4.06.2016

Rozdział 61 - Pozwól mi oddychać

- Wstawaj...
- Mhm...
- No dawaj! Nie bądź leniem i idź do łazienki.
- Zaraz...
- Nie zaraz, tylko teraz Zielona.
- Sekundka...
- Żadna sekundka Zielona. Wstawaj i to w tej chwili!
       Westchnęłam sfrustrowana, ale w końcu otworzyłam oczy. Powoli przekręciłam się na plecy i przeciągnęłam z głębokim ziewnięciem.
- No już! Nie ziewaj mi tu Zielona, tylko wstawaj - poganiała mnie Carmen.
       Usiadłam na łóżku i spojrzałam wilkiem na koleżankę.
- Co ty tu robisz? I czemu ściągasz mnie siłą z łóżka?
- Przypominam, że mamy rozpoczęcie Tygodnia Mody - powiedziała rozradowana złotooka - Więc dobrze by było, gdybyś łaskawie postanowiła wreszcie wstać. Ja chcę już na zakupy! - jęknęła rozmarzona.
       Patrząc na jej minę, nie byłam w stanie się nie roześmiać. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem, po czym wstałam z łóżka.
- Ja idę się myć, a ty tymczasem zamów nam śniadanie do pokoju. Tak będzie szybciej.
- Już się robi Zielona - usłyszałam, dochodząc już do łazienki.
       Kiedy weszłam do łazienki, przekręciłam zamek w drzwiach. Zdjęłam piżamę i odkręciłam kurek prysznica, z którego poleciał gorący strumień wody. Weszłam ostrożnie do brodzika, uważając by się nie poślizgnąć i westchnęłam głęboko, gdy woda obmywała moje ciało. Stałam tak przez kilka minut, napawając się przyjemnym dotykiem na swojej skórze, po czym w końcu postanowiłam wyjść. Zakręciłam wodę, sięgnęłam po ręcznik i obwiązałam się nim, zauważając przy tym, że w swojej głupocie zapomniałam zabrać ze sobą ubrania.
     Westchnęłam sfrustrowana, po czym otworzyłam drzwi łazienki i podeszłam do szafy, w poszukiwaniu jakiegoś stroju. Otworzyłam oszklone drzwi garderoby i popatrzyłam na sukienki rozwieszone na wieszakach, zastanawiając się, którą najlepiej założyć, gdy nagle usłyszałam za plecami ciche, zmieszane chrząknięcie. Odwróciłam się w kierunku łóżka i zamarłam jak wryta, mocniej przyciskając mokry już ręcznik do ciała. Na moim łóżku siedziała Carmen, a tuż obok niej stał młodzieniec w wieku może około 18 lat. Sądząc po stroju, był jednym z boyów hotelowych, w czym tylko utwierdził mnie wózek z jedzeniem, który stał obok nastolatka. Młodzieniec wpatrywał się we mnie wielkimi oczami, a ja poczułam jak na policzki występują mi rumieńce, gdy zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim, owinięta jedynie w ręcznik. Nie minęła sekunda, kiedy odwróciłam się na pięcie i czym prędzej zawróciłam do łazienki, głośno zamykając za sobą drzwi. Po chwili, oparłam się o nie i osunęłam powoli na ziemię.
       Jak mogłam się nie zorientować, że on tam był? Przecież powinnam była go usłyszeć. Fakt, kąpałam się, ale i tak powinnam była go usłyszeć, jak pukał do drzwi, bądź kiedy przejeżdżał obok łazienki. O rany... Co za upokorzenie... Miałam ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.
- Hej, Zielona... Jesteś tam? - dobiegł mnie głos zza drzwi.
- Nie - burknęłam.
- Oj, no przestań. Przecież nic się nie stało - stwierdziła lekceważąco Carmen.
- Nic? Jak to nic!? - wykrzyknęłam oburzona - Przecież on mnie widział w samym ręczniku!
- Oj, daj spokój. Przecież nie byłaś naga.
- Ale prawie - odpowiedziałam w dalszym ciągu roztrzęsiona.
- Nawet jeśli, to nie ma się czym przejmować. Co najwyżej będziesz mogła łatwiej go poderwać - stwierdziła niedbale złotooka.
- Carmen! - krzyknęłam oburzona, czując przy okazji, jak na policzki wchodzą mi rumieńce.
- No co... To prawda - stwierdziła ze śmiechem dziewczyna.
- Jesteś okropna - jęknęłam chowając zaczerwienioną twarz w dłoniach.
