29.04.2015

Rozdział 51 - Pojedynek

Ten rozdział chciałabym zadedykować Assari Cleto, znanej również jako Yuri oraz Gollum. Dla mnie jednak zawsze pozostaniesz Ass. A więc... Dedykuję ci ten najdłuższy na moim blogu rozdział, ze względu na wsparcie którego mi udzieliłaś. Dedykuję ci ten rozdział również za to, że to od ciebie tak naprawdę wszystko się zaczęło. Dziękuję za wszystkie rozmowy na gmailu, za wsparcie i za to że jesteś. Wiedz, że ja również jestem z tobą i możesz na mnie polegać. Bo nienormalni trzymają się razem ;)


       Od czasu randki Dor i Syriusza minął nieco ponad tydzień. Kiedy Meadowes wróciła tego wieczora do pokoju, była cała w skowronkach. Ku mojemu niezadowoleniu okazało się jednak, że Łapa nie pocałował mojej przyjaciółki, za co nieźle mu się ode mnie oberwało. No ja rozumiem, że nie chciał się spieszyć i w ogóle, ale im szybciej oboje przyznają, co do siebie czują, tym szybciej będą razem i nie będą się musieli męczyć i podrywać, tylko po prostu będą razem.
       Na nieszczęście, wielkimi krokami zbliżały się już SUM-y. Razem z dziewczynami, niemal cały wolny czas poświęcałyśmy nauce. Nie byłyśmy w tym osamotnione, bo nierzadko przysiadał się do nas Luniek, a czasami również Peter. Oczywiście Potter i Black, nie mieli zamiaru nawet sekundy spędzić nad książkami, mimo, że próbowaliśmy ich do tego nakłonić. Jednak nie było siły, która by ich do tego przekonała.
       Siedziałam właśnie przy obiedzie i rozmyślałam tak o zbliżających się egzaminach, słuchając przy tym rozmów przyjaciół, gdy nagle, poczułam jak ktoś łapie mnie za rękaw szaty. Wyrwana z rozmyślań odwróciłam się i spojrzałam na stojącego za mną zawstydzonego pierwszoroczniaka.
- Profesor Dumbledore poprosił, żebym ci to przekazał - powiedział nieśmiało chłopczyk wyciągając do mnie rękę, w której trzymał złożoną kartkę papieru.
- Dziękuję - powiedziałam z uśmiechem, zabierając wiadomość, a mały czarodziej szybko uciekł, na co tylko pokręciłam ze śmiechem głową.
- Co to? - zapytał zaciekawiony Rogacz.
- Wiadomość o Dumbledora.
- Co wy, jakiś romans macie, że tak często do ciebie pisze?
- Tak, oczywiście. Ukrywamy się po salach i razem z McGonagall tworzymy śliczny trójkącik - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Naprawdę? - zapytał zdumiony James, a po chwili przybrał nadąsaną minę - Dlaczego mnie nie zaprosiliście? Moglibyśmy wtedy stworzyć najfajniejszy czworokąt w szkole.
- Ciebie? - zapytałam z udawanym obrzydzeniem - No błagam. Jeszcze byś nas czymś zaraził, a ja przed egzaminami, naprawdę nie chcę dzielić z tobą głupoty.
- No wiesz, co!? - wykrzyknął z udawanym oburzeniem. - Jak możesz!? Jak na razie ani Dorcas, ani Syriusz nie zarazili się ode mnie głupotą.
- A wy to co? Też trójkąt?
- No a ty nie wiedziałaś? - zapytał przesadnie zdumiony.
- Wybacz Rogaś, ale niestety nie mogę dzielić z tobą trójkąta, bo nie jesteś w moim typie - odpowiedziała Dorcas - Ale co do nie zarażania głupotą, to ja nie byłabym taka pewna, bo twojej parce, czyli naszemu kochanemu Łapie chyba się od ciebie udzieliło.
- Ja sobie wypraszam! - włączył się do rozmowy Black - Ja jestem najinteligentniejszy w całej rodzinie.
- Aha... Czyli ja mam rozumieć, że ta twoja głupota, to dziedziczna? - dalej przekomarzała się z chłopakiem Czarna.
- Chyba u ciebie Słońce - odpowiedział Black wyszczerzając zęby w uśmiechu.
- Ja ci dam Słońce - odpowiedziała dziewczyna ze śmiechem i chciała uderzyć Łapę po głowie, ale on umknął w ostatniej chwili. - Ej, wracaj! - krzyknęła, po czym popędziła ze śmiechem, za uciekającym z WS chłopakiem.
       Patrząc na cała tę sytuację, nie byłam w stanie powstrzymać się od śmiechu, co natychmiast wykorzystał James i zabrał z mojej ręki list od dyrektora.
- Ej! - krzyknęłam oburzona - Oddawaj!
- Najpierw mnie złap! - krzyknął Rogacz, po czym zerwał się z miejsca i pobiegł w kierunku wyjścia z jadalni, a ja wybiegłam za nim, śmiejąc się i przeklinając na zmianę, nie przejmując się zdumionymi spojrzeniami pozostałych uczniów.
       Biegłam tak za Jamesem przez kilka korytarzy i mimo, że wciąż miałam go w zasięgu wzroku, nie byłam w stanie go dogonić, a niedługo zapewne całkowicie zniknie mi z pola widzenia. Musiałam więc zrobić coś, by zmusić Rogacza, by sam do mnie wrócił. Do głowy wpadł mi szatański plan i uśmiechnęłam się podejrzanie pod nosem. Gdyby Potter się teraz odwrócił i dostrzegł moją minę, mógłby zacząć coś podejrzewać. Na moje szczęście jednak, nie obrócił się, więc szybko przybrałam zawistny wyraz twarzy i krzyknęłam za znikającym za załomem korytarza chłopakiem:
- Jeszcze pożałujesz Potter!
- Zobaczymy Złotko! - odkrzyknął.
- Nie mów mi Złotko! - krzyknęłam, na co chłopak tylko się zaśmiał.
       Dobiegłam do załamania korytarza, po czym wzięłam kilka oddechów na uspokojenie. Spojrzałam na posadzkę po której biegłam i mimowolnie się skrzywiłam. To co zaplanowałam, zdecydowanie zaboli. Ale musiałam to zrobić, jeśli chciałam odzyskać mój list. Wzięłam więc ostatni, głęboki oddech i ustawiłam nogę pod nieodpowiednim kątem. Moja stopa przekrzywiła się i upadłam z łomotem na podłogę i krzyknęłam zaskoczona. A przynajmniej miałam nadzieję, że brzmiało to tak, jakbym faktycznie była zaskoczona, bo w rzeczywistości to było od początku zaplanowane. Upadek z łatwością zamortyzowałam, ale teraz musiałam się bardzo postarać, by to wszystko do końca wyglądało realistycznie. Przyciągnęłam więc kolano do piersi i postarałam się odpowiednio skrzywić. Niemal w tej samej chwili usłyszałam krzyk Jamesa:
- Lily! Wszystko ok?
       Nie odezwałam się i zamiast tego postarałam się przekonująco jęknąć. Chyba nieźle mi to wyszło, bo już po chwili usłyszałam głośne kroki, szybko zbliżające się w moim kierunku. Zacisnęłam mocno powieki i przywołałąm na twarz nienaturalny grymas. Mam nadzieję, że mi się udało.
- Lily! - usłyszałam krzyk Jamesa, który po chwili ukląkł obok mnie. - Coś ty sobie znowu zrobiła? - zapytał z politowaniem, po czym wziął mnie na ręce. - Zabiorę cię do Pani Pomfrey. Na pewno ci pomoże.
       Skinęłam głową i wtuliłam się w pierś Jamesa. Po paru sekundach uchyliłam jedno oko i zaczęłam się zastanawiać, gdzie też Rogacz mógł schować w panice list. Właśnie wtedy moje spojrzenie padło na kieszeń na piersi chłopaka. Była płasko, ledwozauważalnie wybrzuszona. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, ale szybko na powrót przybrałam minę cierpiętnika.
       Teraz, skoro już wiedziałam, gdzie jest wiadomość, musiałam ją tylko zabrać tak, by szukający się nie zorientował. Byłam pewna, że nie będzie to łatwe i chłopak natychmiast dostrzeże, że będę chciała zabrać kawałek papieru z jego kieszeni. Jedynym sposobem, na odzyskanie listu było odwrócenie uwagi Pottera. I ku mojemu szczęściu taka okazja właśnie się przydażyła.
       James szedł sobie spokojnie niosąc mnie na rękach, gdy nagle obok nas przebiegł jakiś dzieciak i potrącił mnie w "bolącą" nogę. Krzyknęłam krótko i piskliwie, a James natychmiast się zatrzymał.
- Wszystko dobrze? - zapytał troskliwie.
       Nic nie odpowiedziałam i tylko skinęłam głową, nadal się krzywiąc. Zacisnęłam ręce na piersi Jamesa, a on pogładził mnie lekko po głowie. Nawet nie zauważył, że jedna z moich rąk zacisnęla się na kieszeni szkolnej szaty i nie zorientował się, że moje palce wykradły wiadomość.
       Kiedy już miałam liścik i James ruszył w dalszą drogę, zacisnęłam mocno palce wokół papieru i zaczęłam się zastanawiać, jakby teraz uciec. Nie zdążyłam jednak nic wymyślić, gdyż Rogacz właśnie wszedł do Skrzydła Szpitalnego i położył mnie na jednym z najbliższych łóżek. Pani Pomfrey natychmiast do nas podeszła, po czym spojrzała na mnie i pokręciła z politowaniem głową.
- Co tym razem? - zapytała.
- Zrobiła sobie coś w nogę - odpowiedział za mnie Potter.
- No dobrze, zobaczmy co ci się stało kochanieńka.
       Kiedy pielęgniarka podeszła do mnie od przodu, a jej twarz była wystarczająco blisko mojej, wyszeptałam tak cicho, żeby nie mógł usłyszeć mnie James:
- Może go pani stąd wygonić?
       Przez chwilę martwiłam się, że mówiłam za cicho, bo pielęgniarka nadal badała moją nogę i już miałam powtórzyć prośbę, gdy kobieta podniosła głowę i poprosiła:
- Czy możesz na razie wyjść ze Skrzydła Szpitalnego, Potter?
- Co? Dlaczego? - zapytał zdumiony.
- Dlatego, że ja tak mówię - odpowiedziała pielęgniarka wypychając go z sali i zamykając za nim drzwi na klucz.
       Po chwili odwróciła się w moim kierunku i powiedziała:
- Możesz już przestać udawać. Nie wejdzie tu.
- Skąd Pani wiedziała, że udaję? - zapytałam zdumiona prostując się na łóżku.
- Nie miałaś stałej miny - wyjaśniła. - Powinnaś nad tym trochę popracować.
- Tak, wiem. Ale jak dotąd nie miałam potrzeby udawać - odpowiedziałam.
- Co się stało? - zapytała kobieta zaczynając krzatać się po całej sali.
- Ech... Zabrał mi coś i zaczął uciekać, a ja nie byłam w stanie go dogonić, więc...
- Więc udałaś, że się przewróciłaś i boli cię noga, żeby do ciebie wrócił, byś mogła mu to zabrać - dokończyła za mnie pielęgniarka.
- Tak - odpowiedziałam zdumiona - Skąd Pani wie?
- Proszę cię dziecko - powiedziała patrząc na mnie z uśmiechem - Przecież ja też kiedyś byłam nastolatką i miałam podobne problemy.
       Wpatrywałam się zdumiona w pielęgniarkę. Miała rację. Dlaczega ja nigdy o tym nie pomyślałam?
- To co teraz zamierzasz zrobić? - zapytała mnie Pani Pomfrey, a ja musiałam przyznać, że nie mogła zadać lepszego pytania.
- Jeśli mam być szczera, to tak w sumie nic mi nie przychodzi do głowy. Mogłabym wyjść, ale on napewno będzie tam na mnie czekał - odpowiedziałam z westchnieniem i zaczęłam się zastanawiać, jak niepostrzeżenie wymknąć się z SS.
- Zawsze możesz skorzystać z tajnego przejścia - zasugerowała mi kobieta.
       Trochę minęło, zanim zrozumiałam słowa Pani Pomfrey, ale kiedy dotarły do mojej głowy, natychmiast w stałam i zapytałam zdumiona:
- Tajne przejście?
- Tak. Jest tam w rogu. Poprowadzi cię prosto na pierwsze piętro i wyjdziesz przez jeden z obrazów. Hasło to: mandragora, jakbyś kiedyś chciała skorzystać z tego przejścia. Mam tylko nadzieję, że nie masz klaustrofobii, bo początkowo korytarz jest dość ciasny i dopiero dalej się rozszerza. Ale oczywiście, gdyby ktoś mnie pytał, ja o niczym nie wiem - powiedziała kobieta, mrugając do mnie porozumiewawczo, po czym zniknęła w swoim gabinecie.
       Przez chwilę stałam zdumiona i wpatrywałam się w miejsce, gdzie dopiero co zniknęła pielęgniarka. Dopiero po chwili otrząsnęłam się z szoku i lekko uśmiechnęłam. Po chwili już byłam przy odpowiedniej ścianie i szukałam wejścia do tajnego tunelu.
       Kiedy w końcu odnalazłam ukryty korytarz, przełknęłam ślinę. Pielęgniarka miała rację i przejście było naprawdę wąskie. Jeśli jednak chciałam umknąć przed Jamesem, to było jedyne wyjście. Przemogłam więc zalążek strachu, który wykiełkował mi w brzuchu i wsunęłam się w szczelinę na brzuchu, głową w stronę dalszej części korytarza i miałam tylko nadzieję, że Pani Pomfey będzie tak miła i zamknie za mną tunel. Przez chwilę czołgałam się w całkowitych ciemnościach, ale już po kilku minutach korytarz się rozszerzył wystarczająco, bym mogła się wyprostować. Po paru metrach doszłam do schodów. Szybko po nich zeszłam, a na końcu doszłam do niewielkich drzwi. Otworzyłam je i rozejrzałam się wokół. Doszłam na pierwsze piętro i ku swojej uldze, nikogo nie dostrzegłam. Wyszłam ostrożnie i zamknęłam za sobą drzwi, a dokładniej mówiąc, jeden z obrazów, który ukrywał tajne przejście.
       Kiedy już byłam na korytarzu, rozłożyłam wiadomość od Dumbledora i prześledziłam ją wzrokiem.

