muszę już iść - wyszeptała ledwo słyszalnie i już po chwili zeszła z parkietu.
- Zaczekaj! - krzyknąłem biegnąc za nią i zakładając przy okazji maskę.
       Złapałem ją za nadgarstek.
- Powiedz mi chociaż jak masz na imię - błagałem.
       Nie odpowiedziała. Wyszarpnęła się z mojego uścisku i wybiegła z Wielkiej Sali. A jedynym co mi po niej pozostało, była czerwona chusta, którą zerwałem z jej nadgarstka. Przycisnąłem ją do piersi i wciągnąłem nosem powietrze. Pachniała różami i jakimiś perfumami. To był jej zapach. Wpatrzyłem się w wyjście z WS, przypominając sobie, jak pojawiła się na balu i wspominając nasz wspólny pocałunek. Wciąż czułem dotyk jej warg na swoich ustach. Znajdę ją. Wiedziałem, że muszę ją znaleźć.
       Bo do tanga trzeba dwojga...


Koniec psot...


-------------------------------------------------------

Ha! I nareszcie feralny bal! Jak wam się podoba? Zaskoczeni? Jeśli tak, to o to właśnie chodziło :-)  No, ten... Prawdę mówiąc nie wiem, co ja tutaj powinnam napisać. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, mimo, że nie jest za długi, i niecierpliwie czekam na wasze komentarze. Jestem bardzo ciekawa, co o tym myślicie.

Rozdział 42 - Ja też wolę zbuntowanych brunetów

- Lilka! Pospiesz się! - krzyknęła do mnie Dor.
- Ok, ok. Daj mi jeszcze sekundkę, ok?
       Za drzwiami usłyszałam ciche westchnięcie. Nie moja wina, że ja zawsze się długo szykuję. A poza tym, za kilka minut jest wyjście do Hogsmeade, więc muszę dobrze wyglądać. Sama siedziała w łazience niemal godzinę, więc niech mnie teraz nie pogania, bo to przez tak późno rozpoczęłam poranną toaletę. No, ale... Teraz już byłam niemal gotowa. Nałożyłam jeszcze tylko delikatny błyszczyk na usta i byłam gotowa. Przejrzałam się w lustrze i z zadowoleniem uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Ubrałam się w czarne rurki i do tego założyłam żółty sweter. Delikatny makijaż, ładnie podkreślał zieleń moich oczu. Wyszłam z pokoju i spytałam:
- Gotowe?
- No, no, no. Aleś się wystroiła - skomentowała mój strój Dorcas.
- Czyżby na randkę z Potterem? - zapytała ze śmiechem Ann.
- Ech... Okropne jesteście - powiedziałam udając obrażoną, ale cały efekt zepsuł lekki uśmiech, który pojawił się na moich ustach.
- Ale i tak nas kochasz - powiedziały jednocześnie, na co wszystkie się zaśmiałyśmy.
       Założyłyśmy czapki, szaliki i płaszcze, po czym wyszłyśmy z dormitorium rozmawiając wesoło. W PW spotkałyśmy Huncwotów, którzy pomachali nam od razu, jak tylko nas zobaczyli.
- Czekamy na was już od pół godziny - stwierdził Syriusz.
- A teraz my czekamy na was - odpowiedziała Dor, gdy właśnie przechodziłyśmy przez obraz.
- Ej! - wrzasnął chłopak. - Mogłybyście na nas zaczekać! - zawołał za nami.
- Chodu! - krzyknęłam i pognałam na dziedziniec, a dziewczyny pobiegły zaraz za mną.
       Chłopcy wołali coś za nami, jednak ich słowa już do nas nie dotarły, ponieważ ze śmiechem zbiegałyśmy właśnie po schodach.
       Przed wejściem jak zwykle stał woźny i sprawdzał, czy aby na pewno, do Hogsmeade nie idzie żaden uczeń pierwszej bądź drugiej klasy. Spojrzał na nas spod zmrużonych powiek, po czym sprawdził, czy ma nas na liście. Już po chwili zostałyśmy przepuszczone i właśnie wsiadałyśmy do powozu, gdy Huncwoci nas dogonili.
- No wiecie co - mruknął niezadowolony Syriusz siadając obok Dorcas. - Nie mogłyście zaczekać choćby jeszcze chwili.
       Popatrzyłyśmy po sobie z dziewczynami, po czym parsknęłyśmy zgodnym śmiechem. Powóz ruszył z miejsca.
- I jeszcze się z nas nabijają - mruknął siedzący obok mnie James.
- No już, nie obrażaj się - powiedziałam, wymierzając mu kuksańca w bok. - Nawet na żartach się nie znają - powiedziałam, mrugając przy okazji do dziewczyn.
- My? My się nie znamy na żartach? - zapytał oburzony Syriusz.
- Kotku, ty patrzysz na największych rozrabiaków w szkole - dodał James.
- Niech ci będzie - odpowiedzałam pojednawczo. - Tylko nie mów do mnie kotku- ostrzegłam.
- Nie ma sprawy kotku - odpowiedział ze śmiechem.
       W odpowiedzi popatrzyłam na niego wilkiem i trzepnęłam go ręką w potylicę.
- Ej! A to za co?! - wykrzyknął oburzony.
- Za piękne oczy - odparłam sarkastycznie, choć jego oczy naprawdę były śliczne. Takie piękne brązowe. O nie, koniec tematu.
       W czasie, gdy o tym rozmyślam, James uśmiechnął się do mnie po huncwocku i odpowiedział:
- Ach... Jeśli to za to, to nie mam się o co gniewać - odpowiedział mrugając do mnie.
       Właśnie miałam mu odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, kiedy nagle powóz raptownie się zatrzymał i wylądowałam na siedzącej przede mną Dor. Ann wpadła wprost na Lunatyka, który z łatwością ją złapał i pomógł odzyskać równowagę. Z czarnowłosą wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Z tych dwojga będzie bardzo ładna parka.
       Nagle z drugiej strony powozu dobiegły nas okrzyki niezadowolwnia, więc razem z Meadowes odwróciłyśmy się w przeciwnym kierunku, a to co zobaczyłyśmy, wywołało u nas obu atak głupawki. Mianowicie James, który siedział obok mnie wpadł wprost na Syriusza, który siedział przed nim i znaleźli się w bardzo dziwnej pozycji, gdyż Rogacz opierał ręce o klatę Łapy, a ten, trzymał ręce na jego biodrach. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Jako pierwszy odezwał się Black.
- Ekhem... No ja rozumiem, że jestem bardzo pociągający, ale, wybacz mi Rogasiu, nie jesteś w moim typie.
- Tak, ja też wolę zbuntowanych brunetów o czarnych oczach. Nie uważasz, że są całkiem przystojni?
- Ooo... I to jeszcze jak - potwierdził energicznie potrząsając głową Syriusz.
       Nie mogliśmy wytrzymać i zaczęliśmy się tarzać po podłodze. A raczej zaczęlibyśmy, gdyby nie, to, że w powozie było za mało miejsca. W tym czasie chłopcy uśmiechnęli się do siebie, po czym zaczęli udawać, że całują się w policzki. Nie wiem, czy to było wogóle jeszcze możliwe, ale zaczęliśmy śmiać się jeszcze głośniej. W końcu chłopcy zakończyli ten cały kabaret i wszyscy wytoczyliśmy się ze śmiechem z powozu. Uczniowie wokół, przyglądali nam się ze zdziwieniem, a fanklub Huncwotów patrzył na nich z uwielbieniem, ale nikt z naszej siedmioosobowej grupy, nie zwracał na to uwagi.
       Wkońcu, kiedy uspokoiliśmy się dostatecznie, by móc porozmawiać, Lunio zapytał:
- Co teraz robimy?
       Przez chwilę wszyscy zastanawiali się nad odpowiedzią, aż zaproponowałam:
- Myślę, że nie ma sensu, byśmy się włóczyli razem, bo nie wytrzymacie czasu, jaki zajmie Ann i Dor, wybranie sukienki.
       Chłopcy natychmiast skinęli głowami na potwierdzenie. Nagle James zapytał:
- A ty nie będziesz kupowała sukienki?
- Ja już swoją mam.
- Czyżby to była ta zielona? - zapytał, na co spłonęłam rumieńcem, a James i Syriusz głośno się zaśmiali.
       Trzepnęłam ich obu w ramiona i kazałam im iść, umawiając się wcześniej, że spotkamy się za dwie godziny w Trzech Miotłach. Wszyscy czterej chłopcy odeszli, a dwóch z nich wciąż chichotało szaleńczo. Złapałam dziewczyny za łokcie i pociągnęłam je za sobą w kierunku sklepu z sukienkami.
- O co im chodziło? - zapytała Dorcas.
- O prezent od ciebie - odparłam.
- Ale skąd oni o tym wiedzą - nie ustępowała, mimo, że wolałabym zakończyć ten temat.
       Zagryzłam wargi, ale odpowiedziałam:
- Wpadli do naszego dormitorium, kiedy właśnie przymierzałam sukienkę od ciebie.
       Dor cicho zagwizdała.
- Nieźle - stwierdziła. - Jak zareagował na to Potter?
       Nie byłam wstanie się nie roześmiać:
- Wpatrywał się we mnie jak cielę w malowane wrota - odparłam ze śmiechem.
       Moje przyjaciółki słysząc to porównanie, również się roześmiały. We wspaniałych humorach weszłyśmy do sklepu, a dziewczyny natychmiast rozbiegły się pomiędzy wieszakami i półkami. Tylko pokręciłam na to ze śmiechem głową.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała mnie sprzedawczyni.
- Nie dziękuję - odpowiedziałam grzecznie, po czym ruszyłam za dziewczynami, które już zdejmowały sukienki z wieszaków i szły w kierunku przymierzalni.
       Wkońcu po dwóch godzinach przymierzania, dziewczyny nareszcie wybrały sobie sukienki i buty. Zapłaciły za zakupy i w świetnych nastrojach wyszłyśmy ze sklepu i ruszyłyśmy w kierunku Trzech Mioteł. Weszłyśmy do środka i rozejrzałyśmy się w poszukiwaniu chłopaków. Po chwili dostrzegłyśmy ich przy naszym ulubionym stoliku i ruszyłyśmy w ich kierunku. Jako pierwszy dostrzegł nas Remus i pomachał nam z uśmiechem na ustach. Przysiadłyśmy się do stołu i po chwili zapytałam:
- Gdzie byliście?
- W Miodowym Królestwie i w sklepie Zonka. A jak tam wasze zakupy? - zapytał Lunatyk.
- Rewelacyjnie - odpowiedziała mu z uśmiechem Ann. - Kupiłam sobie piękną sukienkę.
- Tak, ja też - dodała Dorcas.
- Więc muszę koniecznie namówić cię, byś ze mną zatańczyła - powiedział Syriusz wpatrując się uporczywie w dziewczynę, na co ona spłonęła delikatnym rumieńcem, który szybko postarała się zatuszować, choć nie bardzo jej to wyszło.
       Szybko jednak wzięła się w garść i odpowiedziała wzruszając przy tym ramionami:
- W sumie to czemu nie.
       Jej obojętny ton mnie nie zmylił. Widziałam jak w oczach Meadowes iskrzą się płomyki radości. Westchnęłam i popatrzyłam na Syriusza, który z tym swoim huncwockim uśmieszkiem wpatrywał się w dziewczynę. Będzie z nich słodka para.
       W tej samej chwili podszedł do stołu James i każdej z nas wręczył po jednym kremowym piwie. Podziękowałyśmy i zaczęłyśmy pić. Siedzieliśmy w knajpie jeszcze ze dwie godziny, śmiejąc się i rozmawiając. Bal już za tydzień. Nie mogłam się doczekać...

