15.05.2014

Rozdział 20 - Jak bedę o krok od śmierci, napewno do ciebie zajrzę

       Obudziłam się obolała, zastanawiając się, gdzie jestem. Ostatnim co pamiętałam... No właśnie. Co to było? Chyba coś głośnego, a może jasnego? Potrząsnęłam głową próbując sobie coś przypomnieć i natychmiast tego pożałowałam, ponieważ kiedy tylko się poruszyłam, całe ciało zaczęło mnie boleć. Cicho jęknęłam.
       Nagle usłyszałam w głowie głos. Był on cichy i łagodny, przesycony dogłębną dobrocią. Uspokoił mnie i ukoił mój ból. Oddech do tej pory chrapliwy stał się łagodny i cichy.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Wszystko mnie boli. A najbardziej głowa.
- Jak widać skutki ataku jeszcze nie ustąpiły, ale powoli wracasz do zdrowia.
- Gdzie ja jestem?
- Później. Najpierw się tego napij - po tych słowach poczułam przy wargach coś ciepłego i mokrego. Zachłannie się napiłam, a kiedy skończyłam poczułam się dużo lepiej.
- Co to było? - spytałam.
- Później moja droga, później - usłyszałam ten sam łagodny głos, co wcześniej. - Teraz musisz odpocząć i się zregenerować. Porozmawiamy, jak będzie z tobą lepiej.
       Mimo, że nie podobała mi się oferta głosu, nie miałam siły protestować. Spróbowałam sobie więc coś przypomnieć, jednak moje myśli były powolne i ociężałe i szybko odpłynęły w krainę snów.