Droga Lily,
Alastor poinformował mnie, że ma dzisiaj wolny wieczór i może poprowadzić twoje lekcje. Przyjdź do mojego gabinetu o 18:30.
Z życzeniami miłego dnia
Albus Dumbledor
       Po przeczytaniu wiadomości wyjęłam z kieszeni różdżkę i podpaliłam zwitek papieru. Jedną z rzeczy, których nauczyłam się w czasie nauki u dyrektora, było nie pozostawianie po sobie śladów. A nikt nie mógł się dowiedzieć o tym spotkaniu.
       Schowałam różdżkę do kieszeni, poprawiłam torbę na ramieniu, po czym ruszyłam w kierunku sali profesora Flitwicka, młodego nauczyciela, który właśnie w tym roku rozpoczął pracę w Hogwarcie. Kiedy dochodziłam na miejsce rozejrzałam się wśród uczniów szukając znajomych twarzy. W końcu napotkałam spojrzenie Ann i pomachałam jej, na co dziewczyna odpowiedziała mi takim samym gestem. Kiedy do niej podeszłam, zobaczyłam, że wraz z nią są tylko Remus i Peter.
- Gdzie reszta? - zapytałam rozglądając się za przyjaciółmi.
- Nie wiemy - odparła blondynka. - Ostatnim razem, gdy widziałam Dorcas, goniła właśnie korytarzem Łapę, ale już od dłuższego czasu się nie pokazywali.
- A gdzie Rogacz? - zapytał mnie Lunio. - Dogoniłaś go?
- Nie do końca - odpowiedziałam wymijająco.
- To znaczy? - zapytał podejrzliwie.
- No, bo on zaczął uciekać, a ja nie mogłam go dogonić, więc... Udałam, że zrobiłam sobie coś w kostkę, a on zaniósł mnie do SS, a ja... Ja się wzięłam wymknęłam bez jego wiedzy - odpowiedziałam odrobinę zawstydzona.
       Remus wpatrywał się we mnie przez chwilę w zdumieniu, a ja przygotowałam się, że zaraz skarci mnie, za to co zrobiłam. Nie zrobił tego jednak i po chwili wybuchnął głośnym śmiechem. Popatrzyłam na niego z niemym pytaniem w oczach, na co chłopak odrobinę się uspokoił i odpowiedział, z wciąż błąkającym się na twarzy uśmiechem:
- Nareszcie będzie miał nauczkę i może następnym razem pomyśli dwa razy, zanim zrobi coś takiego.
       Odpowiedziałam na to uśmiechem, a już po chwili pojawił się profesor. Otworzył drzwi i wszyscy powoli weszli do pomieszczenia. W chwili, gdy właśnie siadałam na swoim miejscu, do klasy wbiegli Dorcas i Łapa, oboje z uśmiechami na ustach. Zanim zajęli swoje miejsca, jeszcze popatrzyli na siebie przelotnie, a ja zauważyłam, że w chwili gdy ich oczy się skrzyżowały, Dorcas lekko poczerwieniała, a Syriusz wypiął pierś i uśmiechnął się po huncwocku. Wyglądał na szczęśliwego i bardzo zadowolonego z siebie. Kiedy dostrzegł, że mu się przyglądam mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja nie byłam w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. A więc wreszcie to zrobił.
       Kiedy Czarna usiadła obok mnie przyjrzałam się jej zaróżowionym policzkom, lekkiemu, tajemniczemu uśmiechowi na ustach i radosnym iskrom w jej oczach. Szturchnęłam ją lekko łokciem, po czym zapytałam tak cicho, by nikt inny poza Dor mnie nie usłyszał:
- I jak całuje?
       Przyjaciółka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i zapytała mnie, również szeptem:
- Skąd wiesz, że mnie pocałował?
- Z tego jak się oboje zachowujecie.
- To aż tak widać? - zapytała nieco skrępowana, na co cicho zachichotałam.
- Dla mnie to oczywiste - odparłam wzruszając ramionami, po czym wskazałam chłopaka głową i szepnęłam. - Popatrz jaki on jest z siebie zadowolony.
       Przyjrzałyśmy się Łapie i nie byłyśmy w stanie powstrzymać cichego chichotu. Wyglądał jak paw. Wyprostowany, dumny i z promieniującym z niego, wielkim ego. W chwili, gdy zaczęłyśmy się śmiać, popatrzył na nas pytającym wzrokiem, ale zanim zdołałyśmy na to jakkolwiek zareagować, usłyszałyśmy głos profesora.
- Panno Meadowes, Panno Evans, proszę o ciszę. Porozmawiacie po lekcji - upomniał nas, na co skinęłyśmy głowami.
- Opowiem ci wszystko wieczorem - obiecała przyjaciółka, na co skinęłam głową i z uśmiechem na ustach zajęłam się lekcją.
       Nauczyciel zapisywał właśnie na tablicy formułkę zaklęcia, które mieliśmy przećwiczyć na dzisiejszej lekcji, gdy drzwi sali się otworzyły i stanął w nich, nie kto inny tylko James Potter. Rozejrzał się po klasie, a gdy mnie dostrzegł, zmrużył niebezpiecznie oczy, a ja schowałam się za Dorcas.
- Ukryj mnie - szepnęłam jej do ucha.
       Dziewczyna popatrzyła najpierw na mnie, a potem na Rogacza i westchnęła przewracając przy tym oczami.
- Co się stało tym razem?
- Opowiem ci wieczorem - odpowiedziałam. - Teraz po prostu mnie ukryj przed jego wzrokiem.
- Chyba trochę na to za późno, prawda?
       Z westchnieniem skinęłam głową i zrezygnowana wróciłam na swoje miejsce czując na sobie wzrok szukającego, który po chwili powiedział:
- Przepraszam za spóźnienie profesorze. Zatrzymał mnie jeden mały, wredny i rudy problem - powiedział z przekąsem, wciąż się we mnie wpatrując, na co odpowiedziałam mu równie hardym spojrzeniem.
- Usiądź i już nie przeszkadzaj - odpowiedział nauczyciel nie zwracając zbytniej uwagi na ton przybyłego ucznia, po czym wrócił do tłumaczenia działania zaklęcia.
       James usiadł na miejscu obok Syriusza dalej się we mnie wpatrując. Ja również na niego spoglądałam i nie byłam w stanie ukryć samozadowolenia z faktu, że udało mi się przechytrzyć Rogacza. Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższy czas i żadne z nas, nie chciało odwrócić spojrzenia. W końcu jednak musieliśmy zaprzestać mierzenia się wzrokiem, gdyż nauczyciel, kazał nam rozpocząć ćwiczenia.
       Wyjęłam różdżkę i zajęłam się próbami zaczarowania stojącego przede mną zegara. Gdyby mi się udało, przedmiot zacząłby zatańczyć na stole. Jednak zamiast tego, nagle zaczął śpiewać. Aż krzyknęłam ze zdziwienia. Profesor popatrzył na mnie karcącym wzrokiem, więc szybko przeprosiłam i rzuciłam zaklęcie, by zegar przestał śpiewać. Zadziałało. Ale zanim zdążyłam unieść różdżkę by spróbować rzucić odpowiednie zaklęcie, koncert ponownie się rozpoczął. Użyłam zaklęcia wyciszającego i rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu autora żartu. Oczywiście mój wzrok od razu padł na Jamesa. Trzymał on uniesioną różdżkę i patrzył się prosto na mnie, a na jego ustach widniał ten jakże charakterystyczny huncwocki uśmiech. Zdenerwowana, rzuciłam na swój stolik zaklęcie tarczy mając nadzieję, że zaklęcia Jamesa nie przedostaną się przez powstałą zaporę. I ku mojemu wielkiemu zadowoleniu, moje życzenie się spełniło. Rogacz popatrzył na mnie wilkiem, ale w końcu wrócił do ćwiczenia nowego zaklęcia. Po kilku próbach udało mi się w końcu osiągnąć zamierzony efekt i z dumą wpatrywałam się w mój tańczący zegar.
- Brawo Lily! - pochwalił mnie profesor. - 10 punktów dla Gryffindoru.
       Po chwili zabrzmiał dzwonek i wszyscy zaczęli się szybko pakować. Ja jednak zamiast wyjść, jak pozostali uczniowie zatrzymałam się na chwilę i za pomocą czarów sprawiłam, że sznurówki Jamesa przywiązały się do krzesła. Kiedy chłopak wstał i spróbował postąpić krok do przodu, przewrócił się razem z krzesłem. Ja, Ann i  Dorcas widząc to, parsknęłyśmy gwałtownym śmiechem. Gdy Syriusz pomógł Rogaczowi wstać i uwolnić się od krzesła, szukający popatrzył na nas i powiedział:
- Ha-ha-ha. Bardzo śmieszne.
- I to jak - odparłam wciąż chichocząc.
       Czarnowłosy spojrzał na mnie swoimi brązowymi, zmrużonymi oczami i nagle zamilkłam. Wpatrywałam się w jego piękne tęczówki, a on spoglądał w moje, zbliżając się do mnie. Kiedy nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry wyszeptał:
- Jeszcze się odegram Evans.
- Za co? - zapytałam z nonszalancją zakładając ręce na piersi - Za bycie sprytniejszą, czy za bycie inteligentniejszą od ciebie?
       Usłyszałam ciche chichoty naszych przyjaciół i ledwo udało mi się powstrzymać uśmiech, który chciał mi wpełznąć na usta. James w tym czasie uśmiechnął się chytrze i odpowiedział:
- Za obie te rzeczy.
- W snach Potter - odpowiedziałam kierując się ku wyjściu z sali - Uda ci się to tylko w twoich snach.