-------------------------------------------------------

Wiem, że akcja strasznie pędzi naprzód, ale chcę już dodać rozdział z balem. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się podobał. Jutro, albo może nawet jeszcze dzisiaj będzie ten z balem. To kiedy się pojawi, zależy już od tego, kiedy chcecie go przeczytać, bo ta część jest napisana już od dawna, więc jeśli chcecie rozdział dzisiaj, to będzie dzisiaj, a jeśli chcecie go jutro, to będzie jutro.
Przepraszam was za wszelkie błędy i za późny czas dodania rozdziału, który miał być wczoraj, ale zepsuł mi się laptop i piszę na tablecie mamy, co nie jest aż takie łatwe.
Jeszcze raz przepraszam i życzę miłego czytania :-)

19.01.2015

Rozdział 41 - Ann i eliksiry

       Od czasu zakończenia Ferii Świątecznych minęły już trzy tygodnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Ten czas tak szybko leciał. Dopiero co leniuchowałam z chłopakami w Hogwarcie, a teraz? Nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Chłopaki mieli jeszcze gorzej, bo sezon Quidditcha rozpoczął się na nowo i wszyscy musieli ciężko trenować. Odbył się już jeden mecz pomiędzy Gryfonami i Krukonami. Oczywiście wygraliśmy, ale Shawn nie odpuszcza drużynie i w dalszym ciągu trenują. Przez to mają mniej czasu na naukę. Ale w sumie James i Syriusz i tak się nie uczą, więc mniejsza o to.
       Ale i tak jest potwornie. Strasznie dużo nam zadają. No ja rozumiem, że w tym roku SUM-y i wogóle, ale bez przesady. Naprawdę miałam już dość tego wszystkiego. Ratowała mnie jedynie myśl o zbliżającym się wielkimi krokami balu i wyjściu do Hogsmeade. Wreszcie. Może choć trochę odpoczniemy. Ku mojemu zadowoleniu James nie pytał mnie więcej, czy wybiorę się z nim na bal. Ale niemal na każdym kroku pytał, czy aby na pewno z nim zatańczę. Powtarzałam mu to już tyle razy, że już można było to naprawdę zapamiętać, ale on chyba chciał mieć absolutną pewność, bo niezmordowanie pytał mnie o to każdego dnia. Początkowo, było to co prawda denerwujące i w pewnym momencie zaczęłam się na niego drzeć, ale on nic sobie z tego nie robił i nadal zadawał mi to samo pytanie. W końcu chyba jednak się do tego przyzwyczaiłam, bo spokojnie, niemal automatycznie, odpowiadałam już na to pytanie.
       Nie byłam jedyna, która wybierała się na ten bal incognito. Ann i Dor doszły do wniosku, że mój pomysł jest genialny i one również z nikim się nie wybiorą. Dumbledor powiedział, że na maski zostanie rzucony specjalny czar, tak, że nikt nie będzie wiedział, kto jest kim, co bardzo ułatwi nam sprawę. Zawsze przecież, jak ktoś nam się spodoba, będziemy mogły ewentualnie zdjąć maski i dowiedzieć się z kim tańczymy. Oczywiście tak jak obiecałam Łapie, kombinowałam, jakby tu wyswatać go z Dor. Oczywiście wiedziałam, że on również się jej podoba, ale nie mogłam tego załatwić natychmiast i musiałam trochę pokombinować z tym co zrobić, by ich ku sobie zbliżyć. Oczywiście wpadłam na pewien pomysł i go też Syriuszowi zaproponowałam. Black razem z moją przyjaciółką, codziennie chodzili na boisko i trenowali. Co prawda Syriusz miał też swoje treningi, ale Dor w przyszłym roku zamierzała startować w naborach do drużyny jako Ścigająca. Jeśli więc się dostanie, to będzie współpracowała z Łapą, a żadnemu z nich trening nie zaszkodzi. Poza tym spędzą ze sobą trochę czasu i może łatwiej będzie im się później umówić.
       Co do Ann, to postanowiłam się nie mieszać. Widziałam, jak ona i Remus na siebie patrzą i wiedziałam, że prędzej czy później się ze sobą umówią. Ewentualnie dam Lunatykowi jakiś mały impuls, żeby spróbował, ale podejrzewam, że to nie będzie konieczne. Co do mnie i Rogacza, to ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Ta cała historia z Serafiną, sprawiła, że byliśmy bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Ale moje relacje poprawiły się nie tylko z Potterem, ale również z resztą Huncwotów. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy, szczególnie ja i Syriusz, który był teraz dla mnie trochę jak brat.
       Przerwałam rozmyślania i z westchnieniem wróciłam do rzeczywistości. Wsypałam do kociołka ostatni składnik i wymieszałam odpowiednio. Przyjrzałam się barwie eliksiru i skinęłam głową z zadowoleniem. Mikstura była dokładnie taka, jaka powinna być. Zadowolona skinęłam głową, po czym przelałam odrobinę substancji do fiolki i zaniosłam ją Slughornowi na biurko, po czym wróciłam do stołu i spakowałam swoje rzeczy.
- Lily - syknęła stojąca obok mnie Ann. - Coś jest nie tak z tym eliksirem.
       Spojrzałam do jej kociołka. Mikstura mojej przyjaciółki była bardzo rzadka i miała granatową barwę. Dziewczyna właśnie dorzuciła do niej liść laurowy i wywar gwałtownie zabulgotał. Przez chwilę zastanawiałam się, co się może stać, a gdy połączyłam wszystko w całość, kolory odpłynęły mi z twarzy.
- PADNIJ! - zdążyłam tylko krzyknąć, ale było za późno.
       Eliksir wybuchnął i ochlapał niemal całą klasę. Większość uczniów zdążyła się jeszcze w ostatniej chwili schować pod stołami, jednak ja i Ann nie miałyśmy tyle szczęścia. Tyle, że zdążyłam się chociaż schylić i odwrócić plecami do kociołka. Pociągnęłam za sobą blondynkę, ale nie byłam wystarczająco szybka i dziewczyna była teraz obsmarowana eliksirem od stóp do głowy. Ja również zostałam ochlapana, ale nie aż tak bardzo jak moja przyjaciółka.
       Przez chwilę panowała cisza, jednak po chwili Lorens krzyknęła z bólu. Mikstura była parząca. Natychmiast stanęłam obok niej i złapałam ją za ramiona. W ostatniej chwili, bo dziewczyna zaczęła osuwać się bezwładnie na ziemię. Zemdlała. Szybko podszedł do mnie Remus i wziął Ann na ręce.
- Idźcie do skrzydła szpitalnego - poinstruowała naszą trójkę nauczyciel. - W tej chwili wy dwie  wymagacie najwięcej opieki. Niedługo przyślę resztę.
- Dobrze Panie Profesorze - odpowiedziałam wychodząc za przyjaciółmi z sali.
       W milczeniu, szybkim krokiem przemierzaliśmy szkołę.
- Co z nią? - zapytałam Lunatyka.
- Nie wiem - odpowiedział a  w jego glosie usłyszałam panikę.
       Wzięłam do ręki dłoń Ann i ścisnęłam ją mocno. Poczułam, jak część mojej energii przepływa przez nasze splecione palce i wiedziałam już, że Lorens za chwilę, będzie się czuła lepiej. Faktycznie tak było. Jej dotąd chrapliwy oddech stał się nagle spokojniejszy i równomierny. Westchnęłam z ulgą. Ta moc jednorożców, to był prawdziwy dar. Puściłam rękę przyjaciółki i powiedziałam:
- Idź przodem. Później was dogonię.
- Jesteś pewna? - zapytał mnie Remus z troską. - Ty też nieźle oberwałaś.
- Nic mi nie będzie - odpowiedziałam, choć w głowie czułam tępe pulsowanie, a plecy zaczęły mnie szczypać. - Ona ma więcej obrażeń. Powinieneś jak najszybciej zanieść ją do pielęgniarki, a ja cię tylko spowalniam.
       Patrzył na mnie niezdecydowany.
- No już, idź - pogoniłam go. - Poradzę sobie.
       Przez chwilę przyglądał mi się niepewnie, ale w końcu westchnął i odszedł, rzucając mi jeszcze przez ramię niepewne spojrzenia. Starałam się iść pewnie, mimo, że nie czułam się za dobrze. Nie mogłam jednak tego po sobie pokazać, bo Lunio jeszcze by zawrócił, a w tej chwili, najważniejsze było zdrowie Ann.
       Kiedy Remus zniknął za zakrętem, a jego kroki ucichły, wreszcie pozwoliłam sobie na zdjęcie z twarzy kamiennej miny. Oparłam się o ścianę i niemal natychmiast odskoczyłam od niej, jęcząc z bólu. Tak strasznie wszystko mnie piekło. Przysiadłam na parapecie okna i oparłam się barkiem o ramę. Zamknęłam oczy i odetchnęłam kilkakrotnie. Strasznie bolało.
       Nagle poczułam, jak ktoś dotyka delikatnie mojego ramienia. Ostrożnie otworzyłam oczy i tuż przed sobą dostrzegłam śliczne brązowe tęczówki.
- Wszystko ok? - zapytał James.
       Chciałam powiedzieć, że tak. Wszystko jest w porządku. Jednak nie mogłam tego zrobić. W głowie mi łupało, czułam się wyzuta z energii, no i jeszcze to pieczenie pleców. Zdecydowanie nie było ok, więc zaprzeczyłam ruchem głowy.
       Potter pomógł mi wstać i podtrzymując mnie, poprowadził do SS. Kiedy byliśmy już na miejscu, pielęgniarka właśnie kończyła opatrywać Ann. Kiedy mnie zobaczyła załamała ręce.
- Dziecko - powiedziała podchodząc i prowadząc mnie w stronę jednego z łóżek. - Czemu za każdym razem, gdy komuś coś się dzieje, ty też musisz zostać zraniona?
       Wzruszyłam tylko ramionami. A skąd ja mam to niby wiedzieć. Jak widać mam po prostu parszywe szczęście. Kiedy pielęgniarka opatrywała moje plecy, spojrzałam na Jamesa i zapytałam:
- A co tak właściwie tam robiłeś?
- Pomyślałem, że może przyda ci się pomoc i za zgodą Profesora, który swoją drogą bardzo się o ciebie martwi, poszedłem cię szukać.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Nie ma sprawy - odpowiedział mi chłopak z uśmiechem.
       Godzinę później wyszłam z SS u boku Jamesa. Dostałam Eliksir wzmacniający, a rany zostały już wyleczone. Ann odzyskała przytomność, a jej stan znacznie się poprawił. Remus został jeszcze przy niej na trochę, by mieć pewność, że nic jej nie jest. Jestem pewna, że będzie z nich słodka parka.
        Ponieważ lekcje właśnie się kończyły nie było sensu wracać do sali, zaproponowałam więc Jamesowi, żebyśmy wyszli na dwór. W chwili, gdy przekroczyliśmy próg szkoły, zaczął padać śnieg. Wpatrywałam się w pojedyncze płatki śniegu, a jeden z nich spadł mi na czubek nosa. James z uśmiechem na ustach starł go z mojej twarzy. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Miał takie piękne oczy. I usta. I włosy. I miał taki śliczny uśmiech. Trwaliśmy tak przez długi czas bez ruchu.
- Czy życie nie jest cudowne? - zapytałam zakłócając ciszę.
- Bardzo - odpowiedział, po czym ruszyliśmy z powrotem do zamku.

