27.01.2014

Rozdział 10 - Lekcje

       Obudziłam się następnego ranka o 7:00. Choć poprzedniego wieczoru gadałyśmy z dziewczynami do późna, czułam się wypoczęta i pełna energii. Usiadłam na łóżku, a potem wstałam i spróbowałam przejść się kawałek. Dzisiaj, nie miałam już problemów z chodzeniem. Uśmiechnęłam się. Od wczorajszej rozmowy, czułam się taka jakby trochę lżejsza. Szybko się umyłam, a potem ubrałam i obudziłam moje przyjaciółki. Nie były zbyt zadowolone z faktu, że tak wcześnie każę im wstawać, ale widząc mnie w tak dobrym nastroju, postanowiły nie narzekać.
       Kiedy już się wyszykowały zapukałam do pokoju pani Pomfrei. Wyszła do mnie i widząc, że promienieję energią wysłała mnie na śniadanie. Szybko zeszłyśmy do Wielkiej Sali. Gdy tylko usiadłyśmy przy stole nałożyłam sobie na talerz masę jedzenia. Po dwóch dniach na czczo byłam bardzo głodna.
- Ej, ej, ej. Przyhamuj trochę dobra, bo cię zaraz zemdli - ostrzegła Dorcas.
- Nic mi nie będzie - odpowiedziałam.
- Rozumiem, że jesteś głodna, no ale bez przesady.
- Jestem głodna, to mało powiedziane. Ja umieram z głodu.
       Czarnowłosa chciała coś jeszcze powiedzieć, ale uprzedziła ja Ann.
- Lily! Opamiętaj się trochę. Jak tyle zjesz, to ci spodnie pękną.
       To był już cios powyżej pasa. Fakt, nie byłam taka szczupła jak Lorens, ale ona nie musi mi tego wypominać. Posłałam jej mordercze spojrzenie.
- Lilka. Przecież wiesz, że nie robię, żadnych aluzji do twojego wyglądu. Jesteś MEGA chuda. Po prostu, ani ja, ani Dor nie chcemy, żebyś się rozchorowała.
       Westchnęłam i skinęłam głową. Posłuchałam przyjaciółek i zwolniłam trochę tępo jedzenia. Kiedy zjadłam wszystko, co miałam na talerzu, wypiłam szklankę soku z dyni, po czym spojrzałam na swój zegarek. Dochodziła 8:00. Za pół godziny miała rozpocząć się pierwsza lekcja. Wstałam więc od stołu, porzegnałam się z dziewczynami, które chciały jeszcze chwile zostać w Wielkiej Sali, i udałam się do dormitorium. Podeszłam do obrazu Grubej Damy i podałam jej hasło:
- Fortuna Major
       Portret wpuścił mnie do Pokoju Wspólnego gryfonów. Szybko podeszłam do schodów i weszłam do pokoju mojego, Dor i Ann. Nie było mnie tu jeden dzień, a już wszędzie walały się ciuchy moich koleżanek. Tylko w okolicy mojego łóżka, było względnie czysto. Jednym machnięciem różdżki wypakowałam z kufra ciuchy i posłałam je w kierunku szafy. Potem, przebrałam się w szatę szkolną i spakowałam książki do torby. Mieliśmy mieć dzisiaj transmutację, opiekę nad magicznymi stworzeniami, astronomię i dwie godziny zielarstwa. Kiedy już się wyszykowałam, przypomniało mi się, że mam coś, co nie należy do mnie i powinnam to zwrócić "właścicielowi". Przełożyłam szybko znicza z kieszeni spodni do torby i zeszłam do Salonu. Nie było tam prawie nikogo. Spojrzałam na zegarek - 8:25. O nie! Nie mogę się spóźnić.
       Szybko wybiegłam z pokoju i udałam się w kierunku sali od transmutacji. Kiedy dotarłam na miejsce, byli tam już prawie wszyscy, z wyjątkiem Dor, Ann, Jamesa i Syriusza. Podeszłam do Lunatyka i Glizdogona.
- Hej chłopaki.
- Ooo... Lily. Fajnie, że już wyszłaś z SS. Jak się czujesz?
- Jak widzisz, wciąż jeszcze żyję. Ale jeśli zrobicie jeszcze kilka kawałów, to nie wiem, jak długo to potrwa.
       Obaj zachichotali.
- Gdzie pozostali? - spytałam.
- James i Syriusz musieli jeszcze coś załatwić - odpowiedział Lunio mrugając do mnie porozumiewawczo. Westchnęłam. Najprawdopodobniej szykowali jakiś głupi dowcip, za który znów mi się oberwie razem z nimi.
- A Ann i Dor?
- Jeszcze nie przyszły - odpowiedział na moje pytanie Glizdek.