- Bez przesady. A teraz otwórz drzwi, to podam ci którąś z sukienek.
       Westchnęłam cicho i wstałam z podłogi, po czym wciąż lekko roztrzęsionymi rękami uchyliłam drzwi i wyciągnęłam rękę. Po chwili, stałam przed lustrem wpatrując się w śliczną kanarkową sukienkę z brązowym paskiem, którą podała mi Carmen. Kupiłam ją w zeszłym roku na zakupach z Dorcas i Ann. Pomyślałam o tym, jak niewiele miałam wtedy problemów. Bo choć James zawsze był utrapieniem, to tymczasem stał się najczęściej prześladującą mnie w myślach osobą. A to było o wiele gorsze od ciągłego zaczepiania. Teraz nie mogłam zamknąć oczu i nie mieć przed oczami jego twarzy. Widziałam ją za każdym razem. Widziałam te piękne orzechowe tęczówki. Te pełne, tak często ukazujące białe zęby, usta. Ten specyficzny, huncwocki uśmiech...
       Potrząsnęłam głową wyrywając się tym gwałtownie z zamyślenia. Nie. Nie wolno mi o nim myśleć. Miałam odpocząć, pójść na zakupy, rozerwać się. Zapomnieć. Choć na tych parę chwil. Zapomnieć. O nim...
       Szybko się ubrałam, nie chcąc by Carmen czekała na mnie jeszcze dłużej i wyszłam z łazienki.
- Ojejku! - wykrzyknęła podekscytowana złotooka - Wyglądasz tak ślicznie!
- Dziękuję - odparłam odrobinę zawstydzona, po czym sięgnęłam do szafy w poszukiwaniu butów, które pasowałyby do mojej sukienki.
- Zjesz coś? - zapytała tymczasem Sharp.
       Odwróciłam się w jej kierunku i spojrzałam na zostawioną przez boya hotelowego tacę stojącą na stole i przełknęłam kluchę w gardle.
- Nie, dzięki. Chyba nie mam dzisiaj za bardo apetytu.
- Nie ma sprawy. To co? Gotowa? Możemy iść? Już nie mogę się doczekać, aż w końcu zaczniemy się włóczyć po tych wszystkich sklepach. Już widzę te wszystkie piękne sukienki... I bluzki...I buty... O tak... Dużo butów.
       Roześmiałam się głośno słysząc słowa Carmen, po czym założyłam brązowe sandałki i zapytałam:
- To co, idziemy?
- No jasne! - zapiszczała moja nowa koleżanka, wybiegając natychmiast z mojego pokoju na korytarz.
       Przewróciłam oczami, po czym spokojnie wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi i zabierając ze sobą po drodze pasującą do butów torebkę.
       Ruszyłam za biegnącą kilka kroków przede mną Carmen i jej radosny nastrój zaczął mi się powoli udzielać. Wyszłyśmy z hotelu i wykrzyknęłyśmy:
- Zakupy czas zacząć!
       Niemal biegiem ruszyłyśmy do najbliżej położonego sklepu. Dzisiaj w planach były tylko zakupy. Jutro pójdziemy także na pokazy mody. Ale na razie, zamierzałam kupić tyle, ile będę w stanie udźwignąć. I jak się okazało, byłam w stanie udźwignąć, naprawdę sporo. Przez cały dzień nakupowałam tyle sukienek, bluzek, spodni i wszelkiego rodzaju dupereli, jak jeszcze nigdy. A to był dopiero pierwszy dzień.
       Westchnęłam, już po raz setny stając dzisiejszego dnia przed lustrem. Tym razem, jednak już w swoim pokoju, przygotowując się do imprezy. Tiaaak... Po całym dniu zakupów i mimo bólu nóg, Carmen jakimś cudem namówiła mnie, bym poszła z nią na jedną z dyskotek, których w tym tygodniu będzie pełno. Zastanawiałam się właśnie co by na siebie założyć. Rzuciłam niebieską sukienkę, którą właśnie przymierzałam na krzesło i podeszłam do szafy. Przerzucałam ubrania w poszukiwaniu, czegoś dobrego na imprezę i już miałam wziąć do ręki kolejną sukienkę do przymiarki, gdy nagle moje spojrzenie spoczęło na delikatnym, zielonym materiale. Zamarłam w bezruchu. Wpatrywałam się w mój świąteczny prezent od Dorcas, a przez głowę przeleciało mi pewne wspomnienie. Wspomnienie Jego twarzy. Wspomnienie najpiękniejszych na świecie orzechowych tęczówek. Wspomnienie tego przeszywającego mnie na wskroś spojrzenia. Szybko potrząsnęłam głową próbując uwolnić się od tych myśli. Jednak nic to nie dało. Przed oczami wciąż widziałam jego twarz. Oparłam się o ścianę i osunęłam się po niej powoli. Schowałam twarz w dłoniach. Dlaczego? Dlaczego nie umiem o nim zapomnieć? Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Dlaczego wciąż o nim myślę? Czemu nie mogę wyrzucić go ze swojego umysłu? Dlaczego? Dlaczego kazałam mu odejść? Czemu go nie zatrzymałam? Dlaczego tylko patrzyłam za nim? Teraz z moich oczu płynął już cały strumień łez, a ja kuliłam się roztrzęsiona pod ścianą. Dlaczego musiałam być taką idiotką? Co powinnam teraz zrobić? Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Ale wiedziałam jedno... Muszę się wziąć w garść. Ale wczorajszego wieczora, Carmen miała rację. Powinnam przestać się martwić. Powinnam skorzystać z życia i choć na chwilę obecną, przestać się przejmować.
       Podjęłam decyzję. Przetarłam oczy brzegiem sukienki, po czym wstałam i pewnym ruchem ściągnęłam z wieszaka zieloną sukienkę. Musiałam pogadać z Jamesem. Nie wiedziałam, kiedy zobaczę się z nim w najbliższym czasie, ale musiałam z nim porozmawiać. Powiedzieć mu wszystko, co leżało mi na sercu. Inaczej nigdy się nie otrząsnę. Nigdy nie pozbieram się do kupy. I nie przestanę cierpieć. I nie przestanie cierpieć on. Żałowałam, że nie chciałam porozmawiać z nim wcześniej. Może faktycznie nie byłam gotowa, jednak cierpiał dłużej niż ja. Dużo dłużej...
       Chyba oboje potrzebowaliśmy porozmawiać. Jeśli nie spotkam go przez najbliższe dwa tygodnie, napiszę do niego list z prośbą o spotkanie. Musieliśmy pogadać. Wyjaśnić sobie wszystko. Musiałam mu wszystko powiedzieć. To co czuję... Jak się czuję... A przede wszystkim go przeprosić. Byłam gotowa nawet błagać go o wybaczenie. Ale nie byłam gotowa go stracić. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, kiedy stał się dla mnie taki ważny. Kiedy stał się dla mnie jak powietrze, bez którego nie mogę zaczerpnąć głębokiego tchu. Bez którego pustka w płucach ściska boleśnie całe ciało i odbiera rozum, a serce zwalnia, jakby zaraz miało przestać bić...
       Założyłam sukienkę. Zielona tkanina, leżała na mnie doskonale. Przeczesałam włosy, które spływały mi delikatnym falami na ramiona. Wyjęłam z szafy niewysokie, zielone szpileczki i założyłam je na nogi. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam dobrze. I odważnie. BARDZO odważnie. Gdy o tym pomyślałam, na twarzy wykwitły mi ogromne rumieńce, a ja schowałam twarz w dłoniach. Fakt, miałam zamiar ruszyć do przodu a założenie tej sukienki było do tego pierwszym krokiem, ale i tak, nadal mnie to zawstydzało. Miałam jedynie nadzieję, że nie spotka na tej imprezie nikogo znajomego, bo chyba umarłabym ze wstydu na środku parkietu.
       Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- To ja, Carmen! - usłyszałam głos złotookiej.
- Wchodź, wchodź...
       Moja koleżanka weszła do mojego pokoju ubrana w śliczną, turkusową sukienkę rozkloszowaną u dołu. Jej dziesięciocentymetrowe szpilki stukały o drewnianą podłogę mojego pokoju. Shawn, spojrzała na mnie i jej twarz się rozpromieniła.
- Ojejku... - zapiszczała - Wyglądasz ślicznie!
- Właściwie, to ta sukienka nieco mnie krępuje... - przyznałam, czerwieniejąc na twarzy.
- Nie przejmuj się. Wyglądasz cudownie. Każdy facet będzie twój - stwierdziła z szerokim uśmiechem, łechtając przy tym odrobinę moje ego. - To co? Idziemy? - zapytała jak zawsze radośnie.
- Idziemy...

