13.09.2015

Rodział 58 - Czerwona chustka

       Czas upływał szybko. Nauka, lekcje, nauka, posiłki, nauka, zajęcia z Dumbledorem, nauka, sen i jeszcze raz nauka. Nawet we śnie, przed oczami wciąż przewijały mi się formułki zaklęć. A egzaminy zbliżały się już wielkimi krokami. Nie miałam nawet czasu zastanawiać się nad tymi dziwnymi słowami, które usłyszałam w głowie, po uleczeniu Moodiego. Miałam za dużo na głowie.
       Gbur wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego po dwóch dniach. Pani Pomfrey, chciała go jeszcze zatrzymać, jednak Moody, jak to oczywiście on, musiał postawić na swoim. Każdego dnia go odwiedzałam, żeby sprawdzić jak się czuje i mimo woli, musiałam przyznać, że miał rację i faktycznie mógł już wyjść. Teraz, nasze relacje lepiej się układały. Już nie darzyliśmy się wrogością, a raczej czymś w rodzaju szacunku, zaufania i przyjaźni. Wciąż sobie oczywiście dogryzaliśmy, ale to było raczej przyjacielskie przekomarzanie.
       Ta zmiana w naszych relacjach, wyszła nam w sumie na dobre. Alastor lepiej uczył, mnie łatwiej było wszystko przyswoić. I mogłam go poprosić o pomoc w pewnej bardzo ważnej, nie cierpiącej zwłoki sprawie. A on się zgodził. I pomagał mi jak tylko mógł. Tłumaczył, pokazywał i jeszcze raz tłumaczył. Wciąż jednak nie miał cierpliwości. A, że gdy ktoś się na mnie denerwuje, ja reaguję tak samo, bywało ostro. Kłótnie i sprzeczki były na porządku dziennym. Ale mimo to, wciąż pałałam do niego sympatią. Jak widać Gbur nie był wcale taki zły, jak na początku myślałam...
       Miałam drobne problemy z wyjaśnieniem przyjaciołom, czemu wyszłam tak nagle w środku lekcji, ale w końcu coś wymyśliłam. Co prawda nie chcieli mi wierzyć, ale w końcu odpuścili, choć czasem, patrzyli na mnie krzywym spojrzeniem. Czułam się z tym nieswojo. Coraz więcej ukrywałam przed przyjaciółmi. Miałam tajemnice, którymi nie mogłam się z nimi podzielić. Musiałam kłamać. Bałam się, że niedługo, wszyscy sześcioro przestaną mi wierzyć, albo co gorsza, przestaną mi ufać.
       Ale na szczęście, nie miałam zbyt wiele czasu zamartwiać się takimi rzeczami. Czemu? Już wam mówiłam. Nauka! A za chwilę zaczynają się egzaminy...
     Zaczęło się w poniedziałek. Zaraz po śniadaniu. Zawołali nas do WS, przerobionej na czas egzaminu pisemnego. Stoły zniknęły, a w zamian, pojawiły się rzędy stolików. Zajęłam swoje miejsce i rozejrzałam się w poszukiwaniu przyjaciół. Dorcas siedziała 5 miejsc za nią, a Ann, trzy rzędy po prawej i dwa stoliki w tył. Następnie jej spojrzenie padło na siedzącego kilka ławek przed nią Severusa. Kiedy się odwrócił i ją dostrzegł, zamachał lekko, ale ona tylko odwróciła wzrok. Nie była w stanie mu wybaczyć tego, jak wyrażał się o mugolach. Jak wyrażał się o jej rodzicach... Cieszyła się, że nie przyszedł jej przepraszać. I tak nie byłaby w stanie mu wybaczyć.
- Zaczynajcie - powiedziała McGonagall wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia.
