27.06.2016

Miniaturka #5 - Co by było, gdyby nie było tak, jak było?

- Potter... Potter! Potter, wstawaj!
- Jeszcze chwilę Regi...
- Żadną chwilę, tylko wstawaj. Teraz!
- Obudź Blacka, nie mnie.
- Już nie śpię Jaz...
- Och na Merlina. Dajcie mi jeszcze pięć minut.
- O nie! Żadnych pięć minut laska. Wstawaj!
       Po tych słowach, dziewczyna, została złapana za nogi i zrzucona z łóżka. Niemal natychmiast stanęła na nogi i groźnie popatrzyła na swoje przyjaciółki, które cicho chichotały, widząc wściekłą minę Jasminy.
- Jeszcze mnie popamiętacie - warknęła, po czym zgarnęła ciuchy i poszła do łazienki. Wzięła szybką kąpiel, umyła zęby i przejrzała się w lustrze. Krótkie, sięgające ramion, gęste, czarne włosy, nie chciały się odpowiednio ułożyć. Przejechała je kilkakrotnie szczotką, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Westchnęła sfrustrowana. Jak zawsze, jej włosy robiły wszystko, co chciały i nie mogła nad nimi zapanować. Po pięciu minutach codziennej walki z nimi, poddała się i przyjrzała lepiej swojej twarzy, orzechowym oczom i tym okropnym okularom, których tak nie cierpiała. Już dawno zamierzała zamienić je na soczewki, jednak... Jednak okulary nadawały jej twarzy swoisty, nieco uroczy wygląd i jakoś nie potrafiła się z nimi rozstać. Westchnęła ponownie, po czym odwróciła się i wyszła z łazienki.
       W pokoju, czekały już na nią jej najlepsze przyjaciółki i współlokatorki. Długonoga piękność, o lśniących czarnych włosach i przebiegłym spojrzeniu czarnych oczu, której pragnął niemal każdy chłopak w szkole - Serena Black. Inteligentna, szczupła blondynka z włosami sięgającymi ramion - Regina Lupin. I ostatnia, niska, pulchniutka blond włosa dziewczyna, adorująca pod każdym względem Jasminę i Serenę - Petitta Petegriew.
- Nasza księżniczka się wreszcie wyszykowała? - zakpiła Serena.
- A owszem, Seri, wyszykowałam się - odparła z przesłodzonym uśmiechem, brązowooka okularnica, znana powszechnie jako Jasmine Potter - Idziemy? Jestem głodna jak wilk.
- I tak na pewno nie głodniejsza od Petitty - zażartowała Black, wymierzając kuksańca blond włosej przyjaciółce, która w odpowiedzi, tylko pisnęła oburzona, na co wszystkie cztery się zaśmiały.
       Na śniadanie, dotarły akurat w samą porę. Zajęły swoje miejsca i z apetytem poczęły pałaszować kolejne porcje, plotkując przy tym wesoło. Jaz szybko się jednak najadła i powoli, grzebała widelcem w jajecznicy, gdy nagle, do jej uszu dotarły ciche szepty i piski. Wiedziała, że taką reakcję mogła wywołać, tylko jedna grupka osób. Odwróciła głowę i skierowała spojrzenie ku drzwiom prowadzącym do WS, po czym westchnęła tęsknie.
- Co jest? - zapytała Serena, widząc dziwną minę koleżanki.
       W odpowiedzi Jasmina, tylko wskazała głową drzwi i teraz, już wszystkie trzy wpatrywały się w ten sam punkt z zachwytem wymalowanym na twarzach.
       W wejściu, stało trzech, najprzystojniejszych czarodziejów w całym Hogwarcie. Jednym z nich, był wysoki blondyn, o niebieskich oczach, obok których nie mogła przejść obojętnie, żadna dziewczyna - Aramis Lorens. Obok, stał postawny brunet, o pełnych ustach. Ścigający Gryffindoru, mający każdą dziewczynę, jakiej by tylko zapragnął - Danny Meadowes. I pozostał ostatni, ale nie mniej przystojny, rudowłosy chłopak o przeszywającym spojrzeniu, inteligentnych, zielonych oczu. Szukający gryfonów. I najwspanialszy facet pod słońcem, przynajmniej dla Jaz - Lucas Evans.
       Chłopcy, rozmawiając po cichu, skierowali się w kierunku stołu i zajęli swoje miejsca. Jasminie przeszła już ochota na jedzenie. Teraz jej jedynym zajęciem, było wpatrywanie się w Lucasa. W jego pełne wargi, cudowne włosy i najwspanialsze na ziemi zielone oczy. Znów westchnęła przeciągle.
- Gapisz się - usłyszała z boku głos Reginy.
- Co? Nie, wcale nie! - powiedziała natychmiast, odwracając wzrok od rudzielca i spoglądając ponownie na talerz, czemu towarzyszyły trzy wybuchy śmiechu.
- Daj spokój - powiedziała Serena - Przecież doskonale wiemy, że podoba ci się od pierwszej klasy. Z roku na rok coraz bardziej.
       Jasmine poczuła, jak na policzki wypływają jej rumieńce. Dziewczyny również to dostrzegły i zaśmiały się z jej reakcji.
- No dawaj. Zagadaj do niego - zapiszczała cichutko Petitta. - Przecież już to robiłaś.