***

       Z dziewczynami właśnie skończyłyśmy ostatnie lekcje i śmiejąc się, szłyśmy w kierunku biblioteki, by odrobić lekcje, gdy nagle coś sobie przypomniałam i zatrzymałam się raptownie. Ann i Dor również się zatrzymały i spojrzały na mnie zdziwione.
- Wszystko ok Lils? - zapytała mnie Ann.
       Przygryzłam wargę i zastanawiałam się przez chwilę co odpowiedzieć. W końcu powiedziałam:
- Wiecie co? Jakoś dzisiaj nie chce mi się odrabiać lekcji.
- CO!? - obie wykrzyknęły zdumione.
- Ty? Perfekcyjna, zawsze na bieżąco i nigdy nie odkładająca niczego na później, Pani Prefekt? - zdumiała się Dor.
- Czy ty na pewno dobrze się czujesz? - zapytała mnie Ann, podchodząc bliżej i przykładając mi rękę do czoła, z wyrazem głębokiego zaniepokojenia na twarzy.
- Tak, wszystko ok - odpowiedziałam - Po prostu nie mam dzisiaj na to jakoś natchnienia.
       Obie wpatrywały się we mnie ze szczerym zdumieniem w całkowitej ciszy, a ja poczułam się źle, ze świadomością, że je okłamuję. Jednak miałam już plany na dzisiejszy dzień i nie mogłam im o tym powiedzieć, nawet mimo najszczerszych chęci.
- Idźcie już do biblioteki, jeśli chcecie odrobić te lekcje. Ja się gdzieś przejdę albo coś takiego. Potrzebuję trochę odpoczynku i samotności.
       Dorcas podeszła i mnie przytuliła, a po chwili objęła mnie również Ann. Początkowo nieco zdumiona ich reakcją, w końcu lekko się uśmiechnęłam i odwzajemniłam ich gest. Kiedy w końcu mnie puściły Ann powiedziała:
- Trzymaj się. Mam nadzieję, że wieczorem będziesz już w formie.
- Też na to liczę - odparłam z lekkim uśmiechem.
- To co? Do zobaczenia na wieczornych pogaduchach? - upewniała się Dorcas.
- No jasne - odparłam uśmiechając się szeroko. - Musisz nam wszystko opowiedzieć. I to ze szczegółami.
       Czarna jęknęła, a ja i Ann roześmiałyśmy się szczerze i po chwili Dorcas do nas dołączyła. W końcu się uspokoiłyśmy i pożegnałyśmy się, po czym dziewczyny udały się do biblioteki, a ja poszłam w przeciwnym kierunku. W końcu, na czwartym piętrze, znalazłam dość przestronną salę lekcyjną. Za pomocą zaklęcia przesunęłam wszystkie stoły i krzesła pod jedną ze ścian, dzięki czemu, pomieszczenie stało się jeszcze bardziej przestronne. Wyjęłam z torby lekcyjnej książkę, którą dostałam w prezencie na ostatnie święta od Remusa. I rozpoczęłam ćwiczenia. Skoro miałam mieć dzisiaj lekcje z Moodym, to byłam pewna, że nie ominie mnie pojedynek. A byłam bardzo zdeterminowana bo go wygrać.
       Ćwiczyłam już wszelkie zaklęcia od ponad godziny, gdy nagle drzwi sali się się otworzyły. Natychmiast się odwróciłam i wycelowałam różdżkę w przybyszów.
- Wow, wow, spokojnie Ruda. To tylko my - powiedział Syriusz, podnosząc ręce do góry, w geście poddania.
       Za Blackiem stał Remus, który właśnie wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.
- Co wy tu robicie? I co się stało, że jest was tylko dwóch? - zapytałam patrząc na nich podejrzliwie.
- Weszliśmy tu przez przypadek - zaczął tłumaczyć mi Remus. - James odrabia właśnie szlaban u McGonagall, a my szukamy Glizdogona, bo ma map...
       Remus nie zdołał skończyć zdania, gdyż Łapa zatkał mu usta dłonią i spojrzał na niego ostro, z upomnieniem w oczach. Było już jednak za późno i podłapałam co chłopcy mieli na myśli.
- Macie na myśli tę waszą specjalną mapę, dzięki której wiecie, gdzie kto jest? - zapytałam zaciekawiona chowając różdżkę do kieszeni spodni.
       Chłopcy spojrzeli na mnie zdziwieni i zapytali:
- A ty skąd wiesz o Mapie Huncwotów?
- Tak się nazywa? - zapytałam zdumiona - Nie wiedziałam. W każdym razie, kiedyś usłyszałam jak o niej mówiliście.
       Syriusz przeklął, a ja zmierzyłam go ostrym spojrzeniem. Popatrzył na mnie niewinnie, na co tylko przewróciłam oczami. Nagle Łapa rozejrzał się po sali uważnie i zmarszczył brwi, po czym spojrzał na mnie zdziwiony.
- A tak właściwie, to co ty tu robisz?
- Ja? - zapytałam nieco zmieszana - No... Ja ten, no... Ja... Ja... Sobie ćwiczę zaklęcia - oznajmiłam szybko, po czym spojrzałam na zegar na ścianie, który właśnie wskazywał 18:10. - O, patrzcie jak późno! - wykrzyknęłam - No cóż, ja już muszę się zbierać, więc... No ten... To na razie, tak? -zapytałam pakując książki do torby i czarując stoły i krzesła tak, by wróciły na swoje zwykłe miejsca. - Zobaczymy się wieczorem w PW, co nie? No to ten... Pa! - krzyknęła, po czym najszybciej jak potrafiłam, wybiegłam na korytarz.
       Odwróciłam się jeszcze, przed zakrętem i zobaczyłam, że chłopcy przyglądają mi się w zdumieniu, a potem dotarły do mnie ich słowa:
- Eee... To było dziwne - stwierdził Lunatyk.
- A czegoś ty się spodziewał po Rudej? - zapytał Łapa.
       Po chwili byłam już na tyle daleko, że nie słyszałam już o czym ci dwaj rozmawiali. Zwolniłam więc do marszu i spokojnym krokiem ruszyłam w kierunku gabinetu dyrektora. Kiedy byłam na miejscu, zapukałam do drzwi.
- Proszę - dobiegło mnie z wnętrza pokoju, więc otworzyłam drzwi.
- Nareszcie - usłyszałam niezadowolone mruknięcie, na co aż się zjeżyłam.
       Odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał głos i spojrzałam z drwiną na Moody'ego, zakładając przy tym ręce na piersi.
- Nie spóźniłam się - odpowiedziałam.
- I co z tego? Musiałem na ciebie czekać - odparł oburzony, na co prychnęłam w odpowiedzi.
- Spokój - powiedział Dumbledore surowym tonem - Nie życzę sobie kłótni, więc bądźcie dla siebie uprzejmi i postarajcie się nie pozabijać. Czy to jasne?
- Tak - odparliśmy oboje z niechęcią w głosach.
- No dobrze. A teraz idźcie już. Lily, Alastor zaprowadzi cię do jednej z sal, którą przygotowałem na tą okazję. Poćwiczycie tam przez godzinę, a potem jesteś wolna.
- Dobrze profesorze - odpowiedziałam grzecznie.
- No dobrze. W takim razie idźcie już - powiedział dyrektor.
       Moody szybkim krokiem wyszedł z gabinetu i zszedł schodami w dół, a ja chcąc, nie chcąc podążyłam za nim. Po kilku minutach dotarliśmy do jednego z rzadziej używanych korytarzy, a auror otworzył jedne z drzwi i wszedł do pomieszczenia, nawet nie będąc łaskaw przytrzymać drzwi, tak bym mogła wejść za nim. Nie. Oczywiście musiał je puścić, tak, że w ostatniej chwili udało mi się uniknąć czołowego spotkania z wrotami. Spojrzałam na czarodzieja ze złością i mruknęłam pod nosem:
- Gbur.
- Co powiedziałaś? - zapytał Moody, odwracając się w moja stronę i patrząc na mnie spod uniesionych brwi.
       Przez chwilę myślałam, żeby odpowiedzieć, że nic nie mówiłam, ale nagle zmieniłam zdanie. Założyłam ręce na piersi i przyjęłam postawę obronną.
- Powiedziałam "G-B-U-R".
- Odszczekaj to, Pyskata.
- Nie mam zamiaru - odpowiedziałam hardo.
       Rany! Ten facet zaczynał mnie naprawdę nieźle denerwować. Tymczasem on tylko się wrednie uśmiechnął i powiedział:
- Po pierwsze nie Gbur, tylko Pan Gbur - słysząc to, ledwie powstrzymałam się od śmiechu, ale w końcu jakoś udało mi się opanować - Po drugie, będziesz tak mogła do mnie mówić, tylko wtedy gdy wygrasz pojedynek.
       Po tych słowach wyciągnął różdżkę, a ja po chwili poszłam w jego ślady.
- Jesteś gotowa na klęskę? - zapytał z przebiegłym uśmieszkiem na ustach.
- Raczej na wygraną - odparłam, na co Moody tylko prychnął.
       Przez chwili staliśmy bez ruchu, aż w końcu auror wykonał pierwszy krok i rzucił zaklęcie. Z łatwością je odbiłam, po czym sama wykorzystałam jeden z poznanych uroków. Czarodziej jednak nie dał się zaskoczyć i mój czar odbił się od tarczy, którą wokół siebie wyczarował. Na szczęście potrafiłam już rzucać niektóre zaklęcia w sposób niewerbalny dzięki czemu, mężczyzna nie miał nade mną, aż tak miażdżącej przewagi. Była to jednak mniejszość i wciąż musiałam się bardzo skupiać, by sobie poradzić ze sztuką posługiwania się zaklęciami bez użycia mowy.
