26.10.2015

Rozdział 60 - Powierzycielka

Rozdział z dedykacją dla ~lula. Dziękuję za wsparcie i ciągłe pospieszanie mnie. Gdyby nie ty, ten rozdział nie pojawiłby się tak szybko ;)


       Obudziłam się wczesnym rankiem. Uchyliłam powoli powieki, ziewnęłam, przeciągnęłam się i wreszcie byłam gotowa wstać. Co nie znaczy, że miałam ochotę to zrobić. Leżąc pod kołdrą, wciąż przebywając na obrzeżach krainy snów, mogłam się odciąć od wszelkich problemów. Mogłam udawać, że nie istnieją. Ale nie mogłam... Nie byłam w stanie tego zrobić.
       W końcu postanowiłam wstać. Stoczyłam się z łóżka i zaspana ruszyłam w kierunku łazienki. Przemyłam twarz, umyłam zęby i szybko się ubrałam, po czym zeszłym na śniadanie. W domu poza mną, była tylko mama. Ojciec wyszedł już do pracy a Petunia była na kilkudniowym wyjeździe. W takim wypadku, miałam kilka dni względnego spokoju. Chociaż ten spokój to pojęcie chyba najdalsze od tego co czułam. Zbyt wiele się ostatnimi czasy działo. Odruchowo sięgnęłam do szyi, jednak niczego nie poczułam. Przypomniałam sobie, że postanowiłam z tym skończyć. Poczułam jak przez moje ciało przebiega fala bólu. Złapałam się za brzuch, po czym odczekałam chwilę oddychając przy tym miarowo. Kiedy ból minął, wyprostowałam się i podjęłam wędrówkę do kuchni. Czekała tam już na mnie mama ze stosem omletów na talerzu. Natychmiast zabrałam się za pałaszowanie śniadania, a na koniec, popiłam to jeszcze ciepłym kakao. Ponownie zmarkotniałam. Kakao przypomniało mi o Syriuszu, a on przypominał o Jamesie. Miałam wrażenie, że bez względu na to co zrobię i tak łatwo się od niego nie uwolnię.
- Wszystko w porządku? – zapytała mnie nagle mama.
- W sumie to sama nie wiem – odpowiedziałam z nietęgą miną.
- Chłopak? – zapytała że zrozumieniem spadając naprzeciwko mnie.
Spojrzałam niepewnie na swoją rodzicielkę i ze zdumieniem zapytałam:
- Skąd wiedziałeś?
- Och, proszę Cię skarbie – zbagatelizowała moje pytanie mama machnięciem ręki – W tym wieku, to tylko przez chłopców możesz być taka nieprzytomna. A więc... Mów co się dzieje.
       Przez chwilę nie zamierzałem nic mówić na temat Jamesa, ale słowa same zaczęły wywoływać z moich ust niepowstrzymanym strumieniem. Odpowiedziałam mamie o wszystkim. O kłótniach, o przyjaźni, o balu, o pocałunku, o ostatniej kłótni, naszyjniku i swoich uczuciach. Mówiłam tak długo, aż w końcu skończyłam. Wtedy zapadła cisza przerywana jedynie cichymi odgłosami codziennego życia dochodzącymi zza okna.
- Gdy byłam w twoim wieku – zaczęła mama – Też miałam problemy z chłopcami. Szczególnie z jednym. I również nie wiedziałam co mam zrobić z tą relacją między nami. Ale w końcu zrozumiałam pewną bardzo prostą rzecz. Ból jest częścią miłości. Nie można kochać i nie cierpieć. Te dwa uczucia są ze sobą głęboko powiązane. Jeśli nie chcesz cierpieć, odrzuć go, ale wtedy nikt nie zagwarantuje ci szczęścia.
       Po tych słowach wstała i zabrała się do zmywania naczyń, a ja siedziałam przy stole rozmyślając nad jej słowami. Może miała rację. Może naprawdę zbyt szybko zrezygnowałam. Zbyt szybko się poddałam. Może... Nie powinnam tak szybko tego kończyć. Może powinnam spróbować z Jamesem jeszcze raz. Ten jeden, ostatni raz. Albo nawet jeszcze wiele razy...