-------------------------------------------------------

Wiem, że krótki i nie zachwycający, ale chyba kończy mi się wena, więc nie wiem kiedy następny, ale mam nadzieję, że już niedługo ( będzie jeszcze w tym tygodniu, nie martwcie się ), bo jeszcze tylko rozdział 42, a potem już feralny bal :)
Życzę miłego czytania :D

Rozdział 40 - Święta, święta i po świętach

       Obudziłam się, gdy słońce wisiało już wysoko na niebie. Przez chwilę leżałam pogrążona w błogim lenistwie. W końcu jednak postanowiłam zwlec się z łóżka. Gdy się wyprostowałam jęknęłam. Miałam całkowicie obolałe ciało. Z westchnieniem ruszyłam do łazienki, zdjęłam bluzkę piżamy i przejrzałam się w lustrze. Wciąż miałam sporo ran, ale byłam już na tyle wypoczęta, że mogłam je spokojnie wyleczyć. Kiedy już się tym zajęłam, odkręciłam kurek i po kilku minutach, już nurzałam się w gorącej wodzie. Leżałam w wannie tak długo, dopóki woda nie zrobiła się chłodna. Wtedy wyszłam i ciepło się ubrałam, po czym zeszłam do PW. Och... Jak dobrze było znów tutaj być.
       Na stoliku pod oknem stała taca z kanapkami i dzbanek z sokiem dyniowym. Nałożyłam sobie jedzenie na talerz i nalałam napoju do szklanki, po czym odwróciłam się w kierunku sofy i ze zdumienia, omal nie wypuściłam wszystkiego z rąk. W ostatniej chwili udało mi się opanować i chwyciłam wszystko pewnie.
- Przepraszam. Powinienem był się odezwać, gdy tylko się pojawiłaś - przeprosił Syriusz.
- Nie, nie. Wszystko ok. Jestem po prostu jakaś przewrażliwiona - powiedziałam przysiadając się do przyjaciela.
- Nie dziwię się - odpowiedział ze zrozumieniem. - Gdybym przeszedł to co ty, też byłbym przewrażliwiony.
       Nic nie odpowiedziałam i tylko zajęłam się śniadaniem. O rany... Od dwóch dni nie miałam nich w ustach i byłam teraz głodna jak wilk.
- Hej, hej! Spokojnie, bo jeszcze się udławisz - zaśmiał się Syriusz.
       Posłałam mu ciepłe spojrzenie, a po przełknięciu ostatniego kęsa zapytałam:
- Gdzie James?
- Śpi.
- Jeszcze? - zapytałam zdziwiona.
- Dopiero ze cztery godziny temu zasnął.
- Czemu? - zapytałam i usłyszałam w swoim głosie głęboką troskę.
       O rany! Mam nadzieję, że Syriusz tego nie ogarnął. Ale moje prośby chyba nie zostały wysłuchane, bo Łapa spojrzał na mnie jakoś tak... Specyficznie. Tak, jakby jednak to ogarnął. Grr... Muszę popracować nad ukrywaniem emocji.
- Zamartwiał się tym, jak się czujesz. No i nie chciał wracać do dormitorium i odkąd wróciliśmy, niemal przez cały czas siedział u ciebie.
       Poczułam gorąco na policzkach. O rany! To takie słodkie, że siedział ze mną przez cały ten czas. Ale... Ech... Już sama nie wiedziałam co powinnam z tym wszystkim zrobić. On był taki kochany, taki słodki i... Nie! Koniec tych myśli! Muszę zmienić temat.
       Spojrzałam na Syriusza z uśmiechem i zapytałam:
- To chyba pierwsza noc w trakcie tej przerwy, kiedy spaliście w swoim dormitorium, co nie?
- Nom. Wiesz... Tak strasznie śmierdziałaś, że nie dało się z tobą wytrzymać w jednym pomieszczeniu - odparł uśmiechając się do mnie wszystkimi zębami.
- Och, ty! - krzyknęłam i walnęłam w niego poduszką.
       Oboje zaczęliśmy się śmiać. Och. Jak dobrze było znów być w domu. Przez chwilę panowała cisza, którą jednak po chwili przerwałam.
- Tak swoją drogą, to skąd wy wiedzieliście gdzie ja jestem?
- Znaleźliśmy na twoim łóżku książkę i domyśliliśmy się prawdy.
- Jak to? - zapytałam zdziwiona.
- Bo widzisz - zaczął mi tłumaczyć. - Kiedyś Lunio wypożyczył tę samą powieść z biblioteki, ale przeczytał opowiadanie Hallowynowe. Postanowiliśmy udać się w miejsce, gdzie ta historia się zaczynała, no wiesz, tak z ciekawości, i zostaliśmy przeniesieni w tę opowieść. Kiedy w twoim pokoju znaleźliśmy tą książkę, wiedzieliśmy, że musimy ci pomóc.
- A co wam się wtedy przydarzyło? - zapytałam szczerze zainteresowana.
       Syriusz jednak machnął tylko ręką i odpowiedział:
- To duga historia. Opowiem ci ją kiedy indziej razem z innym.
       Nie wykłócałam się. Jak obiecał, że opowie, to kiedyś to zrobi. Teraz chciałam poruszyć jeszcze jedną sprawę.
- Posłuchaj - zaczęłam niepewnie. - Czy... Czy to co mówiłeś wtedy przy grze w butelce... To... To, że się zakochałeś. Czy to prawda?
       Spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam coś, czego nigdy nie widziałam. Wstrzymałam oddech. A więc... To rzeczywiście była prawda?
- Tak - odpowiedział cicho.
- Czy ja... Czy ja może znam tę osobę? - zapytałam.
       Wiedziałam, że Łapa nie będzie chciał o tym mówić, ale musiałam wiedzieć. Bo jeżeli był zakochany w tej osobie, o której myślałam, że jest w niej zakochany, to... To może, będę mogła im pomóc.
       Chłopak przez chwilę siedział cicho i nic nie mówił. Już myślałam, że nic mi nie powie, kiedy w końcu z jego ust wydobyły się ciche słowa.
- Tak, znasz ją. I to bardzo dobrze.
- To Dorcas, prawda?
       Czekałam niecierpliwie na odpowiedź. Po chwili ciszy usłyszałam.
- Tak.
       Wstrzymałam oddech. A więc to prawda. Naprawdę był zakochany w Dor. I to w dodatku z wzajemnością. A Dor... Ona myślała, że nic dla niego nie znaczy. Iii... O rany! Muszę im pomóc. Ale...
       Spojrzałam groźnie na Syriusza i powiedziałam:
- Mogę pomóc, ale jeśli złamiesz jej serce, to zapamiętaj sobie, że nigdy, przenigdy już się do ciebie nie odezwę i pożałujesz tego, że wogóle się do niej zbliżyłeś.
- Nie zranię jej. Kocham ją - odpowiedział załamany, po czym spojrzał na mnie błagalnie. - Proszę. Pomóż.
       Uśmiechnęłam się do niego ciepło i powiedziałam.
- Nie ma problemu. Oczywiście, że pomogę.
- Dzięki Lily - powiedział wyszczerzając się do mnie w uśmiechu.
       Przez chwilę znów panowała między nami cisza, którą tym razem przerwał Łapa.
- Lily... - zaczął niepewnie.
- Tak?
- Czy... Czy to co wtedy mówiła Serafina było prawdą? Jesteś zakochana?
      No nie! Mogłam się domyślić, że w końcu któryś z nich mnie o to zapyta. Ale mówiąc szczerze, łatwiej było mi odpowiedzieć przy Łapie, niż przy Rogaczu. O nie! Wtedy na pewno bym nie odpowiedziała. O rany! Wtedy najprawdopodobniej bym po prostu uciekła. Ale teraz mogłam odpowiedzieć, choć nie wiedziałam, czy kłamię, czy mówię prawdę.
- To co wtedy mówiłam, to było kłamstwo. Musiałam ją jakoś przekonać do zmiany decyzji, więc chciałam ją przekonać do tego, że wiem co czuje.
- Czyli... Czyli ty wcale nie jesteś zakochana?
- Nie.
       Tylko... Czy to była prawda? Czy ja naprawdę nie byłam zakochana? A może jednak? Ech... Sama już nie wiem. Ale ta odpowiedź była najlepsza.
       Zanim Syriusz zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć, coś zastukało w szybę. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież, a po chwili na moim ranieniu usiadła Anda.
- Hej mała - przywitałam się z sówką. - Masz coś dla mnie?
       W odpowiedzi sówka wyciągnęła do mnie łapkę, do której przywiązana była koperta. Odwiązałam ją, a Anda odleciała. Zamknęłam okno, po czym otworzyłam kopertę.

