17.01.2015

Rozdiał 39 - Ostatnie tchnienie czarownicy

- Cooo...!?
       Patrzyłam ze zdumieniem na Jess. Ona jest Serafiną? Ale... Ale, jak to możliwe? Dziewczyna spojrzała na mnie z chytrym uśmieszkiem i odpowiedziała:
- Zapewne zastanawiasz się jak to jest wogóle możliwe, prawda?
       Spojrzałam na nią niepewnie. Mam nadzieję, że nie potrafi czytać w myślach. Skinęłam jednak głową, prosząc ją w ten sposób, by mi wszystko wyjaśniła.
- To długa historia - powiedziała. - Ale nam nigdzie się nie spieszy. Może usiądziemy? - zaproponowała wskazując na dwa fotele.
- Nie, dzięki. Wolę postać - odpowiedziałam hardo i podniosłam głowę, by dodać sobie odwagi.
- Jak chcesz - odpowiedziała wzruszając ramionami, po czym usiadła.
       Przyglądałam jej się z boku. Wyglądała przepięknie. Rozpuszczone włosy opadały jej falami na ramiona. Miała na sobie długą, zwiewną czarną suknię. Musiałam przyznać, że wyglądała oszałamiająco. Spojrzałam w lustro, które wisiało na przeciwległej ścianie i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Wyglądała dużo gorzej niż Jess. Albo raczej Serafina. A zresztą nieważne... Byłam blada, pod oczami widniały cienie, a ciuchy były pobrudzone i w niektórych miejscach przetarte. Wyglądałam jak siedem nieszczęść.
       Poczułam na sobie spojrzenie dziewczyny i odwróciłam głowę w jej kierunku.
- Nie przejmuj się - powiedziała. - Nie każdy może wyglądać tak olśniewająco jak ja.
       Zazgrzytałam zębami. Chyba mi wcześniej nieźle odbiło, że ją polubiłam. To zapewne wina stresu. No i tych wszystkich emocji. Ech... Mam dość. Niech mi to wyjaśni, zniszczę ją i będę już mogła sobie stąd iść. Na serio zaczynam mieć dość tego miejsca.
- Rozumiem, że teraz chciałabyś usłyszeć całą tę zawikłaną historię, prawda?
       Nic nie odpowiedziałam. Jak widać Jess uznała moje milczenie, za potwierdzenie.
- Nazywam się Serafina II. Moja matka była tą królową, którą wszyscy znają, a ja dokańczam jej dzieło. Kiedy byłam mała, matka podrzuciła mnie pod drzwi jednej ze swoich służących. Zostałam tam wychowana. Dopiero kilka lat później, gdy poszłam na służbę do królowej dowiedziałam się prawdy. Wtedy zaczęła mnie przygotowywać, do objęcia władzy. Zmarła kilka miesięcy temu. Od tej pory, nikt jej nie widział. Rzadko zresztą pokazywała się publicznie, więc jej nieobecność nie wzbudziła niepokoju ludności. Przed śmiercią, oddała mi władzę. Od tej pory to ja wydaję rozkazy. i jestem nową królową.
       Patrzyłam na nią ze zdziwieniem. Chyba to wychwyciła, bo posłała mi zimny uśmiech. Natychmiast przybrałam kamienną twarz. Nie mogłam jej pokazać, jak wielkie zaskoczenie wywołało u mnie jej wyznanie. Teraz wszystko stało się jasne. To jak się spotkałyśmy, tortury, fakt iż nie mogliśmy jej nigdzie znaleźć po porwaniu. No i oczywiście zdrajca w naszych szeregach. Po rękach przeszła mi gęsia skórka. Jak mogła zrobić coś tak okropnego.
       Jess w dalszym ciągu się we mnie wpatrywała. Odwzajemniłam jaj spojrzenie, na co uśmiechnęła się do mnie, a moja nienawiść zaczęła topnieć. Przecież się zaprzyjaźniłyśmy. Nie mogła być aż taka zła.
- Dlaczego jesteś taka okrutna dla tych wszystkich ludzi? Nie musisz przecież być jak twoja matka. Możesz jeszcze to wszystko zmienić.
       Prychnęła gniewnie i powiedziała:
- Nie ma co zmieniać. Ci ludzie zasłużyli na taki los. Jako mała dziewczynka byłam bita przez swoich rodziców. Inni też nie są lepsi. O, nie. Nie będę nic zmieniać. Odpłacę im się.
       W oczach dziewczyny dostrzegłam głęboko skrywaną nienawiść. Czy to możliwe, żeby przez tak wiele lat dusiła w sobie cały swój ból? Musiała się komuś zwierzyć. I nagle zdałam sobie sprawę, komu. Serafina. To jej zwierzyła się jako pierwszej. A stara królowa przekierowała jej złość na ludzi w miasteczku. Wykorzystała cierpienie Jess, by ją kontrolować. Musiałam temu jakoś zapobiec. Musiałam i właśnie dlatego pochwyciłam się ostatniej deski ratunku, jaką miałam pod ręką.
- A co ze Stevem? Nic dla ciebie nie znaczy?
