18.09.2016

Rozdział 62 - Umieram, by żyć

Dawno nic tutaj nie opublikowałam, a wy nadal jesteście ze mną. Dziękuję z całego serca. A już szczególnie dziękuję ~luli oraz Ew. To dzięki waszym komentarzom wciąż przypominam sobie o tym blogu i bazgrzę kolejne rozdziały. Dziękuję wam bardzo. Ten rozdział jest dla was...


       Promienie słoneczne powoli przeświecały przez firanki, rzucając w pokoju złote refleksy. Jedna z maleńkich plamek światła, padła na moją twarz, opromieniając kilka rudych kosmyków. Moje szeroko otwarte zielone oczy, wpatrywały się w sufit, a głowa rozmyślała o wydarzeniach ostatniego tygodnia. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem wspominając tydzień mody, który zakończył się trzy dni temu. Od tego czasu siedziałam w domu, wyjątkowo się nudząc. Na chwilę obecną byłam w domu sama. Rodzice wyjechali na miesiąc do ciotki na wieś, a Petunia, nie chcąc ze mną przebywać przez okres ich nieobecności, wybrała się ze znajomymi nad morze. Jednym słowem, spokój i cisza. Nudy... Co prawda, wakacje były idealnym czasem na odpoczynek, jednak zbyt dużo czasu spędziłam z huncwotami by cieszyć się tą całkowitą ciszą...
       Wróciłam wspomnieniami kilka dni wcześniej, kiedy to żegnałam się z chłopakami. Tak, w końcu pogodziłam się z Jamesem. I teraz było mi dużo lżej na sercu. Zniknął ucisk z płuc, zastąpiony przyjemnym ciepłem, które pochodziło z radosnej świadomości, że mnie i Jamesa nie dzielą już żadne mury niezgody. Westchnęłam cicho, z ulgą i przyjemnością. Teraz było o wiele lepiej. Przed wyjazdem z Londynu, chłopcy obiecali, że jeszcze mnie odwiedzą. Chciałam, by nastąpiło to najszybciej jak się tylko da...
       Westchnęłam zrezygnowana, po czym zwlokłam się z łóżka i udałam się do łazienki. Po szybkiej toalecie, skierowałam się ku szafie i zmieniłam piżamę, na coś bardziej odpowiedniego, po czym wyszłam z pokoju. Zeszłam schodami na parter i skierowałam się ku kuchni. Podeszłam do lodówki zastanawiając się co zrobić sobie na śniadanie, gdy nagle dobiegł mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Zdziwiona zamknęłam lodówkę i ruszyłam w kierunku wejścia. Otworzyłam drzwi i stanęła skamieniała ze zdziwienia.
- Siemka Pyskata.
- M... Moody?
- We własnej osobie. A kogo się spodziewałaś?
- Ja... Em... No, tego... Nikogo – odpowiedziałam starając się opanować pierwsze zdumienie. – Co ty tu robisz?
- Prosiłaś mnie przecież jeszcze przed wakacjami o pomoc, nie? A dużo jeszcze nauki zostało przed nami, więc o to jestem.
       Zamrugałam po raz ostatni ze zdziwienia, po czym odsunęłam się i gestem zaprosiłam Gbura do środka. Kiedy wszedł do środka, zamknęłam za nim drzwi i ruszyłam w kierunku kuchni.
- Robię właśnie śniadanie. Przyłączysz się?
- Czemu nie – odparł wzruszając tylko ramionami i podążając za mną.
       Podeszłam do lodówki i zaczęłam wyjmować składniki. W tym czasie, Alastor usiadł przy stole na jednym z krzeseł i przyglądał mi się z uwagą.
- Więc... – zaczęłam rozmowę, krojąc kiełbasę – Co cię tu sprowadza?
- Już mówiłem co – odparł ponuro.
- Nie kłam. Znam Cię. Nie przyszedłbyś tak po prostu sam z siebie. Co jest? Dumledore kazał ci przyjść?
- Nie, to nie to...
- Więc co jest? Na pewno masz wiele ważniejszych rzeczy na głowie. Praca aurora, szpiegowanie Czarnego Pana. Co ty tu robisz?
- Jestem na... Przymusowym urlopie – przyznał niechętnie A ja zamarłam w pół ruchu.
- Że jak? – zapytałam odwracając się w kierunku Moodiego.
- To co słyszysz – walnął opryskliwie.