       Wzięłam do ręki pióro i otworzyłam arkusz egzaminacyjny z zaklęć, z bijącym głośno sercem. Spojrzałam na pierwsze polecenie:  1. Podaj formułę zaklęcia otwierającego zamki. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypomnając sobie, jak na pierwszym roku, zostałam z dziewczynami zamknięta w sali lekcyjnej przez huncwotów. Nachyliłam się nad pergaminem i zaczęłam skrobać po nim piórem...

***

       Po południu, odbył się egzamin praktyczny. Oczywiście, jako, że moje nazwisko było na literę E, weszłam jako jedna z pierwszych. Z naszej siedmioosobowej ekipy, egzamin przede mną zdawał tylko Black.
       Kiedy weszłam do sali została mi przydzielona całkiem sympatyczna egzaminatorka, koło trzydziestki. Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco i rozpoczęła sprawdzanie moich umiejętności. Nie pomyliłam sie ani razu. Po skończonym egzaminie, popatrzyła na mnie z zaskoczeniem i powiedziała tylko.
- Profesor Dumbledore musi być dumny, że ma tak wspaniałych uczniów.
- Dziękuję - odparłam, czując, że na policzkach pojawiły mi się rumieńce.
- No już. Zmykaj - powiedziała kobieta ze szczerym uśmiechem, na co ja, tylko skinęłam głową i wyszłam z sali.
       Zdążyłam zaledwie odetchnąć z ulgą, gdy usłyszałam jak ktoś mnie woła. Odwróciłam się i dostrzegłam machającego w moim kierunku Syriusza. Uśmiechnęłam się radośnie i lawirując między uczniami, którzy już zaliczyli egzaminy, dotarłam do Łapy.
- I jak ci Ruda poszło? - zapytał z huncwockim uśmieszkiem na ustach.
- Na pewno nie gorzej niż tobie - odparłam, dochodząc do wniosku, że przekomarzanki z czarnowłosym mi nie zaszkodzą.
- Oj wątpię Ruda. Poszło mi znakomicie - odparł z cwanym uśmieszkiem.
- I tak wiem, że byłam lepsza, więc skończ się przechwalać.
- I tak będę to robić - odparł z przebiegłą iskrą w oku, po czym nagle, zaczął wysoko podskakiwać i wrzeszczeć na cały głos - Byłem lepszy od Rudej! Byłem lepszy od Rudej!
- Och na Merlina - jęknęłam, kiedy ludzie zaczęli się na nas głupio patrzeć - Zamknij się Black, bo robisz straszną siarę.
- I dobrze - odparł, po czym wrócił do wrzasków.
- Idiota - warknęłam, po czym spróbowałam złapać Łapę, ale ten, zamiast zamilknąć, zaczął przede mną uciekać, nadal wrzeszcząc.
       Westchnęłam sfrustrowana i patrzyłam na miotającego się po korytarzu Blacka, próbując udawać, że nic mnie nie obchodzi, co ten głupek wyprawia. Wytrzymałam minutę, po czym pobiegłam za Łapą wrzeszcząc.
- Idioto! Bądź wreszcie cicho! Niektórzy próbują zdać egzamin!
- Ja zdałem! Mniejsza o innych! - wrzasną i dalej mi uciekał.
       W końcu zrezygnowałam z pościgu i przystanęłam sapiąc. Rany! Ale idiota dał mi w kość. Wyprostowałam się i wpatrywałam w roześmianego łobuza. Jak ja mam go niby złapać?
       Właśnie w chwili, gdy zadałam sobie to pytanie, coś przyszło mi do głowy. Rany! Ale byłam głupia, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Wyciągnęłam różdżkę, wycelowałam i rzuciłam zaklęcie krępujące. Już po chwili Syriusz leżał na podłodze, patrząc na mnie z niezadowoleniem. Widząc to wzruszyłam tylko ramionami.
- Co jest? - usłyszałam z tyłu zaskoczony, znajomy głos - Coś ty mu zrobiła Lils?
- Ej... To on zaczął - odparłam oburzona, patrząc na Lunatyka, który razem z Ann, właśnie stanął obok mnie.
