12.04.2014

Rozdział 17 - Szlaban

Rozdział dedykowany Cause I'm Young ♔. Mam nadzieję, że ci się spodoba.



       Minął tydzień od zdarzenia w lochach. Wszyscy do tej pory gratulują mi udanego kawału. Wszyscy oprócz ślizgonów oczywiście, bo oni się teraz ciągle ze mnie nabijają. Nawet Severus się na mnie obraził, choć próbowałam mu wyjaśnić, że to nie ja zdemolowałam lochy, a Huncwoci. Ale on mi nie wierzy. Wogóle oddala się ode mnie i trzyma na dystans. To przykre. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
       Ale na głowie mam też inne  kłopoty. Huncwoci. Ciągle za mną łażą i próbują przepraszać. To jest żałosne. Chyba nie potrafią zrozumieć, że chcę być choć przez chwilę sama. Ale od czasu, kiedy przestałam z nimi rozmawiać są trochę bardziej markotni, co i mnie wprawia w przygnębienie. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, ale ze sobą nie rozmawiamy. To także mi nie leży. Ale nie jestem gotowa im wybaczyć. Jeszcze nie.
       Na szczęście mam przy sobie dziewczyny, które mnie wspierają. Dzięki nim udaje mi się jeszcze jakoś funkcjonować.
       Z zamyślenia wyrwała mnie Ann.
- Jak myślisz Lily, czy te buty pasują do tej zielonej bluzki, którą kupiłam dwa lata temu w Marks&Spencer?
- Zależy, co masz zamiar do niej założyć.
- Te ciemno granatowe dżinsy.
- Te, które kupiłaś w te wakacje?
- Nie, nie te. Te które kupiłam na Pokątnej.
- Hmmm... W takim razie myślę, że lepsze będą te trampki, które kupiłaś, jak byłaś z nami na zakupach w te wakacje.
- Och... Mówisz o tych szarych?
- Nie! Mam na myśli te czerwone.
- Och, tak. Racja. Będą doskonale pasować. Dzięki wielkie Lilka.
       Skinęłam tylko głową, po czym wróciłam do pisania wypracowania z eliksirów. A tak wogóle, to chyba zapomniałam wspomnieć, że dzisiaj sobota. Wszyscy idą do Hogsmede. Wszyscy poza mną i Jamesem. Ja mam szlaban u Hagrida, a on przez cały tydzień odbębnia swój u McGonagall. Ale przynajmniej nie mamy go razem. No i profesorka stwierdziła, że nadal mogą mieć zajęcia z Dumbledorem. Chociaż ten jeden plus.
       Dor i Ann od jakiejś godziny szykowały się do wyjścia na miasto. Dor spojrzała na mnie i zapytała:
- Lily, jesteś pewna, że nie chcesz, żebyśmy z tobą zostały?
- Tak jestem pewna. Idźcie, zabawcie się i kupcie mi coś przy okazji.
       Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, ale widząc, że jestem pewna tego co mówię, skinęła głową i wróciła do wybierania ciuchów. Siedziałam jeszcze przez chwilę w dormitorium, jednak dziewczyny wciąż mnie o coś pytały, przez co nie mogłam skupić się na napisaniu wypracowania. Wstałam więc, wzięłam pergamin, pióro oraz książki i poszłam do PW, gdzie usiadłam na kanapie przed kominkiem z zamiarem dokończenia pisania.
       Nie dane mi jednak było nacieszyć się spokojem, gdyż po chwili stanęli przede mną dwaj Huncwoci. Postanowiłam nie zwracać na nich uwagi, jednak kiedy po zapisaniu kilku kolejnych linijek tekstu, wciąż stali w tym samym miejscu, westchnęłam i zapytałam:
- Czego chcecie?
- Pogadać - odpowiedział jeden z nich.
- Nie mamy o czym.
- A właśnie że mamy.
       Przerwałam pisanie. Odłorzyłam pióro i pergamin i podniosłam oczy na Lunatyka i Glizdogona.
- Więc mów.
       Moje słowa, chyba ich zaskoczyły. Nie zdziwiłam się na to zbytnio. Przez ostatni tydzień, nawet się do nich nie odezwałam. w końcu jednak powiedział:
- Lily. Chcę, żebyś wiedziała, że my dwaj nie byliśmy w tą sprawę zamieszani. Nie wiedzieliśmy co oni planują - powiedział Remus.
       Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi.
- Ok, ok. Przyznaję. To ja przygotowałem dla Jamesa eliksir wielosokowy, ale nie miałem pojęcia, że planuje zniszczyć lochy. Myślałem, że zrobi jakiś niewielki żarcik w twoim imieniu, a nie kawał na skalę szkolną.
- Dlaczego mam ci uwierzyć?
- Ponieważ ja wiem, że mówi prawdę - Powiedział Glizdek. - On naprawdę nie wiedział co chłopaki planowali. Żaden z nas nie wiedział. Proszę cię Lily. Jesteś naszą przyjaciółką. Wybacz nam.
       Widziałam na ich twarzach błagalne miny i... poddałam się. Wiedziałam, że mówią prawdę i nie potrafiłam się na nich gniewać. Westchnęłam i powiedziałam:
- Przeprosiny przyjęte.
       Przez chwilę, obaj się nie poruszyli, chyba z szoku jaki u nich wywołałam, jednak już po chwili mnie ściskali, szczęśliwi, że już nie jestem na nich obrażona.
       Potem usiedli obok mnie na kanapie. Peter wyjął z kieszeni ciasta i zaczął je jeść, a Lunatyk wskazywał mi dobre fragmenty z książki do wypracowania, dzięki czemu skończyłam je dużo szybciej. Po kilku chwilach do PW zeszły dziewczyny, a widząc, że gadam już z 2/4 Huncwotów dołączyły do naszej dyskusji.
       W pewnym momencie, zobaczyłam, jak Ann rzuca ukradkowe spojrzenia Remusowi i zauważyłam, że on robi to samo. Uśmiechnęłam się do siebie i zagadnęłam:
- Hej, Lunio. Myślę, że powinieneś wiedzieć coś o naszej Ann.
       Chłopak spojrzał na mnie z ciekawością, natomiast Lorens rzuciła mi zza jego pleców mordercze spojrzenie, którym nie przejęłam się ani trochę.
- Bo widzisz. Musisz wiedzieć, że ona jest w tobie po uszy za...
       Zanim zdążyłam dokończyć zdanie, oberwałam w twarz poduszką. Otrząsnęłam się a potem powiedziałam:
- A więc, to tak się bawimy co?
       Po tych słowach rzuciłam poduchą w Ann, która, jednak, w ostatniej chwili zdążyła uchylić się przed ciosem i przedmiot trafił Dor. Po chwili rozpętała się wielka poduszkowa bitwa i po paru minutach pierze latało po całym PW. Śmiałam się serdecznie wraz z moimi przyjaciółmi, kiedy nagle spojrzałam na zegarek. Była 16:50. Szybko zerwałam się na równe nogi i oczyściłam swoje ubranie z białego puchu. Za dziesięć minut miałam być u Hagrida, więc musiałam się pospieszyć. Pozostali również spojrzeli na zegarek i równie szybko jak ja doprowadzili się do porządku. Mieli dziesięć minut do wyjścia do Hogsmede.
       Miałam już wyjść z PW, kiedy przypomniałam sobie, że nie wzięłam kurtki, a na dworze, może być chłodno. Przywołałam więc swoją kurtkę  z pokoju, a kiedy ją zakładałam, zobaczyłam stojącego na schodach do dormitorium Jamesa. Miał nieodgadnioną minę i patrzył prosto na mnie. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały, jednak mój wzrok długo na nim nie spoczął. Całkowicie go ignorując, machnęłam ręką na porzegnanie w kierunku dziewczyn, Remusa i Petera, po czym wyszłam na korytarz.