Droga Lily!
Jesteśmy już w pociągu i zapewne za jakiś czas będziemy już w Hogwarcie. W te święta tyle się wydarzyło. Będę ci musiała wszystko opowiedzieć. Do zobaczenia na kolacji.
Dorcas
       Uśmiechnęłam się do siebie. Och, jak dobrze. Już niedługo zobaczę się z dziewczynami. No i z resztą Huncwotów. Nareszcie.
       Spojrzałam na zegarek. Była już 17:00. O rany! Jak ten czas szybko leci. Spojrzałam na Syriusza i zaproponowałam.
- Może powinniśmy obudzić Jamesa. Niedługo wszyscy tutaj już będą.
- Idź. Ucieszy się na twój widok - odpowiedział z uśmiechem.
       W odpowiedzi tylko przewróciłam oczami, ale poszłam do dormitorium chłopaków. Otworzyłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Ech... Znowu był tu bajzel. Ale co poradzić, przecież to w końcu pokój Huncwotów. Podeszłam do łóżka Jamesa i pochyliłam się nad nim. Wyglądał tak spokojnie kiedy spał. Pogładziłam go po włosach, po czym szepnęłam mu do ucha:
- James... Wstajemy...
- Jeszcze pięć minut mamo.
       Parsknęłam śmiechem. Rogacz natychmiast usiadł i rozejrzał się po pokoju, a jego spojrzenie spoczęło na mnie. Przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, ale po chwili uśmiechnął się do mnie i przeczesał włosy palcami, na co tylko przewróciłam oczami.
- Wstawaj - powiedziałam ze śmiechem. - Za godzinę przyjeżdża pociąg.
- Nareszcie - odpowiedział brązowooki z uśmiechem.
***
        Staliśmy przed Wielką Salą, czekając, aż wreszcie powozy pojawią się przed szkołą. Nie czekaliśmy długo. Już po chwili dało się słyszeć toczące się koła. Wybiegłam na dwór, mimo, że było zimno i mokro i popędziłam ku bramie. Syriusz i James ruszyli zaraz za mną. Uczniowie wysiadali właśnie z powozów. Spróbowałam dostrzec znajome twarze, jednak nie byłam w stanie dostrzec przyjaciół. Westchnęłam zrezygnowana i już miałam zapytać chłopaków, czy coś widzą, gdy nagle James krzyknął:
- Widzę ich! Tam są!
       Natychmiast zaczęliśmy przedzierać się przez tłum uczniów, aż wkońcu wpadłam na Dor. Gdyby nie to, że stojący z nią Remus, złapał ją niemal w ostatniej chwili, na pewno właśnie ległybyśmy na ziemi. Znowu. Czarnowłosa chyba pomyślała o tym samym, bo parsknęła śmiechem niemal w tej samej chwili co ja.
- Dzięki Remi - powiedziała dziewczyna, do chłopaka, który jej pomógł.
- Proszę bardzo Dorcas. Ale mówiłem już, nie nazywaj mnie Remi.
- Spoko Lunio - odparła, na co chłopak spojrzał na nią karcąco.
- Ok, ok, już nie będę - obiecała.
- Na ja myślę - odpowiedział.
- Lunio! Glizdek! - krzyknęli równocześnie James i Syriusz.
- Chłopaki! - wszyscy czterej uściskali się, ale tak... Hmm, jakby to wyrazić... Tak po męsku.*
- Lily! - usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Ann! - krzyknęłam odwracając się do przyjaciółki i przytulając ją. - Dobrze cię widzieć.
- I ciebie też - odpowiedziała ze śmiechem.
- Chodźmy do środka - zaproponował Remus. - Zaraz kolacja i Dumbledor ma coś ogłosić.
       Ruszyliśmy do zamku zastanawiając się, co takiego chce nam powiedzieć dyrektor. No, ale. Szybko zapomnieliśmy o całej sprawie, gdy zobaczyliśmy suto zastawione stoły. Natychmiast ruszyliśmy na nasze miejsca i zaczęliśmy zajadać ze smakiem, opowiadając sobie przy okazji o naszych świętach. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Ach... Dobrze było znów być z przyjaciółmi.
       W WS panował gwar i wszędzie było słychać śmiechy. Hogwart na nowo zatętnił życiem. Cisza zapanowała dopiero wtedy, gdy dyrektor się podniósł i odchrząkną. Wszyscy zamilkli, a on popatrzył na uczniów z uśmiechem.
- Witam was bardzo serdecznie. Mam nadzieję, że w trakcie tych świąt odpoczęliście i nabraliście sił do dalszej nauki. Nie zawracam wam już dłużej głowy, gdyż widzę, że chcecie się nacieszyć obecnością przyjaciół, więc powiem krótko. W lutym odbędzie się bal. Ale nie byle jaki. To będzie bal maskowy. W związku z tym wydarzeniem, tydzień przed imprezą będzie wyjście do Hogsmeade. To wszystko.
       Po tych słowach usiadł, a w sali zapanowało poruszenie. Wszyscy dyskutowali o nadchodzącym balu. My również. Właśnie zastanawiałyśmy się jakie sukienki sobie kupimy, gdy nagle James mnie zapytał:
- Lily. Pójdziesz ze mną na bal?
- Nie - odpowiedziałam spokojnie.
- Co? Dlaczego? - spytał tak smutnym głosem, że aż zrobiło mi się go szkoda.
- Bo zamierzam iść na ten bal incognito - odparłam z przebiegłym uśmiechem. - Ale nie martw się. Z chęcią z tobą zatańczę.
       Po tych słowach mrugnęłam do niego, po czym wstałam od stołu i ruszyłam w kierunku dormitorium. Na ustach błąkał mi się lekki uśmieszek. Cieszyłam się, że sprawa z tą całą książką, którą swoją drogą oddałam już do biblioteki, została zakończona. Cieszyłam się, że moi przyjaciele wrócili. Cieszyłam się na ten bal. I cieszyłam się na taniec z Jamesem.