                                                                                     ***

       Kiedy się obudziłam czułam się już dużo lepiej. Mimo, że wciąż dźwięczało mi w uszach, głowa ani ciało już tak bardzo nie bolały. Westchnęłam więc, przeciągnęłam się i otworzyłam oczy. To co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach.
       Leżałam na niewielkiej leśnej, jasno oświetlonej polanie wśród stada... jednorożców. Nagle wszystkie wspomnienia tamtego feralnego wieczora wróciły z pełna mocą, a ja jęknęłam z niezadowolenia, gdy wszystkie te sceny przepływały mi przed oczami.
       W pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że opieram się o coś miękkiego i ciepłego. Szybko, z przestrachem podniosłam się do pozycji siedzącej i odwróciłam głowę. Mój wzrok spoczął na pięknej samicy jednorożca, emanującej ciepłym, jasnym światłem.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Nazywam się Marina. Pamiętasz coś?
- Tak i to nawet dużo. To ty mnie uratowałaś?
- Nie tylko ja. Całe stado znajdujące się na tej polanie.
- Dlaczego?
- Ponieważ uratowałaś jedno z naszych młodych. A dokładniej moją małą córeczkę, Kalinę. O właśnie tu idzie.
       Spojrzałam w kierunku, który wskazała mi łania łbem. W naszym kierunku szło małe źrebiątko. Mimo, że widziałam, je tylko raz, natychmiast rozpoznałam w nim malca, którego uratowałam.
- Cześć Kalina.
- Hej. Fajnie widzieć cię przytomną.
- Dzięki - odpowiedziałam uśmiechając się lekko.
       Kalina podeszła do nas i usiadła po mojej lewej stronie opierając łeb na moich nogach. Pogłaskałam ją lekko po szyi, na co wydała zadowolony dźwięk.
- Gdyby nie ty, nie przeżyłabym tamtego dnia - powiedziała. - Uratowałaś mi życie. Dziękuję.
- Proszę bardzo maleńka - odpowiedziałam, po czym zwróciłam się do Mariny. - Gdzie jestem?
- W Zakazanym Lesie. To chyba oczywiste.
- Ej no... Przypominam, że wciąż nie czuję się jakoś wyśmienicie, więc mam prawo zapytać o coś, nawet tak głupiego.
       Kalina i jej matka zaśmiały się cicho, a był to dźwięk tak łagodny jak dzwonienie dzwoneczków.
- Jak długo tu już jestem?
- Jakieś pięć dni. Przez długi czas byłaś nieprzytomna. Dopiero wczoraj się obudziłaś. Pamiętasz?
- Nie, jakoś nie za bardzo.
- No trudno. Nie wydarzyło się nic ważnego, więc nic nie straciłaś. A jak się czujesz? Boli cię coś?
- Nie, dzwoni mi tylko trochę w uszach.
- Skoro tak, to myślę, że za jakieś dwa dni będziesz już mogła nas opuścić i wrócić do Hogwartu.
       Skinęłam głową. Jeszcze dwa dni i wrócę do Hogwartu. Nareszcie. Nie mogłam już się doczekać spotkania z dziewczynami, no i oczywiście także Huncwotami. Och... Zupełnie zapomniałam, przecież ja z nimi nie gadam. Znaczy się z Potterem i Blackiem, bo pozostałym wybaczyłam tuż przed szlabanem.
       Potarłam lewy nadgarstek i nagle poczułam, że skórę na nim mam lekko chropowatą. Spojrzałam na rękę i dostrzegłam niewielką srebrną bliznę w kształcie kropli.
- Co to? - zapytałam.
- Och... No cóż. Twoje obrażenie były poważniejsze niż początkowo wszyscy zakładaliśmy. Nie udało nam się uleczyć ciebie naszymi rogami. Dałam ci więc swoją krew.
- Co!? Ale przecież... Każdy kto wypije krew jednorożca zostaje...
- Przeklęty. Masz rację, jednak w tym przypadku jest nieco inaczej. Oddałam ci swoją krew dobrowolnie, w wyrazie wdzięczności za uratowanie Kaliny. To nie będzie miało skutków w przekleństwie.
       Mimo woli odetchnęłam z ulgą. Przekleństwo raczej nie byłoby niczym przyjemnym. Już i tak mam wystarczającego pecha.
- To dobrze, że tak nie będzie. Ale co z tą blizną?
- Niestety zostanie ci na zawsze. Nie wiem, jakie to będzie miało skutki w przyszłości.
- Skutki w przyszłości?
- Tak. Bardzo możliwe, że razem z naszą krwią, do twojego krwioobiegu dostała się też niewielka cząstka naszych umiejętności. Jeśli nauczysz się z nich korzystać, będziesz mogła je wykorzystać w stosowny dla ciebie sposób.
- Naprawdę? Dziękuję. Obiecuję, że nie zawiodę waszego zaufania.
       Marina skinęła mi głową, a ja uśmiechnęłam się do niej i oparłam o jej grzbiet. Leżałam tak wpatrzona w las, myśląc o przyszłości i głaszcząc szyję Kaliny, aż w końcu przymknęłam powieki i zapadłam w spokojny sen.