       Nagle na stole przede mną pojawiła się koperta. Spojrzałam na nią zdziwiona, po czym przeniosłem wzrok na mamę i zapytałam:
- Co to jest?
- Zobacz.
       Zmrużyłam oczy zdezorientowana, ale otworzyłam kopertę i sprawdziłam jej zawartość.
- Potwierdzenie rezerwacji miejsca w hotelu, w centrum Londynu? – zapytałam patrząc się ze zdziwieniem na mamę.
- Jutro zaczyna się Tydzień Mody w Londynie i pomyśleliśmy z twoim tatą, że na pewno chciałabyś się na niego wybrać, więc zarezerwowaliśmy ci pokój w hotelu, żebyś nie musiała przez cały tydzień jeździć w tą i z powrotem do miasta.
- O rany... – jęknęłam podekscytowana – Dzięki, dzięki, dzięki – zaczęłam piszczeć, rzucając się matce na szyję.
- Spokojnie, bo zaraz mnie udusisz – odpowiedziała ze śmiechem moja rodzicielka.
       Kiedy już się uspokoiłam i usiadłam na swoim miejscu przy stole powiedziała:
- Myślę, że ta wycieczka dobrze ci zrobi. Odpoczniesz, zrelaksujesz się, zabawisz, oczyścisz umysł, a potem będziesz mogła na spokojnie pomyśleć o tym chłopaku i podjąć najlepszą decyzję. Co ty na to?
- To chyba dobry pomysł – stwierdziłam po chwili namysłu – Tak zrobię mamo – powiedziałam z pewnością w głosie.
- To dobrze – odparła moja rodzicielka z lekkim uśmiechem na twarzy. - A tymczasem przestań się choć przez chwilę załatwiać Jamesem. Pomyślisz o nim po powrocie do domu. Teraz idź się spakować na górę.
- Dobrze mamo! – wykrzyknęłam podekscytowana i pobiegłem do pokoju spakować walizkę na tygodniowy wyjazd.
       Zajęło mi to wszystko z godzinę, ale w końcu byłam gotowa do drogi. W walizce miałam jeszcze sporo miejsca, przygotowanego na nowe ubrania, które kupię w Londynie. Dostałam od matki kartę kredytową z całkiem sporym zapasem środków finansowych, które najprawdopodobniej uda mi się wydać w ciągu najbliższego tygodnia.
- Miłej zabawy Lily. Zobaczymy się w przyszłym tygodniu.
- Do zobaczenia mamo! – wykrzyknęłam wychodząc z domu.
       Wyszłam na chodnik i rozejrzałam się. Pusto. Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i machnęłam nią. Nie minęła minuta, a na ulicy przede mną zaparkował Błędny Rycerz. Wsiadłem szybko do autobusu i podałam kierowcy cel swojej podróży. Pojazd szarpnął gwałtownie, a ja opadłam na pierwsze z brzegu łóżko.
       Po pół godzinie byłam już na miejscu. Weszłam przez obrotowe drzwi do jasnego holu i podeszłam do recepcji.
- W czym mogę pomóc? – zapytała z uśmiechem recepcjonistka.
- Mam rezerwację na tydzień – powiedziałam pokazując zwitek papieru, który dostałam tego ranka od mamy.
- Nazwisko?
- Evans.
       Kobieta skinęła głową, po czym zapisała coś na kartce, która leżała przed nią i dała mi kluczyk z numerkiem.
- Trzecie piętro, pokój 203.
- Dziękuję – powiedziałam, po czym zabrałam kluczyk, wzięłam walizkę w rękę i ruszyłam ku windzie.
       Byłam już niemalże na miejscu, gdy nagle ktoś na mnie wpadł i przewróciłam się na posadzkę.
- O rany... Tak strasznie przepraszam. Nic ci się nie stało? – usłyszałam zaniepokojony, dziewczęcy głos.
- Wszystko ok. Nic mi nie jest – odparłam uspokajająco i podniosłam głowę.
       Nade mną stała drobna nastolatka, która miała może z metr siedemdziesiąt wzrostu. Przypatrywała mi się zaniepokojonymi złotymi oczami, które doskonale komponowały się z burzą blond włosów na jej głowie. Wyciągnęła do mnie rękę oferując pomoc, z której chętnie skorzystałam.
