29.12.2014

Rozdział 38 - Nie wszystko jest tym, na co wygląda

       Powoli odzyskiwałam przytomność. W głowie mi huczało, a szczęka piekła bólem. Powoli i ostrożnie otworzyłam oczy. Było ciemno. Nie widziałam niemal niczego. Poza jednym. Kilka metrów dalej płonęło niewielkie ognisko. Spróbowałam wstać, jednak nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę się poruszyć. Byłam przywiązana do słupka w pozycji siedzącej ze zgiętymi w kolanach nogami i rękami związanymi za plecami. Spróbowałam się poruszyć i wyrwać z tej pułapki, jednak gdy tylko poruszyłam głową, poczułam nagły ból. Jęknęłam głośno.
       W tej samej chwili przy ognisku coś się poruszyło. Spojrzałam w tamtą stronę. Niewiele widziałam. Oczy miałam przysłonięte mgłą, a mózg nie przetwarzał poprawnie informacji. Byłam jednak w stanie dostrzec, jak jakiś cień się podnosi i zmierza w moim kierunku. Dopiero gdy był z pięć metrów ode mnie zorientowałam się kto to był. Moje obolałe mięśnie napięły się gwałtownie, jednak po chwili ponownie zwiotczały. Niewyobrażalny ból przeszywał całe moje ciało.
       Postać zbliżyła się do mnie powoli. Uklękła i przystawiła swoją twarz do mojej, tak, że nasze nosy niemal się ze sobą stykały. Złapał mnie za podbródek i zmusił, bym spojrzał mu w oczy. W te piękne orzechowe oczy przesycone w tej chwili nienawiścią:
- No, no. Musze przyznać, że ładniutka z ciebie sztuka. Gdybyś nie była wybranką z przepowiedni, wziąłbym cię do mojego haremu i zostałabyś moją kochanką. Jednak w zaistniałej sytuacji niczego takiego uczynić nie mogę.
- O czym... O czym ty mówisz? - zapytałam drżącym głosem.
- O tym, że czeka cię śmierć - odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się okrutny uśmiech. - Najpierw jednak czekają cię tortury. Jestem jak wilk, a ty jesteś łanią. Wilki bawią się swoimi ofiarami. Ja też tak zrobię. Tortury będą trwać tak długo, aż w końcu będziesz błagała o śmierć.
- James! Dlaczego mi to robisz!? - zapytałam z rozpaczą.
- Aleś ty głupia - powiedział z pogardą. - Nie nazywam się James. Jestem Edmund i jestem głównym strażnikiem królowej Serafiny.
       Byłam zszokowana. To nie był James. Z mojego serca spadła część ciężaru. To nie James, nie James. Widocznie Edmund był podobny do Pottera, podobnie jak Erik do Blacka. Poczułam jak węzeł w moim brzuchu się rozluźnia. Odetchnęłam z ulgą.
       Moja radość nie trwała jednak długo. Nagle tuż przede mną znów pojawił się ten facet. Nawet nie zorientowałam się kiedy odszedł. Na jego ustach czaił się niebezpieczny uśmiech.
- Teraz się zabawimy - powiedział głosem, od którego przeszły mnie ciarki.
       Uklęknął obok mnie i przyjrzał się uważnie mojej twarzy.
- Śliczną masz tą twarzyczkę. Wręcz za śliczną bym powiedział.
       Mówiąc to, wyjął z kieszeni nóż. Zadrżałam na widok srebrnego ostrza.
- Nie bój się - powiedział przykładając ostrą krawędź do mojego policzka.
       Poczułam pieczenie, a potem z rany popłynęła mi strużka krwi.
- Teraz lepiej - stwierdził Edmund. - Ale wciąż jesteś za ładna. Serafina nie obrazi się, gdy cię trochę oszpecę.
       Po tych słowach przeciął ostrzem moje czoło. Po chwili poczułam jak po twarzy spływa mi krew. Dalej nie było lepiej ciął mnie bezustannie. Udo, brzuch, bok, ręka, łydka, ramię, a nawet pierś. Czułam przeszywający ból ze wszystkich stron. Nie wydałam z siebie jednak żadnego dźwięku, nawet najcichszego pisku. Zaciskałam tylko warki, by milczeć.
       Chłopak przyjrzał mi się uważnie, a ja nie mogłam odpędzić od siebie myśli, iż to James robi mi krzywdę, za wszystkie odmowy, których mu udzieliłam.
Lilka! Rogacz by ci tego nigdy nie zrobił.