       Zobaczyłam, jak przez jej twarz przeszedł cień. Szybko go zamaskowała obojętnością, jednak ja już wiedziałam. Kochała go. A jeśli nie, to przynajmniej żywiła ku niemu jakieś głębsze uczucia. Może jednak... może jednak uda mi się ją przekonać do zmiany zdania.
- Kochasz go Jess - powiedziałam łagodnie.
- Nie! NIE! Nie kocham go. Nie mogę go kochać! - krzyknęła, ale w jej głosie usłyszałam nutę niepewności.
       Musiałam kuć żelazo, puki było jeszcze gorące.
- Nie musisz mnie okłamywać. Widzę przecież jak na niego patrzysz. Mnie nie oszukasz. Wiem, jak to jest być w kimś zakochanym - przyznałam cicho i spuściłam głowę.
       Czy ja naprawdę się do tego przyznałam? Czy ja naprawdę powiedziałam to na głos? Nie chciałam wierzyć, że to prawda, ale mój wewnętrzny głos, nie mógł zaprzeczyć. Nie byłam wstanie spojrzeć Jessice w twarz.
- Ty... Ty też jesteś zakochana? - zapytała zdziwiona i z jej oblicza zniknął ten wcześniejszy wyraz drwiny.
- Tak - odpowiedziałam podnosząc na nią oczy.
       Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu i miałam już nadzieję, że może, może udało mi się ją przekonać, jednak jej następne słowa uświadomiły mi, jak bardzo się myliłam.
- Kłamiesz! - krzyknęła. - To jest tylko sztuczka! Chcesz mnie przekonać, że powinnam przebaczyć tym ludziom ich czyny, ponieważ kocham jednego z nich. Nie! Nigdy! Nie powstrzymasz mnie! Zapanuje głód i cierpienie, a ja będę się cieszyć ich nieszczęściem.
- A on?! - krzyknęłam zrozpaczona. - Jego też skarzesz na taki los?!
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała z oburzeniem. - Zamieszka ze mną tu, w zamku. Będziemy mogli żyć razem i nikt nam nie przeszkodzi.
- Myślisz, że będzie chciał kogoś takiego jak ty? - zapytałam zniesmaczona.
       Jess spojrzała na mnie, a na jej twarzy dostrzegłam wyraz nienawiści. Spiorunowała mnie wzrokiem.
- Jeśli się nie zgodzi, zmuszę go do tego - powiedziała zimnym głosem. - Ale zanim to się wydarzy muszę pokonać jedną przeszkodę.
       Mówiąc to, powoli, krok za krokiem zbliżała się do mnie. Przełknęłam ślinę. Chyba już wiedziałam, co miała na myśli.
- A tą przeszkodą... Jesteś ty.
       Tak. Zdecydowanie wiedziałam co miała na myśli.
       Postąpiła krok w moim kierunku i uśmiechnęła się z udawanym współczuciem.
- Nie martw się - powiedziała słodkim głosikiem. - Załatwię to szybko i bezboleśnie.
       Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę, gotowa walczyć, ale zanim którakolwiek z nas zdążyła rzucić, chociaż jedno zaklęcie, drzwi sali się otworzyły i stanęło w niej czterech chłopaków. Westchnęłam z ulgą widząc ich całych, ale gdy przypomniałam sobie o grożącym nam niebezpieczeństwie, spięłam się i przygotowałam do walki.
       Serafina wydawała się tak samo zdziwiona jak ja. Trwało to jednak zaledwie sekundę. Po chwili na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi, ale w oczach dostrzegłam strach. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje, kiedy jednak dziewczyna spojrzała na mnie, dostrzegłam na jej ustach chytry uśmieszek. O nie! Czy ona zamierza...
- STEVE! O rany! Jak ja się cieszę, że tutaj jesteś - krzyknęła podbiegając do niego i rzucając mu się na szyję, a chłopak przytulił ją mocno do siebie. - Ta wariatka próbowała mnie zabić. Ona wcale nie chce nas uratować. Przed chwila wyznała mi, że zamierza nas wszystkich zabić - mówiła szlochając, a raczej udając, że szlocha.
       I znów miałam rację. Wiedziałam, że to zrobi.
       Kiedy Jess skończyła mówić, Steve stanął jak wryty i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Po chwili odsunął od siebie dziewczynę i ruszył w moja stronę. Zatrzymał się kilka kroków przede mną.
- Czy to prawda? - zapytał, próbując ukryć gniew.
- NIE! - zaprzeczyłam gwałtownie. - Oczywiście, że nie. Nie mogłabym.
- A ja ci ufałem - wycedził, jakby nie słyszał moich wcześniejszych słów. - Myślałem, że nas ocalisz. Że pomożesz nam się wyzwolić z pod wpływu Serafiny.
       Spojrzałam na stojącą przy ścianie Jess. Uśmiechała się do mnie z wyższością. Popatrzyłam na nią z pogardą. Jak mogła. Przeniosłam wzrok ponownie na Steve'a i otwierałam właśnie usta, by mu wszystko wyjaśnić, gdy on, uderzył mnie pięścią w podbródek. Zatoczyłam się do tyłu. Po chwili poczułam drugie uderzenie. Tym razem się przewróciłam. Steve stanął nade mną i chciał już wymierzyć kolejny cios, gdy nagle jakaś siła odrzuciła go do tyłu. Po chwili podbiegli do mnie James i Syriusz.