- No tak. Ale przecież ostatnim razem dał mi jasno do zrozumienia, że ma dość tego mojego ciągłego latania za nim i prób umówienia się na randkę.
- Posłuchasz go? - zapytała unosząc wymownie brwi Serena.
       Jaz patrzyła przez chwilę na przyjaciółkę, a potem przeniosła spojrzenie, na Lucasa. Na jego piękne ciało i szmaragdowe oczy. Znała odpowiedź na zadane pytanie.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała z westchnieniem, po czym gwałtownie wstała od stołu i ruszyła w kierunku rudowłosego, który właśnie ruszył ku wyjściu z Wielkiej Sali - Lucas! - krzyknęła za chłopakiem, który słysząc, że go woła tylko przyspieszył.
       Dziewczyna jednak się nie zniechęciła i dogoniła go w wejściu, zagradzając drogę ucieczki.
- O co chodzi? - zapytał Lucas.
- Bo widzisz - zaczęła Jaz, odruchowo przejeżdżając palcami przez włosy, na co zielonooki tylko westchnął zniecierpliwiony - Za tydzień jest wyjście do Hogsmeade i chciałabym, żebyś poszedł ze mną.
- Nie - padła krótka odpowiedź, po czym chłopak ponownie chciał wyjść, jednak brązowooka znów zagrodziła mu drogę.
- Ale dlaczego? - jęknęła niezadowolona.
- Może dlatego, że mnie irytujesz tą swoją natarczywością - odparł ze zniecierpliwieniem w głosie.
- Umów się ze mną, to odpuszczę i już więcej nie będę cię dręczyć - odparła natychmiast.
        Lucas nie zdążył nic odpowiedzieć, gdy zbliżyli się Danny i Aramis.
- Hej Jaz - uśmiechnął się do dziewczyny Danny.
- Siema - odpowiedziała wpatrując się w przybyszów z nadzieją.
       Obaj zawsze ją lubili, więc istniała szansa, że przekonają Lucasa, by umówił się ze swoją adoratorką. Jednak chłopcy dostrzegli, że ich rudowłosy przyjaciel nie wygląda na zbyt szczęśliwego i zaniepokojeni popatrzyli po sobie, po czym Aramis zapytał:
- Co się stało?
- Znów chce, żebym się z nią umówił - powiedział z rezygnacją Lucas, odwracając się z niezadowoloną miną do kolegów.
       Ci spojrzeli po sobie i wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym spojrzeli psotnie na przyjaciela, który natychmiast zrobił się czujny.
- Co wy zamierzacie? - zapytał niepewnie.
- Ach, no wiesz. Nic wielkiego. Tylko jak się z nią nie umówisz, to coś jej powiemy - odparł z przebiegłym uśmieszkiem Danny.
- Ale chyba nie TO? - zapytał Lucas z szeroko otwartymi ze strachu oczami.
- Owszem. TO! - odparł z samozadowoleniem czarnowłosy.
       Lucas przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela z szeroko otwartymi z przerażenia oczami. Potem w tych szmaragdowych źrenicach zapłonęły iskry gniewu.
- Zachowuj się przyzwoicie - ostrzegł czarnowłosy - Chyba, że chcesz, żeby się dowiedziała.
- O czym mam się dowiedzieć? - zapytała ze szczerym zainteresowaniem Jaz.
- No właśnie, o czym? My też chcemy wiedzieć - dodała Serena, która podeszła do nas razem z Reginą i Petittą.
- Więc jak Lucas? Mam im powiedzieć? Czy może jednak umówisz się z Jasminą? - zapytał z przebiegłym uśmieszkiem Danny.
       Rudowłosy wpatrywał się w nas wszystkich spod zmrużonych oczu przez dłuższą chwilę, ale w końcu się poddał i z westchnieniem oznajmił:
- Dobra, już dobra. Niech będzie. Umówię się z tobą Jaz - powiedział, na co szeroko uśmiechnęłam się z radości. - A teraz chcę się przejść, wiec bądźcie łaskawi dać mi chwilę spokoju - mruknął niezadowolony i udał się do wyjścia.
      Nie dane mu było jednak odejść, gdy nagle podbiegła do niego niewysoka dziewczyna, o czarnych, odrobinę przetłuszczonych włosach i ciemnych oczach, wołając:
- Cześć Lucas!
       Chłopak odwrócił się natychmiast i posłał jej miły uśmiech.
- Cześć Savanah. Co słychać?
       Jaz przyglądała się z zazdrością swojej rywalce. Doskonale wiedziała, że Savanah jest zadurzona w Lucasie niemal tak bardzo jak ona sama. W dodatku, Lucas wyglądał na dużo bardziej zadowolonego z towarzystwa ślizgonki, niż jej własnego. Fuknęła zirytowana. Nie mogła przecież pozwolić Savanah tak bezwstydnie flirtować z JEJ Lucasem. Pewnym krokiem zbliżyła się do pary i nie zwracając uwagi na czarnowłosą, zepchnęła ją biodrem na bok i stanęła przed Lucasem.
- To o której się umawiamy? - zapytała, ponownie przeczesując włosy w naturalnym odruchu, przez co Lucas ponownie zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem.
- Może być 13 - westchnął zrezygnowany.
       Jaz uśmiechnęła się zwycięzko pod nosem, ciesząc się, że wreszcie uda jej się pójść na randkę z ukochanym swoich marzeń, gdy nagle, poczuła, że ktoś odpycha ją na bok, tak że niebezpiecznie się zatoczyła, ale w ostatniej chwili, przed upadkiem uchroniły ją ramiona Lucasa.