       Przygryzłam wargi i zmarszczyłam czoło rzucając kolejne zaklęcia i zastanawiając się przy tym, jak by tu podejść mojego nowego nauczyciela. Nagle w moim kierunku poleciało zaklęcie. Nie zdążyłabym go odbić, więc się skuliłam. Żółta smuga światła minęła moja głowę o zaledwie milimetry. Natychmiast wyczarowałam wokół siebie tarczę. Zanim zdążyłam się podnieść z ziemi, poczułam, jak odbiła jedno z zaklęć mojego przeciwnika.
       Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Rzuciłam czar prosto w Moodiego. Mężczyzna odsunął się na bok i spojrzał na mnie z drwiną.
- Tylko na tyle cię stać? - zapytał i uśmiechnął się szyderczo.
       W odpowiedzi na jego słowa, pociągnęłam różdżkę ku sobie i z wrednym uśmiechem patrzyłam, jak auror zostaje podcięty przez stół, który przyciągnęłam, za pomocą czaru.
- I kto tutaj jest lepszy? - zapytałam.
       Auror szybko wstał, po czym nagle zniknął. Zdezorientowana popatrzyłam na boki. Nagle usłyszałam ciche trzaśnięcie tuż za plecami i odwróciłam się gwałtownie. Nie byłam jednak wystarczająco szybka i zaklęcie mężczyzny, trafiło mnie prosto w pierś, z taką mocą, że aż się przewróciłam. Nie miałam jednak zamiaru rezygnować z walki i już się podnosiłam, kiedy nagle do moich uszu dobiegł surowy głos:
- Dość!
       Równie zdziwiona jak Moody odwróciłam głowę w stronę drzwi i moim oczom ukazała się twarz dyrektora. Jednak ku mojemu zdziwieniu nie gniewał się. Był raczej rozśmieszony, co nieco mnie zdeprymowało.
- I co Alastorze? Jest gotowa? - zapytał mężczyzna patrząc na mojego przeciwnika.
       Auror mruknął coś pod nosem, na co profesor Dumbledore spojrzał na niego z rozbawieniem i poprosił:
- Mógłbyś powtórzyć Alastorze? Chyba nie dosłyszałem.
- Ujdzie - mruknął niezadowolony czarodziej.
       Słysząc to dyrektor się rozpogodził i powiedział:
- No dobrze. Skoro już sprawdziliście swoje siły, to myślę, że możemy już się rozejść.
- Co!? - wykrzyknęłam zdumiona - A co z moją lekcją?
- Czas waszej lekcji kończy się za pięć minut, więc już nawet nie ma sensu jej zaczynać - odparł profesor - Zaczniecie się uczyć teleportacji w przyszłym tygodniu, prawda Alastorze?
- Niech będzie - mruknął tamten
- Wspaniale - stwierdził dyrektor - A więc pożegnajcie się ładnie i każdy z nas wraca do swoich zajęć. Do widzenia - powiedział, po czym zniknął za drzwiami.
       Jeszcze przez chwilę ja i Moody wpatrywaliśmy się zdumieni w drzwi, ale w końcu postanowiliśmy faktycznie zacząć zbierać się do wyjścia. Wstałam z podłogi i otrzepałam szatę. W tym czasie auror ruszył w kierunku wyjścia, a ja podążyłam zaraz za nim. Oczywiście znów, nie przytrzymał mi drzwi. Prychnęłam zła, po czym złapałam je i zatrzasnęłam za sobą z głośnym hukiem. Auror spojrzał na mnie i uniósł brwi.
- Gbur - wysyczałam.
- Dla ciebie wciąż Pan Gbur, Pyskata - odpowiedział drwiąco a ja na chwilę zamarłam.
       Pozwolił mi mówić do siebie Pan Gbur? Ale przecież... Przecież nie wygrałam pojedynku! Ale skoro zgodził się, żebym tak go nazywała, to znaczy, że faktycznie musiało mi nieźle pójść. Uśmiechnęłam się drwiąco i spojrzałam na Moody'ego, po czym powiedziałam:
- A więc do zobaczenia w przyszłym tygodniu Panie Gburze.
- Zobaczymy, jak sobie wtedy poradzisz, Pyskata - powiedział, po czym odwrócił się i odszedł.
       Przez kilka kolejnych chwil wpatrywałam się, w plecy czarodzieja, ale w końcu również się odwróciłam i ruszyłam ku wieży. Początkowo szłam spokojnie, ale już pod koniec drogi, biegłam szybko po schodach uśmiechając się przy tym szeroko. Już nie mogłam się doczekać następnej lekcji.
       Kiedy w końcu dotarłam do portretu Grubej Damy, wypowiedziałam hasło i weszłam do PW. To co tam ujrzałam sprawiło, że na chwilę stanęłam jak wryta, a potem parsknęłam głośnym śmiechem.
- Co... Co ci się stało? - zdołałam w końcu wykrztusić, w przerwie w napadzie śmiechu - Dlaczego jesteś przebrany za kaczkę?
- Ich zapytaj - mruknął naburmuszony James wskazując głową na 3/4 Huncwotów.
       Podeszłam do chłopaków, przy których stały już Dor i Ann i zapytałam:
- Dlaczego James jest przebrany za kaczkę?
- To jest cena za to, że pomogliśmy mu zorganizować tą całą akcję z przepraszaniem cię - odparł Łapa, patrząc z olbrzymim uśmiechem na nieszczęśliwego Rogacza.
- Nie zrobiliście tego z przyjaźni? - zapytałam zdziwiona.
- Normalnie byśmy tak postąpili - odparł Lunatyk - Ale strasznie nas wtedy wkurzył, więc będzie kara.
- Przyznaję, że jest całkiem niezła - stwierdziłam, znów zaczynając chichotać.
- Zaczekaj jeszcze - powiedział Łapa - Z najlepszym czekaliśmy na ciebie. Dawajcie dziewczyny. Siadajcie. Teraz będzie najciekawiej - powiedział czarnowłosy z cwanym uśmieszkiem na ustach.
- No dawaj już - popędzał Potter, który wciąż stał w kostiumie kaczki i wzbudzał wyjątkowe zainteresowanie uczniów domu lwa.
- No już, już. Nie niecierpliw się tak - odparł chichocząc Black - No dobra. Gotowy? - zapytał przyjaciela, na co ten skinął posłusznie głową - Więc jedziemy! - krzyknął Black, po czym włączył muzykę (WŁĄCZCIE).
       Z ukrytych głośników poleciała muzyka, a James zaczął tańczyć po kaczemu. Widząc to, nie byłam w stanie się powstrzymać i wybuchnęłam głośnym śmiechem, a w moje ślady poszli wszyscy obecni w PW. Rogacz raz tańczył po kaczemu, innym razem w hiphopowym stylu, a potem próbował baletu i dziwnych figur, mimo, że muzyka się nie zmieniała, co tylko doprowadziło wszystkich, do jeszcze większego napady śmiechu. Machał skrzydełkami stroju, skakał z nogi na nogę i trząsł kuperkiem. W pewnej chwili podszedł jednak za blisko kominka i podczas kręcenia kuperkiem, strój chłopaka się zapalił, a on gdy tylko zorientował się co się stało, krzyknął zdziwiony i zaczął biegać po całym PW krzycząc:
- Zgaście to! Zgaście to!
       Podczas tego występu, ja, Ann i Dor już całkowicie straciłyśmy panowanie nad sobą i pokładałyśmy się na kanapie ze śmiechu. W końcu Remus ulitował się nad Rogaczem i oblał do wodą, na co wszyscy zareagowali ponownym napadem śmiechu, bo James wyglądał teraz jak zmokła kaczuszka.
       Chłopak patrzył na wszystkich przez chwilę, po czym obrażony udał się do dormitorium. Jednak jego dumne, ostentacyjne wyjście zniszczył fakt, iż tuż przed zniknięciem na schodach, ostatni raz zatrząsł kuperkiem, na co wszyscy gryfoni parsknęli głośnym śmiechem.
       Kiedy w końcu cała nasza gromadka się uspokoiła, poszliśmy wszyscy do swoich pokoi. Kazałam chłopakom, by przekazali Jamesowi, że w mugolskim świecie zrobiłby furorę jako tańcząca kaczka, na co wszyscy znów się roześmialiśmy. Kiedy już wróciłam do dormitorium natychmiast udałam się do łazienki. Szybko się umyłam, po czym wróciłam do pokoju. Kiedy już wszystkie trzy byłyśmy umyte i gotowe do spania, usiadłyśmy na łóżku Dorcas.
- No to opowiadaj - powiedziałam.
- Najpierw ty - odpowiedziała, na co tylko westchnęłam.
- I tak cię nie minie opowiadanie nam o pocałunku z Łapą - powiedziałam, ale opowiedziałam jej moją przygodę z Jamesem dzisiejszego ranka.
       Kiedy skończyłam opowiadać, Dor parsknęła śmiechem, a kiedy już się uspokoiła, zapytałam:
- No więc, opowiadaj. Jak to się stało, że się pocałowaliście?
- No bo... Same widziałyście jak to się zaczęło. Goniłam go przez długi czas, ale w pewnym momencie zniknął mi z oczu. Przyśpieszyłam, żeby go dogonić i on wtedy wyskoczył zza rogu i mnie wystraszył na śmierć. A potem się przewróciliśmy i zaczęliśmy się śmiać, no i... Stało się - powiedziała Meadowes z wypiekami na twarzy.
- I co? Jak całował? - zapytała Ann.
- Bosko - odparła rozmarzona Czarna, ale po chwili się otrząsnęła i dokończyła - Ale nie tak dobrze jak ja, oczywiście.
       Kiedy ja i Ann to usłyszałyśmy, nie byłyśmy w stanie powstrzymać śmiechu. W końcu jednak się uspokoiłyśmy i postanowiłyśmy położyć się do łóżek. To był dzień pełen wrażeń i odpoczynek na pewno nam się przyda. Kiedy kładłam głowę na poduszce i nakrywałam się kołdrą, pomyślałam, że nigdy o nim nie zapomnę.