- Co znowu zrobił? - zapytał zrezygnowany Remus, patrząc na przyjaciela z politowaniem.
       Westchnęłam, po czym odwróciłam się do Łapy i poprosiłam:
- Zademonstrujesz?
- A mnie rozwiążesz?
- Nie - odpowiedziałam zdecydowanie.
- Więc nie będzie demonstracji - odparł naburmuszony Black, a ja tylko przewróciłam oczami.
- W skrócie, powiedzmy, że skakał po całym korytarzu wrzeszcząc "Byłem lepszy od Rudej!". Wariat.
- A czegoś się spodziewała? To przecież huncwot - odparł Lunio z chytrym uśmieszkiem.
       Widząc to, tylko prychnęłam, ale już po chwili się roześmiałam i rozwiązałam Łapę, który łaskawie zgodził się być cicho. Kiedy dołączyli do nas Dorcas, Peter i James, ruszyliśmy do pokoi, by dalej powtarzać do egzaminów.

***

       Egzaminy mijały w zawrotnym tempie. Transmutację, Zielarstwo, Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, Astronomię, Historię magii, Wróżbiarstwo i Numerologię miałam już za sobą. Byłam niemal pewna, że ze wszystkiego dostanę co najmniej Powyżej Oczekiwań. Choć z wróżbiarstwem mogło być różnie. Ale tego się nigdy nie przewidzi. No i oczywiście byłam też już po egzaminie z Eliksirów. Tutaj akurat nie miałam żadnych wątpliwości. Byłam pewna, że dostanę wybitny. Tak więc... Został ostatni egzamin. Obrona przed czarną magią. Chciałam mieć to już za sobą. Chciałam mieć za sobą już wszystkie te egzaminy. Szczególnie część praktyczną. Choć po lekcjach z Dumbledorem nie powinnam się jej obawiać, nic nie mogłam poradzić, na nerwy, przez które zaczynał mnie powoli boleć brzuch.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam głos Ann, tuż przy uchu.
       Podniosłam głowę i zmusiłam się do uśmiechu.
- Trochę boli mnie z nerwów brzuch, ale jakoś przeżyję.
- Może chcesz coś na poprawę samopoczucia?
- Co masz na myśli?
       Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko podała mi tabliczkę najlepszej czekolady z Miodowego Królestwa. Wytrzeszczyłam szeroko oczy, po czym odłamałam sobie spory kawałek i spróbowałam. Westchnęłam z zadowoleniem, czując, jak odrobinę uchodzą ze mnie nerwy.
- Rany... - jęknęłam zadowolona - Dzięki.
- Nie ma sprawy - zapiszczała wesoło moja przyjaciółka. - Nic tak dobrze człowiekowi nie robi na stres jak czekolada, prawda?
- No jasne - odparłam ze śmiechem.
       Niemal w tej samej chwili zostaliśmy wezwani do Wielkiej Sali na część pisemną, naszego ostatniego egzaminu. Wymieniłyśmy z Ann zgodne spojrzenia i uściskałyśmy się, życząc sobie nawzajem powodzenia, po czym weszłyśmy do pomieszczenia i zajęłyśmy nasze miejsca. Kiedy profesor Flitwick oznajmił, że możemy zaczynać, otworzyłam arkusz egzaminacyjny i zaczęłam skrobać piórem po pergaminie, powoli zapełniając stronę, za stroną.

***

- Proszę odłożyć pióra! - oznajmił profesor Flitwick. - Pozostańcie na swoich miejscach, a ja zbiorę wasze pergaminy. Accio!
       Setka pergaminów pomknęła ku nauczycielowi, zwalając go z nóg, a wszyscy obecni na sali, zaśmiali się wesoło. Kilku uczniół w pierwszych ławek, podbiegło do profesora i pomogło mu wstać.
- Och... Dziękuję, dziękuję. A teraz możecie już iść.