- Dlaczego? – zapytałam szczerze ciekawa.
- Stwierdzili coś w stylu ze ostatnio stałem się „zbyt gburowaty” i trudno ze mną wytrzymać.
       Słysząc słowa Aurora roześmiałam się głośno i stwierdziłam:
- Z tobą nigdy nie da się wytrzymać Gburze.
- Odszczekaj to Pyskata – warknął Alastor, ale ja tylko pokręciłam głowa z uśmiechem na ustach i wróciłam do krojenia kiełbasy.
- Skoro masz wolne, to w takim razie czemu nie pomagasz Zakonowi?
       Odpowiedziała mi cisza. Odwróciła się z otwartymi ze zdumienia ustami do Moodi’ego który wpatrywał się z uporem w blat stołu.
- Nie wierzę – powiedziałam – Dumbledor stwierdził dokładnie to samo!
       Cisza która zapadła była wystarczającą odpowiedzią.
- No, no... To wiele wyjaśnia - stwierdziłam odwracając się w kierunku kuchenki i wybijając jajka na patelnię. – Od kiedy masz wolne?
- Od dwóch dni – mruknął cicho.
       Pokiwałam głową, wrzucając na patelnie również kiełbasę. Na mojej twarzy pojawił się wredny uśmiech.
- Rozumiem ze odwiedzenie mnie, by się ze mną użerać i mnie uczyć jest dużo ciekawsze od siedzenia samotnie przed telewizorem, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Cicho bądź Pyskaczu jeden.
- Ojoj... No już Moody, nie denerwuj się tak. To żaden wstyd potrzebować czyjejś pomocy – odparłam przesadnie słodkim głosem, na co auror posłał mi nienawistne spojrzenie.
       Ja w tym czasie wyjęłam z szafki dwa talerze i włożyłam chleb do testera. Nałożyłam pokaźne kopce jajecznicy na talerze i zaniosłam je na stół, jeden z talerzy stawiając przed Moodym a drugi, na przeciwko niego. Po chwili podeszłam do kuchenki i wyjęłam z tostera upieczony chleb, po czym położyłam to na osobnym talerzyki, który następnie postawiłam na stole.
- Chcesz coś do picia? – zapytałam Gbura, który po chwili zastanowienia poprosił o herbatę.
       Przygotowałam dwie szklanki i zagotowałam wodę. Po chwili napoje były już zrobione i zaniosłam je na stół.
- Smacznego – powiedziałam zabierając się do jedzenia.
       Alastor przyglądał mi się przez chwilę, po czym sam zabrał się za posiłek. Wziął pierwszy kęs i zamarł na chwile.
- To... To jest pysznie Evans!
- Eee tam... Zwykła jajecznica.
- Co nie zmienia faktu że jest najlepszą, jaką jadłem od wielu lat.
       Uśmiechnęłam się zadowolona z komplementu. Jedliśmy przez chwilę w milczeniu po czym nagle Moody zapytał:
- To co? Chcesz poćwiczyć?
- I tak nie mam nic do roboty więc w sumie czemu by nie – odparłam lekceważąco chcąc ukryć przed Gburem fakt, jak bardzo byłam podekscytowana perspektywą dalszej nauki.
       Moody skinął głową a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
- Swoją drogą – kontynuowałam dialog – Jak długo jesteś już w Zakonie?
       Gbur popatrzył na mnie uważnie, mrużąc przy tym lekko oczy. Po chwili zastanowienia w końcu mi odpowiedział.
- Od jakichś pięciu lat, kiedy skończyłem Hogwart.
       Parsknęłam gwałtownie w herbatę i zaczęłam kasłać.
- Że jak?!  – wykrzyknęła zdumiona – jesteś starszy ode mnie o siedem lat?
- A co ty myślałaś? – zapytał, wpatrującuważnie mnie uważnie znad kubka z parującą herbatą.
- Em, no... Myślałam że może jesteś starszy o jakieś trzy, cztery lata – odparłam zmieszana.
- Czyżbym ci się podobał? – zapytał z filuternym uśmieszkiem na ustach.
- Co!? Nie! Afe... W życiu! – odparłam natychmiast, a Alastor głośno się roześmiał.