- Lily!
       Odwróciłam się w kierunku nadbiegających Jamesa  i Syriusza.
- Hej chłopaki.
- Jak się czujesz? - spytał Potter.
       W jego oczach znów dostrzegłam ten cień niepokoju co wczoraj. O nie. Tylko mi się tutaj nie rozczulaj. Jego spojrzenie wcale nie ma na mnie, żadnego wpływu upomniałam się, po czym uśmiechnęłam do chłopaka i odpowiedziałam:
- Wszystko gra.
- To dobrze, bo nasz Rogacz marniał w oczach ze zgryzoty o ciebie - odparł szarmancko Syriusz, na co zarobił kuksańca od szukającego.
       Zaśmiałam się po czym zwróciłam do Jamesa:
- A tak wogóle Potter, to co ci się wczoraj stało na treningu, że taki niezadowolony byłeś? - zapytałam z zadowolonym uśmieszkiem.
       Spojrzał na mnie przeszywającym spojrzeniem, w którym dostrzegłam cień wstydu, który szybko zastąpił ignorancją.
- Aaa... Nic takiego. Po prostu sobie latałem.
- Tak? - spytałam z udawanym zdziwieniem. - Z mojego punktu widzenia wyglądało to tak jakbyś czegoś szukał.
- Co? Nie! Wydawało ci się.
       Uśmiechnęłam się. Chłopak był coraz bardziej podenerwowany, co nie uszło mojej uwadze. Wreszcie. Mam go już w garści.
- Nie wydaje mi się. No bo wiesz, te szybkie kółka nad boiskiem wydawały się być dosyć nerwowe. Jakby coś ci uciekło.
- Naprawdę? Musiało ci się coś przewidzieć.
       W chwili gdy to mówił podeszły do nas Ann i Dor i zaczęły przysłuchiwać się naszej rozmowie. McGonagall jeszcze nie było. To dobrze. Mam nad nim chwilową przewagę wynikającą z zaskoczenia. Nikt nie może mi tego przerwać. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej niż chwilę temu i powiedziałam:
- Och. No cóż. Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie zgubiłeś wczoraj znicza? - spytałam z przesadną słodyczą.
- Oczywiście, że nie - odparł, jednak jego słowa nie brzmiały zbyt przekonująco.
       Pozostali Huncwoci przyglądali nam się z wesołością i widziałam, że ledwo powstrzymują się od śmiechu. W tej chwili czułam, że mam władzę.
- W takim razie pewnie nie zależy ci na tym by to odzyskać - odpowiedziłam wyjmując z torby złotego znicza.
       Wszyscy zgromadzeni wokół nas wybuchnęli głośnym śmiechem na widok złotej piłeczki trzepoczącej się w mojej ręce oraz na widok zdumienia i upokorzenia na twarzy Jamesa.
- Oddaj to - powiedział.
- Chciałbyś.
- Owszem - odpowiedział zbliżając się do mnie. - Oddaj mi znicza.
- W twoich snach.
       Nagle złapał mnie za nadgarstek i przyciągną do siebie. Wokół nas zapadła cisza.
- Oddaj a nic ci nie zrobię - ostrzegł z pewnością siebie.
- I tak mi nic nie zrobisz - odparłam z przekonaniem.
- Jesteś tego absolutnie pewna?
- Tak.
       Mierzyliśmy się jeszcze przez chwilę spojrzeniem, po czym mnie puścił i  odsunął się mówiąc:
- Masz rację. Co mam zrobić, żebyś oddała mi znicza.
- Przyznaj, że go zgubiłeś. Powiedz wszystkim tu zgromadzonym, że wcale nie jesteś takim wybitnym szukającym, za jakiego cię uważają.
- Przyznaję się - mruknął pod nosem.
- Co proszę? Nie dosłyszałam.
- Przyznaję się - powiedział trochę głośniej.
- Wydaje mi się, że ci tam dalej w tłumie cię nie słyszą.
- Przyznaję się! - krzyknął.
- Świetnie więc teraz powiedz do czego.
- Przyznaję, że zgubiłem wczoraj znicz. Nie jestem takim wybitnym szukającym, za jakiego wszyscy mnie uważają - powiedział, po czym spojrzał na mnie i spytał - Zadowolona?
- I to bardzo - odpowiedziałam po czym oddałam mu znicz.
       W tej samej chwili pojawiła się McGonagall i wpuściła nas do sali. Weszłam zaraz za Jamesem, a kiedy miał już usiąść, złapałam go za ramię, wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek i wyszeptałam:
- Dziękuję - po czym usiadłam obok Dor i Ann nawet nie oglądając się na Pottera.