- Ty...ty... Umówiłeś się z nią!? - wykrzyknęła przerażona Savanah.
- Jakoś tak wyszło - odparł, chłopak wzruszając ramionami.
- Ale... Dlaczego!? Przecież nawet jej nie lubisz! Po co umawiasz się z taką jędzą? Chce cie tylko zaliczyć. Nie zależy jej na tobie. To zdzira, której nawet na tobie nie zależy! - zaczęła wrzeszczeć, z histerią w głosie.
- Uspokój się  Sav... - zaczął Lucas, ale czarnooka przerwała mu w pół słowa.
- Już jej bronisz! Widzisz! Owinęła cię sobie wokół palca! To oszustka i zdzira jakich mało!
- Odszczekaj to! - krzyknęła zdenerwowana Jaz - Odszczekaj to natychmiast!
- Zmuś mnie do tego - odpowiedziała wyzywająco, ślizgonka, stając z Potterówną twarzą w twarz.
       Dziewczyny mierzyły się przez chwilę wzrokiem, po czym Jasmine rzuciła się na Savanah i uderzyła ją z liścia w twarz. Po chwili, rozpętało się piekło. Dziewczyny zaczęły się okładać pięściami, a Lucas próbował je rozdzielić. Po chwili z pomocą przyszli mu Danny i Aramis, a Serena, która przybiegła razem z nimi, zaczęła dopingować koleżankę.
- Mogłabyć być cicho - warknął na nią nieźle wkurzony Danny.
- Wybacz skarbie, ale za dobrze się bawię - odpowiedziała, czarnowłosa, przyglądając się poczynaniom swoich znajomych.
       Po kilku minutach, chłopcy w końcy rozdzielili Savanah i Jasmine, które nadal groźnie na siebie łypały. Nie minęła długa chwila, a obok nich, pojawiła się dyrektora. Była wysoką, podstarzałą kobietą, o długich, białych włosach sięgających pasa i przeszywającym spojrzeniu niebieskich, wodnistych oczu.
- Co się tu dzieje? - zapytała.
- Ech... No... One... - zaczął niepewnie Aramis, ale Lucas przerwał mu w pół słowa.
- Pobiły się, ponieważ umówiłem się z Jaz.
       Wszyscy poparzyli zdumieni na Evansa, ale dyrektorka tylko się uśmiechnęła.
- Ach ta młodzieńcza miłość. Pamiętam jeszcze okres, kiedy sama ją przeżywałam. Ach... To były wspaniałe czasy. Chociaż może profesor Miguel McGonagall mi nie odmówi, jak zaproszę go randkę. W końcu nie skończyłam jeszcze dwustu lat. Jestem jeszcze młoda. Szmat życia przede mną. Nikt nie mówił, że nie można randkować. Co prawda umawianie się z własnym pracownikiem i do tego młodszym, nie jest chyba odpowiednie. Ale jak teraz nie zaryzykuję, to niby kiedy. Taak... Zaproszę go na kolację. Hmmm... Może nawet połączoną ze śniadaniem...
       Uczniowie patrzyli, jak ich dyrektorka, Albina Dumbledore, machając na boki zgrabnym tyłeczkiem, rusza w kierunku stołu nauczycielskiego, w celu poderwania wychowawcy gryffindoru.
- To... To było dziwne - stwierdził Danny.
- Ale nawet w stylu Albiny - odparła Serena.
- No w sumie...
- Hej! Gdzie Lucas!? - wykrzyknęła Jasmine, rozglądając się na boki i szukając wzrokiem rudej czupryny.
- Pewnie wyszedł, wkurzony waszą kłótnią - odparł Aramis, patrząc ostro na dwie dziewczyny.
- Ej... Nie patrz tak na mnie! - warknęła Savanah - To ona zaczęła..
- Ja!? Jeszcze czego! To ty zaczęłaś.
- Nie. Ty!
- Ty!
- Ty!
- DOŚĆ! - krzyknął blondyn. - Właśnie dlatego sobie poszedł. Bo jesteście po prostu nieznośne! Nie dziwię się, że miał was dość.
- Pójdę go poszukać - stwierdziła Jasmine, czując ukłucie poczucia winy.
- Ok, leć. A ty wracaj do siebie - powiedział Danny, posyłając Serenie mordercze spojrzenie.
       Jaz, wyszła z Wielkiej Sali i udała się w  kierunku wyjścia. Rozglądała się niepewnie na boki, szukając zielonookiego, nigdzie go jednak nie zauważając. Dziewczyna wyszła na błonia, gdzie wreszcie go dostrzegła. Siedział samotnie na pomoście, a na jego ciało spadały kropelki deszczu. Jaz ruszyła niepewnym krokiem w stronę chłopaka, niepewna, co powinna zrobić i jak się zachować.
- Po co tu przyszłaś? - zapytał szorstko, gdy stanęła tuż za nim.
- Jaa... Ja chciałam przeprosić - odpowiedziała siadając obok niego.
- I co myślisz, że to wystarczy? - spytał, patrząc na nią spod uniesionych brwi.
- Myślę, że tak - odparła, przeczesując włosy palcami.
- Musisz to ciągle robić? - zapytał Lucas, patrząc na brązowooką ze zmarszczonymi brwiami.