- Nic ci nie jest? - zapytał Rogacz pomagając mi stanąć.
- Nie. Chyba - odpowiedziałam pocierając obolałą szczękę.
- Co ty robisz idioto?! - wrzasnął na Steve'a Syriusz.
- Pokazuję jej, jak kończą zdrajcy - odpowiedział chłopak spluwając na podłogę.
       Przez chwilę myślałam, że chłopcy rzucą się sobie do gardeł, jednak między nimi stanął Eric.
- DOŚĆ! Uspokójcie się!
       Na chwilę zapanowała cisza. Wykorzystałam tę sekundę i spojrzałam na Jess. Nie poruszyła się nawet o centymetr i w dalszym ciągu uśmiechała się drwiąco.
- Lily - zwrócił się do mnie Eric, przez co musiałam odwrócić wzrok od Serafiny. - Czy to prawda? Zdradziłaś nas?
- Nie! Oczywiście, że nie. Zaopiekowaliście się mną, pomogliście mi. Nie mogłabym wam zrobić czegoś takiego.
- W takim razie, co tutaj jest grane?
        Nie bardzo wiedziałam, jak mam mu to wyjaśnić. W końcu jednak doszłam do wniosku, że najlepiej walnąć mu to prosto z mostu. Wzięłam głęboki wdech i na wydechu odpowiedziałam:
- Jess jest Serafiną.
- CO?!... - usłyszałam zdziwiony krzyk wszystkich czterech chłopaków, którzy równocześnie odwrócili głowy w kierunku dziewczyny.
- Tak naprawdę to jest Serafiną II, córką Serafiny, która was tak okropnie traktowała. Matka podrzuciła ją jednej ze swoich służących, a potem wyznała jej prawdę o jej pochodzeniu. A kiedy Serafina zginęła... Jess zajęła jej miejsce.
- Nie wierzę! - krzykną Steve.
- Więc ją o to zapytaj.
- Czy to prawda? - zapytał chłopak, robiąc krok w kierunku dziewczyny.
       Ona spojrzała na niego z bólem. Jej jak dotąd harda mina, nagle zniknęła, ukazując twarz małej, niepewnej wystraszonej dziewczynki. Wodziła rozbieganym wzrokiem, po całej naszej grupce. Gdy jej wzrok spoczął na mnie, dostrzegłam w jej oczach nienawiść, jednak, kiedy znów spojrzała na Steve'a, jej oblicze złagodniało.
- Tak. Ona ma rację.
- Ale... - zaczął niepewnie. - W takim razie, możesz teraz wszystko zmienić na lepsze.
- Nigdy! - krzyknęła z wściekłością.
       Eric i Steve spojrzeli na nią zdumieni.
- Dlaczego? Przecież skoro sprawujesz tutaj władzę, to możesz nam pomóc. Już nie będziemy zdani wyłącznie na siebie. Nie będziemy cierpieć głodu, biedy, ani chorób.
- Nie - odpowiedziała hardo. - Ci ludzie nie zasługują na to, by żyć dobrze.
- Ale dlaczego? Dlaczego Jess? - zapytał z niezrozumieniem Steve, podchodząc powoli do dziewczyny, a ja ze zdziwieniem zauważyłam, że w oczach ma łzy.
- Ponieważ cierpiałam przez nich. Krzywdzili mnie! Nie zasługują na litość! - krzyknęła z rozpaczą a po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy.
- Ale nie musisz się za to mścić na wszystkich - mówił łagodnie Steve podchodząc do Jess coraz bliżej,
- Wszyscy ludzie są tacy sami. To, że oni mnie nie ranili, nie znaczy, że tego nie zrobią.
- Jess... - zaczął łagodnie Steve wyciągając ku niej rękę, jednak ona szybko się odsunęła.
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknęła z rozpaczą.
       Patrzyłam na tą scenę z zapartym tchem. Dziewczyna skrzywdzona przez życie i chłopak, który chce jej pomóc. W oczach Jess widziałam tak wiele emocji. Smutek, cierpienie, ból, nienawiść, niezdecydowanie, zagubienie. Chciałam jej pomóc. Mimo całej złości, jaką do niej żywiłam, chciałam jej pomóc. To nie była jej wina. Wiedziałam jednak, że nie będę w stanie niczego zrobić. Tylko ON mógł coś na to poradzić. Ponieważ ją kochał. I ponieważ ona kochała jego. Stali w tej chwili naprzeciw siebie. Na wyciągnięcie ręki. Żadne z nich się nie poruszyło. Wpatrywali się tylko w siebie nawzajem bez ruchu.
       Jako pierwszy, poruszył się Steve i ostrożnie wyciągnął dłoń do Jess.
- Wiesz, że nie musi tak być. Daj mi się poprowadzić. Pomogę ci.
       Dziewczyna jak zahipnotyzowana wsłuchiwała się w jego słowa, a on tymczasem zrobił krok w jej kierunku, tak, że stykali się teraz głowami. Ujął jej ręce i przycisnął swoje czoło, do jej czoła.