                                                                                             ***

       Te dwa dni wśród jednorożców minęły mi bardzo przyjemnie. Bawiłam się z młodymi i wdawałam w pogawędki ze starszymi. Dzięki cząstce ich krwi, zaakceptowały mnie w swoim stadzie i bardzo się do siebie wzajemnie przywiązaliśmy.
       Kiedy więc nadszedł dzień powrotu do szkoły, robiłam to z niechęcią. Polubiłam moich nowych towarzyszy i wiedziałam, że będę za nimi tęsknić. Jednak moje życie było wśród ludzi. Wiedziałam, że muszę wrócić. Na odchodnym zwróciłam się do nich wszystkich po raz ostatni:
- Dziękuję wam. Dziękuję, że mnie uratowaliście, mimo, że nie musieliście. Dziękuję, że się mną zaopiekowaliście, mimo, iż nie musieliście. Dziękuje, że przyjęliście mnie do swojego stada. I dziękuję wam za zaufanie jakim mnie obdarzyliście oraz za waszą przyjaźń.
       Jednorożce z uznaniem kiwały mi na pożegnanie głowami, a źrebaki plątały mi się pod nogami prosząc o ostatnią pieszczotę i ostatni dotyk. Jedynymi, które mi towarzyszyły w drodze powrotnej były Marina i Kalina. Samica wzięła mnie na swój grzbiet, po czym wbiegła pomiędzy drzewa.
       Podróż trwała niecałą godzinę. Jednorożce potrafiły być naprawdę szybkie, a ja wiedziałam, że to nie jest jeszcze ich maksymalne tempo, a zaledwie lekki kłus. W końcu dotarliśmy na skraj Zakazanego Lasu i pomiędzy pniami drzew widziałam już Błonia i chatkę Hagrida.
       Zsiadłam z grzbietu Marny i lekko ją przytuliłam, a ona położyła mi na chwilę łeb na plecach. Nie musiałyśmy nic mówić. Wiedziałam, że jeszcze się spotkamy i ona najwyraźniej zdawała sobie sprawę z tego samego. Kiedy ja puściłam uklękłam przed Kaliną i pogłaskałam po szyi.
- Musisz iść? - zapytała ze smutkiem.
- Niestety tak mała.
- A czy mogę iść z tobą?
- Nie - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem na ustach. - Każda z nas ma swój świat. Mój jest tam, w tamtym zamku, a twój tutaj w lesie, w stadzie, przy matce.
- A spotkamy się jeszcze kiedyś?
- No jasne. Jak będę o krok od śmierci, na pewno do ciebie zajrzę.
       Źrebię parsknęło śmiechem a ja pogładziłam ją po grzywie.
- Będziesz grzeczna? - zapytałam.
- Oczywiście.
- I będziesz się słuchać mamy i więcej nie oddalisz się od grupy?
- Masz to jak w banku.
       Uśmiechnęłam się do niej po czym wstałam i po raz ostatni pogładziłam ją po głowie, jednak zanim zabrałam rękę, mała dotknęła swoim rogiem mojej blizny, która pod tym dotykiem rozjarzyła się lekkim blaskiem. Poczułam przepływającą przez moje ciało olbrzymią energię. Poczułam się młodsza, szybsza silniejsza i pewniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Powoli zabrałam rękę przerywając połączenie między nami.
- Dziękuję.
       Kalina skinęła mi głową. Odwróciłam się do Mariny, która powiedziała:
- Teraz idź do Hagrida. Powinien być w domu. Uprzedziliśmy go, że dzisiaj cię odstawiamy. A teraz idź.
       Skinęłam głową jednorożcom po czym odwróciłam się i już miałam odejść, gdy nagle usłyszałam głos:
- Zaczekaj jeszcze sekundkę.
       Kiedy się odwróciłam, podbiegła do mnie Marina z niewielką fiolką w zębach i dała mi ją.
- To moja krew. Gdyby przydażyło ci się coś niedobrego, jedna kropla powinna załatwić sprawę. Pilnuj jej dobrze. Nikt poza tobą nie może napić się z tej fiolki, inaczej zostanie przeklęty.
       Skinęłam głową na znak zrozumienia i jednocześnie podziękowania, po czym odwróciłam się i wyszłam pewnym krokiem z lasu. Stanęłam przed drzwiami domku Hagrida, gdzie odwróciłam się po raz ostatni. Spojrzałam w las i zobaczyłam je, dwa galopujące jednorożce wracające do swojego stada. Ja też musiałam wrócić do swojego świata. Właśnie dlatego szybko i bez zastanowienia podniosłam rękę i głośno zapukałam do drzwi.

-------------------------------------------------------

Wiem, że dawno nie pisałam, ale nie maiłam jakoś weny. Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba, Bardzo, ale to bardzo was proszę komentujcie. To dla mnie bardzo ważne. Nawet krótki komentarz, nawet jedno słowo się liczą.
Pozdrawiam i mam nadzieje napisać niedługo.

5 komentarzy:

  1. Kiedy kolejny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem już w domu i mam nadzieję nadrobić zaległości na blogu, więc sądzę że kolejny może pojawić się jeszcze dzisiaj, a najpóźniej jutro :)

      Usuń
  2. Źrebię, które uratowała Lily ma na imię tak jak ja mam na drugie

    Brawo za ogarnięcie

    OdpowiedzUsuń