***
 
Dzisiejsze lekcje upłynęły nam wyjątkowo szybko. Przez cały dzień Huncwoci nie wariowali i zachowywali się nadzwyczaj spokojnie. Jednak najspokojniejszy był z nich wszystkich James. Po zielarstwie dziewczyny zatrzymały mnie na dłużej w cieplarni i spytały:
- Ej Lil. Coś ty zrobiła Jamesowi, że jest taki nieobecny?
- No cóż - odparłam spokojnie wychodząc na błonia. - Nic nadzwyczajniego.
-Nic nadzwyczajnego? Serio?
-Tak, serio.
- No błagam. Powiedz, coś ty mu zrobiła, że jest taki nieswój.
- Same go spytajcie.
- Ale nam nie powie.
- To spytajcie Huncwotów. Oni na pewno wiedzą co się stało.
       Dziewczyny spojrzały po sobie po czym pędem ruszyły ku Wielkiej Sali. Westchnęłam i poszłam wolnym krokiem za nimi. Kiedy byłam przy wejściu do WS usłyszałam surowy głos:
- Panno Evans.
       Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z opiekunką naszego domu.
- Słucham Pani Profesor - odpowiedziałam grzecznie.
- Wiem, że jeszcze nie jadłaś kolacji, ale Dyrektor prosił bym Cię znalazła i zaprowadziła do jego gabinetu.
- Profesor Dumbledore chce się ze mną widzieć? - spytałam zaskoczona.
-Owszem dziecko. Proszę za mną - powiedziała, po czym weszła po schodach, a ja ruszyłam za nią ciekawa, co mnie zaraz spotka.
 

10.01.2014

Rozdział 9 - Zwierzenia

       Kiedy odłożyłam pergamin z wypracowaniem dotyczącym ruchów gwiazd po niebie, odetchnęłam z ulgą. Odkąd się obudziłam dzisiejszego popołudnia, pisałam wypracowania i przepisywałam zaległe notatki z lekcji. Ann i Dor przyszły jeszcze po lekcjach by powiedzieć mi, co robili na zajęciach i podały wszystkie prace domowe, które na szczęście już skończyłam.
       Spojrzałam na stojący na szafce nocnej zegarek. Była godzina 20:00. Pewnie dziewczyny właśnie odrabiają lekcje, albo gadają z chłopakami. Żałowałam, że nie ma mnie z nimi. Strasznie się nudziłam bez ich towarzystwa.
       W pewnym momencie, moje przemyślenia przerwały moje przyjaciółki, które właśnie weszły do Skrzydła Szpitalnego. Zanim zamknęły za sobą drzwi, usłyszałam, że mówią coś do kogoś, a potem zatrzaskują tej osobie wrota przed nosem. Podeszły do mojego łóżka i usiadły na krzesłach, zdejmując, z ramion torby i rzucając je na podłogę.
- Kto to był? - spytałam.
- Ale kto? - zapytała z udawaną nieświadomością Dor.
- Ten, komu zatrzasnęłyście drzwi przed nosem.
- Aaaa... O tego ktosia ci chodzi.
- Owszem o tego. Kto to był?
- James. Przez cały dzień chciał tu przyjść, ale mu nie pozwalałyśmy.
- Stwierdziłyśmy, że nie chciałabyś, żeby oglądał cię w takim stanie - dodała Ann mrugając do mnie.
- W jakim stanie? - spytałam nie rozumiejąc o czym mówi.
- No w trakcie choroby. Nikomu to nie działa na dobre. Choć trzeba przyznać, ze ty trzymasz się całkiem nieźle.
       Rzuciłam w nią poduszką.
- Okropna jesteś.
- Wiem - odpowiada wyszczeżając do mnie swoje mleczno białe zęby. - Ale i tak mnie kochasz.
- To prawda - odpowiadam również się do niej uśmiechając. - Ale teraz serio. Dlaczego go nie wpuściłyście? Musze mu podziękować.
- Och, podziękujesz jutro. Nie wpuściłyśmy go, ponieważ musimy poważnie pogadać. No wiesz, jak dziewczyny z dziewczynami. Zwykle robimy to pierwszej nocy po przyjeździe, ale zwarzając na okoliczności postanowiłyśmy z tobą pogadać dzisiaj.
- Wiecie, że nie wyrobimy się w czasie? Zwykle zajmowało mam to jakieś 3-4 godziny, a wy chcecie to obgadać w jedną?
- Jasne, że nie. Nie zdążymy wtedy porozmawiać o wszystkim. Mamy plan - powiedziała Ann.
- Już się boję -  odpowiedziłam ze śmiechem.
- Poczekaj chwilkę spokojnie, a my wszystko załatwimy - powiedziała Dor wstając.
- Nie martw się. Nigdzie się nie wybieram - mruknęłam, na co dziewczyny tylko się zaśmiały.