       Zgarnęłam kartkę z pytaniami, wrzuciłam ją do torby i ruszyłam ku wyjściu z WS. Stały tam już Ann i Dorcas, patrząc na mnie z szerokimi uśmiechami na ustach.
- Może pójdziemy na błonia? - zaproponowała natychmiast Ann.
- No jasne - odpowiedziałam żywiołowo.
       Dor, złapała nas obie za ręce i pociągnęła za sobą w kierunku jeziora. Stanęłyśmy na pomoście, zdjęłyśmy buty i usiadłyśmy, mocząc przy tym stopy w chłodnej wodzie.
- Nareszcie! - wykrzyknęła Dorcas z uśmiechem - Koniec egzaminów. Czy to nie cudowne?
- Nie ciesz się tak. Jeszcze egzamin praktyczny - przypomniałam.
- E tam... Jakoś przez to przebrniemy. Najgorsze już za nami - stwierdziła lekceważąco Czarna.
- Czy ja wiem - mruknęłam niepewnie.
- Ty może i nie wiesz, ale ja i owszem - stwierdziła z pewnością w głosie .
       Słysząc to tylko przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się, gdy nagle dobiegł do mnie dobrze mi znany głos:
- A co panie tu samotnie porabiają po tych jakże wyczerpujących egzaminach?
- Zażywamy odrobiny relaksu, więc możesz stąd spływać Black - odpowiedziała Dorcas.
- Nie mam takiego zamiaru słonko - odparł Łapa siadając za dziewczyną i obejmując ją w talii, na co ona cicho westchnęła i mocno się w niego wtuliła.
       Patrzyłam na tą dwójkę z szerokim uśmiechem na twarzy. Tak doskonale do siebie pasowali, jakby ich przeznaczeniem, było być razem. Westchnęłam z tęsknotą na tę myśl. Tak bardzo chciałabym się znaleźć w takiej samej sytuacji. Kochać i być kochaną bezgranicznie. Patrzeć w oczy tej jedynej osoby i tonąć w jej spojrzeniu, zapominać o całym świecie. Trzymać za rękę i czuć obecność tej jedynej osoby. Że jest dla mnie i tylko dla mnie. Czuć na ustach słodkie pocałunki i wiedzieć, że to ten jedyny, z którym pragnę spędzić resztę życia.
       Zamknęłam oczy, pogrążając się w tych marzeniach, gdy nagle, poczułam na ramieniu dotyk ciepłej dłoni. Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam prosto w orzechowe tęczówki.
- Mogę się przysiąść Evans?
- Wybacz Potter, ale nie jesteś godzien zająć miejsca u mego boku - odpowiedziałam przekornie.
- Naprawdę? - zapytał mocno się nade mną nachylając.
- Naprawdę - nasze twarze, były zaledwie o kilka centymetrów od siebie, ale jakoś za bardzo mi to nie przeszkadzało.
- Trudno i tak tu usiądę - stwierdził, po czym opadł na pomost tuż obok mnie.
- Idiota - prychnęłam.
- Ruda złośnica - odpowiedział z huncwockim uśmieszkiem.
- Pan Szukający popadający w samozachwyt - odparłam
- Jeszcze nie wpadłem w samozachwyt - powiedział, po czym sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małą złotą piłeczkę, którą po chwili wypuścił i ponownie złapał. - Teraz popadam w samozachwyt - stwierdził, na co ja tylko prychnęłam i przewróciłam oczami, ale nie mogłam zmusić ust, by nie wykrzywiły się w lekkim uśmieszku.
       James oczywiście, jak na szukającego przystało, natychmiast to dostrzegł i wypiął pierś z wyrazem triumfu na twarzy. Gdy to dostrzegłam, tylko prychnęłam z niesmakiem, po czym wstałam i oznajmiłam przyjaciółką:
- Ide się przejść. Zaraz wrócę.
- Może iść z tobą? - zainteresował się Rogacz.