-------------------------------------------------------

 Hej, hej, helo!
Zgodnie z obietnica pojawił się już rozdział 51, a kwiecień jeszcze się nie skończył, więc myślę, że powinniście być zadowoleni :) Wiem, że długo nie pisałam, ale miałam na głowie egzaminy gimnazjalne, ale są one nareszcie za mną. Teraz będę już tylko poprawiać oceny, ale nie będzie tego aż tak dużo, więc będę miała czas, żeby pisać. W szczególności, że w piątek jest już wolne a od poniedziałku do środy są matury, więc znów będę miała sporo czasu wolnego, więc możliwe, że pojawi się następny rozdział. Jakby co to na pozostałych blogach też już niedługo powinny się pojawić nowe rozdziały a na Nadprzyrodzonej, może nawet jeszcze dzisiaj.
W każdym razie, mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał, szczególnie, że jest jak na razie najdłuższy na całym blogu i był sprawdzany przez Ass, czyli moją betę. Pozdrówcie ją ciepło i piszcie w komentarzach, jak wam się podoba ten rozdział.
Pozdrowionka :)

6.04.2015

Rozdział 50 - Miłość rośnie wokół nas...

- Lily! Gdzie moje buty?!
       Przewróciłam tylko oczami i rozejrzałam się po pokoju. Niemal natychmiast dostrzegłam czarne trzewiki Dor, więc sięgnęłam po nie, po czym podałam je koleżance.
- Wielkie dzięki Lil. Życie mi ratujesz!
- Jakbym o tym nie wiedziała - odpowiedziałam przypatrując się z uśmiechem przygotowaniem przyjaciółki.
- I jak wyglądam? - zapytała, odwracając się w moim kierunku.
       Przebiegłam spojrzeniem ubrania koleżanki. Miała na sobie obcisłe czarne dżinsu, tego samego koloru trzewiki, a do tego czerwoną bluzkę z półrękawem, która miała cekiny przy dekolcie. Zero makijażu, a z biżuterii tylko naszyjnik z czerwoną gwiazdką. Przyglądając się zdenerwowanej minie przyjaciółki, ledwo mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- Wyglądasz wspaniale - powiedziałam.
- Może jednak powinnam się przebrać? - zasugerowała niepewnie dziewczyna, ale stojąca obok niej Ann tylko pogroziła jej palcem.
- Nie ma mowy. Przebierałaś się już chyba z dziesięć razy! Lily ma rację, wyglądasz świetnie. Nic już nie zmieniaj.
- Ale... - spróbowała zaoponować Dorcas, jednak moja blondwłosa przyjaciółka nie pozwoliła jej skończyć.
- Wyglądasz świetnie. Kiedy cię zobaczy padnie ci do kolan i będzie bił pokłony, błagając byś została panią jego życia. Ale teraz leć już, bo zaraz się spóźnisz.
- CO!? Która godzina?
- Za pięć piąta - odpowiedziała Ann, na co zerwałam się z łóżka.
- O nie! - wykrzyknęłam równo z Dorcas - Zaraz się spóźnię!
- Na co się spóźnisz? - zapytała mnie zdziwiona czarnowłosa.
- O siedemnastej mam spotkanie z Dumbledorem - odpowiedziałam, szybko zakładając na nogi trampki.
- Co tym razem od ciebie chce? - zapytała mnie zaintrygowana Ann.
- Nie wiem - odpowiedziałam - Ale się dowiem. To co Dor, idziemy?
- Tak, jasne - odparła, po czym wyszła z pokoju a ja za nią.
       Zeszłyśmy po schodach w absolutnej ciszy i dopiero tuż przed wejściem do Pokoju Wspólnego, zauważyłam, że Dorcas drży. Objęłam ją ramieniem i przytuliłam.
- Co się dzieje? - zapytałam.
- A co jeżeli mu się nie spodobam? - zapytała nieco onieśmielona.
- Uwierz mi, będzie tobą zachwycony.
- A jeśli palnę jakąś gafę? Albo zrobię coś nie tak? Albo...
- Dorcas! Spokojnie. Miałaś już przecież miliony chłopaków i jak do tej pory, nigdy się tak nie denerwowałaś.
- No wiem... Ale on jest inny niż pozostali z którymi chodziłam. Po prostu się martwię, że coś pójdzie źle - odparła nieco przybita.
- Nie martw się - odpowiedziałam pocieszająco - Cokolwiek by się nie wydażyło i tak nie zmieni jego uczuć do ciebie.
- CO?! - wykrzyknęła zdumiona - Uczuć do mnie? Jakich uczuć?!
       W odpowiedzi tylko się zaśmiałam, po czym puściłam Dorcas i ruszyłam przed siebie, zostawiając ją oniemiałą w miejscu.
- Lily! - krzyknęła jeszcze za mną, ale nie miałam zamiaru jej odpowiadać.
- Powodzenia! - krzyknęłam na odchodnym po czym ruszyłam w kierunku wyjścia z PW.
       Zanim jednak zdążyłam wyjść na korytarz, poczułam jak ktoś łapie mnie za łokieć. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Syriuszem.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Jak ja mam się zachowywać? Nie wiem co mam zrobić. No bo to przecież Dorcas i nie mogę się zachowywać tak...
       Westchnęłam. No nie, naprawdę? Jemu też tak odwala? Położyłam Łapie rękę na ramieniu i powiedziałam:
- Bądź po prostu sobą. To jej absolutnie wystarczy - po tych słowach miałam już odejść, jednak nagle coś wpadło mi do głowy, więc ponownie się odwróciłam i z mrugnięciem dodałam - Jak ją pocałujesz, to wszystko będzie ok.
- CO?! - zapytał mnie zdezorientowany - A co jeśli mnie odrzuci?
       Zaśmiałam się. Czy ci dwoje byli aż tak ślepi, że nie widzieli, że się sobie nawzajem podobają?
- Uwierz mi. Nie odrzuci.
       Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i szybko wyszłam na korytarz, po czym biegiem udałam się w stronę gabinetu dyrektora. Byłam pewna, że już jestem spóźniona, a nie chciałam, by profesor Dumbledor się niecierpliwił, więc biegłam najszybciej jak mogłam. Kiedy wkońcu dotarłam do drzwi gabinetu, byłam już bardzo zmęczona, serce waliło mi w piersi, oddech przyspieszył i pot spływał po karku. Wzięłam kilka oddechów na uspokojenie, po czym zapukałam.
- Proszę - usłyszałam głos dyrektora, więc otworzyłam drzwi i weszłam do gabinetu.
       Ze zdziwieniem zauważyłam, że nie jestem tam jedynym gościem. Poza mną był tam również mężczyzna, którego spotkałam za pierwszym razem, gdy profesor wezwał mnie do swojego gabinetu, by zaproponować mi przystąpienie do Zakonu, Alastor Moody.
- Dzień dobry - powiedziałam patrząc to na dyrektora, to na przybysza.
- Zależy dla kogo dobry - mruknął Moody, po czym spojrzał na mnie spode łba.
- Alastorze, zachowuj się - upomniał czarodzieja, profesor Dumbledor, po czym zwrócił się do mnie z uśmiechem na ustach - Cieszę się, że już jesteś Lily.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Jesteś idealnie na czas - odpowiedział mi dyrektor.
- Jeżeli na czas, uznajesz dziesięciominutowe spóźnienie, to owszem - odburknął Moody, na co spojrzałam na niego wilkiem i wściekle prychnęłam.
- Już, już, spokojnie - powiedział profesor stając pomiędzy nami i unosząc pojednawczo ręce. - Nie przyszliśmy tu, żeby się kłócić. Spróbujcie się nie pozabijać, szczególnie, że macie współpracować.
- CO!? - zapytaliśmy równocześnie ze zdziwieniem.
- Lily nauczyła się już wielu przydatnych zaklęć, dzięki którym będzie bardzo przydatna dla Zakonu. Problem w tym, że brak jej jednej podstawowej umiejętności, której będę od niej wymagał, jeśli będzie miał uczestniczyć w misjach.
- To znaczy? - zapytałam ciekawa, czego będę się uczyć tym razem.
       Dyrektor popatrzył na mnie z uśmiechem i odpowiedział:
- Musisz opanować teleportację.
       Uśmiechnęłam się szeroko na wieść o tym, choć jednocześnie byłam nieco zaniepokojona. Teleportacji miałam się uczyć dopiero za rok, a korzystać będę z niej mogła, dopiero po ukończeniu siedemnastu lat. To, co proponował dyrektor...
- To jest nielegalne! - Moody powiedział to, o czym właśnie pomyślałam.
- Tak, tak, wiem - stwierdził dyrektor. - Ale jako członkini Zakonu musi to opanować. I to jak najszybciej.
- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona.
- Widzisz Lily. Szkolę cię pod jednym specjalnym kątem. Jako szpiega.
       Słysząc to aż zachłysnęłam się powietrzem. Czy profesor mówił poważnie? Miałam być szpiegiem? Przypomniałam sobie wszystkie dotychczasowe lekcje i wszystkie zaklęcia, których się nauczyłam i nagle wszystko złożyło się w kupę. Wszystkie nabyte na dodatkowych zajęciach umiejętności, były wymagane od szpiega. Kiedy wciąż próbowałam przetrawić tę informację, profesor kontynuował:
- Obecnie, brakuje nam w Zakonie szpiegów. Zaledwie kilku jest w stanie odpowiednio wykonywać swoje zadania. Voldemort przybiera na sile i planuje coś okropnego. Nie wiemy jeszcze co dokładnie, właśnie dlatego jesteś nam teraz tak bardzo potrzebna.
- Ale przecież ona nie może iść na misję w tak młodym wieku - zaprotestował z oburzeniem Moody.
- Owszem - potwierdził dyrektor ze skinieniem głowy. - Ale w przyszłym roku na pewno będzie nam potrzebna, a ja nie pozwolę, by umknęła nam jakaś ważna informacja, ponieważ jeden z naszych szpiegów, nie może się udać na zwiady ze względu na to, że nie umie się teleportować.
- Ale jak to zatuszujesz Albusie? Przecież w Ministerstwie natychmiast to wykryją - auror burzył się coraz bardziej.
- Jeden z Członków Zakonu się tym zajmie - odpowiedział spokojnie profesor.
       Na te słowa Moody prychnął z niezadowoleniem, po czym niezadowolony zapytał:
- Więc po co mnie tutaj wezwałeś?
- Chciałbym, żebyś nauczył Lily teleportacji.
- CO?! - wykrzyknęliśmy oboje zdumieni.
- Nie możesz sam jej uczyć? - zapytał Moody.
- Nie mam odpowiednich kwalifikacji - odparł na to dyrektor takim tonem, jakby to powinno być oczywiste.
- Co nam po kwalifikacjach, skoro to i tak jest nielegalne? - warknął Moody.
- Uspokój się Alastorze. Mam na myśli po prostu to, że ja nie wiem, jak miałbym ją tego nauczyć, a ty sobie z tym poradzisz.
- Jeszcze czego. Mam uczyć taką małolatę - prychnął, na co cała się zjeżyłam.