       Obserwowałam je, jak podchodzą do gabinetu Pomfrei i pukają. Po chwili w drzwiach pojawiła się pielęgniarka i rozpoczęła z nimi dyskusję. Najwidoczniej moje przyjaciółki próbowały ją do czegoś przekonać, jednak ona nie chciała się zgodzić. Po chwili wszystkie trzy podeszły do mnie i Ann zapytała:
- Czy miałabyś coś przeciwko temu, żebyśmy zostały dzisiaj z tobą na noc w skrzydle szpitalnym i dotrzymały ci w nocy towarzystwa?
- Nie! No jasne, że nie miałabym nic przeciwko - odpowiedziałam z uśmiechem.
       Zrozumiałam, na czym polegał plan moich przyjaciółek i uśmiechnęłam się do nich z radością. Pani Pomfrei westchnęła, jednak zgodziła się żeby Ann i Dorcas zostały ze mną na noc.
- Tylko pamiętajcie. Macie być cicho, czy to jasne? Jeśli mam jutro wypuścić stąd pannę Evans musi się wyspać, więc nie zagadujcie jej.
- Oczywiście, proszę pani - odpowiedziały zgodnie moje przyjaciółki.
        Pielęgniarka wróciła do swojego gabinetu i po chwili przyniosła mi znów ten sam eliksir, co rano. Kiedy go wypiłam zabrała fiolkę i odeszła. Usłyszałam, jak na odchodnym mówi do siebie pod nosem:
- Niepotrzebnie się zgodziłam. Jutro żadna z nich trzech nie wstanie z łóżka dobrowolnie. Trzeba je będzie ściągać z nich siłą.
       Zachichotałam, a kiedy dziewczyny spytały, co mnie tak rozśmieszyło powiedziałam im szeptem, co mówiła pielęgniarka. Zaśmiały się razem ze mną. Potem wyszły z sali, a po chwili wróciły z piżamami itp. sprzętem. Kiedy już każda z nich rzuciła swoje rzeczy na łóżka znajdujące się obok mojego, wgramoliły się na moje i usiadły naprzeciwko mnie.
- Dobra, a więc ja zacznę - stwierdziła Dor. - No więc, to dość delikatna sprawa. No więc... - zacięła się na chwilkę, a jej policzki pokryły się rumieńcem.
- Więc...? - ponagliła ją Ann.
- No, więc... Chyba się zakochałam.
       No i tutaj to mnie zaskoczyła. Dorcas się nie zakochuje. Przebiera w facetach jak w rękawiczkach. Ann chyba była równie zdziwiona jak ja.
- W kim? - zapytałam choć już się zaczęłam domyślać.
- Naprawdę nie wiesz? - spytała.
       Miała rację. Wiedziałam. Już przed wakacjami zaczęłam się domyślać. Ann patrzyła to na mnie, to na pannę Meadowes, czekając cierpliwie, aż ktoś jej wreszcie to wszystko wyjaśni.
- To Syriusz, prawda? To w Syriuszu jesteś zakochana.
      Panna Lorens otworzyła szeroko buzię, a jej oczy powiększyły się do rozmiarów spodków od kawy. Dor spuściła wzrok i przytaknęła głową.
- Co!? - wrzasnęła Ann. - Jesteś zako...
       Nie zdążyła dokończyła zdania, gdy zatkałam jej usta dłonią.
- Co ty robisz? Chcesz, żeby wszyscy o tym wiedzieli? - spytałam rzucając na gabinet pielęgniarki i na drzwi wejściowe zaklęcie Muffilato.
- Masz rację. Przepraszam - wyszeptała, kiedy pozwoliłam jej znowu mówić. - Naprawdę zakochałaś się w Blacku?
       Meadowes ponownie skinęła głową nie podnosząc na nas wzroku. To był problem. Zawsze gdy chciała poderwać jakiegoś chłopaka, natychmiast jej pomagałyśmy. Jednak tym razem nie było to takie łatwe. Syriusz traktował dziewczyny trochę tak, jak Dor chłopaków. Brał je na chwile, a potem rzucał. Nie chciałam, żeby moja przyjaciółka cierpiała, kiedy z nią zerwie. Wiedziałam jednak, że nie będzie szczęśliwa, widząc go z innymi. Spojrzałam na Ann. Wyglądała na tak samo bezradną i zasmuconą jak ja się czułam. Spojrzałam na czarnowłosą, a dostrzegając jej wielką rozpacz i smutek w jej twarzy przysunęłam się do niej i ją przytuliłam.
- Pomożemy ci - powiedziałam.
- Zdecydowanie - poparła mnie Lorens.