- Nie, dzięki Potter. Muszę się na chwilę uwolnić od tego twojego napuszonego ego - odparłam mrugając lekko do chłopaka, na co on tylko przewrócił oczami i uśmiechnął się lekko.
       Wstałam z pomostu, założyłam buty i ruszyłam w kierunku lasu. Mówiłam prawdę, że chcę chwilę się przejść w samotności. Potrzebowałam chwilę ciszy, bez hałasów i głosów moich przyjaciół. Nareszcie miały się skończyć egzaminy. Ale oznaczało to również, że już po jutrze, będę w domu. Nie mogłam się już doczekać, aż zobaczę rodziców. Ale... Będę tęsknić za Hogwartem. Co prawda, to tylko dwa miesiące, ale to i tak o te dwa miesiące za długo.
       Westchnęłam przeciągle, po czym zawróciłam na pięcie, postanawiając wrócić wreszcie do przyjaciół. Jednak już z odległości kilkunastu metrów dostrzegłam, że coś jest nie tak. Przyspieszyłam kroku, a gdy wreszcie zrozumiałam co tak naprawdę się dzieje, pobiegłam w kierunku zbiegowiska.
- Przestańcie! - krzyknęłam w kierunku dwóch chłopców, stojących przy pomoście i celujących do siebie z różdżek.
       Miny mieli zacięte, gotowi walczyć i odpierać ataki przeciwnika, gdyby ten ośmielił się zaatakować.
- To nie twoja sprawa Ruda - powiedział stojący z boku Black.
       Był śmiertelnie poważny i ciskał z oczu piorunami, wycelowanymi prosto, w czarnowłosego ślizgona. Reszta moich przyjaciół również wpatrywała się uważnie w przybysza. Ich miny wyrażały złość i niepewność. Przynajmniej tak wyglądały miny wszystkich, poza Łapą. No i oczywiście Rogaczem, który stał naprzeciw Severusa.
- Co tu się dzieje!? - wykrzyknęłam spanikowana.
- Odsuń się Lily - usłyszałam cichy, lekko drżący głos - Nie chcę ci zrobić krzywdy.
       O nie... Tego już było za wiele. Najpierw uważa, że mugole, w tym moi rodzice, powinni wyginąć, a teraz się o mnie martwi. Żałosne. I ten drżący głos... W dodatku myśli, że może zrobić mi krzywdę. On chyba nic o mnie nie wie. Prędzej ja skrzywdzę jego, niż on mnie.
       Aż cała drżałam z wściekłości usłyszawszy te słowa. Jak on śmie... Jak on w ogóle tak śmie się do mnie odzywać...
- Wyjątkowo ma rację - dobiegł do mnie kolejny głos - Nie wtrącaj się Lils!
       Po tych słowach czara mojej wściekłości się przelała. Naprawdę. On też, uważa, że jestem słaba i bym sobie z nim nie poradziła!? Głupek jeden. No po prostu idiota kompletny. I jeszcze śmie mi rozkazywać!? O nie... Popamięta mnie...
- Nigdy... - wysyczałam, stawiając jeden krok w kierunku chłopaków - ... więcej... - niezmordowanie parłam naprzód z ogniem w oczach - ... mi... - byłam już niemal przy nich, a oni patrzyli na mnie niepewnie - ... nie... - teraz to już byłam na skraju wybuchu - ... ROZKAZUJCIE!
       Po tych słowach  stanęłam między czarodziejami, którzy wpatrywali się we mnie z odrobiną lęku i wycelowałam różdżkę w gryfona.
- Odłóż różdżkę - warknęłam wściekła.
       Chłopak, spojrzał na mnie, mrużąc gniewnie oczy, ale po chwili odłożył swoje narzędzie na ziemię. Wyprostował się, po czym spojrzał na stojącego za moimi plecami Severusa, z opuszczoną już różdżką i z drwiącą miną powiedział:
- I co Snape? Dziewczyna musi cię bronić, bo sam byś sobie nie poradził, co nie?