- Owszem. To poprawia mój wygląd - odpowiedziała mrugając do niego.
- Tiak... Jasne... - prychnął, po czym sam przeczesał jej włosy palcami - Teraz wyglądasz dużo lepiej.
       Potter wpatrywała się zdumiona w Evansa, który przestał zwracać już na nią uwagę i wpatrywał się w taflę jeziora. Przez chwilę, siedzieli w ciszy, gdy nagle, do uszu dziewczyny dobiegło ciche westchnienie. Odwróciła głowę od jeziora, któremu się przyglądała i spojrzała w twarz Lucasa, który wpatrywał się prosto w nią. Poczuła, jak dreszcze przebiegają jej po plecach, gdy jego ręka dotknęła jej policzka.
- Nie znoszę cię - powiedział, a jej oddech na chwilę stanął - Ale mimo tego, nie mogę ci się oprzeć.
       Nim Jaz zdążyła przetrawić zasłyszane słowa, poczuła na ustach dotyk miękkich, pełnych warg. Wielokrotnie im się przyglądała. Wielokrotnie marzyła by ich zasmakować. Ale marzenia nawet w niewielkim stopniu nie oddawały prawdziwej przyjemności, którą czerpała z tego pocałunku. Nie trwało to jednak długo. Po kilku sekundach, Lucas odsunął się od niej i wstał, wsadzając niedbałym ruchem ręce do kieszeni, po czym ruszył w kierunku zamku.
- Do zobaczenia w sobotę - powiedział na odchodnym, pozostawiając mocno zarumienioną Jasmine na pomoście.
- Do zobaczenia...


---------------------------------------------------------------------------

To jak na razie jest najdziwniejsze COŚ, które do tej pory napisałam. Miało być już dawno, ale jest dopiero teraz. Niestety. Przepraszam. Mnie się osobiście bardzo podoba początek, za to końcówka już niekoniecznie. Wybaczcie. Opowiadanie miało być śmieszne, ale chyba mi nie wyszło, za co bardzo was przepraszam i liczę, że się na mnie za bardzo nie gniewacie.
Czekam na komentarze i od razu mówię, że postaram się rozdział 62 napisać jeszcze przed piątkiem, bo wtedy wyjeżdżam i nie będzie mnie przez ponad tydzień.
Pozdrowionka ;)

P.S. Tu obok macie coś, co mnie zainspirowało, do napisania tej miniaturki :D

4.06.2016

Rozdział 61 - Pozwól mi oddychać

- Wstawaj...
- Mhm...
- No dawaj! Nie bądź leniem i idź do łazienki.
- Zaraz...
- Nie zaraz, tylko teraz Zielona.
- Sekundka...
- Żadna sekundka Zielona. Wstawaj i to w tej chwili!
       Westchnęłam sfrustrowana, ale w końcu otworzyłam oczy. Powoli przekręciłam się na plecy i przeciągnęłam z głębokim ziewnięciem.
- No już! Nie ziewaj mi tu Zielona, tylko wstawaj - poganiała mnie Carmen.
       Usiadłam na łóżku i spojrzałam wilkiem na koleżankę.
- Co ty tu robisz? I czemu ściągasz mnie siłą z łóżka?
- Przypominam, że mamy rozpoczęcie Tygodnia Mody - powiedziała rozradowana złotooka - Więc dobrze by było, gdybyś łaskawie postanowiła wreszcie wstać. Ja chcę już na zakupy! - jęknęła rozmarzona.
       Patrząc na jej minę, nie byłam w stanie się nie roześmiać. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem, po czym wstałam z łóżka.
- Ja idę się myć, a ty tymczasem zamów nam śniadanie do pokoju. Tak będzie szybciej.
- Już się robi Zielona - usłyszałam, dochodząc już do łazienki.
       Kiedy weszłam do łazienki, przekręciłam zamek w drzwiach. Zdjęłam piżamę i odkręciłam kurek prysznica, z którego poleciał gorący strumień wody. Weszłam ostrożnie do brodzika, uważając by się nie poślizgnąć i westchnęłam głęboko, gdy woda obmywała moje ciało. Stałam tak przez kilka minut, napawając się przyjemnym dotykiem na swojej skórze, po czym w końcu postanowiłam wyjść. Zakręciłam wodę, sięgnęłam po ręcznik i obwiązałam się nim, zauważając przy tym, że w swojej głupocie zapomniałam zabrać ze sobą ubrania.
     Westchnęłam sfrustrowana, po czym otworzyłam drzwi łazienki i podeszłam do szafy, w poszukiwaniu jakiegoś stroju. Otworzyłam oszklone drzwi garderoby i popatrzyłam na sukienki rozwieszone na wieszakach, zastanawiając się, którą najlepiej założyć, gdy nagle usłyszałam za plecami ciche, zmieszane chrząknięcie. Odwróciłam się w kierunku łóżka i zamarłam jak wryta, mocniej przyciskając mokry już ręcznik do ciała. Na moim łóżku siedziała Carmen, a tuż obok niej stał młodzieniec w wieku może około 18 lat. Sądząc po stroju, był jednym z boyów hotelowych, w czym tylko utwierdził mnie wózek z jedzeniem, który stał obok nastolatka. Młodzieniec wpatrywał się we mnie wielkimi oczami, a ja poczułam jak na policzki występują mi rumieńce, gdy zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim, owinięta jedynie w ręcznik. Nie minęła sekunda, kiedy odwróciłam się na pięcie i czym prędzej zawróciłam do łazienki, głośno zamykając za sobą drzwi. Po chwili, oparłam się o nie i osunęłam powoli na ziemię.