- Dziękuję wam - powiedziała moja przyjaciółka podnosząc głowę i patrząc na nas swoimi oczami pełnymi łez. - Dziękuję. Jesteście prawdziwymi przyjaciółkami.
       Uśmiechnęłam się pocieszająco. Wiedziałam, że muszę jej pomóc i nagle w mojej głowie zaświtał pomysł.
-Dobra, mam plan.
       Dziewczyny spojrzały na mnie a ja wyjawiłam im mój plan. Z każdym moim kolejnym słowem uśmiechały się coraz szerzej. Kiedy skończyłam mówić miały na ustach szerokie uśmiechy i wiedziałyśmy już co należy zrobić.
- No dobra. Ja już się wam zwierzyłam. Teraz twoja kolej Ann.
- Cooo...? Muszę?
- Tak - poganiała ją Meadowes.
- No dawaj - zachęciłam ją.
- Ja... ja chyba się zakochałam w Lunatyku.
- Serio? Wow. Nieźle. Ja w Łapie ty w Lupinie. Nie ma co - powiedziała Dorcas z uśmiechem.
- Ale on mnie nie zauważa - odparła smutno Lorens.
- Nieprawda - mówię. Słowo to wyrwało się z moich ust wbrew woli. Kiedyś słyszałam, jak Remus mówił chłopakom, że czuje do mojej niebieskookiej przyjaciółki coś więcej niż tylko przyjaźń. Nie powinna była wtedy tego usłyszeć. Obiecałam sobie, że nigdy nie powiem o tym Ann, ale jak widać się nie udało. Czy uda mi się w takim razie nie zdradzić i kolejnej jego tajemnicy?
       Moje przyjaciółki przyglądały mi się uważnie. W końcu Ann zapytała:
- Skąd wiesz?
- Przeczucie - odparłam. - Spróbuj dać mu do zrozumienia, że darzysz go czymś więcej niz tylko przyjaźnią.
- Ale pamiętaj, spokojnie i powoli - dodała Dor. - Lunio nie lubi, jak ktoś jest zbyt nachalny.
- Przecież wiem - odparła lekko zirytowana, ale wyraźnie już w lepszym humorze. - No dobra. Wykrztusiłam to z siebie. Teraz twoja kolej Lil. Opowiadaj.
- Ale nie mam o czym.
- Nie masz, nie masz. Oczywiście, że MASZ.
- Mówię prawdę. Ostatnio jakoś, żaden chłopak nie wpadł mi w oko.
- Nie masz może jakiegoś, no wiesz, starszego kumpla, któremu mogłabyś wpaść w oko? No i on tobie? - spytała czarnowłosa.
- Błagam cię. Przecież nie mamy żadnych przystojniaków w starszych klasach, a z młodszymi na razie nie będę się umawiać. No, chyba że jakiś mi się spodoba.
- A co z Potterem? - dopytywała Ann.
       Odchyliłam się do tyłu i opadłam na poduszki. Zamyśliłam się przez chwilę, ale potem zdałam sobie sprawę z tego, że muszę, chcę, powinnam być wobec moich przyjaciółek szczera. Westchnęłam i powiedziałam:
- Sama już właściwie nie wiem. Kiedyś myślałam, że jest palantem, ale im dłużej przebywam w jego towarzystwie, tym większe zyskuje u mnie zaufanie. Zaczynam go naprawdę lubić i widzę w nim cechy, których nigdy wcześniej nie dostrzegałam.
- Na przykład? - podsuwa Ann.
- Opiekuńczość, troskliwość, wierność, wytrwałość, lojalność i ...
- Iii...? - dopytuje się jak zwykle dociekliwa Dor.
       Patrze jej w twarz z poważną miną i odpowiadam:
- I za każdym razem kiedy patrzę w jego oczy, widzę w nich głębokie uczucie. Widzę, jak na mnie patrzy. Widzę, jak się przy mnie zachowuje. Stara się być dla mnie podporą i wsparciem. Stara się być zawsze przy mnie, wtedy, gdy go potrzebuję. Wiem, że naprawdę mnie kocha.
- A ty? Kochasz go? - pyta Ann.
- Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co do niego czuję. Jest jak brat, może nawet znaczy dla mnie trochę więcej. Ale ilekroć robi coś głupiego - jakiś głupi kawał, przez który mi się obrywa razem z nim; znęca się nad słabszymi od siebie, w szczególności mam tu na myśli Severusa - mam ochotę go uderzyć. Chce wtedy przestać być jego przyjaciółką. Mam ochotę odwrócić się od niego i nigdy więcej nie odzywać. Jednak nie potrafię. Jakaś cząstka mnie go potrzebuje. Pewna część mnie czuje do niego pociąg i pragnie ulec jego urokowi. Jakaś część mnie go kocha i będzie go kochać. Będzie raniona wielokrotnie widząc go z kimś innym.