***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


- James! Pospiesz się!
- Niby po co? - mruknąłem niezadowolony.
- Bo się spóźnimy i wszystkie laski będą już miały z kim tańczyć! - odparł oburzony moją głupotą Syriusz.
- Po co my tam w ogóle idziemy? Nie chcę tam iść - mruknąłem niezadowolony.
- Oj, no przestań narzekać. Zachowujesz się tak już od kilku dni. Idziemy się rozerwać i potańczyć, żebyś choć na chwilę się rozchmurzył i zapomniał - odparł Łapa idąc dalej przed siebie.
- Nie zapomnę - powiedziałem pod nosem.
       Wiedziałem dlaczego to zrobił. Od czasu kłótni, chodziłem nie swój, z nosem opuszczonym na kwintę, zamartwiając się, wyrzucając sobie głupotę i cierpiąc, jak jeszcze nigdy wcześniej. Chłopaki próbowali zrobić wszystko, by poprawić mi samopoczucie, jednak nic nie pomagało. Ostatecznie, przed siedzeniem w domu i użalaniem się nad sobą, wybawił mnie Syriusz, który siłą zaciągnął mnie do Londynu, na Tydzień Mody. Wiem, że zrobił to przede wszystkim dla mnie. By mnie czymś zająć i oderwać moje myśli od Lily. Prawda była jednak taka, że bez względu co robił, nie był wstanie mi pomóc. Bo moje serce stanęło. Bo moje serce przestało bić. I poruszyć mógł je tylko dostarczony prosto do niego tlen. MÓJ tlen. Lily...
       Czułem się, jakby mój umysł zanikał. Jakby odbierano mi resztki zdrowego rozsądku. Miałem wrażenie że wariuję. Ja, mój mózg, moje ciało. Ale serce stało w bezruchu, puste i zimne, całkowicie zdrętwiałe i jakby niezdolne do odczuwania jakichkolwiek uczuć. Jakby było kompletnie puste...
- James... Pobudka... Ziemia do Jamesa! Jesteś jeszcze ze mną?
- Co? - zapytałem zdziwiony, podnosząc głowę i spoglądając nieprzytomnym spojrzeniem na stojącego przede mną Łapę - A tak, tak, jestem. Sorka, trochę odleciałem...
- Właśnie zauważyłem - stwierdził zmartwiony Syriusz, ale nie skomentował mojego zachowania, za co byłem mu wdzięczny. - To jak? - zapytał - Gotowy na imprezę?
- Nie - przyznałem szczerze, patrząc na wejście do klubu.
- No trudno - stwierdził mój kumpel, po czym pociągną mnie za sobą i wepchnął na siłę do klubu.
       Do moich uszu dotarła głośna muzyka. Kolorowe światła, rzucały cienie na twarze ludzi. Tłum ciał, zlewał się w jeden szalejący organizm. Wpatrywałem się w tańczące sylwetki. Dziewczyny szalejące po całym parkiecie i podrywające każdego faceta, który tylko godny był ich uwagi. Żałosne. Ruszyłem w kierunku baru, a zaraz za mną podążył Syriusz. Usiadłem na stołku i zwróciłem się twarzą w kierunku tłumu.
- I co ty na to!? - wrzasnął mi Łapa do ucha - Idziemy zaszaleć!?
- Sorka stary. Nie mam nastroju na imprezowanie - odpowiedziałem.
       Syriusz przewrócił tylko oczami. Widziałem, że ma ochotę wyjść na parkiet i oczarować tabuny dziewczyn w klubie, jednak mimo tego, tylko zrobił minę mówiącą "Czemu mi to robisz?" i usiadł na stołku obok. Uśmiechnąłem się mimowolnie.To był prawdziwy przyjaciel.
       Wpatrywałem się w ludzi najbliżej mnie, w czasie, gdy wzrok mojego kumpla przeczesywał całą szerokość sali. Byłem na tyle zamyślony, że nie zauważyłem, jak przez jego twarz przebiegł wyraz zdziwienia, który po chwili został zastąpiony szerokim uśmiechem. Poczułem jak szturcha mnie lekko w rękę, więc odwróciłem się w jego stronę.
- Jesteś pewien, że nie masz ochoty zatańczyć z jakąś dziewczyną? - zapytał mnie, a na jego twarzy wykwitł huncwocki uśmiech.
- Nie - mruknąłem. Powinienem zwrócić uwagę na ten uśmiech, jednak w aktualnym nastroju, jakoś nie bardzo się tym przejmowałem.
- Jesteś pewien? Bo tańczy tam naprawdę zjawiskowa rudowłosa dziewczyna... Wiesz... Mógłbyś ją poprosić do tańca, skoro kręcą cię rude, nie?
- Sory brachu, ale nie dzisiaj - odparłem nawet nie patrząc w kierunku, który wskazywał Syri.