       To był pierwszy raz kiedy słyszałam jego śmiech. Do tej pory, w mojej obecności pozwalał sobie co najwyżej na uśmiech sympatii bądź dumy, a i to zdarzało się rzadko. Teraz wiec, gdy ukazał mi inne oblicze swojej twarzy, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Wyglądał tak odmiennie niż zazwyczaj. Radosny uśmiech rozjaśniał jego twarz odmładzając ho jeszcze bardziej. Nie wyglądał jak auror, a jak młody arystokrata w którym mogłaby się zakochać niejedna dziewczyna.
       W końcu Moody przestał się śmiać i spojrzał na mnie znów tym swoim zwyczajnym, opanowanym spojrzeniem, choć na jego ustach błagał się cień uśmiechu.
- Gburze...  – zaczęłam powoli, niepewna czy zadać pytanie które ciągnęło mi się na usta. – Czy masz dziewczynę?
       Twarz Moody’ego natychmiast spowarzniala. Jakikolwiek ślad uśmiechu czy radości zniknął z jego twarzy, przez co poczułam jak uratuje ze mnie cała radość, a poczułam jedynie smutek i wyrzuty sumienia, że widocznie zapytałam o coś, co zepsuło mu humor. A jeszcze chwilę temu wydawał się być choć trochę szczęśliwy. Zobaczyłam jak palce Alastora zaciskają się mocno na kubku, a po pokoju przetoczyła się nagła fala energii. Na kubku aurora pojawiła się rysa.
- Miałem dziewczynę – odparł cicho mężczyzna wpatrując się w stół, a ja podniosłam wzrok na jego twarz. – Oświadczyłem się jej pod koniec siódmego roku. Nadal pamiętam, jak bardzo była wtedy szczęśliwa. Rzuciła mi się na szyję, a po policzkach płynęły jej łzy. Wyszeptała mi wtedy do ucha „Tak, już zawsze będziemy razem”. W tamtym momencie, byłem najszczęśliwsza osoba na świecie. Bo nie ma nic wspanialszego niż wizja spędzenia całego życia, z osoba którą się kocha. Nie minęły dwa dni, a skończyła się szkoła. Rozstaliśmy się na dworcu. Mieliśmy się spotkać za miesiąc. Ja wyjechałem na ten czas z matką do Rumunii, a ona została w Anglii. Miała cały ten czas spędzić z przyjaciółkami na wspólnych wakacjach. Pojechały nad morze. Niecałe dwa tygodnie później zostałem, wezwany do Anglii. Miałem pomoc w identyfikacji kilku zamordowanych osób. Kiedy dotarłem do kostnicy natychmiast ja rozpoznałem. Poinformowani mnie, że zginęła w jednej z potyczek z Voldemortem, który w tamtym czasie kompletował swój zespół Śmierciożerców. Chciał ja w swoich szeregach. Była bardzo utalentowaną czarownicą. I miała dobre serce. I przypłaciła to życiem – wyszeptał.
       Widziałam na twarzy Alastora, wyraźny ból, jednak po jego twarzy nie spłynęła nawet jedna łza. Od tamtej tragedii minęło już siedem lat. Wszystkie łzy już wyschły. Wszystkie wylał już za nią. Teraz nie był już zdolny do płaczu...
       Wpatrywałam się z bólem w twarz Moodiego, gdy poczułam jak po moich policzkach spływają słone łzy. Alastor wpatrywał się pustym wzrokiem w kubek trzymany w rękach A ja po prostu nie mogłam znieść wyrazu bólu na jego twarzy. Wstałam że swojego miejsca po czym podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Przez jego twarz przemknął wyraz zdziwienia, ale po chwili jego mięśnie się rozluźniły i pozwolił mi wzmocnić uścisk. Trwaliśmy tak jakiś czas, puki nie poczułam ze oddech mężczyzny się uspokaja i on sam wydawał się mniej spięty. Puściłam go i usiadłam na miejscu obok.
- Przepraszam, że o to zapytałam.
- Nie martw się o to – odparł – To nic nowego. Przyzwyczaiłem się już do faktu, że nie żyje. Chyba tylko po prostu... Nadal nie mogę się pogodzić z tą myślą.
       Skinęłam powoli głową, ze zrozumieniem, po czym zapytałam:
- Czy to dlatego dołączyłeś do Zakonu? By móc walczyć z Voldemortem i pomścić jej śmierć?
       Doskonale wiedziałam, ze taki był powód  jednak powolne skiniecie Alastora tylko upewniło mnie w moich przekonaniach. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy gdy nagle mężczyzna spojrzał na moją twarz i odezwał się. Na jego twarzy dalej widoczny był ból, jednak teraz widziało w niej coś jeszcze. Coś, czego nie umiałam zidentyfikować.