- Jesteś pewna, że nic ci się nie stało? Rany... Przecież mogłaś dostać od tego upadku wstrząśnienia mózgu. Albo mogłaś sobie coś skręcić! Strasznie Cię przepraszam. Taka ze mnie niezdara. Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Może dać ci coś przeciwbólowego?
       Załapałam dziewczynę za ramiona i potrząsnęłam nią lekko.
- Hej... Uspokój się. Nic mi nie jest.
- Ale...
- Tak , jestem tego pewna – powiedziałam nie pozwalając dziewczynie nawet rozpocząć zdania.
       Rany... Co za gaduła. Ale wyglądała na naprawdę zaniepokojoną, więc lekko ścisnęłam jej ramię i posłałam delikatny uśmiech, który blondynka natychmiast odwzajemniła.
- Tak swoją drogą, to jestem Lily – przedstawiłam się wyciągając ku dziewczynie rękę.
- Carmen Sharp – odparła nastolatka ściągając moją rękę – Idziesz do windy?
- Mhm... – przytaknęłam ruszając w odpowiednik kierunku.
- Jaki pokój? – pytała dalej gdy wsiadałyśmy do windy.
- 203.
- O rany! Serio? Ja mam 204! Co za zbieg okoliczności.
- Na długo przyjechałaś? – spytałem chcąc bardziej włączyć się do tej dziwnej, niemal jednostronnej rozmowy.
- Na tydzień.
- A więc Ty też przyjechałaś na tydzień mody? – zapytałam zaciekawiony.
- Mhm... – potwierdziła moje przypuszczenia Carmen.
- To świetnie – powiedziałam podekscytowana – Co Ty na to, żebyśmy się w najbliższym czasie razem włóczyły po sklepach i wybiegach mody?
- No jasne! – wykrzyknęła podekscytowana Carmen.
       W tej właśnie chwili dotarłyśmy do swoich pokoi. Uśmiechnęła się do blondynki i przekręcając klucz w drzwiach powiedziałam:
- Przyjdę po Ciebie jak będę szła na kolację, dobrą?
- Spoko – odpowiedziała ze szczerym uśmiechem - Jakby co, wiesz gdzie mnie znaleźć.
       Po tych słowach zniknęła w swoim pokoju a chwilę później i ja otworzyłam drzwi do swojego mieszkanka i weszłam do środka.
       Pomieszczenie było przestronne i jasne. Przy najdłuższej ścianie stało ogromne łóżko, a na przeciw niego sporych rozmiarów kozetka z okrągłym, pięknie zdobiony lustrem. W holu były drzwi do łazienki i szafa, w której spokojnie mieściły się wszystkie ciuchy, które ze sobą zabrałam. Białe firanki, które przesłaniały okno, rozpraszały promienie słoneczne, których refleksy, oświetlały beżowe ściany pokoju.
       Kiedy już się rozpakowałam, walnęłam się na łóżko i zaczęłam wpatrywać w sufit. Puki miałam co robić, byłam wolna od wszelkich trosk. Teraz jednak, gdy już się rozpakowałam i mogłam spokojnie poleżeć na łóżku, wszystkie ostatnie zmartwienia powróciły. Co ja miałam zrobić? Byłam kompletnie zagubiona. Miałam zapomnieć. Miałam spróbować funkcjonować bez niego. Ale jak miałam to zrobić, skoro za każdym razem gdy zamykałam oczy widziałam przed sobą jego twarz? Jego czarujący, huncwoci uśmiech. Czarne, wiecznie zmierzwione włosy. I brązowe tęczówki, w których można było utonąć. Jak miałam o tym zapomnieć skoro wciąż o tym myślałam.
       Nagle rozległy się płukanie do drzwi. Uniosłam się odrobinę na łokciach, zastanawiając się, kto może się dobijać do mojego pokoju.
- Proszę! – krzyknęłam.
      Drzwi otworzyły się cicho i po chwili zobaczyłam blondwłosą istotę.