       Jak mogłam się nie zorientować, że on tam był? Przecież powinnam była go usłyszeć. Fakt, kąpałam się, ale i tak powinnam była go usłyszeć, jak pukał do drzwi, bądź kiedy przejeżdżał obok łazienki. O rany... Co za upokorzenie... Miałam ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.
- Hej, Zielona... Jesteś tam? - dobiegł mnie głos zza drzwi.
- Nie - burknęłam.
- Oj, no przestań. Przecież nic się nie stało - stwierdziła lekceważąco Carmen.
- Nic? Jak to nic!? - wykrzyknęłam oburzona - Przecież on mnie widział w samym ręczniku!
- Oj, daj spokój. Przecież nie byłaś naga.
- Ale prawie - odpowiedziałam w dalszym ciągu roztrzęsiona.
- Nawet jeśli, to nie ma się czym przejmować. Co najwyżej będziesz mogła łatwiej go poderwać - stwierdziła niedbale złotooka.
- Carmen! - krzyknęłam oburzona, czując przy okazji, jak na policzki wchodzą mi rumieńce.
- No co... To prawda - stwierdziła ze śmiechem dziewczyna.
- Jesteś okropna - jęknęłam chowając zaczerwienioną twarz w dłoniach.
- Bez przesady. A teraz otwórz drzwi, to podam ci którąś z sukienek.
       Westchnęłam cicho i wstałam z podłogi, po czym wciąż lekko roztrzęsionymi rękami uchyliłam drzwi i wyciągnęłam rękę. Po chwili, stałam przed lustrem wpatrując się w śliczną kanarkową sukienkę z brązowym paskiem, którą podała mi Carmen. Kupiłam ją w zeszłym roku na zakupach z Dorcas i Ann. Pomyślałam o tym, jak niewiele miałam wtedy problemów. Bo choć James zawsze był utrapieniem, to tymczasem stał się najczęściej prześladującą mnie w myślach osobą. A to było o wiele gorsze od ciągłego zaczepiania. Teraz nie mogłam zamknąć oczu i nie mieć przed oczami jego twarzy. Widziałam ją za każdym razem. Widziałam te piękne orzechowe tęczówki. Te pełne, tak często ukazujące białe zęby, usta. Ten specyficzny, huncwocki uśmiech...
       Potrząsnęłam głową wyrywając się tym gwałtownie z zamyślenia. Nie. Nie wolno mi o nim myśleć. Miałam odpocząć, pójść na zakupy, rozerwać się. Zapomnieć. Choć na tych parę chwil. Zapomnieć. O nim...
       Szybko się ubrałam, nie chcąc by Carmen czekała na mnie jeszcze dłużej i wyszłam z łazienki.
- Ojejku! - wykrzyknęła podekscytowana złotooka - Wyglądasz tak ślicznie!
- Dziękuję - odparłam odrobinę zawstydzona, po czym sięgnęłam do szafy w poszukiwaniu butów, które pasowałyby do mojej sukienki.
- Zjesz coś? - zapytała tymczasem Sharp.
       Odwróciłam się w jej kierunku i spojrzałam na zostawioną przez boya hotelowego tacę stojącą na stole i przełknęłam kluchę w gardle.
- Nie, dzięki. Chyba nie mam dzisiaj za bardo apetytu.
- Nie ma sprawy. To co? Gotowa? Możemy iść? Już nie mogę się doczekać, aż w końcu zaczniemy się włóczyć po tych wszystkich sklepach. Już widzę te wszystkie piękne sukienki... I bluzki...I buty... O tak... Dużo butów.
       Roześmiałam się głośno słysząc słowa Carmen, po czym założyłam brązowe sandałki i zapytałam:
- To co, idziemy?
- No jasne! - zapiszczała moja nowa koleżanka, wybiegając natychmiast z mojego pokoju na korytarz.
       Przewróciłam oczami, po czym spokojnie wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi i zabierając ze sobą po drodze pasującą do butów torebkę.
       Ruszyłam za biegnącą kilka kroków przede mną Carmen i jej radosny nastrój zaczął mi się powoli udzielać. Wyszłyśmy z hotelu i wykrzyknęłyśmy:
- Zakupy czas zacząć!
       Niemal biegiem ruszyłyśmy do najbliżej położonego sklepu. Dzisiaj w planach były tylko zakupy. Jutro pójdziemy także na pokazy mody. Ale na razie, zamierzałam kupić tyle, ile będę w stanie udźwignąć. I jak się okazało, byłam w stanie udźwignąć, naprawdę sporo. Przez cały dzień nakupowałam tyle sukienek, bluzek, spodni i wszelkiego rodzaju dupereli, jak jeszcze nigdy. A to był dopiero pierwszy dzień.