- Jesteś do niej bardzo podobna – zdziwiłam się słysząc te słowa, jednak pozwoliłam Alastorowi kontynuować – Zawsze radosna i wesoła, stawiasz dobro innych na pierwszym miejscu. Tak samo jak ona. Była bardzo inteligentna i równie uzdolniona. Myślałem, ze nigdy nie spotkam nikogo tak upartego jak ona. Nie przejmowała się zdaniem innych i zawsze dążyła do celu. Miała w sobie tyle empatii... Dołączyła do Zakonu w szóstej klasie. Już wtedy Dumbledore dostrzegał jej olbrzymi potencjał. Wszyscy dostrzegali jak bardzo była wyjątkowa. Jesteś dokładnie taka sama – powiedział patrząc mi prosto w twarz.
       Wstrzymałam powietrze ale nic nie powiedziałam. Widziałam, ze to co mówi Gbur jest dla niego ważne i nie zamierzałem mu przerywać. Chciałam to usłyszeć. Chciałam go wysłuchać i zrozumieć, by móc mu pomóc.
- Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wtedy u dyrektora, kiedy dostał aż propozycje wstąpienia do Zakonu... Nie mogłem poprzeć tego pomysłu. Zamiast Ciebie, widziałem ja sprzed wielu lat. W chwili gdy dołączyła do Zakonu. Chciałem Cię powstrzymać. Nie chciałem by sytuacja się powtórzyła... Ale nic nie mogłem poradzić. Ona się zgodziła. I ty również. Za każdym kolejnym razem gdy się spotykaliśmy, poznawałem cię coraz lepiej i coraz bardziej mi ją przypominałaś. Lili – zwrócił się do mnie poważnie. – Zrobię wszystko by nie spotkał Cię dokładnie taki sam los jak ją.
       Nie byłam w stanie wymusić z siebie ani słowa więc tylko skinęłam głową na zgodę. Przez chwilę oboje milczeliśmy siedząc obok siebie, aż po chwili przerwałam tą ciszę, zadając nurtujące mnie pytanie.
- Jak miała na imię?
- Rosalie.
       Uśmiechnęłam się lekko do Gbura, po czym zapytałam:
- Jak się poznaliscie?
       Na twarzy Alastora pojawił się szczery, choć nieco smutny uśmiech. Ale zaczął opowiadać. Opowiedział mi całą historię. A ja czekałam i uważnie słuchałam. W tym momencie poznałam zupełnie inne oblicze Moody’ego. Młodego, ambitnego mężczyzny do szaleństwa zakochanego od pierwszego wejrzenia w dziewczynie z która jechał do Hogwartu w tym samym przedziale. Na mojej twarzy przez cały czas błąkał się uśmiech i nie mogłam pozbyć się uczucia deja vu które mnie prześladowało. Jakbym znała już ta historię, choć w nieco odmiennym wydaniu.
       Kiedy Alastor skończył swoją opowieść, dochodziła już trzecia po południu. Wstałam z miejsca i zaczęłam przygotowywać obiad. Auror wstał w tym czasie i wyszedł na zewnątrz, zobaczyć ogród, dumę mojej mamy. Kiedy wrócił, posiłek był już gotowy. Zaczęliśmy jeść rozmawiając beztrosko na proste i neutralne tematy. Oboje przez cały czas błądząc myślami zupełnie gdzie indziej. Przy historii opowiedzianej przez Moody’ego. Po zjedzony posiłku zebrałam naczynia i szybko pozmywałam po czym zapytałam:
- To co teraz robimy? Jest już trochę za późno na trening, nie uważasz?
- Oj, Evans, Evans... Na trening nigdy nie jest za późno – odparł z szelmowskim uśmiechem Gbur – No chyba że się poddajesz i nie chcesz się tego nauczyć – dodał z błyskiem w oku.
       Prychnęłam oburzona.
- Oczywiście ze chcę się tego nauczyć. To gdzie będziemy trenować?
       Gbur uśmiechnął się zadowolony, po czym skinął na mnie głową i pokierować się w kierunku wyjścia.
- Chodź za mną - rzucił przez ramię, a ja z szerokim uśmiechem pobiegłam za nim.

***


Pull back the curtain come on in.
Through the stain glass windows of where I've been.
Some parts holy. Some parts dark as sin.