       Gdy skończyłam mówić, zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach płyną słone łzy. Otarłam je z policzka i spojrzałam na moje przyjaciółki.
- Teraz już wiecie powiedziałam.
- Dlaczego mu nie powiesz tego, co przed chwilą powiedziałaś nam.
- Ponieważ druga część mnie go nienawidzi i nie chce mieć z nim nic wspólnego. Chce się całkowicie od niego osunąć.
- W takim razie usuń tę część - poradziła Dor.
- To nie jest takie proste. Obie te strony się równoważą i nie wiem już co mam myśleć.
- Może po prostu idź za głosem serca - poradziła Ann.
- Muszę to wszystko przemyśleć - odpowiedziłam, na co ona skinęła głową.
       Po chwili, każda z nas złożyła przysięgę, że nie powie nikomu, o czym tutaj rozmawiałyśmy, po czym wszystkie trzy położyłyśmy się do łóżek. Zdjęłam z pokoju lekarki i z drzwi do SS zaklęcie Muffilato, a potem odłożyłam różdżkę na stolik obok i nakryłam się kołdrą. Spojrzałam na zegarek. Była już 2:00 w nocy. Ziewnęłam, powiedziałam dziewczynom 'dobranoc', po czym zamknęłam powieki i zasnęłam.

Rozdział 8 - Skrzydło Szpitalne

       Kiedy znów się obudziłam było już pewnie po 15:00. Usiadłam na łóżku i się przeciągnęłam. Po chwili do mojego łóżka podeszła pani Pomfrei, nasza szkolna pielęgniarka.
- No nasza królewna wreszcie wstała - powiedziała z lekkim uśmiechem.
       W odpowiedzi lekko się zarumieniłam.
- Nie przejmuj się - powiedziała. - Dobrze, że wypoczęłaś. W trakcie snu twoje rany się zagoiły i wyglądasz już dużo lepiej. A teraz trzymaj. Wypij to, powinno pomóc - powiedziała podając mi fiolkę z jakimś zielonkawo-żółtym eliksirem.
       Wzięłam go z jej ręki i spytałam:
- Kiedy będę mogła wrócić do dormitorium?
- No cóż... Jeśli twój stan się nie pogorszy, to już jutro rano, będziesz mogła iść na normalne lekcje. Ale w tej chwili odpoczywaj. Przynajmniej do czasu, aż nie przyjdą tu twoi przyjaciele.
- Byli tu?
- Oczywiście, że tak moja droga. Tuż przed pierwszymi zajęciami. Ale kiedy zobaczyli, że śpisz to sobie poszli. Mają przyjść cię odwiedzić po obiedzie.
- Która godzina? - zapytałam.
- Dochodzi 16:00 moja kochanieńka - odpowiedziała pielęgniarka z lekkim uśmiechem, po czym wyszła. Przy drzwiach, odwróciła się jeszcze na chwilę i powiedziała - Wypij to. Pomoże ci - zapewniła, po czym wyszła ze Skrzydła.
       Wypiłam miksturę, która dostałam od pielęgniarki. Smakowała jak koktajl owocowy. Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Byłam cała zdrętwiała, od tak długiego leżenia. Musiałam trochę się przejść. Jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa, tuż po pierwszym kroku. Upadłabym na podłogę, gdyby nie stojące koło łóżka krzesło, na którym się podparłam. Zacisnęłam zęby i się wyprostowałam, po czym opadłam z powrotem na łóżko. Rozmasowałam sobie trochę najpierw jedną nogę, a potem drugą i spróbowałam wstać, tym razem z większą ostrożnością. Stanęłam na obolałych nogach, po czym zrobiłam pierwszy krok, a potem drugi. Wszystko było ok. Z większą już pewnością siebie poszłam dalej, a kiedy przeszłam przez całe SS, czułam już, że nogi zaczynają ze mną powoli współpracować. Odetchnęłam z ulgą, po czym przeszłam jeszcze parę długości sali.
       Kiedy wreszcie postanowiłam spacerować i wróciłam do łóżka, do Skrzydła weszły Dor i Ann. Widząc mnie rozbudzoną pomachały mi na powitanie, po czym szybko do mnie podeszły i mnie uściskały.
- Jak się czujesz? - spytała z troską Ann.
- Jak nowo narodzona - odpowiedziałam. - No, może z wyjątkiem nóg, które strasznie mi zdrętwiały, ale teraz już wszystko gra.
- Odwiedziłyśmy cię rano, wiesz? Ale spałaś, a my nie chciałyśmy cię budzić.
       Uśmiechnęłam się do nich z wdzięcznością.
- Kiedy wychodzisz? - spytała Dorcas.