       Westchnęłam, już po raz setny stając dzisiejszego dnia przed lustrem. Tym razem, jednak już w swoim pokoju, przygotowując się do imprezy. Tiaaak... Po całym dniu zakupów i mimo bólu nóg, Carmen jakimś cudem namówiła mnie, bym poszła z nią na jedną z dyskotek, których w tym tygodniu będzie pełno. Zastanawiałam się właśnie co by na siebie założyć. Rzuciłam niebieską sukienkę, którą właśnie przymierzałam na krzesło i podeszłam do szafy. Przerzucałam ubrania w poszukiwaniu, czegoś dobrego na imprezę i już miałam wziąć do ręki kolejną sukienkę do przymiarki, gdy nagle moje spojrzenie spoczęło na delikatnym, zielonym materiale. Zamarłam w bezruchu. Wpatrywałam się w mój świąteczny prezent od Dorcas, a przez głowę przeleciało mi pewne wspomnienie. Wspomnienie Jego twarzy. Wspomnienie najpiękniejszych na świecie orzechowych tęczówek. Wspomnienie tego przeszywającego mnie na wskroś spojrzenia. Szybko potrząsnęłam głową próbując uwolnić się od tych myśli. Jednak nic to nie dało. Przed oczami wciąż widziałam jego twarz. Oparłam się o ścianę i osunęłam się po niej powoli. Schowałam twarz w dłoniach. Dlaczego? Dlaczego nie umiem o nim zapomnieć? Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Dlaczego wciąż o nim myślę? Czemu nie mogę wyrzucić go ze swojego umysłu? Dlaczego? Dlaczego kazałam mu odejść? Czemu go nie zatrzymałam? Dlaczego tylko patrzyłam za nim? Teraz z moich oczu płynął już cały strumień łez, a ja kuliłam się roztrzęsiona pod ścianą. Dlaczego musiałam być taką idiotką? Co powinnam teraz zrobić? Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Ale wiedziałam jedno... Muszę się wziąć w garść. Ale wczorajszego wieczora, Carmen miała rację. Powinnam przestać się martwić. Powinnam skorzystać z życia i choć na chwilę obecną, przestać się przejmować.
       Podjęłam decyzję. Przetarłam oczy brzegiem sukienki, po czym wstałam i pewnym ruchem ściągnęłam z wieszaka zieloną sukienkę. Musiałam pogadać z Jamesem. Nie wiedziałam, kiedy zobaczę się z nim w najbliższym czasie, ale musiałam z nim porozmawiać. Powiedzieć mu wszystko, co leżało mi na sercu. Inaczej nigdy się nie otrząsnę. Nigdy nie pozbieram się do kupy. I nie przestanę cierpieć. I nie przestanie cierpieć on. Żałowałam, że nie chciałam porozmawiać z nim wcześniej. Może faktycznie nie byłam gotowa, jednak cierpiał dłużej niż ja. Dużo dłużej...
       Chyba oboje potrzebowaliśmy porozmawiać. Jeśli nie spotkam go przez najbliższe dwa tygodnie, napiszę do niego list z prośbą o spotkanie. Musieliśmy pogadać. Wyjaśnić sobie wszystko. Musiałam mu wszystko powiedzieć. To co czuję... Jak się czuję... A przede wszystkim go przeprosić. Byłam gotowa nawet błagać go o wybaczenie. Ale nie byłam gotowa go stracić. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, kiedy stał się dla mnie taki ważny. Kiedy stał się dla mnie jak powietrze, bez którego nie mogę zaczerpnąć głębokiego tchu. Bez którego pustka w płucach ściska boleśnie całe ciało i odbiera rozum, a serce zwalnia, jakby zaraz miało przestać bić...
       Założyłam sukienkę. Zielona tkanina, leżała na mnie doskonale. Przeczesałam włosy, które spływały mi delikatnym falami na ramiona. Wyjęłam z szafy niewysokie, zielone szpileczki i założyłam je na nogi. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam dobrze. I odważnie. BARDZO odważnie. Gdy o tym pomyślałam, na twarzy wykwitły mi ogromne rumieńce, a ja schowałam twarz w dłoniach. Fakt, miałam zamiar ruszyć do przodu a założenie tej sukienki było do tego pierwszym krokiem, ale i tak, nadal mnie to zawstydzało. Miałam jedynie nadzieję, że nie spotka na tej imprezie nikogo znajomego, bo chyba umarłabym ze wstydu na środku parkietu.
       Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- To ja, Carmen! - usłyszałam głos złotookiej.
- Wchodź, wchodź...
       Moja koleżanka weszła do mojego pokoju ubrana w śliczną, turkusową sukienkę rozkloszowaną u dołu. Jej dziesięciocentymetrowe szpilki stukały o drewnianą podłogę mojego pokoju. Shawn, spojrzała na mnie i jej twarz się rozpromieniła.
- Ojejku... - zapiszczała - Wyglądasz ślicznie!
- Właściwie, to ta sukienka nieco mnie krępuje... - przyznałam, czerwieniejąc na twarzy.
- Nie przejmuj się. Wyglądasz cudownie. Każdy facet będzie twój - stwierdziła z szerokim uśmiechem, łechtając przy tym odrobinę moje ego. - To co? Idziemy? - zapytała jak zawsze radośnie.
- Idziemy...

***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


- James! Pospiesz się!
- Niby po co? - mruknąłem niezadowolony.
- Bo się spóźnimy i wszystkie laski będą już miały z kim tańczyć! - odparł oburzony moją głupotą Syriusz.
- Po co my tam w ogóle idziemy? Nie chcę tam iść - mruknąłem niezadowolony.