- Wszystko może się jeszcze dobrze skończyć - powiedział.
       Nagle zobaczyłam jak po policzku Jess spływa kolejna łza, a po chwili dosłyszałam jej cichy szept:
- Przepraszam.
       W chwili, gdy te słowa opuściły jej usta, ja, James, Syriusz i Eric, przygotowaliśmy się do ataku, jednak ona była szybsza. Wykręciła Steve'owi rękę i po chwili trzymała go przed sobą, podduszając lekko.
- Poruszcie się chociaż o krok, a on zginie - ostrzegła.
       Wszyscy zamarliśmy w bezruchu.
- Nie zrobisz tego - odpowiedziałam spokojnie. - Kochasz go.
- Owszem - odparła twardo, wpatrując się w moją twarz. - Ale ty podobno też jesteś zakochana. Z miłości można zrobić wszystko.
       Poczułam na sobie wzrok Jamesa i mimo woli poczułam, jak policzki mi czerwienieją. Grr... Głupie rumieńce. No dobra, ale powinnam się skupi na Jess a nie myśleć teraz o Potterze.
- Więc co chcesz zrobić? Zabić go?
- Jeśli to będzie konieczne, to zbije nas oboje - odpowiedziała. - Ale wiem, że nie pozwolicie mu zginąć.
- Więc się przeliczyłaś - odpowiedział jej chrapliwie Steve i wbił sobie w serce sztylet, który udało mu się wyjąć po cichu z tylnej kieszeni spodni.
       Jess popatrzyła na swojego ukochanego z niedowieżaniem, a potem przeniosła wzrok na siebie. Broń była wystarczająco długa, by dotrzeć i do jej serca. Zrozumiałam to w chwili, gdy po jej policzku spłynęła kolejna łza, a usta otworzyły się w wyrazie zdumienia.
- D-ddd... dlaczego? - zapytała chwiejąc się na nogach.
- Bo wiem, że ci ludzie, zasługują na wybawienie - odpowiedział ledwie słyszalnie, po czym jego oczy zasłoniła mgła, a głowa opadła mu bezwładnie.
- N-nnni... nie - wyszeptała Jess, po raz ostatni patrząc na twarz ukochanego, po czym upadła bezwładnie na podłogę.
       Natychmiast podbiegłam do obojga, upadłam na kolana przy ich ciałach i sprawdziłam ich stan. Byli martwi. Po moich policzkach popłynęły łzy, a ciałem wstrząsnął szloch. Nie wiedziałam dlaczego. Przecież nie znałam tych ludzi. Ale patrzenie na ich śmierć... To było ponad moje siły. W ciągu tych dwóch dni, które tutaj spędziłam widziałam i usłyszałam wiele. Najpierw napadnięta przez strażnika, złapana, torturowana. Widziałam wiele cierpienia i sama go doświadczyłam. Miałam już dość. Miałam już dość tego wszystkiego. Wszystkie emocje, które do tej poru tłumiłam, teraz wyszły na świat i wylewały się w moich łzach.
       Nagle poczułam, jak ktoś mnie obejmuje. Podniosłam głowę i moje oczy napotkały wzrok Jamesa. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu, po czym wtuliłam się w niego mocno. Przez chwilę trwaliśmy w tej pozycji, jednak po chwili James pomógł mi wstać. Popatrzyłam na twarze przyjaciół. Na twarzy Rogacza i Łapy dostrzegłam ból i wzruszenie. Eric ocierał oczy rękawem. Był zapewne związany z nimi dużo bardziej niż ja. Nie dziwiłam się, że wylewa łzy nad ich ciałami. Podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy, na co odpowiedział mi tym samym. Wyjęłam różdżkę i machnęłam nią. Po chwili w mojej ręce pojawił się pluszowy miś, którego włożyłam chłopakowi w ręce. Spojrzał na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, więc wyjaśniłam:
- Wczoraj jeden ze strażników zniszczył małej dziewczynce misia. Czy mógłbyś jej go podarować w moim imieniu?
       Skinął mi na potwierdzenie głową.
- Zostawiamy to miejsce w dobrych rękach - powiedziałam mu lekko się przy tym uśmiechając.
- Dziękuję. Dzięki tobie będziemy mogli zacząć wszystko od nowa.
- To nie moja zasługa, tylko jego - odpowiedziałam wskazując na ciało Steve'a.
- W każdym razie, to ty dałaś nam nadzieję do walki. Przepowiednia nie kłamała. Twoje pojawienie się tutaj, zapoczątkowało nowy, lepszy czas dla nas.
       Skinęłam głową, po czym przytuliłam Erica do siebie.
- Żegnaj - wyszeptałam.
- Żegnaj - odpowiedział.
       Po tych słowach odsunęłam się od niego i podeszłam do James i Syriusza. Popatrzyłam na nich z lekkim uśmiechem, mimo, że po policzkach nadal spływały mi łzy.
- Chodźmy do domu.
       Udaliśmy się więc odpowiednim korytarzem do tunelu, który miałby nas zaprowadzić z powrotem do Hogwartu. Do domu...