- Jeśli wszystko będzie ok, to zobaczymy się jutro na śniadaniu.
- I dobrze. Wiesz ile nam już nawalili roboty? Teraz przynajmniej, nie będziemy już musiały same odwalać całego tego stosu prac domowych.
- A tak wogóle, to trzymaj. To twój nowy plan lekcji. McGonagall kazała ci go przekazać - dodała Ann wręczając mi do ręki niewielką kartkę. Jęknęłam. Tylko nie to!
- Błagam was. Powiedzcie, że to jakiś żart - błagałam przyjaciółki, jednak te tylko pokręciły przecząco głowami.
       Byłam załamana. Dziś był poniedziałek, co oznaczało, że ominęły mnie dwie godziny transmutacji i jedna eliksirów. Po obiedzie miała byś jeszcze astronomia i starożytne runy. No nie!
- Co wam zadali? - spytałam.
- Slughorn kazał nam napisać wypracowanie na temat wykorzystania kamienia księżycowego, a McGonagall o zaklęciu zmieniającym płyny w kamienie szlachetne - odparła Meadowes.
       Jęknęłam. Było niestety tak jak przewidywałam. Już do początku roku omawialiśmy najtrudniejsze tematy, a ja już pierwszego dnia zdążyłam sobie narobić zaległości. Ja to jednak mam pecha.
- Najgorsze jest to, - wtrąciła Ann, przerywając moje rozmyślania - że już zaczynają nam gadać o sumach, choć jest dopiero początek roku - dziewczyna była wyraźnie z tego co mówi niezadowolona.
- Można się było tego spodziewać - odpowiedziałam.
       Zawsze w piątej klasie uczniowie piszą testy, ze wszystkich pięciu lat nauki. Masakra. Postarałam się jednak, szybko odegnać od siebie złe myśli i zapytałam:
- A co tam słychać w szkole?
       Ann i Dor spojrzały na siebie po czym wybuchły jednogłośnym śmiechem.
- No co? Powiedziałam coś śmiesznego?
- Nie o to chodzi Lil. Po prostu, to dopiero połowa pierwszego dnia, a Huncwoci zdążyli juz dostać szlaban.
- Co zrobili tym razem? - pytam z lekkim uśmiechem na ustach.
- Ach, no wiesz. Nic takiego. Tylko podczas śniadania rozwalili Wielką Salę. Ale to przecież nic, no nie? - odpowiedziała Ann ze śmiechem.
- Żałuj, że tego nie widziałaś. To dopiero było widowisko. No, ale dobra, opowiem ci to od początku. Potter chyba trenował przed śniadaniem, bo trochę się spóźnił i wydawał się jakby odrobinę sfrustrowany. Chyba zgubił w trakcie treningu znicza - zachichotała Dor. - Ale kiedy tylko pojawił się przy stole, szybko zjadł, a potem on i Black wyjęli spod stołu miotły i wzbili się pod sufit i zaczęli w uczniów żucać ciastkami, a potem wyczarowali magiczne fajerwerki, które wybuchały na stołach. Ale był ubaw. A potem McGonagall ich złapała i dała im dwóm szlaban. Przez miesiąc muszą pomagać Filchowi, no i jeszcze mieli wyczyścić całą Wielką Salę do obiadu bez użycia różdżek. Rozumiesz. Bez użycia różdżek wysprzątać cały ten bałagan, którego narobili na śniadaniu. Trzeba przyznać, że się spisali, bo jak byłyśmy na posiłku to było czyściutko.
       Śmiałam się razem z dziewczynami, słuchając o wybryku Huncwotów. Kiedy dziewczyny musiały już iść na lekcje, pożegnałam je, po czym wyszłam z łóżka i znów zaczęłam się przechadzać po Skrzydle Szpitalnym. Dzięki dziewczynom, czas szybciej mi upłynął, jednak teraz miałam wrażenie, jakby stanął w miejscu. Rozmyślałam nad tym, co powiedziały mi przyjaciółki. Uśmiechnęłam się na myśl o nowym kawale Huncwotów i żałowałam, że nie było mnie na śniadaniu. Nagle przypomniałam sobie o czym mówiła Dor na początku historyjki. Czyli jednak się nie pomyliłam. To rzeczywiście był James, a złota piłka leżąca, w kieszeni moich spodni naprawdę należała do niego. Uśmiechnęłam się do siebie. Może powinnam go trochę podręczyć i się z niego trochę powyśmiewać, zanim oddam mu znicza? Zaśmiałam się myśląc o tym, jednak po chwili uśmiech zszedł z mojej twarzy. Niestety miałam do odrobienia masę zadań. Westchnęłam i wróciłam do łóżka. Wizja odrabiania o tej porze lekcji, wcale nie była zachęcająca, ale nie miałam innego wyjścia, jeśli nie chciałam mieć zaległości. Usiadłam i wzięłam z szafki nocnej książki, notatki i tematy prac domowych, które przyniosły mi dziewczyny. Sięgnęłam także po czysty pergamin oraz kałamarz i pióro. Odszukałam w książkach i notatkach odpowiednie fragmenty po czym zaczęłam pisać: " Kamień księżycowy wykożystywany jest do wytwarzania eliksiru..."