- A nie będziesz miał nic przeciwko, że z nią zatańczę? - zapytał, dalej szczerząc się do mnie tym swoim uśmiechem.
- Dorcas nie będzie zazdrosna? - zapytałem, marszcząc lekko brwi.
- Oj no już nie przesadzaj. Nie idę tam przecież flirtować z lakami, tylko potańczyć i się zabawić. Więc... Jesteś pewien, że mogę z nią zatańczyć? Żeby potem nie było, nie oddam ci jej później do tańca, jasne?
- Idź... - mruknąłem.
       Syriusz, jakby tylko czekał na te słowa, bo zeskoczył ze stołka i mrugając do mnie na odchodnym, szybko zniknął w poruszającym się tłumie. Odwróciłem się w stronę baru i zamówiłem bezalkoholowego drinka. Kiedy barman postawił przede mną szklankę, przyjrzałem się jej uważnie. Zielony sok, na dole szklanki przepływał między kostkami lodu i nieco wyżej łączył się z czerwono-pomarańczowym płynem. Prychnąłem niezadowolony pod nosem. Czemu nawet drink, musi mi ją przypominać? Gniewnym ruchem odsunąłem od siebie szklankę i odwróciłem się twarzą w kierunku tłumu, opierając łokcie, na blacie z tyłu. Wpatrywałem się obojętnym wzrokiem, w tańczących ludzi, poszukując wzrokiem przyjaciela. Dojrzałem, go jak tańczył, obejmując w tali jakąś rudowłosą dziewczynę. Patrzyłem, na jej zgrabną figurę i śliczne, połyskujące w świetle reflektorów włosy. Poczułem, jak wokół mojego serca zaciskają się żelazne pręty, a w płucach brakuje tlenu. Była taka podobna to Niej. Potrzebowałem Jej. Potrzebowałem by móc zacząć oddychać. Potrzebowałem, bo właśnie zaczynałem się dusić...
      Nagle do moich płuc, przedostał się tak dawno zagubiony tlen. Ledwie niewielka dawka, jednak wystarczyła, by moje serce uderzyło głucho w moją klatkę piersiową. Moje nogi, samoistnie, zaczęły się poruszać, tak, że nawet się nie zorientowałem, kiedy zacząłem iść. Przepychałem się między tłumem spoconych od szaleńczej zabawy ciał, nie zwracając na to jednak uwagi. Spojrzenie miałem utkwione dużo dalej. Moje oczy spoglądały na rudowłosą osóbkę, a umysł próbował zrozumieć, czemu wcześniej jej nie rozpoznał. Bo te włosy i twarz, poznałbym wszędzie. Nawet sukienka, którą miała na sobie, była mi znana. Miała ją na sobie tego świątecznego poranka, kiedy wpadliśmy do jej pokoju. Wyglądała w niej pięknie. Zupełnie jak anioł, brakowało jej tylko skrzydeł.
       Z każdym kolejnym krokiem, do moich płuc, przedostawało się coraz więcej tlenu, a serce, zaczynało bić szybciej. Ludzie stojący mi na drodze spowalniali moją podróż tak, że miałem wrażenie, iż zanim dotarłem na miejsce, minęła już cała wieczność. Moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Syriusza. Nie musiałem nic mówić. Wiedział. I mimo poprzednich gorących zapewnień, nie czekał nawet chwili. Obrócił swoją partnerkę i już po chwili, trzymałem ją mocno w ramionach, bojąc się, że jeśli poluzuję uścisk, ona ucieknie. Syriusz, powoli odszedł gdzieś na bok, zagłębiając się w tłum ludzi, a ja patrzyłem tylko na nią. Uniosła głowę do góry i nasze oczy się spotkały. Nabrała głęboko powietrza w płuca, jakby zaskoczona, że w ogóle może to zrobić. Rozumiałem ją. Wreszcie mogłem oddychać.
- James... - wyszeptała, ale nie pozwoliłem jej dokończyć myśli.
       Wziąłem jej twarz w ręce i przytknąłem swoje czoło, do jej czoła, upajając się tą bliskością. Poczułem, jak jej oddech się normuje i automatycznie się do niego dostosowałem. Poczułem jak jej szczupłe dłonie zaciskają się na moim karku, przyciągając moje czoło do swojego jeszcze bliżej. Oboje tego potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
- James... - ponownie zaczęła, ale znów jej przerwałem.
- Nic nie mów. Po prostu daj mi oddychać.
- Moje powietrze... - wyszeptała.
- Mój tlen... - wyszeptałem.