The time has come to take off my mask.
Watch the scars spill secrets from my past.
This freak show won't define who I am.
What I thought was all of my life story.
Turns out it was only just one page.
It's a new beginning, I have got so much left to say.
I'm dying to breath in every moment.
I'm dying to make up for lost time.
I'm dying to let go and finally feel what real love is.
I'm dying to start this whole thing over.
I'm dying to see with brand new eyes.
I'm dying to love myself enough to just forgive.

I'm dying to live



       Szłam właśnie w kierunku centrum, słuchając tej piosenki na MP3. Ostatnio dość często słuchałam mugolskiego  radia i powgrywałam na odtwarzacz kilka najlepszych utworów. „Dying to live” było jedną z najlepszych piosenek jakie usłyszałam. Pełna sprzeczności, ale piękna, z tekstem który niemal doskonale odzwierciedlał moje uczucia.
- I'm dying to live – zanuciłam cichutko pod nosem.
       Pomyślałam o Rosalie. Która, mimo że zginęła, wciąż była żywa. Pozostając w myślach ludzi, którym była bliska. Uśmiechnęłam się lekko na tę myśl. Bo mimo, ze odeszła, była tam gdzieś, daleko, wysoko nad nami. Na pewno obserwowała nas z góry i czuwała nad Moodym, chroniąc go nawet po śmierci.
       Potknęłam się o wystający z ziemi kamień i moje rozmyślania uleciały w siną dal. Szybko się pozbierałam i szłam dalej tym razem uważniej patrząc pod nogi. Kierowałam się właśnie w stronę kina, chcąc jakoś zabić otaczającą mnie zewsząd nudę. Minął już miesiąc wakacji. Wymieniałam listy z Dorcas i Ann oraz kilkukrotnie spotkałam się z Jamesem i Syriuszem, ale nie widziałam ich już od ponad tygodnia. Niemal cały tydzień spędziłam na treningach z Moodym i choć nadal nie osiągnęłam zadowalających wyników , treningi dawały rezultat. Gbur był widocznie zadowolony z moich postępów, choć starał się tego po sobie nie pokazywać. Poznałam go jednak na tyle dobrze, by wychwycić jego ledwo zauważalny dumny uśmiech, czy spojrzenie pełne satysfakcji. Mimo, ze wrócił do pracy już jakiś czas temu i miał teraz wiele spraw na głowie, w dalszym ciągu starał się mnie odwiedzać co najmniej trzy razy w tygodniu by pomóc mi w treningach. W między czasie odwiedził mnie również Shawn. Spędził u mnie dwa dni. Opowiadał o wynikach egzaminów i o tym, że drużyna Harpii zaprosiła go by wstąpił do ich drużyny, na co chłopak przystał z przyjemnością.
       Teraz jednak, szłam w kierunku kina, na jeden z najnowszych filmów z Johnym Deppem w roli głównej. Dochodziłam właśnie na miejsce, gdy nagle, tuż przede mną pojawiła się grupka dziewczyn, przez co natychmiast się zatrzymałam.  Przede mną stał najgorszy babski gang jaki kiedykolwiek spotkałam. Dziewczyny były w moim wieku, poza jedną. Emily Prevet. Chodziłam z nią do podstawówki i nigdy nie spotkałam dziewczyny równie jędzowatej jak ona.
- No, no, no... Kogo my tu mamy... Czyżby Wielka Evans wreszcie postanowiła zaszczycił nas swoją obecnością? – zapytała szyderczo Em.
       Odsunęłam się o krok i szybko rozejrzałam wokół, jednak jak na złość, nikogo nie było w zasięgu wzroku. Przełknęłam głośno ślinę po czym popatrzyłam się niepewnie na stojąca przede mną bandę dziewczyn, żałując,  że nie mam przy sobie różdżki. Choć to by i tak nie wiele zmieniło, skoro i tak nie mogłam korzystać z magii poza Hogwartem. Pozostało mi więc stać w miejscu i przyglądać się bezradnie, jak Emily powoli do mnie podchodzi.