9.01.2014

Rozdział 7 - Złoty znicz

       Obudziłam się następnego dnia rano. Leżałam w Skrzydle Szpitalnym. Przez okna na przeciwko mojego łóżka, wpadało do sali światło wschodzącego słońca. Wpatrywałam się w krajobraz za szybą. Widziałam w dym dobywający się z komina chatki Hagrida. Dalej, widziałam boisko Quidditcha, chwilowo puste. Przymknęłam oczy. Promienie światła przyjemnie ogrzewały mi policzki. Po chwili, ponownie uchyliłam powieki i rozejrzałam się po SS. Byłam tu sama. Nic dziwnego. Przecież tylko ja mogę mieć takie szczęście, żeby już pierwszego dnia szkoły wylądować u pielęgniarki. Ech... Ja to mam ciężkie życie.
       Spojrzałam ponownie za okno, nie zwracając większej wagi, do tego, co się dzieje na zewnątrz. Nagle, tuż przed oczami, dostrzegłam błysk. Uniosłam rękę i szybko złapałam migocącego cośka. Rozchyliłam trochę palce, by zobaczyć co to było. W dłoni trzymałam złotego znicza, który powoli trzepotał skrzydełkami, a po chwili je złożył. Był piękny. Widziałam każdy szczegół jego wyglądu. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Taki znicz zawsze miał przy sobie James, by szpanować dziewczynom. Westchnęłam. Był wtedy taki irytujący.
       Spojrzałam ponownie na małą złotą kulkę, zamkniętą w mojej dłoni, po czym schowałam, ją do moich dżinsów leżących na krześle obok. Westchnęłam i znów zaczęłam wyglądać za okno. Teraz jednak, na błoniach nie było całkowicie pusto. Hagrid wyszedł ze swojego domku i zaczął spryskiwać warzywa w ogródku jakimś specyfikiem, pewnie przeciwko ślimakom. Sięgnęłam spojrzeniem dalej i na boisku od Quidditcha, dostrzegłam latającą samotnie postać. Starałam, się zgadną, kto to jest, jednak nie było to łatwe. Osoba, nie wykonywała, żadnych skomplikowanych akcji, ani niczego podobnego. Latała tylko nad boiskiem wyraźnie czegoś wypatrując. Nagle zdałam sobie sprawę, że to może być szukający. Wstrzymałam oddech i spojrzałam na swoje spodnie, w których kieszeni spokojnie leżała maleńka złota piłeczka. Zastanawiałam się przez chwilę, czy może jej nie wypuścić, jednak zdecydowałam się tego nie robić. Skoro to szukający, niech dalej szuka znicza, a ja popatrzę na jego bezradne pętle, które zataczał nad boiskiem. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym.
       Postarałam się bliżej przyjrzeć szukającemu. Z tak dużej odległości, trudno było dostrzedz coś więcej niż tylko zarys sylwetki mężczyzny, bo z pewnością nim właśnie był. Był dobrze zbudowany, jednak nie należał do jednego z tych mięśniaków, których pełno było w Hogwarcie. Miał całkiem szybką miotłę i zastanawiałam się, czy należy już do jakiejś drużyny. W pewnym momencie zanurkował w kierunku ziemi, ale tuż przed zderzeniem z nią wystrzelił szybko w górę. Był to niezwykle ryzykowny manewr, a wykonać go, potrafili tylko najlepsi. Na chwile przestałam oddychać. Znałam ten trick. Widziałam go wiele razy podczas meczów Gryfonów. Po tym co zobaczyłam, wiedziałam już, iż tym osobnikiem na miotle był James.
       Zataczał coraz szybsze i mniejsze koła wokół boiska. Nie widziałam twarzy chłopaka, jednak po jego zachowaniu łatwo było zrozumieć, iż był sfrustrowany. No tak, nic dziwnego - pomyślałam. Był w końcu najlepszym szukającym w dziejach Hogwartu i teraz, nagle zgubił znicz. Zaśmiałam się cicho i stwierdziłam, że dobrze zrobiłam, nie wypuszczając złotej piłeczki. Przez chwilę obserwowałam jeszcze Pottera na miotle, ale w końcu poczułam zmęczenie. Zamknęłam więc oczy i szybko zasnęłam.