- Oj, no przestań narzekać. Zachowujesz się tak już od kilku dni. Idziemy się rozerwać i potańczyć, żebyś choć na chwilę się rozchmurzył i zapomniał - odparł Łapa idąc dalej przed siebie.
- Nie zapomnę - powiedziałem pod nosem.
       Wiedziałem dlaczego to zrobił. Od czasu kłótni, chodziłem nie swój, z nosem opuszczonym na kwintę, zamartwiając się, wyrzucając sobie głupotę i cierpiąc, jak jeszcze nigdy wcześniej. Chłopaki próbowali zrobić wszystko, by poprawić mi samopoczucie, jednak nic nie pomagało. Ostatecznie, przed siedzeniem w domu i użalaniem się nad sobą, wybawił mnie Syriusz, który siłą zaciągnął mnie do Londynu, na Tydzień Mody. Wiem, że zrobił to przede wszystkim dla mnie. By mnie czymś zająć i oderwać moje myśli od Lily. Prawda była jednak taka, że bez względu co robił, nie był wstanie mi pomóc. Bo moje serce stanęło. Bo moje serce przestało bić. I poruszyć mógł je tylko dostarczony prosto do niego tlen. MÓJ tlen. Lily...
       Czułem się, jakby mój umysł zanikał. Jakby odbierano mi resztki zdrowego rozsądku. Miałem wrażenie że wariuję. Ja, mój mózg, moje ciało. Ale serce stało w bezruchu, puste i zimne, całkowicie zdrętwiałe i jakby niezdolne do odczuwania jakichkolwiek uczuć. Jakby było kompletnie puste...
- James... Pobudka... Ziemia do Jamesa! Jesteś jeszcze ze mną?
- Co? - zapytałem zdziwiony, podnosząc głowę i spoglądając nieprzytomnym spojrzeniem na stojącego przede mną Łapę - A tak, tak, jestem. Sorka, trochę odleciałem...
- Właśnie zauważyłem - stwierdził zmartwiony Syriusz, ale nie skomentował mojego zachowania, za co byłem mu wdzięczny. - To jak? - zapytał - Gotowy na imprezę?
- Nie - przyznałem szczerze, patrząc na wejście do klubu.
- No trudno - stwierdził mój kumpel, po czym pociągną mnie za sobą i wepchnął na siłę do klubu.
       Do moich uszu dotarła głośna muzyka. Kolorowe światła, rzucały cienie na twarze ludzi. Tłum ciał, zlewał się w jeden szalejący organizm. Wpatrywałem się w tańczące sylwetki. Dziewczyny szalejące po całym parkiecie i podrywające każdego faceta, który tylko godny był ich uwagi. Żałosne. Ruszyłem w kierunku baru, a zaraz za mną podążył Syriusz. Usiadłem na stołku i zwróciłem się twarzą w kierunku tłumu.
- I co ty na to!? - wrzasnął mi Łapa do ucha - Idziemy zaszaleć!?
- Sorka stary. Nie mam nastroju na imprezowanie - odpowiedziałem.
       Syriusz przewrócił tylko oczami. Widziałem, że ma ochotę wyjść na parkiet i oczarować tabuny dziewczyn w klubie, jednak mimo tego, tylko zrobił minę mówiącą "Czemu mi to robisz?" i usiadł na stołku obok. Uśmiechnąłem się mimowolnie.To był prawdziwy przyjaciel.
       Wpatrywałem się w ludzi najbliżej mnie, w czasie, gdy wzrok mojego kumpla przeczesywał całą szerokość sali. Byłem na tyle zamyślony, że nie zauważyłem, jak przez jego twarz przebiegł wyraz zdziwienia, który po chwili został zastąpiony szerokim uśmiechem. Poczułem jak szturcha mnie lekko w rękę, więc odwróciłem się w jego stronę.
- Jesteś pewien, że nie masz ochoty zatańczyć z jakąś dziewczyną? - zapytał mnie, a na jego twarzy wykwitł huncwocki uśmiech.
- Nie - mruknąłem. Powinienem zwrócić uwagę na ten uśmiech, jednak w aktualnym nastroju, jakoś nie bardzo się tym przejmowałem.
- Jesteś pewien? Bo tańczy tam naprawdę zjawiskowa rudowłosa dziewczyna... Wiesz... Mógłbyś ją poprosić do tańca, skoro kręcą cię rude, nie?
- Sory brachu, ale nie dzisiaj - odparłem nawet nie patrząc w kierunku, który wskazywał Syri.
- A nie będziesz miał nic przeciwko, że z nią zatańczę? - zapytał, dalej szczerząc się do mnie tym swoim uśmiechem.
- Dorcas nie będzie zazdrosna? - zapytałem, marszcząc lekko brwi.
- Oj no już nie przesadzaj. Nie idę tam przecież flirtować z lakami, tylko potańczyć i się zabawić. Więc... Jesteś pewien, że mogę z nią zatańczyć? Żeby potem nie było, nie oddam ci jej później do tańca, jasne?
- Idź... - mruknąłem.