- Hej! - krzyknęłam oburzona. - To, że nie mam jeszcze siedemnastu lat i nie znaczy, że nic nie umiem.
- Jasne, bo uwierzę - parsknął.
- Więc może chcesz się o tym przekonać? - zaproponowałam wojowniczo.
- Co proponujesz księżniczko?
       Słysząc, że nazwał mnie księżniczką, aż cała się zagotowałam i miałam ochotę przywalić mu w nos, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam i wycedziłam przez zaciśnięte mocno zęby:
- Urządźmy pojedynek.
       Na tę propozycję Moodiemu aż zaświeciły się oczy, a na ustach pojawił się podejrzany uśmiech. Zanim jednak zdążył mi odpowiedzieć, odezwał się dyrektor.
- Nikt tu nie będzie się z nikim pojedynkował - powiedział z przyganą patrząc na nas oboje.
       Słysząc upomnienie, trochę się zawstydziłam, ale nie żałowałam propozycji. Spojrzałam na Moodiego, który jednak nie okazał ani śladu skruchy, choć przestał się uśmiechać i na powrót spoważniał. Dyrektor spojrzał na aurora, po czym już swoim zwykłym, spokojnym tonem, zapytał:
- Będziesz ją uczył?
       Moody przeniósł wzrok z Dumbledora na mnie i mogłabym przysiąc, że dostrzegłam w jego oczach ogniki rozbawienia, a przez twarz przemknął lekki uśmiech. Działo się to jednak tak szybko, że nie byłam pewna czy aby na pewno wzrok nie robił sobie ze mnie żartów.
       Gdy auror ponownie popatrzył na profesora, był poważny i milczący. Przez chwilę myślałam, że się nie zgodzi, ale właśnie w tej samej chwili powiedział:
- Zgoda.
       Byłam zdumiona decyzją aurora, ale przyjęłam ją z radością. Prawda była taka, że choć facet mocno mnie irytował, byłam pewna, że jest dobrym czarodziejem i na pewno mnie czegoś nauczy. Oczywiście o ile się wcześniej nie pozabijamy.
       Moje rozmyślania przerwał dyrektor, który odpowiedział:
- To wspaniale! Kiedy mógłbyś się z nią spotkać na pierwszą lekcję?
- Jeszcze nie wiem, ale jakby co dam ci znać.
       Dyrektor skinął w odpowiedzi głową a Moody odwrócił się i ruszył w kierunku kominka. Kiedy przechodził obok mnie, usłyszałam jak mówi:
- Nie daruję ci tego pojedynku. Zmierzymy się następnym razem.
       W odpowiedzi tylko skinęłam głową, a po chwili dobiegł mnie śmiech aurora. Odwróciłam się, by go walnąć, ale on już znikał w zielonych płomieniach. Kiedy zostałam sama z profesorem, głośno prychnęłam, na co dyrektor tylko się zaśmiał.
- No cóż Lily, to wszystko na dzisiaj. Dam ci znać, jak będę wiedział kiedy odbędzie się twoje lekcja z Alastorem - powiedział, wciąż z uśmiechem na ustach.
- Dowidzenia dyrektorze - powiedziałam kierując się w stronę wyjścia z gabinetu.
       Kiedy już znalazłam się na korytarzu, byłam nieco zdezorientowana i nie za bardzo wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić. W końcu zdecydowałam się udać do pokoju, ale kiedy byłam już na trzecim piętrze przypomniałam sobie o randce Dorcas i naszła mnie nagła chęć sprawdzenia, jak sobie z Syriuszem radzą, więc szybko zbiegłam po schodach i udałam się na błonia. Kiedy już wyszłam z zamku, na chwilę oślepiło mnie słońce, przez co na dłuższą chwilę straciłam wzrok. Kiedy moje oczy przywykły do tak jasnego światła, rozejrzałam się w poszukiwaniu pary. W końcu dostrzegłam tę dwójkę niedaleko jeziora. Byłam jednak za daleko, by cokolwiek usłyszeć, więc po cichu zbliżyłam się do jednego z drzew, które stało najbliżej wodnej tafli i nastawiłam uszu by coś usłyszeć. Nagle dobiegł do mnie głos Dorcas:
- Przecież i tak wiesz, że mam rację.
- Co?! - wykrzyknął oburzony Łapa. - Wybacz skarbie, ale nie, nie masz racji.
- Oczywiście, że mam rację - odpowiedziała zadziornie Meadowes - Zawsze ją mam.
- Mhm... Akurat - potwierdził Syriusz z sarkazmem.
- Może zaprzeczysz?
- A i owszem, zaprzeczę.
- To podaj choć jeden przykład, kiedy nie miałam racji - odparła pewna siebie Dor.
- A chociażby to, że myślałaś, że Lily podoba się Shawnowi.
- Oj tam, pojedynczy przypadek - stwierdziła Dorcas, machnąwszy na to ręką.
- Ja ci dam pojedynczy przypadek - powiedział Syriusz, po czym zaczął łaskotać Czarną.
       Dziewczyna zaczęła się śmiać, ale po chwili nie mogła już wytrzymać i zaczęła uciekać. Na moje nie szczęście pobiegła prosto ku miejscu w którym się ukrywałam. Spanikowana, nie wiedziałam co powinnam zrobić, gdy nagle poczułam jak czyjaś ręka łapie mnie w talii i pociąga do tyłu. Krzyknęłam zaskoczona, ale po chwili ktoś zatkał mi usta dłonią. Zaczęłam się szamotać i już miałam kopnąć napastnika w kolano, gdy usłyszałam tuż przy uchu znajomy głos:
- Spokojnie, to tylko ja. Przestań się rzucać.
       Natychmiast zamarłam, po czym opuściłam podniesioną nogę i nieco się rozluźniłam, więc napastnik mnie puścił. Odwróciłam się twarzą do niego i zapytałam:
- Co ty robisz?
- Ukrywam cię, a nie widać?
- Co? - zapytałam zdumiona - Niby jak mnie ukrywasz?
- Ta peleryna pod którą się ukrywamy, to peleryna niewidka, więc Dor i Łapa nas nie zobaczą.
       Oniemiałam na chwilę, jednak szybko otrząsnęłam się z tego stanu otumanienia i zapytałam:
- Skąd masz pelerynę niewidkę?
- Dostałem od ojca - wyjaśnił niecierpliwie, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku zamku.
- Ej! - zaoponowałam - Ja tutaj przyszłam zobaczyć, jak sobie ta dwójka radzi.
- Tak, wiem. Ja też - odpowiedział wyszczerzając się do mnie. - Bezpieczniej jednak będzie, jak odejdziemy kawałek, żeby nas przypadkiem nie usłyszeli. Ok?
       Skinęłam głową na znak zgody, po czym ruszyliśmy pod górkę. W połowie drogi odwróciliśmy się, żeby zobaczyć co robią Black i Meadowes. Nadal ganiali się wesoło po całej łące, gdy nagle, Czarna się przewróciła, a Syriusz nie mogąc w odpowiednim momencie wyhamować, potknął się o jej nogi i również wylądował na ziemi, przez co oboje zaczęli się głośno śmiać. Widząc to, doszłam do wniosku, że nie potrzebne im przyzwoitki, więc złapałam Jamesa za łokieć i pociągnęłam w kierunku zamku. Na korytarzu, Rogacz ściągnął z naszej dwójki pelerynę i z uśmiechem zapytał:
- Gdzie się teraz wielmożna Pani wybiera?
- A tak się akurat składa, że wielmożna Pani wybiera się do wieży Gryffindoru - odpowiedziałam, podejmując się gry. - A gdzie się Pan wybiera.
- Och, proszę, żaden Pan. Nie jestem godzien tego miana. Wystarczy mi, że pozwoli mi Pani być swoim służącym, który z wielką chęcią, będzie Pani towarzyszył gdziekolwiek Pani pójdzie.
- A zatem, niech i tak będzie.
       Po tych słowach nie dałam już rady powstrzymać śmiechu, a i James, był już całą tą sytuacją bardzo rozbawiony, więc udaliśmy się do PW ze śmiechem na ustach. Mieliśmy właśnie skręcić w przyległy korytarz, gdy nagle usłyszeliśmy cichy śmiech, więc zatrzymaliśmy się i z ciekawością wychyliliśmy się, by zobaczyć co się dzieje. W naszym kierunku, szli właśnie Ann z Remusem, cicho o czymś rozmawiając i wciąż parskając śmiechem. Patrzyłam na to z uśmiechem na ustach, jednak stojący za mną Rogacz cicho mruknął z niezadowolenia.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Powinien ją objąć, albo chociaż złapać za rękę - odpowiedział. - Przecież ona mu się podoba i to z wzajemnością. Mógłby wreszcie zrobić pierwszy ruch.
- Daj im trochę czasu - powiedziałam patrząc na niego błagalnie, ale on już wyjmował różdżkę zza paska spodni, po czym wyjrzał na korytarz i mruknął coś pod nosem.
       Ja również spojrzałam w kierunku pary, ciekawa, co też zaraz się wydarzy. James wyczarował tuż przed Ann kałużę, w którą, dziewczyna przypadkowo wdepnęła i poślizgnęła się. Na szczęście Remus, był na tyle szybki, że zdążył ją złapać, zanim upadła na ziemię. Trzymał ją przez chwilę w ramionach i patrzył jej w oczy, po czym zapytał:
- Wszystko ok?
       Teraz to ja postanowiłam zadziałać magią. Szybko machnęłam różdżką, wykorzystując zaklęcie, które kiedyś przeczytałam w pewnej książce i Lorens, zgodnie z moją myślą odpowiedziała:
- Nie jestem pewna. Kostka bardzo mnie boli.
       Słysząc to, Remus wziął dziewczynę na ręce i oznajmił, że zabiera ją do pielęgniarki. Na moje i Jamesa nie szczęście, najbliższa droga do gabinetu biegła akurat przez korytarz w którym staliśmy, więc Lunatyk ruszył w naszym kierunku. Szybko się wycofałam, po czym pokazałam Jamesowi, by nakrył nas peleryną, co też po chwili uczynił. Kiedy Remus i Ann, zniknęli nam już z oczu, zdjęliśmy z siebie okrycie, a James mnie zapytał:
- Co zrobiłaś?
- Nakłoniłam Ann, by powiedziała to, co powiedziała.
- Jak? Skąd w ogóle znasz takie zaklęcia? Czy uczyłaś się tego na zajęciach z Dumbledorem?
- Nie. Przeczytałam to w książce.
- Pożycz mi ją - poprosił.
- To ty umiesz czytać - zapytałam zdumiona.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne - odpowiedział sarkastycznie James, ale już po chwili zaczął się śmiać, a ja po sekundzie do niego dołączyłam.
- Chodźmy już lepiej do tego Pokoju Wspólnego, bo jeszcze wszystko się wyda - powiedziałam, wciąż się śmiejąc.
- Ok. Chodź - powiedział chłopak, po czym pociągnął mnie w kierunku wieży.
       Gdy tak szliśmy korytarzem, przypomniała mi się nagle piosenka z jednej z mugolskich bajek, której refren brzmiał: "Miłość rośnie wokół nas...". Uśmiechnęłam się pod nosem i zanuciłam cicho tę melodię, zastanawiając się przy tym, czy ta miłość nie wzrasta również tutaj w Hogwarcie, pod okiem małych dobrych leśnych duszków, znanych powszechnie jako przyjaciele.