- O rany! – krzyknęłam, podrywając się z łóżka – Miałam po Ciebie przyjść jak się rozpakuję. Na śmierć zapomniałam.
- Nie ma sprawy – stwierdziła moją sąsiadka z uśmiechem – Jak jesteś gotowa, to możemy iść.
- Jasne – powiedziałam podchodząc do dziewczyny.
       Wyszłyśmy z pokoju zamykając za sobą drzwi i ruszyłyśmy na miasto wesoło plotkując. W końcu znalazłyśmy całkiem nieźle wyglądającą restaurację i zamówiłyśmy obiad.
- A więc... – zaczęłam – skąd jesteś?
- Urodziłam się w Nowym Jorku i mieszkałam tam przez pierwsze piętnaście lat swojego życia. Potem rodzice wysłali mnie do Anglii do szkoły z internatem.
- Och... I jak tam jest?
- Świetnie – odparła podekscytowana Carmen – Mam świetnych znajomych. Nauczyciele w sumie też są całkiem spoko.
- Skoro mieszkasz w internacie, to czy przypadkiem w wakacje nie wracasz do Nowego Jorku? – zapytałam.
- Tak, ale to dopiero w przyszłym tygodniu. Lot mam w sobotę, zaraz po zakończeniu tygodnia mody – wyjaśniła Carmen, po czym zapytała z ciekawością – A Ty gdzie się uczysz?
- W niewielkiej szkole na północy Brytanii. Mają tam bardzo wygórowane wymagania, ale jakoś sobie radzę – odparłam starając się by moje kłamstwo wypadło dość przekonująco, co, jak wywnioskowałam z miny blondynki, mi się udało.
- Och... Naprawdę? I jak tam jest? – zapytała Sharp nawijając na widelec spaghetti, które dopiero co przyniósł jej kelner.
- Jest świetnie – odpowiedziałam z entuzjazmem – Lekcje są genialne i nieprzeciętnie. Chyba w żadnej szkole nie ma takich zajęć jak u mnie – odparłam zgodnie z prawdą.
- A chłopcy? – zapytała Carmen z przebiegłym błyskiem w oku.
       Spuściłam głowę, nabierając na widelec odrobinę swojej sałatki greckiej. Blondynka natychmiast zauważyła, że to coś poważniejszego, bo spoważniała U złapała mnie za rękę w geście dodający otuchy.
- Co jest? – zapytała łagodnie.
       Popatrzyła na nią przez chwilę, po czym zaczęłam mówić. Odpowiedziałam o całej mojej zawiłej i dziwacznej relacji z Potterem, a ona uważnie słuchała każdego mojego słowa. Kiedy skończyłam mówić, oparła podbródek na rękach. Wymusiłam to z siebie. Nareszcie podzieliłam się swoimi problemami z kimś, kto nie był moją mamą. Carmen była w tym samym wieku co ja i miała obecnie te same problemy z chłopakami. Potrzebowałam się wygadać rówieśniczce, a nie mogłam się ze swoim problemem, zwrócić do Ann i Dorcas. Nie mogły wiedzieć. Ale potrzebowałam się komuś zawierzyć. Carmen była do tego celu idealna.
- Jestem idiotką – stwierdziłam podłamana zakrywając twarz dłońmi.
       Siedziałam tak przez chwilę użalając się nad sobą, gdy dobiegł do mnie głos blondynki:
- Nieprawda – stwierdziła zdecydowanym głosem – Wcale nie jesteś głupia. Jesteś po prostu nastolatką – dodała lekko się do mnie uśmiechając, a ja przeszyłam ją zdumiony spojrzeniem – Jesteś zagubiona. Boisz się zostać zraniona przez osobę którą kochasz. To naturalne. Jak każda dziewczyna w twoim wieku, zakochujesz się, mając nadzieję, że to jest ta pierwsza i wieczna miłość, która przetrwa wszelkie próby. Ale jesteś wystarczająco inteligentna, by wiedzieć, że takie przypadki zdarzają się niezmiernie rzadko. Chcesz się uchronić przed przyszłym cierpieniem, więc teraz odrzucasz szczęście. Ale nadal się zastanawiasz, czy wasza miłość nie mogłaby być wieczna. Jednym słowem... – przeszła do podsumowania Carmen -... Jesteś rozdarta pomiędzy strachem a miłością. I nie umiesz zdecydować co zrobić, choć teoretycznie podjęłaś decyzję. Nie umiesz dotrzymać postanowienia, gdyż najzwyczajniej w świecie wciąż nie podjęłaś ostatecznej decyzji.