- No, no...  Dawno się nie widziałyśmy. Ostatni raz... W piątej klasie podstawówki, prawda? Chodzą słuchy ze dostałaś się do jakiejś elitarnej szkoły. No, no... Brawo. Gratuluję. Hmmm... Tak się zastanawiam... Bardzo się zmieniłaś od kiedy ostatnio się widziałyśmy – stwierdziła, obchodząc mnie teraz dookoła i mierząc oceniającym spojrzeniem, a ja stałam skamieniała, jak zwierzę przyparte do muru.  – Muszę przyznać, że wypiękniałaś. Te rude włosy, smukła sylwetka. No i oczywiście cudowne szmaragdowe oczy. Pewnie żaden facet nie może ci się oprzeć co nie? – zapytała z drwiącym, przebiegłym uśmieszkiem który przyprawił mnie o ciarki. – Ta twoja śliczna buźka, mnie irytuje – stwierdziła, przypatrując mi się spod przymrużonych powiek.
       Zadrżałam. Dziewczyny mnie otoczyły a ja właśnie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo byłam bezbronna bez różdżki. Nie wiedziałam co mam zrobić. Zostałam otoczona i nie miałam jak uciec. Dreszcz niepokoju ponownie przeszedł mi po plecach, gdy Em sięgnęła za pasek spodni i wyciągnęła niewielki sztylet. Widząc przerażenie na mojej twarzy, roześmiała się zadowolona z efektu, jaki wywarła na swoim przeciwniku. Albo może lepiej byłoby powiedzieć, na swojej ofierze.
- No naprawdę, Evans... Nie mów mi, że boisz się takiego małego nożyka. Przecież nie zrobi ci zbyt wielkiej krzywdy – powiedziała, a po chwili się roześmiała, jakby powiedziała właśnie, jakiś wyjątkowo dobry żart. Może dla niej, to faktycznie był żart...
       Zadrżałam, gdy nóż musną mój policzek, a po chwili poczułam jak coś ciepłego skapuje mi ze świeżej rany.
- Ech... Masz piękną krew. – wyszeptała Emily – Jest taka żywa i ciepła. Ten intensywny kolor... A ta woń. Mmm... Aż człowiek ma ochotę zobaczyć jej jeszcze więcej – wyszeptała, po czym zbliżyła sztylet do żyły pulsującej na mojej szyi.
       Syknęłam cicho gdy chłodny metal przeciął mi skórę. Wpatrywałam się przerażona w otaczający mnie krąg. Puki tu byłam, nie mogłam się nawet uzdrowić. Musiałam stąd uciec. Wyrwać się z tego kręgu nim się wykrwawię. Rana na szyi pulsowała już tępym bólem, gdy krew większą stróżką wypływała z rany. Odsunęłam się od Em i przyłożyłam rękę do rany, rozglądając się gwałtownie wokół i modląc, by ktoś się tu pojawił.
- No nie wierzę... Evans... Boisz się? – zapytała Emily podchodząc do mnie o krok z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy i uniesionym na wysokość moich oczu nożem.
       Błagam. Ktokolwiek.
- Lily. Tu jesteś! Wszędzie cię szukałem! – rozległ się tuż obok rozradowany głos.
       Dziewczyny zamarły w pół ruchu, a ja odetchnęłam z ulgą dziękując w myślach swojemu wybawcy, którym był...
- Syriusz – wyszeptałam cicho, patrząc z wdzięcznością na przyjaciela.
- Wy... Wy się znacie? – zapytała zdumiona Emily.
- Oczywiście, że tak – odparł Black przechodząc pomiędzy otaczającym mnie dziewczynami i obejmując mnie w talii. – Trudno żebym jej nie znał, skoro to moja dziewczyna – dodał mrugając do mnie po huncwocku.
       Natychmiast zrozumiałam co Syriusz miał na myśli i posłałam mu rozradowany uśmiech. Dziewczyny nie odważą się mnie teraz zaatakować. Nie kiedy ktoś inny je obserwuje. A już w szczególności nie przy moim własnym chłopaku, który na pewno mnie obroni. Westchnęłam cicho, czując jak fale ulgi przetaczają się po moim ciele i mocno przytuliłam się do Blacka.
       Wokół nas zapanowało lekkie poruszenie i usłyszałam ciche szepty rozmów, które po chwili ucichły, gdy Em zmierzyła ostrym spojrzeniem swoje towarzyszki. Syriusz nie zwracał uwagi, na otaczającą nas bandę i z uwagą przypatrywał się ranom na mojej twarzy, a gdy dostrzegł, że spomiędzy przyłożonych do szyi palców wypływa krew, jego dłoń zacisnęła się w pięść.