                                                                                 ***

       Szłam przez błonia w kierunku chatki Hagrida. Sam gajowy czekał już na nią z torbą przewieszoną przez ramię.
- Cześć Hagridzie!
- Witaj Lily. To co, gotowa?
- A na co? - zapytałam zaciekawiona.
- No cóż. Dzisiaj w ramach szlabanu pójdziesz ze mną do Zakazanego Lasu.
- Po co?
- Ostatnio coś atakuje tutaj dość często różne magiczne stworzenia. Musimy dowiedzieć się co to za stwór, a później powiadomić Dumbledora.
       Skinęłam głową na znak, że rozumiem jakie zadanie mam do wykonania.
- Masz swoją różdżkę? - zapytał gajowy.
- Tak.
- Dobra w takim razie ruszamy - powiedział, po czym poprowadził mnie w kierunku lasu.
       Szliśmy różnymi ścieżkami, przez parę kilometrów, jednak nie znaleźliśmy żadnego tropu, który mógłby nas naprowadzić na rozwiązanie zagadki. W pewnym momencie zapytałam:
- Hagridzie. Jakie dokładnie stworzenia zabija ten potwór?
- Różne Lily, różne. Od początku roku. Zniknęły z naszego stada dwa testrale, które później znalazłem zakatrupione. Widziałem też pozostałości kilku jednorożcy i żadnych śladów walki. Cokolwiek tu grasuje, jest bardzo niebezpieczne i musimy się tego pozbyć.
       Skinęłam głową, rozumiejąc jakie zagrożenie może czyhać na naszej drodze, szliśmy chyba przez godzinę, albo i dłużej. Zaczęło się robić coraz ciemniej, więc gajowy zapalił lampę którą przezornie ze sobą zabrał, ja natomiast użyłam zaklęcia Lumos i moja różdżka zaczęła lśnić własnym światłem.
       Nagle usłyszałam niedaleko cichy, przeraźliwy pisk. Zaniepokojona spojrzałam na Hagrida. Spojrzał na mnie i skinął głową, potwierdzając że też to słyszał. Poszliśmy szybko w tamtym kierunku i znaleźliśmy się na krańcu niewielkiej polanki. Niedaleko nas leżał w gnieździe mały jednorożec i wpatrywał się ze strachem w niebo. Skierowałam swój wzrok w tym samym kierunku i zamarłam. Na niebie zawisł potężny smok i wpatrywał się w maleństwo z głodem w oczach. Przez chwilę wisiał nieruchomo w powietrzu, jednak już po chwili zanurkował z zamiarem pożywienia się młodym stworzeniem.
       Niewiele myśląc natychmiast rzuciłam się w tamtym kierunku. Usłyszałam za sobą głos Hagrida:
- Lily! Nie!
       Ale go nie słuchałam. Podbiegłam do jednorożca i stanęłam przed nim w ochronnym geście. Smok zdziwił się na mój widok i z powrotem wzbił się w niebo odwlekając atak. Odwróciłam się do maleństwa i pomogłam mu wstać. Kiedy już stworzonko stało na własnych nogach olbrzymi gad znów zaatakował. Odwróciłam twarz znów w kierunku jednorożca i powiedziałam do niego:
- Uciekaj! Natychmiast!
       Maleństwo skinęło lekko główką i odbiegło truchtem w las, a ja odwróciłam się w kierunku nadlatującego smoka. Jednak zrobiłam to o kilka sekund za późno. Kiedy tylko, zwróciłam się twarzą do skrzydlatego stwora poczułam jak potężny szpon rozrywa moje ciało. Jęknęłam i upadłam na ziemię. Gdzieś niedaleko usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię, jednak ten dźwięk został szybko zagłuszony przez triumfujący ryk smoka.
       Ból był nie do zniesienia i przeszywał całe moje ciało. Nie byłam w stanie dłużej go znieść. Powoli zamknęłam powieki, jednak zanim to zrobiłam zobaczyłam jak latającego gada dosięga kilka jasnych promieni. Smok wściekle rykną, po czym odleciał, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Uratowałam jednorożca. Możliwe, że przypłaciłam to życiem, ale najważniejsze było to, że ten malec był bezpieczny. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w nicość.