       Syriusz, jakby tylko czekał na te słowa, bo zeskoczył ze stołka i mrugając do mnie na odchodnym, szybko zniknął w poruszającym się tłumie. Odwróciłem się w stronę baru i zamówiłem bezalkoholowego drinka. Kiedy barman postawił przede mną szklankę, przyjrzałem się jej uważnie. Zielony sok, na dole szklanki przepływał między kostkami lodu i nieco wyżej łączył się z czerwono-pomarańczowym płynem. Prychnąłem niezadowolony pod nosem. Czemu nawet drink, musi mi ją przypominać? Gniewnym ruchem odsunąłem od siebie szklankę i odwróciłem się twarzą w kierunku tłumu, opierając łokcie, na blacie z tyłu. Wpatrywałem się obojętnym wzrokiem, w tańczących ludzi, poszukując wzrokiem przyjaciela. Dojrzałem, go jak tańczył, obejmując w tali jakąś rudowłosą dziewczynę. Patrzyłem, na jej zgrabną figurę i śliczne, połyskujące w świetle reflektorów włosy. Poczułem, jak wokół mojego serca zaciskają się żelazne pręty, a w płucach brakuje tlenu. Była taka podobna to Niej. Potrzebowałem Jej. Potrzebowałem by móc zacząć oddychać. Potrzebowałem, bo właśnie zaczynałem się dusić...
      Nagle do moich płuc, przedostał się tak dawno zagubiony tlen. Ledwie niewielka dawka, jednak wystarczyła, by moje serce uderzyło głucho w moją klatkę piersiową. Moje nogi, samoistnie, zaczęły się poruszać, tak, że nawet się nie zorientowałem, kiedy zacząłem iść. Przepychałem się między tłumem spoconych od szaleńczej zabawy ciał, nie zwracając na to jednak uwagi. Spojrzenie miałem utkwione dużo dalej. Moje oczy spoglądały na rudowłosą osóbkę, a umysł próbował zrozumieć, czemu wcześniej jej nie rozpoznał. Bo te włosy i twarz, poznałbym wszędzie. Nawet sukienka, którą miała na sobie, była mi znana. Miała ją na sobie tego świątecznego poranka, kiedy wpadliśmy do jej pokoju. Wyglądała w niej pięknie. Zupełnie jak anioł, brakowało jej tylko skrzydeł.
       Z każdym kolejnym krokiem, do moich płuc, przedostawało się coraz więcej tlenu, a serce, zaczynało bić szybciej. Ludzie stojący mi na drodze spowalniali moją podróż tak, że miałem wrażenie, iż zanim dotarłem na miejsce, minęła już cała wieczność. Moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Syriusza. Nie musiałem nic mówić. Wiedział. I mimo poprzednich gorących zapewnień, nie czekał nawet chwili. Obrócił swoją partnerkę i już po chwili, trzymałem ją mocno w ramionach, bojąc się, że jeśli poluzuję uścisk, ona ucieknie. Syriusz, powoli odszedł gdzieś na bok, zagłębiając się w tłum ludzi, a ja patrzyłem tylko na nią. Uniosła głowę do góry i nasze oczy się spotkały. Nabrała głęboko powietrza w płuca, jakby zaskoczona, że w ogóle może to zrobić. Rozumiałem ją. Wreszcie mogłem oddychać.
- James... - wyszeptała, ale nie pozwoliłem jej dokończyć myśli.
       Wziąłem jej twarz w ręce i przytknąłem swoje czoło, do jej czoła, upajając się tą bliskością. Poczułem, jak jej oddech się normuje i automatycznie się do niego dostosowałem. Poczułem jak jej szczupłe dłonie zaciskają się na moim karku, przyciągając moje czoło do swojego jeszcze bliżej. Oboje tego potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
- James... - ponownie zaczęła, ale znów jej przerwałem.
- Nic nie mów. Po prostu daj mi oddychać.
- Moje powietrze... - wyszeptała.
- Mój tlen... - wyszeptałem.

Koniec psot...



-------------------------------------------------------------

Ech...
Naładowałam za dużo scen, które ostentacyjnie mówią o tym, że Lily kocha Jamesa. Ale tak szybko się jeszcze nie spikną, jasne? Nie myślcie sobie. Ale już wcześniej zauważyliście że się przyznaje, że go kocha. Teraz już będzie głównie słodko i uroczo, choć trochę sobie jeszcze na pocałunek poczekacie. Na razie rozwinę ich uczucie raczej w wymiar mentalny niż fizyczny, wiec mimo wszystko, musicie jeszcze poczekać. Ale i tak będzie słodko :D
Ok, skoro już to powiedziałam, to teraz przeproszę, że rozdziału nie było od dawien dawna, a ten zapewne nie jest wystarczająco dobry by wynagrodzić wam moją nieobecność, za co was przepraszam. Ogólnie bardzo, bardzo, BARDZO was przepraszam, ale okoliczności życiowe... Sami rozumiecie. A teraz jeszcze mam depresję. Nie, nie chodzi mi o tą poważną chorobę, tylko o chwilowy ponury nastrój. Po prostu. Tak bywa i już. Przepraszam was jeszcze że rozdział taki krótki i chaotyczny, ale niestety nie bardzo wiem co z tym zrobić :/ Początek mi się nie podoba ale chyba później jestem nawet zadowolona :)
No dobra, nie przeciągam już. Mam nadzieję, że mimo wszystkich wad, których jest dużo, rozdział was usatysfakcjonował i proszę o liczne, komentarze, które zapewne i tak nie wszyscy zostawicie, ale byłoby dobrze wiedzieć, kto jeszcze tutaj pozostał i kto to jeszcze czyta.
Pozdrawiam was, wasza stęskniona i skruszona Tigra...