Koniec psot...



-------------------------------------------------------------

Ech...
Naładowałam za dużo scen, które ostentacyjnie mówią o tym, że Lily kocha Jamesa. Ale tak szybko się jeszcze nie spikną, jasne? Nie myślcie sobie. Ale już wcześniej zauważyliście że się przyznaje, że go kocha. Teraz już będzie głównie słodko i uroczo, choć trochę sobie jeszcze na pocałunek poczekacie. Na razie rozwinę ich uczucie raczej w wymiar mentalny niż fizyczny, wiec mimo wszystko, musicie jeszcze poczekać. Ale i tak będzie słodko :D
Ok, skoro już to powiedziałam, to teraz przeproszę, że rozdziału nie było od dawien dawna, a ten zapewne nie jest wystarczająco dobry by wynagrodzić wam moją nieobecność, za co was przepraszam. Ogólnie bardzo, bardzo, BARDZO was przepraszam, ale okoliczności życiowe... Sami rozumiecie. A teraz jeszcze mam depresję. Nie, nie chodzi mi o tą poważną chorobę, tylko o chwilowy ponury nastrój. Po prostu. Tak bywa i już. Przepraszam was jeszcze że rozdział taki krótki i chaotyczny, ale niestety nie bardzo wiem co z tym zrobić :/ Początek mi się nie podoba ale chyba później jestem nawet zadowolona :)
No dobra, nie przeciągam już. Mam nadzieję, że mimo wszystkich wad, których jest dużo, rozdział was usatysfakcjonował i proszę o liczne, komentarze, które zapewne i tak nie wszyscy zostawicie, ale byłoby dobrze wiedzieć, kto jeszcze tutaj pozostał i kto to jeszcze czyta.
Pozdrawiam was, wasza stęskniona i skruszona Tigra...

15 komentarzy:

  1. Awww <3 Cudowne <3
    Końcówka jest genialna. :D
    Jest świetnie. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. jezus tigra.

    trzęsę się.

    mam gęsią skórkę na rękach.

    to było...

    warto było czekać.

    pochłonęłam niczym James chłonął tlen od Lily.

    kocham to.

    kocham to.

    i kocham to.

    stęskniłaś się za beznadziejnymi komentarzami?

    no ja mam nadzieję.

    jezuuu.

    idę czytać po raz drugi.

    kocham to tak bardzo.

    bardzo.

    bardzo.

    bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przeczytałam.

      przez ciebie płaczę.