-------------------------------------------------------

HURA!
Jest rozdział! Nareszcie. I to w dodatku 50! Nie powiem, że jest dobry, ale nie powiem również, że jest zły. Zawsze mogło być gorzej.
Zgodnie z ankietą staram się wprowadzać wątki, które was ciekawią. Tak więc macie tu relację Lily-James, Ann-Remus, Dorcas-Syriusz i w trochę mniejszym stopniu Lily-dziewczyny, Lily-Syriusz. Oczywiście też jest wątek o Zakonie. Sporą popularnością cieszy się sprawa dziewczyny w czerwonej sukni i bardzo chcecie dowiedzieć się o tym więcej, ale niestety w najbliższym czasie będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość, bo to trochę potrwa, choć mogę o tym niekiedy wspominać, ale raczej rzadko. Jeden rozdział będzie poświęcony rozwiązaniu tej sprawy i potem wątek zamknę. Co do innych wątków z ankiety postaram się je stopniowo rozwijać i mam nadzieję, że się na mnie nie zawiedziecie.
Ok, ale wracając do rozdziału, to piosenka "Miłość rośnie wokół nas",  pochodzi oczywiście z filmu "Król Lew". Jeśli chcecie posłuchać kliknijcie.
Jak zapewne zauważyliście, mam nowy szablon. Niektórzy mogą stwierdzić, że jest zbyt pstrokaty i jaskrawy, ale taki właśnie chciałam. No wiecie, taki wiosenny, wesoły, artystyczny i radosny :) Ale powiedzcie, podoba wam się?
Następny rozdział napiszę zapewne dopiero po egzaminach, ale może ( choć to raczej wątpliwe ), coś pojawi się wcześniej.
W każdym razie, mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał i chętnie będziecie go komentować.
Pozdrawiam XD