- Ale przecież wyrzuciłam naszyjnik – stwierdziłam z rozpaczą w głosie.
       To był beznadziejny, okropny pomysł, że się go pozbyłam. Chciałam poczuć jego chłód na szyi. Chłód i delikatny dotyk, który przypominał mi o nim.
Carmen, jakby czytając mi w myślach, zapytała:
- Żałujesz, że to wyrzuciłaś prawda?
- Jak niewielu innych rzeczy – przyznałam.
- Widzisz – powiedziała z satysfakcją blondynka – Wciąż nie jesteś zdecydowana.
- Może i tak – przyznałam, załamując ręce z bezradności, po czym spytałam – Co mam teraz zrobić Carmen?
       Dziewczyna siedziała orzech chwilę z zadumą wypisaną na twarzy i wpatrywała się skupionym wzrokiem w jakiś nieokreślony punkt za moimi plecami.
- Wierzysz w przeznaczenie? – zapytała nagle.
       Przejrzałam się dziewczynie niepewnie, z lekko ściągniętymi z zaniepokojenia brwiami, po czym odpowiedziałam ostrożnie:
- Niezbyt, a co?
- Może to nie tylko pierwsza, lepsza miłostka. Może to coś poważniejszego. Może twoim przeznaczeniem, jest być z nim – zastanawiała się blondynka, w dalszym ciągu wpatrując się nieobecny wzrokiem za moje plecy.
- Ale skąd mogę mieć pewność?
- Nie masz jej – przyznała złotooka przenosząc na mnie swoje spojrzenie – Ale może powinnaś iść na żywioł. Poddać się przeznaczeniu i pozwolić mu kierować swoim losem. W końcu i tak wszystko się wyjaśni, prawda? Nie należy się więc tym zamartwiać. Niech się dzieje, co ma się dziać. Po prostu przestań się martwić.
       Nie byłam pewna, czy wierzę teorii Carmen, na temat przeznaczenia. Miałam zbyt wiele styczności z magią by natychmiast w to uwierzyć. Ale w jej słowach było coś prawdziwego i pocieszającego. Coś co podniosło mnie na duchu i dodało otuchy.
- Dziękuję Carmen – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Nie ma sprawy – odparła wesoło, po czym zaproponowała powrót do hotelu.
       Niemal natychmiast zgodziłam się na propozycje blondynki. To był bardzo emocjonujący dzień, pełen wrażeń. Byłam tym nieźle zmęczona. Poza tym miałam masę rzeczy do przemyślenia. Potrzebowałam czasu, spokoju i odrobiny snu.
       Na dworze było już ciemno, kiedy wyszłyśmy z restauracji. Słońce schowało się już za horyzontem i powoli włączały się uliczne latarnie. Wiatr szumiał pomiędzy domami, wydając głuche jęki. Po ulicach krążyła jeszcze spora ilość ludzi, którzy wracali do domów, bądź właśnie z nich wychodzili.
       W drodze powrotnej do hotelu, nagle, na przeciwległej ulicy, minął mi znajomy kształt, który po chwili schronił się w cieniu. Zatrzymałam się raptownie i Carmen niemal na mnie wpadła.
- Coś się stało? – zapytała zaniepokojona, łapiąc mnie mocno za ramię.
- Przez chwilę wydawało mi się, że... A zresztą, nieważne – stwierdziłam odwracając wzrok.
Musiało mi się coś przewidzieć.
- Wracajmy do hotelu – zaproponowałam, idąc już w odpowiednim kierunku a Carmen ruszyła niepewnie za mną.
- Nie lubię chodzić po mieście, gdy jest tak ciemno – wyznała blondynka.
- Zaraz będziemy na miejscu – oznajmiłam starając się ją nieco pocieszyć.