-------------------------------------------------------
* "Uściskali się, ale tak... Hmm, jakby to wyrazić... Tak po męsku." - moja koleżanka tak to określiła, a ja doszłam do wniosku, że to jest świetnie sformułowany wniosek :D

Wiem, że rozdział nie jest długi, przepraszam. Ale nie wykluczone, że jeszcze dzisiaj zacznę pisać kolejny i kto wie? Może jeszcze dzisiaj bardzo późno go opublikuję, tak, że jutro będziecie go już mogli przeczytać.
W każdym razie, życzę wam miłego czytania.

Coś dla książkoholików

       Ten post będzie trochę z innej beczki, ale myślę, że większość osób, które czytają mojego bloga, będzie zainteresowana tym, co mam wam do przekazania, więc czytajcie. Połowa posta będzie informacyjna, druga część, to będzie moja paplanina, której oczywiście, jeśli nie macie na to ochoty, nie musicie czytać. No, ale... Wracam do tematu.
       A więc mam dla was ważną informację. Jeśli uwielbiacie kupować książki zapewne jesteście doskonale poinformowani, jeśli chodzi o ceny, prawda? Najczęściej kupujecie zapewne książki przez internet lub w Empiku, ewentualnie w jakiś dobrych księgarniach niedaleko waszych domów, mam rację? Ale przyznacie, że wtedy koszt książki jest dość spory, co nie? Za stówę kupicie co najwyżej trzy, może cztery książki. Tymczasem, dzisiaj będąc razem z koleżanką na Warszawskiej Starówce, znalazłyśmy księgarnię, a dokładniej dwie, o nazwie DEDALUS. Jedna znajduje się na skrzyżowaniu Chmielnej ze Szpitalną, a druga na Nowym Świecie koło skrzyżowania tej ulicy ze Świętokrzyską. Jest to oczywiście informacja dla wszystkich warszawiaków, ale nie tylko. Niech inni poszukają u siebie, może u nich w mieście też jest ten sklep. Naprawdę warto tam zajrzeć, gdyż ceny są nieporównywalnie niższe niż w innych księgarniach. Prawda, to nie są nowości, ale naprawdę można tam coś dla siebie znaleźć.
       A teraz część, w której jest moja gadanina. Mam nadzieję, że to przetrwacie. A więc tak jak już wcześniej wspomniałam, byłam w tej księgarni dzisiaj z koleżanką i kupiłam... Uwaga... Cztery książki za 41 zł! Normalnie nie wierzę. Na jedną z tych książek czatowałam od dawna i w dodatku nigdzie nie mogłam jej znaleźć. kupiłam ją za całe... 9 zł. Inną książkę, która w Empiku kosztuje ok. 40 zł, kupiłam za 14 zł. Genialne nie? No i znalazłam jeszcze dwie inne książki, których normalnie bym nie kupiła, bo doszłabym do wniosku, że za tą samą cenę mogę kupić kilka innych książek, na które czekam z niecierpliwością, ale za cenę... Hmm... 6 zł i 15 zł, gotowa byłam je kupić i w przyszłości je przeczytać.
       Tak więc serdecznie was zapraszam. To niesamowita okazja! Zajrzyjcie, a na pewno tego nie pożałujecie!

       No dobra. Koniec. Wiem, że to nie post jakiego się spodziewaliście i nie wiem czy on był tutaj potrzebny, czy nie, ale doszłam do wniosku, że jeśli czytacie książki, to może wam to trochę ułatwić życie. Ułatwiło? Jak nie, to przepraszam, że przeze mnie zmarnowaliście ok. 10 min. swojego życia. Jak tak to bardzo się cieszę. Rozdział będzie dzisiaj wieczorem, więc wyczekujcie. No i oczywiście poinformujcie mnie, czy znaliście tę księgarnię, zajrzycie do niej, albo czy macie coś podobnego u siebie jeśli nie mieszkacie w Wawie.