2.04.2015

Miniaturka #2 - Książę i księżniczka

       To był jeden z tych pięknych, słonecznych dni, kiedy to wszystko powinno układać się jak najlepiej. Całe królestwo Aristen, również żyło w takim przekonaniu. Dzieci wesoło biegały po ulicach ganiając psy, kobiety rozwieszały pranie plotkując i obserwując z uśmiechami swoje pociechy. Mężczyźni szli raźnym krokiem do pracy, przekrzykując się w rozmowach z przyjaciółmi. Można by stwierdzić, że nic nie mogło być tego dnia źle. A jednak...
       Mimo, że w królestwie panował radosny nastrój, nie każdy żył w podobnym przekonaniu. Pewna ruda osóbka, która dopiero co wstała z łóżka właśnie kończyła poranną toaletę. Mimo faktu, że dzień był tak wspaniały, nie potrafiła się nim cieszyć. Był jeden, bardzo prosty powód. Jej rodzice, mieli jej dzisiaj przedstawić kolejnego kandydata, do jej ręki. Miała już tego serdecznie dość.
       Wszystko zaczęło się, kiedy skończyła szesnaście lat. Jej rodzice, jako władcy państwa, chcieli jak najlepiej wydać córkę za mąż, tak by była szczęśliwa i żyła w dostatku. Jednak księżniczka, absolutnie nie była zainteresowana małżeństwem. Pragnęła tylko odpoczywać w towarzystwie swoich dam dworu i nie martwić się o swoją przyszłość. Niestety, wieści o niezamężnej księżniczce szybko się rozeszły i już niedługo potem do zamku zaczęli zjeżdżać książęta ze wszystkich stron, by ubiegać się o jej rękę. Każdego jednak odrzucała, znajdując w nim jakąś wadę.
       I tym razem dziewczyna, nie była zadowolona z przyjazdu kolejnego mężczyzny, z którym będzie się musiała zapoznać. Westchnęła z irytacją, mając nadzieję, że szybko uda jej się go odtrącić i wrócić do beztroskich, pałacowych rozrywek.
       Rozmyślania księżniczki przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - odpowiedziała.
       Do komnaty wkroczyła jedna z dam dworu, najlepsza przyjaciółka rudowłosej.
- Jesteś już gotowa Lily?
- Nie! - odpowiedziała księżniczka z naburmuszoną miną.
- Nie narzekaj Lilyanne. Może ten akurat ci się spodoba - powiedziała dziewczyna, poprawiając dziewczynie włosy.
- Ale Dorcas, ja nie chcę wychodzić za mąż - poskarżyła się Lily.
- Wiem, wiem... Ale może chociaż spróbuj dać mu szansę. Co ty na to?
- Ech... Niech będzie - odpowiedziała zrezygnowanym tonem księżniczka.
- I tak trzymaj! - wykrzyknęła z piskiem dama dworu.
- Jak wyglądam? - zapytała Lily wstając i pokazując się przyjaciółce ze wszystkich stron.
- Wspaniale! - wykrzyknęła tamta, klaszcząc radośnie.
- Ok, ok... Chodźmy już. Im szybciej to zaczniemy, tym szybciej to wszystko się skończy.
       Dorcas słysząc to, tylko przewróciła oczami, ale już po chwili wzięła księżniczkę pod rękę i plotkując wyszły z komnaty.
***

       Piękny czarny rumak gnał przed siebie pędem, bez zatrzymania. Pot spływał mu po karku, ogon kołysał się miarowo, a kopyta ledwie dotykały ziemi. Mężczyzna dosiadający konia zaśmiał się, czując wiatr powiewający mu we włosach. Nagle chłopak usłyszał za sobą krzyk:
- James! Zaczekaj na mnie.
       Niechętnie więc wyhamował konia i poczekał, aż dogoni go jego najlepszy przyjaciel, Syriusz, który gdy tylko do niego podjechał, rzucił mu z wyrzutem.
- Mógłbyś na mnie zaczekać.
- Nie moja wina, że jesteś taki wolny.
- Ja? Wolny?! - oburzył się chłopak.
- Tak, ty - odparł ze śmiechem James, szturchając przy tym konia lekko piętami, by ruszył w dalszą drogę.
- Nieprawda - zaoponował Syriusz idąc w ślady przyjaciela.
- Tak? To może mały wyścig?
- Zgodziłbym się, ale już dojeżdżamy. Nie wypada nam tam wpadać w galopie. Jesteś w końcu księciem, więc powinieneś się nienagannie prezentować.
- Oj, no błagam...
- Nie, nie wymigasz się. Pokaż no mi się tutaj. Mhm... Ok. Popraw płaszcz. I zrób coś z tymi włosami, bo są porozwiewane na wszystkie strony.
- Kiedy ja tak lubię - zaoponował niezadowolony James.
- No już bez dyskusji - odpowiedział Syriusz surowym tonem, więc książę w końcu posłuchał i zrobił co mu polecono.
       Jechali przez chwilę w milczeniu, powoli dróżką, gdy nagle zza pagórka zobaczyli przepiękny pałac. Obaj oniemieli i zatrzymali na chwilę konie, by podziwiać niezwykły krajobraz. Wokół zamku, rozciągało się olbrzymie, doskonale zadbane miasto, a za nim wszędzie widać było lasy jeziora i pola uprawne, a gdzieniegdzie słońce odbijało swe promienie od niewielkich strumyków i leniwie płynących rzeczek.
- Niesamowite - wyszeptał Syriusza, a James, nie będą w stanie nie powiedzieć, tylko przytakną.
       Po chwili dwaj mężczyźni ruszyli dalej, prosto w kierunku zamku. Rolnicy pozdrawiali ich co jakiś czas, po czym znów wracali do pracy. Jeźdźcy przyglądali się temu ze zdziwieniem, ale jednocześnie z radością. Już od dawna nie widzieli, tak życzliwych ludzi.
- Jak myślisz? Jaka ona jest? - zagadnął przyjaciela James.
- Nie wiem - odpowiedział wzruszając ramionami. - Słyszałem, że jest inteligenta, ale też strasznie uparta. No i jak dotąd nie wybrała sobie męża.
- Zapewne to kolejna lalunia bez charakteru - odparł zdegustowany książę.
- Wątpię - odpowiedział Syriusz - Ale w sumie wszystkiego się dowiemy, kiedy ją spotkamy, prawda?
       James tylko skinął głową, po czym razem z przyjacielem ruszyli powoli w kierunku  zamku, by spotkać się z księżniczką.

***

       Księżniczka siedziała właśnie na kanapie i rozmawiała ze swoją przyjaciółką, gdy jeden ze służących zapowiedział księcia Jamesa z królestwa Krynti. Obie dziewczęta więc wstały i udały się do sali tronowej, gdzie miało się odbyć spotkanie. Kiedy dziewczęta weszły do sali, Lily zaparło dech w piersiach. Oto przed nią stał wysoki młodzieniec, ubrany w książęce szaty. Stał niedbale, ale prezentował się przy tym znakomicie. Jego ciepłe brązowe oczy rozglądały się ciekawie po sali. Czarne włosy miał lekko rozwiane, jakby dopiero co jechał galopem na koniu i nie zdążył ich jeszcze poprawić. Nie wiedząc dlaczego, strasznie zirytowało to Lily.
- Zawsze wyglądasz jak strach na wróble, czy to twój sposób na podryw? - zapytała wpatrując się w gościa, który zobaczył ją dopiero po tym jak się odezwała.
        Zamarł wpatrując się w drobną dziewczęcą postać, która stała przed nim. Ubrana była w ciemnozieloną sukienkę, rozkloszowaną ku dołowi. Jej rude włosy połyskiwały czerwienią w promieniach słońca, a niesamowicie intensywne zielone oczy wpatrywały się z niego przenikliwie. Wymownie założone na piersiach ręce, wskazywały na to, że dziewczyna nie zamierza uznać go za kandydata do swej ręki. Ale mimo wszystko, nie przejął się tym i podszedł do księżniczki i ukłonił jej się elegancko, po czym ujął jej dłoń i pocałował jej wierzch. Podniósł oczy na księżniczkę i widząc na jej policzkach lekki rumieniec wyprostował się i z szelmowskim uśmiechem na ustach przeczesał włosy palcami, na co Lily cicho prychnęła.
- Musisz być taki irytujący? - zapytała.
- To moja specjalność Madame Lilyanne.
       Dziewczyna znów prychnęła, po czym odrzuciła włosy na plecy i odwróciła się na pięcie, ruszając w kierunku ogrodu. James uśmiechnął się pod nosem, gdy zobaczył jak odwróciła się w jego kierunku, a kiedy napotkała jego spojrzenie, zarumieniła się i ruszyła przed siebie, a on bez chwili zwłoki ruszył za nią.
       W tej samej chwili Dorcas podeszła do Syriusza i stanęła obok niego, podobnie jak chłopak patrząc na oddalającą się parę.
- Polubiła go - powiedziała z radością.
- Zrobiła na nim wrażenie - dodał przyjaciel księcia - Myślę, że coś może z tego być.
- Ma Pan całkowitą rację - zgodziła się z nim dziewczyna.
- Och, proszę... Tylko nie Pan. Mów mi Syriusz - powiedział chłopak odwracając się w stronę czarnowłosej i ujmując jej rękę, po czym złożył na jej dłoni lekki pocałunek. - Z kim mam przyjemność? - zapytał podnosząc wzrok.
- Nazywam się Dorcas - odpowiedziała przyjaciółka księżniczki dygając.
- Miło poznać - odpowiedział z uśmiechem, po czym wystawił rękę i za proponował - Może pokażesz mi okolicę?
- Z wielką chęcią - odpowiedziała dziewczyna ujmując chłopaka pod ramię i wyprowadzając go z zamku w kierunku miejskiego rynku.
        Tak właśnie kończy się ta historia. To co będzie miało miejsce kilka dni później, to już zupełnie inna bajka i pozostaje nam się tylko zastanawiać, jaki los przyniesie bohaterom jutro.

-----------------------------------------------------------------------------------

Nareszcie!
Możecie być ze mnie dumni, bo nareszcie udało mi się coś napisać. Może niedługo pojawi się nowy rozdział. Mam taką nadzieję, ale nic nie obiecuję. W każdym razie jest miniaturka, już od dawna zapowiadana. Co prawda nie jest jakoś zbytnio wybitna ani zbyt długa, ale mam nadzieję że ujdzie.
A tak w ogóle to została napisana, ponieważ blog odwiedziło już 10 000 osób i wciąż przybywa mu nowych czytelników. Bardzo chciałabym wam za to podziękować, bo ten blog istnieje również w znacznym stopniu dzięki wam, dlatego należą wam się gratulacje i podziękowania. Mam nadzieję, że się na mnie nie zawiedziecie i dalej będziecie chętnie czytać mojego bloga.
Tak swoją drogą, to inspirację na tą miniaturkę poddał mi film "Kopciuszek". Oglądał ktoś?
Pozdrawiam i życzę miłego dnia/wieczora :)