       Tak jak obiecałam, szybko dotarłyśmy do hotelu i ruszyłyśmy do swoich pokoi. Przed rozstaniem, ustaliłyśmy jeszcze godzinę jutrzejszego spotkania i każda z nas poszła w swoją stronę. Szybko się umyłam, przebrałam w koszulę nocną i walnęłam na łóżko. Zasnęłam, starając się nie myśleć o Jamesie, tylko o jutrzejszym, uroczystym rozpoczęciu Tygodnia Mody. 

------------------------------------------------------------------

Wiem, że rozdział jest krótki, przepraszam :\ Ale następny powinien być dłuższy.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Naprawdę motywują mnie do pisania, więc poproszę, żebyście w dalszym ciągu je pisali.
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia :D

14.10.2015

Rozdział 59 - Łzy jelenia

     Siedziałam wtulona w kąt przedziału i wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Był piękny początek lata. Słońce świeciło radośnie, ogrzewając ziemię. Moje przyjaciółki siedziały naprzeciwko mnie na siedzeniach i rozmawiały przyciszonymi głosami. W takim przypadku, mogłam się spokojnie pogrążyć w myślach i wrócić wspomnieniami kilka dni wstecz. Do dnia egzaminu z Obrony przed Czarną Magią.
       Po wyjściu Jamesa z dormitorium, pojawiły się dziewczyny i pocieszały mnie przez długi czas. W końcu udało im się mnie uspokoić i poszłyśmy na praktyczny test z OPCM-u. Mimo, że byłam strasznie roztrzęsiona, jakoś udało mi się go zdać bez większych problemów. Ale następne dwa dni były katorgą. Zamiast siedzieć na dworze z przyjaciółmi i cieszyć się z zakończenia egzaminów, cały czas przesiedziałam w pokoju. Łzy nie chciały już płynąć, więc tylko leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit, okryta czerwoną chustką. Cierpiałam... Cierpiałam, bo Severus nazwał mnie szlamą. Cierpiałam, bo straciłam najstarszego przyjaciela jakiego miałam. Ale... Może to siedziało w nim od początku... Może bez względu na wszystko i tak, z jego ust kiedyś padłyby te słowa. Najprawdopodobniej... Właśnie dlatego, postanowiłam całkowicie odciąć się od myśli o nim.
       Ale na głowie miałam jeszcze jeden problem. Jamesa Pottera. I nie miałam pojęcia co mam z tym problemem poczynić. Przecież... Sprawy między nami tak dobrze się układały. A teraz... Wszystko się zmieniło... Nie wiedziałam co mam zrobić.
       Potrząsnęłam z niezadowoleniem głową i kilka rudych kosmyków opadło mi na twarz. Odgarnęłam je za ucho szybkim ruchem, po czym gwałtownie wstałam oznajmiając dziewczynom, że muszę się przejść. Przyjaciółki spojrzały na mnie niepewnie, ale w końcu skinęły głowami. Otworzyłam przesuwane drzwi i wyszłam na korytarz. Przechadzałam się tak przez dobre pół godziny, po czym weszłam do przedziału dla prefektów, który w tej chwili świecił pustkami. Zamknęłam za sobą drzwi i osunęłam się po nich na ziemię, a po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Już naprawdę nie wiedziałam co mam zrobić.Przed oczami przelatywała mi cała masa wspomnień...

"Złapałam jedną ręką, za uchwyt kufra, a drugą chwyciłam klatkę Andy, po czym popchnęłam lekko Jamesa, żeby szedł przodem i wskazał mi drogę do naszego wagonu. On jednak nie ruszył się z miejsca nawet na krok.
- No rusz się Potter. Nie mamy całego dnia, żeby tu stać - powiedziałam lekko zirytowana.
       Spojrzał na mnie z otępieniem , a po chwili jakby wrócił do rzeczywistości, wziął mój kufer i poprowadził do właściwego przedziału. Po drodze spytał:
- Lily, umówisz się ze mną?
       Zaśmiałam się cicho i wywróciłam oczami. Znów się zaczyna.
-Nie Potter, nie umówię się z tobą nigdy. Ani teraz ani za tysiąc lat"



"Nagle złapał mnie za nadgarstek i przyciągną do siebie. Wokół nas zapadła cisza.
- Oddaj a nic ci nie zrobię - ostrzegł z pewnością siebie.
- I tak mi nic nie zrobisz - odparłam z przekonaniem.
- Jesteś tego absolutnie pewna?
- Tak.
       Mierzyliśmy się jeszcze przez chwilę spojrzeniem, po czym mnie puścił i  odsunął się mówiąc:
- Masz rację. Co mam zrobić, żebyś oddała mi znicza.
- Przyznaj, że go zgubiłeś. Powiedz wszystkim tu zgromadzonym, że wcale nie jesteś takim wybitnym szukającym, za jakiego cię uważają.
- Przyznaję się"


"Przez chwilę patrzyłam na miejsce w którym zniknęli, gdy nagle tuż przede mną stanął James z huncwockim uśmieszkiem.
- O nie. Nawet o tym nie myśl! - zastrzegłam gotując się do ucieczki.
- Też cię kocham Evans - powiedział i wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu, po czym złapał mnie w tali, przerzucił sobie przez plecy i wybiegł z wieży."


"- Kotku, ty patrzysz na największych rozrabiaków w szkole - dodał James.
- Niech ci będzie - odpowiedzałam pojednawczo. - Tylko nie mów do mnie kotku- ostrzegłam.
- Nie ma sprawy kotku - odpowiedział ze śmiechem."


"- Nie ma mowy, żebym się z tobą umówiła. Już wolę cię pocałować.
- Czyżby? - spytał z cwaniackim uśmieszkiem na ustach, zbliżając się do mnie o krok.
- No jasne - odpowiedziałam, patrząc mu wyzywająco w oczy.
- Mhm... Bo już ci uwierzę - powiedział nachylając się nieco nade mną.
       W tej chwili, uniosłam się lekko na palcach i nasze usta złączyły się na sekundę w lekkim pocałunku."