- Zamknij się Potter! - wrzasnął z wściekłością ślizgon - Pokonałbym cię z zamkniętymi oczami i bez pomocy tej Szlamy!
       Po tych słowach, zapadła całkowita cisza. Wszyscy wpatrywali się w Snape'a z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Ale niczyja reakcja, nie była tak gwałtowna jak moja. Obróciłam się na pięcie i zamarłam wpatrując się w dawnego przyjaciela. On, jakby obudził się z jakiegoś transu, również zamarł i wpatrywał się we mnie z przerażeniem, wciąż otwierając i zamykając usta, jakby próbował coś powiedzieć. Ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
       Poczułam, jak coś we mnie pęka i emocje przejmują nade mną całkowitą kontrolę. Pierwotna i czysta wściekłość, która jednak nie była w stanie zagłuszyć przejmującego bólu, wynikającego z faktu, że mój jeszcze nie tak dawno najlepszy przyjaciel, nazwał mnie "szlamą". Spodziewałabym się tego po każdym ślizgonie. Po każdym. Tylko nie po nim...
       Do oczu powoli napłynęły mi łzy, ale odpędziłam je od siebie, pozwalając wydobyć się na powierzchnię nowej fali wściekłości.
- Jak mnie nazwałeś? - spytałam wyjątkowo spokojnym tonem, który aż za dobrze ukazywał moją nienawiść.
- Ja... - zaczął Sev odzyskując głos - Ja... Ja naprawdę nie chciałem... Lily... Ja...
- Dość! - przerwałam mu gniewnie - Nie odzywaj się do mnie! Nigdy więcej!
- Lily... - usłyszałam niepewny głos z drugiej strony.
       Odwróciłam się w kierunku okularnika i spojrzałam na niego, wciąż wściekła i warknęłam:
- Ty też zostaw mnie w świętym spokoju. Mam dość już was obu.
       Po tych słowach odwróciłam się i pobiegłam w kierunku zamku. Wpadałam do PW i popędziłam do swojego dormitorium. Otworzyłam gwałtownie drzwi, po czym zatrzasnęłam je za sobą z chukiem i padlam na łóżko, pozwalając wreszcie popłynąć łzom. Przytuliłam policzek do poduszki, ale to nie wystarczyło. Sięgnęłam, do niemal całkowicie zapakowanej już walizki i wyciągnęłam z niej pierwszą rzecz, która weszła mi pod rękę. Wyjęłam zawiniątko, po czym przytuliłam je do piersi, niczym pluszaka, jakby w jakikolwiek sposób miało mi to pomóc się uspokoić. Nie pomogło. Łzy nadal spływały po mojej twarzy, aż do ust. Zlizałam językiem ciecz i zapłakałam jeszcze gwałtowniej, czując cierpki, słony smak.
       Jak mogli mi to zrobić? Jak Sev mógł mi to zrobić!? Nazwał mnie "szlamą". Przywykłam do tego, że inni ślizgoni mnie tak nazywają. Ale on nigdy tego nie zrobił. Zarzekał się, że nigdy tego nie zrobi. A jednak... Tak bardzo mnie zawiódł. Nie sądziłam, że będę w stanie mu to kiedyś wybaczyć. Wszystko... Ale akurat nie to...
       I do tego wszystkiego, jeszcze James. Ten głupi palant o cudownych orzechowych oczach. Nie! Nienawidzę tych orzechowych oczu! Nienawidzę ich! Znów po policzkach popłynęły kolejne łzy, a ciało lekko drżało od urywanego szlochu. Jak on mógł? Jak mógł wdać się w bojkę z Sevem. Przecież wyraźnie mu mówiłam, żeby zostawił go w spokoju. Żeby nie zwracał więcej na niego uwagi. Obiecał mi to. Obiecał! A teraz co zrobił?! Celował do niego z różdżki! I jeszcze w dodatku, mi rozkazywał! W tej chwili, byłam tak wściekła, tak wkurzona, że nie potrafiłabym uzasadnić działań Pottera nawet gdybym chciała. Bo po części, to była jego wina. Gdyby nie ten pojedynek... Gdyby nie to wszystko... Severus nigdy nie nazwałby mnie szlamą. Nigdy! A przynajmniej taką miałam nadzieję.