      Usuń
    2. Ass! Na Boga, ty żyjesz! Stęskniłam się! Czemu nie odpowiadasz na maile!? Ja tu się zamartwiam, a ty nic :\ Nununu... Zła Ass... Bardzo zła... Ale i tak cię uwielbiam :D
      Ech... Hahaha... Brakowało mi tego :D Tych twoich komentarzy. Dziękuję XD
      Emm... To na prawdę aż tak tobą wstrząsnęło? WOW... o.O Masz gęsią skórkę, serio? Bo ja osobiście chyba nie jestem zadowolona. Znaczy się, początek ogólnie do kitu, ale końcówka już mi się podoba. Ale żeby aż tak? Nie przesadzaj Ass, bo popadnę zaraz przez ciebie w samozachwyt ;)
      Naprawdę przeczytałaś dwa razy? Ooo... Uwielbiam cię. I na serduszku aż mi się miło robi :) Łechtasz niebezpiecznie moje ego, to się może jeszcze źle skończyć :P
      I czemu płaczesz? Przecież nic się tu jeszcze nie stało... Hah... I udało mi się :D Doprowadziłam cię do łez. W umowie chyba była jeszcze mowa o tym, że mam zrobić coś na tyle śmiesznego w tym opowiadaniu, że ze śmiechu spadniesz na ziemię, ale nie wiem, czy już to odhaczyłaś czy jeszcze nie. Daj znać, co i jak ;)

      Usuń
  3. Nareszcie!! Nawet nie wiesz jak bardzo na to czekalam! Rozdzial cudowny, nie moge sie doczekac nowych slodkich rozdzialow. Mam tylko nadzieje ze nie bede musiala znowu tak dlugo czekac :*
    pozdrawiam! Dosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało, że ktoś przez cały ten czas czekał na rozdział. Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy :D
      Postaram się, by teraz rozdziały były częściej. Nie mam jakiegoś super pomysłu na kolejny rozdział, ale jestem dobra w wymyślaniu na bieżąco, szczególnie jeśli wiem, jak wszystko ma się zakończyć. Miałam co najmniej pięć różnych wersji tego rozdziału, a i tak skończyło się tak jak widać... Czyli czymś zupełnie innym. Cóż... Zdarza się...
      W każdym razie spróbuję może coś napisać w weekend. Co prawda przede mną jeszcze będą dwie klasówki z chemii, ale wieczorem, może coś stworzę.
      Pozdrawiam i dziękuję za miły komentarz :D

      Usuń
  4. Rany Tigra!
    Wróciłaś!
    I to w WIELKIM stylu.
    Rozdział jest wspaniały.
    Genialny.
    Cudowny.
    Niesamowity.
    Po prostu wiedziałam, że tam będzie James już jak oznajmiłaś, że Lily się wybiera do klubu.
    Ale aż szczerzę się teraz jak głupia.
    Mam nadzieję, że jednak nie trzeba będzie tak długo na Jily czekać jak ty nam tu powiedziałaś.
    Ale i tak kocham ten rozdział.
    ~lula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam ciekawa, kiedy skomentujesz ;) W końcu byłaś jedną z tych osób, które najbardziej się o ten rozdział upominały :P
      Cieszę się, że się podobało. Zamysł był zupełnie inny, ale wyszło jak wyszło. Wybacz ale chyba jednak mimo wszystko trzeba będzie trochę na to Jily poczekać.
      Pozdrawiam :D

      Usuń
  5. Spodobało się komuś przezwisko Nadii na moim blogu? :D
    Rozdział jak zwykle świetny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mogę napisac krótko. Czytałam już dawno. Jak zobaczyłam, ze dodałam to sie prawie posikałam ze szczęścia. Jily cudne <3 Tlen, tlen, tlen(nagrałam taką piosenkę na chemię). To, że nie skomentowałam nie znaczy, że mnie tu nie ma. Czekam :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz. Ach ten tlen na chemię ;)

      Usuń
  7. Pierwszy raz widzisz mój komentarz, ponieważ nie lubię komentować.

    Piszesz świetnie więc nie przestawaj.
    Jestem pod naprawdę dużym wrażeniem.
    Mało kto potrafi tak napisać miniaturkę, że aż chce się ją kontynuować.
    No chyba, że to ja jestem jakaś dziwna.

    Jedyne czego Ci życzę to weny. DUUUUUUUUŻO WENY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku... To bardzo miłe. Bardzo ci dziękuję :D

      Usuń