Pozdrawiam :D

17.01.2015

Rozdiał 39 - Ostatnie tchnienie czarownicy

- Cooo...!?
       Patrzyłam ze zdumieniem na Jess. Ona jest Serafiną? Ale... Ale, jak to możliwe? Dziewczyna spojrzała na mnie z chytrym uśmieszkiem i odpowiedziała:
- Zapewne zastanawiasz się jak to jest wogóle możliwe, prawda?
       Spojrzałam na nią niepewnie. Mam nadzieję, że nie potrafi czytać w myślach. Skinęłam jednak głową, prosząc ją w ten sposób, by mi wszystko wyjaśniła.
- To długa historia - powiedziała. - Ale nam nigdzie się nie spieszy. Może usiądziemy? - zaproponowała wskazując na dwa fotele.
- Nie, dzięki. Wolę postać - odpowiedziałam hardo i podniosłam głowę, by dodać sobie odwagi.
- Jak chcesz - odpowiedziała wzruszając ramionami, po czym usiadła.
       Przyglądałam jej się z boku. Wyglądała przepięknie. Rozpuszczone włosy opadały jej falami na ramiona. Miała na sobie długą, zwiewną czarną suknię. Musiałam przyznać, że wyglądała oszałamiająco. Spojrzałam w lustro, które wisiało na przeciwległej ścianie i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Wyglądała dużo gorzej niż Jess. Albo raczej Serafina. A zresztą nieważne... Byłam blada, pod oczami widniały cienie, a ciuchy były pobrudzone i w niektórych miejscach przetarte. Wyglądałam jak siedem nieszczęść.
       Poczułam na sobie spojrzenie dziewczyny i odwróciłam głowę w jej kierunku.
- Nie przejmuj się - powiedziała. - Nie każdy może wyglądać tak olśniewająco jak ja.
       Zazgrzytałam zębami. Chyba mi wcześniej nieźle odbiło, że ją polubiłam. To zapewne wina stresu. No i tych wszystkich emocji. Ech... Mam dość. Niech mi to wyjaśni, zniszczę ją i będę już mogła sobie stąd iść. Na serio zaczynam mieć dość tego miejsca.
- Rozumiem, że teraz chciałabyś usłyszeć całą tę zawikłaną historię, prawda?
       Nic nie odpowiedziałam. Jak widać Jess uznała moje milczenie, za potwierdzenie.
- Nazywam się Serafina II. Moja matka była tą królową, którą wszyscy znają, a ja dokańczam jej dzieło. Kiedy byłam mała, matka podrzuciła mnie pod drzwi jednej ze swoich służących. Zostałam tam wychowana. Dopiero kilka lat później, gdy poszłam na służbę do królowej dowiedziałam się prawdy. Wtedy zaczęła mnie przygotowywać, do objęcia władzy. Zmarła kilka miesięcy temu. Od tej pory, nikt jej nie widział. Rzadko zresztą pokazywała się publicznie, więc jej nieobecność nie wzbudziła niepokoju ludności. Przed śmiercią, oddała mi władzę. Od tej pory to ja wydaję rozkazy. i jestem nową królową.
       Patrzyłam na nią ze zdziwieniem. Chyba to wychwyciła, bo posłała mi zimny uśmiech. Natychmiast przybrałam kamienną twarz. Nie mogłam jej pokazać, jak wielkie zaskoczenie wywołało u mnie jej wyznanie. Teraz wszystko stało się jasne. To jak się spotkałyśmy, tortury, fakt iż nie mogliśmy jej nigdzie znaleźć po porwaniu. No i oczywiście zdrajca w naszych szeregach. Po rękach przeszła mi gęsia skórka. Jak mogła zrobić coś tak okropnego.
       Jess w dalszym ciągu się we mnie wpatrywała. Odwzajemniłam jaj spojrzenie, na co uśmiechnęła się do mnie, a moja nienawiść zaczęła topnieć. Przecież się zaprzyjaźniłyśmy. Nie mogła być aż taka zła.
- Dlaczego jesteś taka okrutna dla tych wszystkich ludzi? Nie musisz przecież być jak twoja matka. Możesz jeszcze to wszystko zmienić.
       Prychnęła gniewnie i powiedziała:
- Nie ma co zmieniać. Ci ludzie zasłużyli na taki los. Jako mała dziewczynka byłam bita przez swoich rodziców. Inni też nie są lepsi. O, nie. Nie będę nic zmieniać. Odpłacę im się.
       W oczach dziewczyny dostrzegłam głęboko skrywaną nienawiść. Czy to możliwe, żeby przez tak wiele lat dusiła w sobie cały swój ból? Musiała się komuś zwierzyć. I nagle zdałam sobie sprawę, komu. Serafina. To jej zwierzyła się jako pierwszej. A stara królowa przekierowała jej złość na ludzi w miasteczku. Wykorzystała cierpienie Jess, by ją kontrolować. Musiałam temu jakoś zapobiec. Musiałam i właśnie dlatego pochwyciłam się ostatniej deski ratunku, jaką miałam pod ręką.
- A co ze Stevem? Nic dla ciebie nie znaczy?
       Zobaczyłam, jak przez jej twarz przeszedł cień. Szybko go zamaskowała obojętnością, jednak ja już wiedziałam. Kochała go. A jeśli nie, to przynajmniej żywiła ku niemu jakieś głębsze uczucia. Może jednak... może jednak uda mi się ją przekonać do zmiany zdania.
- Kochasz go Jess - powiedziałam łagodnie.
- Nie! NIE! Nie kocham go. Nie mogę go kochać! - krzyknęła, ale w jej głosie usłyszałam nutę niepewności.
       Musiałam kuć żelazo, puki było jeszcze gorące.
- Nie musisz mnie okłamywać. Widzę przecież jak na niego patrzysz. Mnie nie oszukasz. Wiem, jak to jest być w kimś zakochanym - przyznałam cicho i spuściłam głowę.
       Czy ja naprawdę się do tego przyznałam? Czy ja naprawdę powiedziałam to na głos? Nie chciałam wierzyć, że to prawda, ale mój wewnętrzny głos, nie mógł zaprzeczyć. Nie byłam wstanie spojrzeć Jessice w twarz.
- Ty... Ty też jesteś zakochana? - zapytała zdziwiona i z jej oblicza zniknął ten wcześniejszy wyraz drwiny.
- Tak - odpowiedziałam podnosząc na nią oczy.
       Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu i miałam już nadzieję, że może, może udało mi się ją przekonać, jednak jej następne słowa uświadomiły mi, jak bardzo się myliłam.
- Kłamiesz! - krzyknęła. - To jest tylko sztuczka! Chcesz mnie przekonać, że powinnam przebaczyć tym ludziom ich czyny, ponieważ kocham jednego z nich. Nie! Nigdy! Nie powstrzymasz mnie! Zapanuje głód i cierpienie, a ja będę się cieszyć ich nieszczęściem.
- A on?! - krzyknęłam zrozpaczona. - Jego też skarzesz na taki los?!
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała z oburzeniem. - Zamieszka ze mną tu, w zamku. Będziemy mogli żyć razem i nikt nam nie przeszkodzi.
- Myślisz, że będzie chciał kogoś takiego jak ty? - zapytałam zniesmaczona.
       Jess spojrzała na mnie, a na jej twarzy dostrzegłam wyraz nienawiści. Spiorunowała mnie wzrokiem.
- Jeśli się nie zgodzi, zmuszę go do tego - powiedziała zimnym głosem. - Ale zanim to się wydarzy muszę pokonać jedną przeszkodę.
       Mówiąc to, powoli, krok za krokiem zbliżała się do mnie. Przełknęłam ślinę. Chyba już wiedziałam, co miała na myśli.
- A tą przeszkodą... Jesteś ty.
       Tak. Zdecydowanie wiedziałam co miała na myśli.
       Postąpiła krok w moim kierunku i uśmiechnęła się z udawanym współczuciem.
- Nie martw się - powiedziała słodkim głosikiem. - Załatwię to szybko i bezboleśnie.
       Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę, gotowa walczyć, ale zanim którakolwiek z nas zdążyła rzucić, chociaż jedno zaklęcie, drzwi sali się otworzyły i stanęło w niej czterech chłopaków. Westchnęłam z ulgą widząc ich całych, ale gdy przypomniałam sobie o grożącym nam niebezpieczeństwie, spięłam się i przygotowałam do walki.
       Serafina wydawała się tak samo zdziwiona jak ja. Trwało to jednak zaledwie sekundę. Po chwili na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi, ale w oczach dostrzegłam strach. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje, kiedy jednak dziewczyna spojrzała na mnie, dostrzegłam na jej ustach chytry uśmieszek. O nie! Czy ona zamierza...
- STEVE! O rany! Jak ja się cieszę, że tutaj jesteś - krzyknęła podbiegając do niego i rzucając mu się na szyję, a chłopak przytulił ją mocno do siebie. - Ta wariatka próbowała mnie zabić. Ona wcale nie chce nas uratować. Przed chwila wyznała mi, że zamierza nas wszystkich zabić - mówiła szlochając, a raczej udając, że szlocha.
       I znów miałam rację. Wiedziałam, że to zrobi.
       Kiedy Jess skończyła mówić, Steve stanął jak wryty i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Po chwili odsunął od siebie dziewczynę i ruszył w moja stronę. Zatrzymał się kilka kroków przede mną.
- Czy to prawda? - zapytał, próbując ukryć gniew.
- NIE! - zaprzeczyłam gwałtownie. - Oczywiście, że nie. Nie mogłabym.
- A ja ci ufałem - wycedził, jakby nie słyszał moich wcześniejszych słów. - Myślałem, że nas ocalisz. Że pomożesz nam się wyzwolić z pod wpływu Serafiny.
       Spojrzałam na stojącą przy ścianie Jess. Uśmiechała się do mnie z wyższością. Popatrzyłam na nią z pogardą. Jak mogła. Przeniosłam wzrok ponownie na Steve'a i otwierałam właśnie usta, by mu wszystko wyjaśnić, gdy on, uderzył mnie pięścią w podbródek. Zatoczyłam się do tyłu. Po chwili poczułam drugie uderzenie. Tym razem się przewróciłam. Steve stanął nade mną i chciał już wymierzyć kolejny cios, gdy nagle jakaś siła odrzuciła go do tyłu. Po chwili podbiegli do mnie James i Syriusz.