                                                                                 ***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego


       Siedziałem w gabinecie McGonagall przepisując jakieś mega ważne dokumenty i strasznie się przy tym nudząc. Spojrzałem na zegarek. Była już prawie 19. Westchnąłem i zacząłem wspominać dzisiejsze popołudnie. To jak zobaczyłem śmiejącą się Lilkę. Widziałem, ją szczęśliwą po raz pierwszy od tygodnia. Przebaczyła Lunatykowi i Glizdogonowi. Może przebaczy też mnie i Syriuszowi, jeśli ją ładnie przeprosimy? Tak miło byłoby znów zobaczyć jej uśmiech skierowany w moją stronę.
       Rozmyślania przerwało mu głośne pukanie. Zanim jeszcze McGonagall zdąrzyła krzyknąć 'proszę' drzwi szeroko się otworzyły i stanął w nich Hagrid. Był spocony i ciężko dyszał. Musiał się bardzo spieszyć. Kiedy tylko zaczerpną tchu powiedział:
- Pani Psor! Mamy problem!
- Cóż to za problem Hagridzie?
- Wiem już co zabija magiczne stworzenia w Zakazanym Lesie! To smok Pani Psor! SMOK!!!
       Profesorka transmutacji wydawała się być bardzo zaniepokojona.
- To bardzo zła wiadomość. Musimy natychmiast zawiadomić Dumbledora i ...
- Ale to nie są najgorsze wieści - przerwał jej gajowy.
- Jak to nie? Co mogło się stać jeszcze gorszego? - zapytała i nagle zbladła, jakby już znała odpowiedź i wcale nie miała ochoty jej usłyszeć.
       Jednak Hagrid i tak jej odpowiedział.
- Smok zaatakował uczennicę.
       Zamarłem. Trybiki mojego mózgu były bardzo ociężałe, po nudnej pracy, jednak teraz działały na najwyższych obrotach. Po jakiejś sekundzie czy dwóch, które ciągnęły się w nieskończoność, zrozumiałem jednak co miał na myśli Hagrid.
LILY

Koniec psot


-------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba. Jak już pewnie zauwarzyliście jest całkiem długi. Proszę piszcie, jakie macie po tym rozdziale wrażenie, to dla mnie bardzo ważne. Na najbliższych kilka rozdziałów mam przewidziany sporo emocji. Oby się wam spodobało.

3 komentarze:

  1. Bardzo dziękuje Tobie za dedykację. Rozdział jak zwykle wspaniały, ale jedno mnie zastanawia ... jak mogłaś przerwać w takim momencie ?! Jestem bardzo ciekawa co zrobi James, bo w końcu to porywczy chłopak, a Lilka to miłość jego życia. Musze przyznać, że wątek, jeśli można tak to nazwać, ze smokiem jest zaskakująco interesujący. Jedyne co teraz mogę zrobić to czekać na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. No James głupku biegnij tam! Ja biegnę tyle,że do następnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny rozdział. Mam nadzieję, że Lilce nic nie będzie. Ile ona musi się nacierpieć...

    OdpowiedzUsuń