Skąd wiesz? Skąd możesz mieć pewność, że mnie nie nienawidzi, za wszystko co mu zrobiłam.
Lily, on cię kocha.
Nieprawda. Na pewno mnie nienawidzi. Też bym siebie nienawidziła po czymś takim.
Lily, proszę. Uspokój się, weź trzy głębokie wdechy.
Łatwo ci mówić. To nie ciebie tną nożem.
Ech, Lily, Lily. Przecież ja jestem tobą. Jeśli tną ciebie to tną i mnie.
Eeeee... Faktycznie. Nie pomyślałam o tym.
Widzisz? Zaczynasz tracić nad sobą panowanie. Mówię ci. Uspokój się.
Ale... Ale... Ale on wygląda jak James. Ciągle mam wrażenie, że to on.
Liluś. To nie jest on.To jakiś kretyn Edmund, który ma cię zabić na polecenie Serafiny.
To też prawda. Ale skąd możesz wiedzieć, że Rogacz nie zrobiłby tego samego?
Oj Lily, ty mnie chyba jednak nie słuchasz. Mówiłam ci już, że on cię...
NIE! Zamknij się! Nie wiesz tego. Nic o tym nie wiesz.
Ale Lilka...
NIE! Proszę, nie odzywaj się już. Tak bardzo cię proszę. Nie dawaj mi złudnej nadziei.
Doskonale wiesz, że cię kocha. I ty także kochasz jego. Dlaczego przed tym uciekasz?
Nie uciekam. Po prostu ani ja go nie kocham, ani on mnie.
Lils... Dlaczego tak bardzo boisz się w to uwierzyć?
Co? Nie ja się wcale nie boję.
Boisz się. Widzę to. Obawiasz się, że będziesz tylko zabawką, że rzuci cię przy pierwszej lepszej okazji, jak tylko dostanie to czego chce. Ale przypomnij sobie ile razy był z tobą, kiedy nie musiało go tam być. Dobrze wiesz, że cię kocha.
Niczego już nie wiem...
Liluś...
Nie, wiem jedno. Te tortury... Przepraszam, ale wciąż widzę Jamesa. Słyszę go i czuję jego zapach. A to wszystko jest przemieszane z moją krwią. I ten ból. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam.
       Po moich policzkach popłynęły łzy. Tuż przed sobą dostrzegłam twarz chłopaka.
- No, no, no. Wiedzę, że jesteś całkiem silna. Kto by przypuszczał, że taka mała istotka wytrzyma tak wielki ból. Może w takim razie podniesiemy poprzeczkę, co ty na to?
       Nic nie powiedziałam. Wpatrywałam się tylko pustym wzrokiem w przestrzeń. Brązowooki odszedł na chwilę, a ja odetchnęłam z ulgą ciesząc się, że choć na chwilę przestał mi zadawać nowe cierpienia. Kiedy jednak wrócił doszłam do wniosku, że chyba lepiej by było, gdyby jednak dalej mnie ciął. W ręce trzymał rozpalony do czerwoności w ogniu nóż. Z przerażeniem popatrzyłam na ostrze, w wyniku czego Edmund tylko się uśmiechnął.
- Widzę, że się boisz - syknął mi do ucha. - Mam nadzieję, że może teraz będę miał okazję posłuchać twojego głosiku. To naprawdę będzie dla mnie sama przyjemność.
       W chwili, gdy to mówił, przyłożył gorące ostrze do mojego brzucha. Zacisnęłam zęby, ale ból był okropny, nie do wytrzymania. Czułam jak rozpalony nóż z łatwością przecina skórę paląc ją przy okazji ogniem. Skrzywiłam się, zamknęłam oczy, ale w końcu nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć.

***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       Szedłem właśnie jednym z korytarzy, gdy nagle gdzieś po drugiej stronie zamku usłyszałem przeraźliwy krzyk. Włoski stanęły mi na karku. Zatrzymałem się gwałtownie i na chwilę przestałem oddychać. Miałem wrażenie jakbym znał ten krzyk. I nagle zrozumiałem. Lily.
       Biegłem, zanim zdążyłem jeszcze o tym pomyśleć. O-o. Zapomniałem zawołać Syriusza. Trudno. może się domyśli. Szybko więc podążałem przed siebie, a dźwięk wciąż się ku mnie przybliżał. Wybiegłem zza zakrętu i nagle nastała cisza. Ze zdziwienia, aż zamarłem, ledwo unikając przy tym upadku na podłogę. Rozejrzałem się dookoła. Gdzie ona mogła być? W chwili gdy się nad tym zastanawiałem wrzask się ponowił.