- Nic ci nie jest? - zapytał Rogacz pomagając mi stanąć.
- Nie. Chyba - odpowiedziałam pocierając obolałą szczękę.
- Co ty robisz idioto?! - wrzasnął na Steve'a Syriusz.
- Pokazuję jej, jak kończą zdrajcy - odpowiedział chłopak spluwając na podłogę.
       Przez chwilę myślałam, że chłopcy rzucą się sobie do gardeł, jednak między nimi stanął Eric.
- DOŚĆ! Uspokójcie się!
       Na chwilę zapanowała cisza. Wykorzystałam tę sekundę i spojrzałam na Jess. Nie poruszyła się nawet o centymetr i w dalszym ciągu uśmiechała się drwiąco.
- Lily - zwrócił się do mnie Eric, przez co musiałam odwrócić wzrok od Serafiny. - Czy to prawda? Zdradziłaś nas?
- Nie! Oczywiście, że nie. Zaopiekowaliście się mną, pomogliście mi. Nie mogłabym wam zrobić czegoś takiego.
- W takim razie, co tutaj jest grane?
        Nie bardzo wiedziałam, jak mam mu to wyjaśnić. W końcu jednak doszłam do wniosku, że najlepiej walnąć mu to prosto z mostu. Wzięłam głęboki wdech i na wydechu odpowiedziałam:
- Jess jest Serafiną.
- CO?!... - usłyszałam zdziwiony krzyk wszystkich czterech chłopaków, którzy równocześnie odwrócili głowy w kierunku dziewczyny.
- Tak naprawdę to jest Serafiną II, córką Serafiny, która was tak okropnie traktowała. Matka podrzuciła ją jednej ze swoich służących, a potem wyznała jej prawdę o jej pochodzeniu. A kiedy Serafina zginęła... Jess zajęła jej miejsce.
- Nie wierzę! - krzykną Steve.
- Więc ją o to zapytaj.
- Czy to prawda? - zapytał chłopak, robiąc krok w kierunku dziewczyny.
       Ona spojrzała na niego z bólem. Jej jak dotąd harda mina, nagle zniknęła, ukazując twarz małej, niepewnej wystraszonej dziewczynki. Wodziła rozbieganym wzrokiem, po całej naszej grupce. Gdy jej wzrok spoczął na mnie, dostrzegłam w jej oczach nienawiść, jednak, kiedy znów spojrzała na Steve'a, jej oblicze złagodniało.
- Tak. Ona ma rację.
- Ale... - zaczął niepewnie. - W takim razie, możesz teraz wszystko zmienić na lepsze.
- Nigdy! - krzyknęła z wściekłością.
       Eric i Steve spojrzeli na nią zdumieni.
- Dlaczego? Przecież skoro sprawujesz tutaj władzę, to możesz nam pomóc. Już nie będziemy zdani wyłącznie na siebie. Nie będziemy cierpieć głodu, biedy, ani chorób.
- Nie - odpowiedziała hardo. - Ci ludzie nie zasługują na to, by żyć dobrze.
- Ale dlaczego? Dlaczego Jess? - zapytał z niezrozumieniem Steve, podchodząc powoli do dziewczyny, a ja ze zdziwieniem zauważyłam, że w oczach ma łzy.
- Ponieważ cierpiałam przez nich. Krzywdzili mnie! Nie zasługują na litość! - krzyknęła z rozpaczą a po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy.
- Ale nie musisz się za to mścić na wszystkich - mówił łagodnie Steve podchodząc do Jess coraz bliżej,
- Wszyscy ludzie są tacy sami. To, że oni mnie nie ranili, nie znaczy, że tego nie zrobią.
- Jess... - zaczął łagodnie Steve wyciągając ku niej rękę, jednak ona szybko się odsunęła.
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknęła z rozpaczą.
       Patrzyłam na tą scenę z zapartym tchem. Dziewczyna skrzywdzona przez życie i chłopak, który chce jej pomóc. W oczach Jess widziałam tak wiele emocji. Smutek, cierpienie, ból, nienawiść, niezdecydowanie, zagubienie. Chciałam jej pomóc. Mimo całej złości, jaką do niej żywiłam, chciałam jej pomóc. To nie była jej wina. Wiedziałam jednak, że nie będę w stanie niczego zrobić. Tylko ON mógł coś na to poradzić. Ponieważ ją kochał. I ponieważ ona kochała jego. Stali w tej chwili naprzeciw siebie. Na wyciągnięcie ręki. Żadne z nich się nie poruszyło. Wpatrywali się tylko w siebie nawzajem bez ruchu.
       Jako pierwszy, poruszył się Steve i ostrożnie wyciągnął dłoń do Jess.
- Wiesz, że nie musi tak być. Daj mi się poprowadzić. Pomogę ci.
       Dziewczyna jak zahipnotyzowana wsłuchiwała się w jego słowa, a on tymczasem zrobił krok w jej kierunku, tak, że stykali się teraz głowami. Ujął jej ręce i przycisnął swoje czoło, do jej czoła.
- Wszystko może się jeszcze dobrze skończyć - powiedział.
       Nagle zobaczyłam jak po policzku Jess spływa kolejna łza, a po chwili dosłyszałam jej cichy szept:
- Przepraszam.
       W chwili, gdy te słowa opuściły jej usta, ja, James, Syriusz i Eric, przygotowaliśmy się do ataku, jednak ona była szybsza. Wykręciła Steve'owi rękę i po chwili trzymała go przed sobą, podduszając lekko.
- Poruszcie się chociaż o krok, a on zginie - ostrzegła.
       Wszyscy zamarliśmy w bezruchu.
- Nie zrobisz tego - odpowiedziałam spokojnie. - Kochasz go.
- Owszem - odparła twardo, wpatrując się w moją twarz. - Ale ty podobno też jesteś zakochana. Z miłości można zrobić wszystko.
       Poczułam na sobie wzrok Jamesa i mimo woli poczułam, jak policzki mi czerwienieją. Grr... Głupie rumieńce. No dobra, ale powinnam się skupi na Jess a nie myśleć teraz o Potterze.
- Więc co chcesz zrobić? Zabić go?
- Jeśli to będzie konieczne, to zbije nas oboje - odpowiedziała. - Ale wiem, że nie pozwolicie mu zginąć.
- Więc się przeliczyłaś - odpowiedział jej chrapliwie Steve i wbił sobie w serce sztylet, który udało mu się wyjąć po cichu z tylnej kieszeni spodni.
       Jess popatrzyła na swojego ukochanego z niedowieżaniem, a potem przeniosła wzrok na siebie. Broń była wystarczająco długa, by dotrzeć i do jej serca. Zrozumiałam to w chwili, gdy po jej policzku spłynęła kolejna łza, a usta otworzyły się w wyrazie zdumienia.
- D-ddd... dlaczego? - zapytała chwiejąc się na nogach.
- Bo wiem, że ci ludzie, zasługują na wybawienie - odpowiedział ledwie słyszalnie, po czym jego oczy zasłoniła mgła, a głowa opadła mu bezwładnie.
- N-nnni... nie - wyszeptała Jess, po raz ostatni patrząc na twarz ukochanego, po czym upadła bezwładnie na podłogę.
       Natychmiast podbiegłam do obojga, upadłam na kolana przy ich ciałach i sprawdziłam ich stan. Byli martwi. Po moich policzkach popłynęły łzy, a ciałem wstrząsnął szloch. Nie wiedziałam dlaczego. Przecież nie znałam tych ludzi. Ale patrzenie na ich śmierć... To było ponad moje siły. W ciągu tych dwóch dni, które tutaj spędziłam widziałam i usłyszałam wiele. Najpierw napadnięta przez strażnika, złapana, torturowana. Widziałam wiele cierpienia i sama go doświadczyłam. Miałam już dość. Miałam już dość tego wszystkiego. Wszystkie emocje, które do tej poru tłumiłam, teraz wyszły na świat i wylewały się w moich łzach.
       Nagle poczułam, jak ktoś mnie obejmuje. Podniosłam głowę i moje oczy napotkały wzrok Jamesa. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu, po czym wtuliłam się w niego mocno. Przez chwilę trwaliśmy w tej pozycji, jednak po chwili James pomógł mi wstać. Popatrzyłam na twarze przyjaciół. Na twarzy Rogacza i Łapy dostrzegłam ból i wzruszenie. Eric ocierał oczy rękawem. Był zapewne związany z nimi dużo bardziej niż ja. Nie dziwiłam się, że wylewa łzy nad ich ciałami. Podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy, na co odpowiedział mi tym samym. Wyjęłam różdżkę i machnęłam nią. Po chwili w mojej ręce pojawił się pluszowy miś, którego włożyłam chłopakowi w ręce. Spojrzał na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, więc wyjaśniłam:
- Wczoraj jeden ze strażników zniszczył małej dziewczynce misia. Czy mógłbyś jej go podarować w moim imieniu?
       Skinął mi na potwierdzenie głową.
- Zostawiamy to miejsce w dobrych rękach - powiedziałam mu lekko się przy tym uśmiechając.
- Dziękuję. Dzięki tobie będziemy mogli zacząć wszystko od nowa.
- To nie moja zasługa, tylko jego - odpowiedziałam wskazując na ciało Steve'a.
- W każdym razie, to ty dałaś nam nadzieję do walki. Przepowiednia nie kłamała. Twoje pojawienie się tutaj, zapoczątkowało nowy, lepszy czas dla nas.
       Skinęłam głową, po czym przytuliłam Erica do siebie.
- Żegnaj - wyszeptałam.
- Żegnaj - odpowiedział.
       Po tych słowach odsunęłam się od niego i podeszłam do James i Syriusza. Popatrzyłam na nich z lekkim uśmiechem, mimo, że po policzkach nadal spływały mi łzy.
- Chodźmy do domu.
       Udaliśmy się więc odpowiednim korytarzem do tunelu, który miałby nas zaprowadzić z powrotem do Hogwartu. Do domu...