-------------------------------------------------------

O rany! Nareszcie!!!
Zakończyłam to i jestem z tego dumna. Wiem, że krótkie i musieliście na to czekać. Przepraszam, ale jakoś nie miałam weny, żeby to dokończyć. Wiem, że za dobre też nie jest. Jakieś takie chaotyczne i wogóle. Również przepraszam. Mam nadzieję, że następne rozdziały będą lepsze i nie będziecie musieli na nie czekać aż tak długo, jak na ten.
Pozdrawiam :D

13 komentarzy:

  1. OOo!!!!! Nowy rozdział! Postaram się przeczytać, póki jest przerwa w filmie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawiodłam się na sobie ;-; Nie poryczałam się chociaż Jenny umarła ;-; I baba też umarł ;-; A pułkownik coś tam coś tam obciął włosy ;-; I kto będzie łowił krewetki? Ale Forrest żyje i jego syn też żyje <3
    Oglądałam film "Forrest Gump" <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne... Tylko ja tak nie lubię takich dramatów, ech… Ale Lily kicha Rogacza i to się liczy, jeeeaaa!

    Całusy!
    Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, to wyszło takie nienajlepsze :\ Ale następny rozdział będzie lepszy :D

      Usuń
  4. Super :3
    W sumie to ten rozdział jest na swój sposób słodki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. XD Hah... Tutaj się zabijają, a ty uważasz, że rozdział jest słodki :P Heh... To takie w moim stylu :D

      Usuń
  5. Ojejujejujejujeju *.*
    To jest cudowne, o czym ty mówisz ;_;
    Cóż...przyznaję rację Kasi to jest w pewnym sensie słodkie i urocze.
    Szkoda mi Steve'a :c
    No i scena, gdy James dowiaduje się, że Lily go kocha *0*
    asdfghjkl, zaraz się popłaczę :')
    Awwww i w ogóle XD
    Ale serio, chcę więcej, plz ;_;
    Weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak poza tym zajrzyj na mojego bloga :3

      Usuń
    2. Hah... Cieszę się, że się podobało, ale jak już wielokrotnie wspominałam, nie wszystko jest zawsze słodko itp. więc... Kto wie co będzie dalej ;)
      I zaraz zajrzę do ciebie :D

      Usuń