       Miałam wrażenie, jakby to było zaledwie wczoraj. Tak wyglądała większość piątego roku w Hogwarcie. Tak dobrze się dogadywaliśmy. Był taki kochany, opiekuńczy, troskliwy... Przez chwilę nawet sądziłam, że się w nim zakochałam. I może to była prawda. Bo niby dlaczego, gdyby było inaczej, cierpiałabym teraz tak bardzo? Mogłam sobie wmawiać, że to dlatego iż jest moim przyjacielem. Ale prawda była taka... Że się w nim chyba po prostu zakochałam. Ale to nie była łatwa miłość. Niosła wiele bólu i cierpienia, zarówno dla mnie, jak i dla niego. Przypomniałam sobie, jak wiele razy w ciągu tego roku, przez niego płakałam...

"Odwróciłam się w jego kierunku i spojrzałam mu prosto w twarz. Natychmiast zamilkł i odwzajemnił moje spojrzenie. Miałam ochotę go uderzyć, nawrzeszczeć na niego, jednak tego nie zrobiłam. Tyle razy tak reagowałam na jego wygłupy, a on tyle razy mnie przepraszał. Jednak tym razem ostro przegiął, a ja właśnie straciłam resztkę cierpliwości. Straciłam ostatnia nadzieje, na to, że się zmieni. Ostatnio tak dobrze się między nami układało. Ale okazało się, że to była tylko cisza przed burzą. Wczoraj wykorzystał to, że pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć i wykradł moją różdżkę. Spojrzałam na niego z wyrzutem i smutkiem, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza."


"Odwróciłam się i spojrzałam w kierunku wejścia. Do WS wchodzili właśnie James z Syriuszem.
- Cześć James - powiedziałam wesoło, kiedy przechodził obok mnie.
       Chłopak jednak nie zareagował i tylko przeszedł obojętnie obok mnie, całkowicie ignorując moją osobę. Patrzyłam ze zdumieniem jak razem z Syriuszem siada kawałek dalej. (...) Wypadłam na błonia i udałam się w kierunku swojego ulubionego miejsca. Pod drzewo, gdzie tak często siadaliśmy razem. Oparłam się plecami o korę i osunęłam się powoli na ziemię. Podkuliłam nagi i schowałam twarz w dłonie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że po moich policzkach spływają słone łzy."


"- Dlaczego się na mnie obraziłaś? - zapytał.
       Teraz to ja westchnęłam.
- Naprawdę się nie domyślasz? - zapytałam.
       W odpowiedzi tylko poruszył przecząco głową. Siedziałam przez chwilę w milczeniu, po czym powiedziałam:
- Po prostu strasznie mnie wkurzyłeś. Przez tyle lat uganiałeś się za mną i twierdziłeś, że mnie kochasz. A potem po tym balu... Po prostu mnie zignorowałeś... I to dlatego, że byłeś na mnie zły, ale dlatego, że poznałeś jakąś dziewczynę. I wtedy... Poczułam się oszukana. A co, gdybym się zgodziła być twoją dziewczyną. Może po prostu nagle byś się we mnie odkochał, tak jak to miało miejsce po balu. A potem... Tak długo mnie ignorowałeś, a ja zaprzyjaźniłam się z Shawnem. I nagle przychodzisz i mówisz mu, żeby się ode mnie odczepił. Co to miało być? Najpierw mnie ignorujesz, a potem jesteś zazdrosny? James... Zdecyduj się!
- Lily - powiedział załamany. - Ja jestem zdecydowany. Zdecydowany co do ciebie. Kocham cię. Proszę, wybacz mi.
       Przez chwilę nic nie mówiłam, jednak po chwili wstałam i otrzepałam szatę, a James poszedłem w moje ślady i po chwili staliśmy ze sobą twarzą w twarz. Odwróciłam się od chłopaka i udałam w stronę drzwi.
- Lily - usłyszałam jego błaganie. - Wybacz mi.
       Zatrzymałam się na chwilę, po czym odwróciłam się w jego kierunku, choć wzrok miałam utkwiony w ziemi.
- James - powiedziałam - Nie mogę ci wybaczyć. Nie mogę tego zrobić, ponieważ nie wiem, czy mogę ci zaufać. Nie chcę, żebyś mnie zranił i rozdeptał moje serce na małe kawałeczki. Szczególnie, że już zdążyłeś złamać je na pół."