       Nagle, drzwi do pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem i usłyszałam parę butów uderzających o podłogę dormitorium. Kroki powoli i niepewnie zbliżały się w kierunku mojego łóżka, a po chwili poczułam, jak materac obok mnie, ugina się lekko pod ciężarem czyjegoś ciała. Nie przejęłam się tym jednak i tylko dalej cicho łkałam, pewna, że to któraś z dziewczyn przyszła mnie pocieszyć.
       Po chwili, poczułam, że ktoś delikatnie głaszcze mnie po głowie. To było całkiem miłe, szczególnie w tak przygnębiającej sytuacji i pozwoliło mi się nieco uspokoić. To na pewno była Ann. To było tak bardzo w jej stylu.
       Kiedy wreszcie nieco ochłonęłam i łzy przestały mi tak gęsto spływać po policzkach, wzięłam głęboki oddech i natychmiast zorientowałam się, że coś jest nie tak. Ten zapach... To nie był zapach fiołkowych perfum Ann. Natychmiast otworzyłam oczy i spojrzałam w twarz mojego pocieszyciela, po czym nabrałam głęboki haust powietrza i otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
- Co... Co ty tu robisz? - zapytałam ocierając z policzków ślady łez.
- Przyszedłem sprawdzić jak się trzymasz - powiedział chłopak, patrząc na mnie łagodnym wzrokiem - Usłyszeć coś takiego... To musiało być trudne... Nie powinnaś być teraz sama.
- Ale chyba wyraźnie powiedziałam, że nie chcę cię widzieć - odparłam ostro.
- Ale Lily...
- Żadnych ale. To również twoja wina. Gdyby nie ty, to wszystko by się nie wydarzyło. A teraz... Znów straciłam swojego starego przyjaciela. I straciłam zaufanie do ciebie - powiedziałam ze szczerym bólem, patrząc Jamesowi prosto w oczy.
       Chłopak nieznacznie się skrzywił, ale potem wstał i ruszył w stronę drzwi. Wiedziałam, że nie będę wstanie patrzeć, jak przekracza próg mojego pokoju i wyjdzie. Jednocześnie tego chciałam i nie. Właśnie dlatego, po prostu znów się położyłam usiłując powstrzymać nową falę łez.
       Nagle jednak kroki się zatrzymały, a po chwili James stał ponownie przy moim łóżku u poczułam jak moje ramiona zostają okryte jakimś lekkim i jedwabiście miękkim materiałem.  Po chwili usłyszałam cichy głos przy swoim uchu.
- Przepraszam.
       Zanim zdążyłam się w ogóle zorientować co się stało, kroki Jamesa już cichy na korytarzu.  Uniosłam się  na łokciach i spojrzałam, czym też James mnie okrył.  Czerwony materiał. Moja chusta z balu... Zachłysnęłam się powietrzem.  A więc... Wiedział.  O wszystkim wiedział.
       Schowałam twarz w poduszkę i znów zapłakałam.  Czułam, jak coś rozrywka mi serce.  Wiedział.  Jak długo? Od kiedy? Po policzku spłynęła mi pojedynczą łza. Wygoniłam Jamesa.  Chciałam by zostawił mnie w spokoju. Ależ ja byłam głupia.  A teraz...  Wszystko przypadło...

-------------------------------------------------------

Nareszcie jest! Wiem, że późno i rozdział taki sobie, ale nareszcie się pojawił. Mam nadzieję, że się spodoba.
Pozdrawiam i do następnego rozdziału 😁