-------------------------------------------------------

O rany! Nareszcie!!!
Zakończyłam to i jestem z tego dumna. Wiem, że krótkie i musieliście na to czekać. Przepraszam, ale jakoś nie miałam weny, żeby to dokończyć. Wiem, że za dobre też nie jest. Jakieś takie chaotyczne i wogóle. Również przepraszam. Mam nadzieję, że następne rozdziały będą lepsze i nie będziecie musieli na nie czekać aż tak długo, jak na ten.
Pozdrawiam :D

1.01.2015

Miniaturka #1 - Nowe pokolenie

       Mały, zaledwie jedenastoletni chłopiec o czarnych włosach i brązowych oczach, skradał się cicho w kierunku kuchni. Zajrzał przez drzwi. Matki akurat nie było. Szybko podszedł do stołu, na którym stał talerz z drożdżówkami i zabrał jedną z nich. Nagle usłyszał kroki swojej opiekunki i chciał jak najszybciej ponownie wrócić do pokoju. Jednak zapomniał przy tym o cichym zachowaniu. W chwili, gdy odwrócił się na pięcie, by uciec, zahaczył ręką o talerz, który z głośnym trzaskiem spadł na podłogę.
- Co się dzieje? - dobiegł z drugiego pokoju kobiecy głos.
       Chłopczyk przestał zawracać sobie głowę skradaniem. Zerwał się do biegu i popędził do pokoju. W chwili, gdy drzwi się za nim zamknęły, do kuchni weszła kobieta i omiotła spojrzeniem pomieszczenie. Gdy dostrzegła zbity talerz i drożdżówki porozwalane po całej kuchni, natychmiast domyśliła się, czyja to była sprawka.
- JAMES! - krzyknęła tak głośno, że zapewne obudziła całą Dolinę Godryka. -Chodź tutaj ty niesforny dzieciaku! Wiem, że to twoja sprawka!
       Nie doczekała się jednak żadnej reakcji. Westchnęła więc tylko i machnęła raz różdżką i cały bałagan, natychmiast zniknął. Nagle dobiegł ją głos z salonu. Wyszła z kuchni, by przywitać męża. Ten, gdy tylko dostrzegł jej minę od razu zrozumiał, że coś musiało się wydarzyć.
- Co się stało? - zapytał odejmując ją troskliwie i całując w czoło.'
- James znów narozrabiał.
- Co tym razem? - zapytał mężczyzna tonem, po którym z łatwością dało się stwierdzić, że odbywał tę rozmowę z żoną, już nie po raz pierwszy.
- Stłukł talerz z drożdżówkami - poskarżyła się kobieta, przecierając zmęczone oczy.
- Mogło być gorzej - stwierdził, na co żona posłała mu mordercze spojrzenie, po którym natychmiast się poprawił. - Ale oczywiście nie powinien był tego robić. Nie przejmuj się skarbie. Zapewne roznosi go energia. W końcu to jego pierwszy dzień w szkole. Odpuść mu trochę. W końcu zapewne nie zobaczysz go przez kilka najbliższych miesięcy - próbował ją uspokoić, głaszcząc uspokajająco po ramionach.
- Masz rację - mruknęła. - Pójdziesz i z nim pogadasz? - poprosiła męża.
- Nie ma problemu kochanie. Muszę mu jeszcze coś dać, zanim wyjedzie.
- To dobrze. Ale się pospieszcie. Niedługo śniadanie, a potem jedziemy na dworzec. Mały nie może się spóźnić na pociąg.
- Nie martw się. Za chwilę przyjdziemy.
       Mężczyzna minął żonę i wszedł na schody, gdy dobiegły ją jeszcze słowa żony:
- Ooo... A tak wogóle, to jak będziesz już na górze, to obudź resztę.
- Oczywiście! - odkrzyknął.
       Już po chwili był na piętrze i wszedł do pierwszego pokoju po prawej stronie. Mały chłopiec, który zajadał drożdżówkę, szybko ją schował. Jednak jego ojciec miał bystry wzrok i natychmiast dostrzegł ciastko.
- Spokojnie młody, to tylko ja.
       Gdy chłopiec się zorientował, że to ojciec przyszedł do jego pokoju a nie matka, rozluźnił się i ponownie zabrał się za jedzenie drożdżówki.
- Jest bardzo zła? - zapytał niepewnie.
- Nie martw się, nie zrobi ci awantury. Ale następnym razem bądź ostrożniejszy - pouczył go mężczyzna.
       Chłopiec spojrzał na niego, po czym skinął na potwierdzenie głową. Ojciec wiedział, że syn go posłucha. Miał już wyjść z pokoju dziecka, gdy nagle sobie o czymś przypomniał.
- A właśnie James. Miałem ci to dać - powiedział podchodząc do chłopca i wyciągając z kieszeni niewielką paczkę. - Myślałem, żeby dać ci to na święta, ale myślę, że może ci się to przydać już teraz. Lepiej mieć to ze sobą w szkole.
       Dzieciak wziął pakunek i szybko go rozpakował. Na łóżko wypadł stary płaszcz i kawałek pergaminu. Chłopiec patrzył na to z zawodem, po czym zapytał:
- Co to jest?
- Najlepiej będzie jak sam zobaczysz.
       Z tymi słowami mężczyzn wziął do ręki płaszcz i okrył nim syna, aż po czubek głowy.
- No i co niby teraz? - zapytał chłopiec.
- Spójrz w lustro - polecił mu ojciec.
       James zrobił jak mu polecono i zamarł w bezruchu. W lustrze widział odbicie swojego ojca, ale nie swoje. Na próbę przesuną się nieco. Wciąż pozostawał niewidoczny.
- Czy to jest peleryna niewidka? - zapytał z podnieceniem zdejmując płaszcz.
- Owszem - odpowiedział mu ojciec.
- A to co? - zapytał maluch, podnosząc z łóżka pergamin.
       Mężczyzna nic nie powiedział. Po prostu wziął kartkę do ręki, rozłożył ją na łóżku i stukając w nią różdżką, powiedział:
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
       Na papierze zaczęły się pojawiać kształty i podpisy. Jedenastolatek patrzył na to z zachwytem, po czym zapytał:
- Tato, co to jest?
- Mapa Hogwartu - odpowiedział dumnie mężczyzna.
- Co? - zapytał chłopczyk ze zdziwieniem i spojrzał na ojca. - Skąd ją masz?
- Dostałem od twoich wujków, Freda i Georga.
- Oni ją stworzyli? - spytał podniecony.
- Nie - odparł mężczyzna z uśmiechem. - Stworzyli ją Panowie, Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz, Doradcy czarodziejskich psotników.
- Kim oni byli? - zapytał chłopczyk z ciekawością.
- Kim? - zapytał rozbawiony ojciec. - Rogacz, to twój zmarły dziadek, po którym nosisz imię. Łapa, to mój zmarły ojciec chrzestny, a Lunatyk, to również już martwy ojciec Tedy'ego.
- A Glizdogon?
- On? On był... - mężczyzna zawahał się, nie chcąc skłamać synowi, ale nie mógł mu też powiedzieć całej prawdy. - On był jednym z Huncwotów.
- A kim byli Huncwoci?
- Zadajesz strasznie dużo pytań, wiesz? - zaśmiał się ojciec, ale wyjaśnił. - Huncwoci, to ci czterej panowie, którzy stworzyli tą mapę. Byli największymi rozrabiakami szkolnymi.
-Ohh... - westchnął chłopczyk.
       Mężczyzna wstał i już miał odejść, gdy nagle sobie o czymś przypomniał. Wrócił do łóżka syna, stuknął w mapę i powiedział:
- Koniec psot.
       Z pergaminu natychmiast zniknęły wszystkie znaki. Ojciec mrugnął do syna po czym wyszedł z pokoju. Na odchodnym powiedział tylko:
- Pospiesz się. Za chwilę śniadanie.
       Po tych słowach, zamknął drzwi pokoju i podszedł do kolejnych i potem następnych, budząc przy tym pozostałą dwójkę swoich dzieci, Albusa i Lily. W końcu wszyscy zebrali się w kuchni i prędko spożyli posiłek.
- Gotowy? - zapytała kobieta, najstarsze ze swoich dzieci.
- Tak mamo.
- Spakowałeś wszystko?
- Tak.
- Jesteś tego pewien? - dopytywała.
- Tak. - odpowiadał cierpliwie chłopiec.
- Ale...
- Kochanie - przerwał jej mąż. - Nie zamęczaj go już więcej pytaniami. Jak jest pewien, to dobrze, a jeśli okaże się, że coś zostawił, to zawsze możemy mu to przesłać, prawda?
- Racja. Przepraszam. Jestem jakaś rozkojarzona.
- Właśnie widzę - zaśmiał się mężczyzna. - Połóż się, a ja wezmę dzieci i pojedziemy na dworzec.
- O nie! - zaprotestowała gwałtownie. - To jego pierwszy wyjazd. Jadę z wami.
- Jesteś pewna? - zapytał ją troskliwie mąż.
- Jestem pewna - potwierdziła, choć pod oczami miała wyraźne cienie.
- No dobrze - powiedział jej mąż, choć był zaniepokojony jej stanem. - James... - spojrzał na swojego pierworodnego - ... idź po kufer. Za chwilę jedziemy.
       Chłopiec zerwał się z miejsca jak oparzony i pognał na górę, a za nim pobiegło jego rodzeństwo, by towarzyszyć mu w drodze na peron. Wszyscy szybko się wybrali. Ojciec wziął kufer syna, po czym stanął przed domem i machnął różdżką. Już po chwili stał przed nimi Błędny Rycerz. Wsiedli, zajęli miejsca i pojechali. Nie minęło dwadzieścia minut, a byli już na dworcu.
       Po kolejnych dziesięciu minutach, przechodzili już wszyscy razem na peron 9 i 3/4 z Jamesem na czele. Pociąg miał odjechać za pięć minut. Mężczyzna pomógł synowi wnieść bagaż do przedziału, po czym wrócił do żony i pozostałej dwójki dzieci. Pociąg ruszył i James pomachał przez okno, oddalającym się powoli rodzicom i młodszemu rodzeństwu. W końcu, po kilku minutach westchnął i ruszył korytarzem szukając jakiegoś wolnego przedziału. Wszystkie jednak były już pełne. Prawie wszystkie. W ostatnim wagonie , był przedział, w którym siedziała tylko jedna osoba. James odetchnął głęboko. Wcześniej nie dawał po sobie znać, że się denerwować, ale teraz, to wszystko wyszło na wierzch. Poskromił emocje i otworzył drzwi przedziału.
- Hej! Mogę usiąść? - zapytał grzecznie.
- No jasne, właź!
       James odetchnął, po czym wszedł do przedziału. Z trudem zapakował kufer na półkę, po czym usiadł na przeciwko nowo poznanego chłopak. Miał on blond włosy, niebiesko-szare oczy i jasną karnację. Skryty był za lekturą książki o obronie przed czarną magią.
- Jestem James Potter - przedstawił się brązowooki wyciągając do blondyna rękę.
- Bryan Lupin - przedstawił się tamten zamykając książkę i ściskając chłopakowi dłoń.
       James niezwykle się zdziwił słysząc znajome nazwisko. Tommy, nazywał się tak samo. Może obydwaj chłopcy byli ze sobą spokrewnieni? Zapamiętał sobie, że powinien ich sobie przedstawić.
       Na chwilę zapadła między chłopcami krępująca cisza. Potter właśnie miał ją przerwać, gdy nagle drzwi otworzyły się zamaszyście i wparował przez nie zdyszany czarnowłosy chłopak o ciemnych oczach. Natychmiast zasunął za sobą drzwi i usiadł zdyszany na podłodze. Po chwili otrząsnął się jednak, wstał i przeprosił:
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale moje okropne kuzynki goniły mnie po pociągu. Myślę, że im już zwiałem, ale czy mogę z wami zostać?
- Spoko - odpowiedział James. - Nie krępuj się.
- Dzięki - powiedział chłopak odetchnąwszy z ulgą i po chwili zajął miejsce obok Jamesa.
- Ja jestem Bryan Lupin, a to James Potter - przedstawił ich obu blondyn.
- Miło mi - odpowiedział czarnowłosy z uśmiechem. - Ja jestem Logan. Logan Black.
- Fajnie cię poznać - powiedział brązowooki z uśmiechem.
       Minęło paręnaście minut i chłopcy zaczęli się nudzić.
- Co robimy? - zapytał Bryan.
- Nie wiem - przyznał James. - Macie jakieś pomysły?
- Możemy się przejść po pociągu. Mam trochę łajnobomb, które moglibyśmy podrzucić starszym rocznikom - zaproponował Logan.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - zastanawiał się Lupin.
- Oj, no weź. Będzie fajnie - przekonywał go Potter.
- No dobra, a co mi tam - stwierdził blondyn. - Zaryzykuję.
- I dobrze - odpowiedział czarnowłosy uśmiechając się do nich swoimi białymi zębami.
       Tak więc wyszli z przedziału. Minęło kilka minut. W końcu, w jednym z wagonów rozległ się huk, a potem głośny, przerażony krzyk. Trzech pierwszoklasistów uciekało w tym samym momencie, ze śmiechem, do swojego przedziału, by nie zostać oskarżonym o to wydarzenie.
       Zabawa zaczęła się od łajnobomb. Właśnie zapoczątkowali nową erę Huncwotów.

-------------------------------------------------------

To moja pierwsza prawdziwa miniaturka. Co o niej myślicie? Początek mi się podoba, sam koniec również, ale środek, jakoś mnie nie przekonuje. No, ale... Może przesadzam. Sami oceńcie moje wypociny.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury.
No i oczywiście dziękuję, za podsunięcie mi świetnych imion. Szczególnie zachwyciło mnie połączenie Logan Black. Po prostu kocham.
No dobra, nie przedłużam. miłego czytania :D