      Miałam rację. Nie powinnam mu wtedy wybaczać. Ale zrobiłam to. I teraz stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Moje serce zostało potrzaskane na małe kawałeczki. Dokładnie tak, jak to przewidziałam.
       Podkuliłam kolana i objęłam je rękami. Zawsze mu wybaczałam. Zawsze, nawet jeśli zarzekałam się, że tego nie zrobię. Nigdy przez dłuższy czas nie byliśmy skłóceni. Ale miałam już tego dość. Dość ciągłych kłótni, obrażalstwa, cierpienia. Nie chciałam już tego więcej. Chyba... Chyba go kochałam... I zapewne jestem najgłupszą dziewczyną pod słońcem, skoro wciąż go odrzucam, ale jestem już tym wszystkim zmęczona. Jestem zmęczona ciągłym niezdecydowaniem, huśtawką nastrojów, wylewaniem łez. Mam dość. Chcę to zakończyć. A to oznacza... To oznacza koniec dla mnie i Jamesa. Zapewne będę tego żałować. Co ja plotę. Na pewno będę tego żałować. Ale może tak będzie lepiej. Albo przynajmniej powinnam sprawdzić, czy tak nie będzie lepiej. Przecież James nie jest jedynym facetem na świecie. Na pewno, znajdę sobie kogoś równie fajnego. Ale tymi myślami chyba tylko sama siebie oszukuję. Nie ma to jednak większego znaczenia. Muszę spróbować żyć bez Jamesa w pobliżu. Muszę sprawdzić, czy faktycznie będzie lepiej. Bo nie wiem. Naprawdę nie wiem, czy nie robię najgłupszej rzeczy pod słońcem. Ale to zrobię. Chyba naprawdę jestem najgłupszą dziewczyną pod słońcem. Bo czy ktoś inny na moim miejscu, wstałby z miejsca, odsunął drzwi przedziału i ruszył korytarzem do przyjaciół, zostawiając za sobą wszystkie myśli o ukochanej osobie. I czy jakakolwiek dziewczyna zrobiłaby to co ja? Zerwałam bowiem naszyjnik z jeleniem, świąteczny prezent od Jamesa, i rzuciłam go na podłogę. Chciałam o tym wszystkim zapomnieć. A przynajmniej spróbować zapomnieć. Naprawdę jestem najgłupszą istotą, jaka kiedykolwiek chodziła po tej planecie.

***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       Siedziałem w przedziale razem z przyjaciółmi, przez cała drogę, nie odzywając się ani słowem. koledzy patrzyli na mnie z niepokojem, a ja tylko wpatrywałem się w krajobraz za oknem, tępym wzrokiem. I tak minęła mi cała droga. Przez cały ten czas rozmyślałem o Lily. O naszej ostatniej rozmowie. To nie było łatwe. Cierpiałem widząc jej łzy. Wiedziałem, że była na mnie zła, ale jeszcze gorsza od tego, była świadomość tego, jak wielki sprawiłem jej ból. Chciałem być przy niej, pomóc jej się pozbierać, uśmierzyć cierpienie. Ale to ja zadawałem najwięcej bólu. Właśnie dlatego siedziałem z przyjaciółmi w swoim przedziale, a nie z Lilką. Nie chciałem, by cierpiała jeszcze bardziej.
    Nagle poczułam, jak ktoś szarpie mnie za ramię. Podniosłem oczy i spojrzałem nieprzytomnie na stojącego nade mną Remusa, z troską wypisaną na twarzy.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił łagodnie.
       Skinąłem ponuro głową, po czym wstałem, ściągnąłem kufer z półki i ruszyłem ku wyjściu z pociągu. Po drodze mój wzrok, wyłapał jakiś srebrny kształt na podłodze. Zaintrygowany pochyliłem się i wziąłem do ręki srebrny naszyjnik z jeleniem. Wiedziałem do kogo należał. Ścisnąłem go mocno w dłoni. A więc to był definitywny koniec. Koniec z nią i ze mną.
       Rozchyliłem lekko palce i wpatrywałem się w srebrzystego jelenia, puki nie spadła na niego jedna, słona łza...

Koniec psot...


--------------------------------------

Wiem, że dawno mnie nie było. Przepraszam, ale nie miałam ostatnio za bardzo czasu, by cokolwiek napisać. Ale już się poprawiłam i pojawił się nowy rozdział.  Krótki, wiem, ale nie miałam zbytnio ani czasu, ani natchnienia na coś dłuższego. Taki sobie, ale ujdzie. Trochę smutnawo, wiem, ale tak miało być, więc...
Jedyne co mi pozostaje to życzyć wam miłego, wolnego dnia i prosić was o komentarze.
Pozdrowionka ;)
PS. Jak wam się podoba nowy szablon na blogu?
PPS. No i jeszcze zapraszam was na swoją stronę na Facebooku "Tigra".