- Idziemy – mruknął mi do ucha gniewnym tonem, po czym pociągną mnie za sobą, wyprowadzając z kręgu dziewczyn. Po chwili zatrzymał się jednak i odwrócił w kierunku moich prześladowczyń z pełnym napięcia, wściekłym wyrazem twarzy – Jeżeli to się jeszcze kiedyś powtórzy, nikt nie powstrzyma mnie od zemsty na całej waszej grupie.
       Po tych słowach, odwrócił się na pięcie i pomaszerował z powrotem w kierunku głównej ulicy, ciągnąc mnie za sobą. Kiedy zniknęliśmy za zakrętem odetchnęłam z ulgą i wreszcie się odezwałam.
- Dzięki. Jeszcze chwila, a byłoby że mną krucho.
- Nie ma sprawy Ruda – odparł z uśmiechem na ustach. – Zrobiłbym to dla Ciebie w każdej sytuacji – dodał, a ja uśmiechnęłam się słysząc te słowa.
- Tym bardziej dziękuję. Ale na razie musimy znaleźć jakąś łazienkę. Chciałabym przemyć rany, żeby nie wydało się zakażenie.
       Syriusz skinął głową i ruszyliśmy w kierunku najbliższych toalet. Trochę to porwało, ale kiedy byłam już na miejscu, szybko weszłam do łazienki, zamykając się w niej od środka, by nie mógł do niej wejść żaden nieproszony gość. Szybko stanęłam przed lustrem, a widząc ilość sączącej się z ran krwi, jęknęłam przerażona. Nienawidziłam widoku własnej krwi. Potarłam szybko łzę na nadgarstku, po czym położyłam dłoń na ranie na szyi. Kiedy ta się zasklepiła, odetchnęłam z ulgą, gdyż już zaczynało mi się kręcić w głowie od zbyt gwałtownego upływu krwi z organizmu. Po chwili, uleczyłam również ranę na policzku. Kiedy już wszystkie obrażenia zniknęły, zajęłam się zmywaniem z ciała zaschniętej krwi. Nie minęło pięć minut a byłam już gotowa. Wyszłam z łazienki i natychmiast natknęłam się na stojącego przed nią Syriusza, który uśmiechnął się radośnie na mój widok.
- Jak tam rany?
- W porządku. To były tylko powierzchowne zranienia – odpowiedziałam,  machnąwszy lekceważąco ręka.
- Skoro tak, to wracajmy  do Ciebie. Umieram z głodu – stwierdził a ja głośno się roześmiałam.
- Co ty tu robiłeś? – zapytałam, w czasie drogi, kiedy szliśmy ramie w ramie, w kierunku mojego domu.  
- Przyjechaliśmy do ciebie Błędnym Rycerzem ale ciebie nie było w domu więc postanowiliśmy cię tak na wszelki wypadek poszukać. A właśnie, tak swoją drogą nie wspominaj Jamesowi,  że podałem się za twojego chłopaka, ok? Jakby się o tym dowiedział, to chyba by mnie zabił.
       Roześmiałam się szczerze akurat w momencie, gdy dotarliśmy do mojego domu, gdzie pod drzwiami czekał już na nas James.
- Lily!  - wykrzyknął James podbiegając do mnie i mocno mnie ściskając.
- Au... Potter... Dusisz mnie – wychrypiałam.
- Wybacz Evans. Jesteś po prostu tak cudowna, że nie mogłem się powstrzymać - powiedział z szelmowskim uśmiechem na twarzy, a ja posłałam mu tylko w odpowiedzi rozbawione spojrzenie.
       Z uśmiechem na ustach podeszłam do drzwi i otworzyłam je, zapominając o nieprzyjemnym spotkaniu dzisiejszego dnia. Chłopcy weszli za mną do przedpokoju i od razu ruszyli w stronę kuchni, zajmując miejsca przy stole.
- To co dzisiaj na obiad? – zapytał wesoło Potter, a ja pokręciłam z politowaniem głową.

       To będzie długi dzień...

I'm learning how to fly with a broken wings 

-----------------------------------------------------------------------

       Jest późno, jutro szkoła więc po prostu zostawię wam tu tak ten rozdział. Jakiekolwiek literówki w pierwszej części poprawie już jutro. Zachęcam do czytania i komentowania. Wiem ze rozdział nie wysokich lotów, chyba jeden z najgorszych stylowo jaki napisałam. Przepraszam :'(
       Dziękuję za liczne komentarze i liczę na jeszcze wiele kolejnych. Pozdrawiam :-D