       Szybko ruszyłem przed siebie. Krzyk dobiegał z coraz bliższej odległości. Ponownie skręciłem, a potem jeszcze raz i kolejny. Byłem coraz bliżej. Właśnie wtedy dobiegłem do niewielkiego patio. To co zobaczyłem sprawiło, że zamarłem w pół kroku. Na środku niewielkiego trawiastego placu, stał wbity w ziemię pal. Była do niego przywiązana Lily. Kawałek dalej, koło ogniska, stał mężczyzna w czarnym płaszczu. Widziałem jak przez chwilę czymś się zajmował, a potem podszedł do Evansówny. Ich twarze się zbliżyły, a w moich żyłach zagotowała się krew.
Uspokój się James.
Jak mam się niby uspokoić, skoro on wyraźnie ma jakieś plany wobec niej.
Uspokój się. Pomyśl. Wiem, że rzadko myślisz, ale w tej chwili rozum by się przydał.
Ktoś mnie wołał?
Och, no nie. Trzeci głos? Dwa to jeszcze przeżyję, ale trzy to już tłum. Zmiataj stąd. Poradzimy sobie bez ciebie.
Co ty zrobiłeś? On mógł nam pomóc.
Jeszcze czego. Nie będę prosił o pomoc rozumu. Taki palant w ogóle nie powinien mieć prawa głosu.
I kto to mówi.
Ty też bądź cicho.
Ale ja ci tylko próbuję po...
Pomóc. Tak wiem, ale ja tego nie potrzebuję. Zmiataj stąd.
Skoro chcesz...
       Nareszcie. Ech... Ile można. Nie potrzebuje żadnych głupich głosów by móc podejmować samodzielne i odpowiednie decyzje.
       W pewnym momencie przypomniałem sobie co ja tutaj tak właściwie robię i przekląłem się w myślach. Głosy w głowie to nie jest w tej chwili mój największy problem. Spojrzałem ponownie na patio i zmrużyłem oczy. Mężczyzny nigdzie nie było. W panice rozejrzałem się wokół. Nigdzie go tu nie było. Nie słyszałem też jego kroków. Ponownie przeniosłem wzrok na plac. Gdy uważniej się przyjrzałem, w cieniu dostrzegłem zakapturzoną postać. Nagle chłopak się poruszył i ruszył w kierunku wyjścia. Co gorsze, zorientowałem się, że jest to wyście, najbliższe mnie. Na chwilę spanikowałem, ale już po sekundzie doprowadziłem się do porządku. Przecież miałem ze sobą pelerynę. Szybko ją na siebie narzuciłem. W ostatniej chwili. Kilka sekund potem, postać weszła do budynku i przeszła korytarzem obok mnie. Niczego jednak nie zauważyła. Na szczęście.
       Kiedy tylko kroki ucichły daleko na korytarzu, zerwałem się z podłogi i pobiegłem do drzwi prowadzących na patio, starając się przy tym zachowywać jak najciszej. Szybko przeszedłem przez próg, ściągając przy okazji z pleców pelerynę i pobiegłem do słupa, przy którym siedziała z podkulonymi nogami Lily. Kiedy byłem już metr od niej, zatrzymałem się gwałtownie, przez co wpadłem dodatkowo w poślizg i upadłem tyłkiem na ziemię. Nie byłem jednak w stanie wstać. Wpatrywałem się w dziewczynę zdziwionym, zszokowanym spojrzeniem.
       Siedziała bez ruchu. W talii przepasany miała sznur, który nie pozwalał jej się poruszyć. Oczy miała zamknięte, szczęki zaciśnięte. Na policzkach widniały ślady łez. Ale największe przerażenie budziły jej rany. Kilka cięć nożem na twarzy i nogach. Najgorzej prezentowały się ręce i brzuch. Zwykłe nacięcia były jedno obok drugiego, mocno naciągając skórę, która próbowała się zasklepić, by zatamować krwawienie. Jednak obok tych ran znajdowały się inne, jeszcze gorsze. Te były głębsze, a skóra wokół była zwęglona. Zdałem sobie sprawę z tego, że chłopak musiał używać gorącego ostrza. Po całym ciele dziewczyny spływały stróżki krwi.
       Poczułem jak krew zawrzała mi w żyłach z gniewu. Upadłem na kolana obok Lilki i delikatnie pogładziłem ją po policzku. Po chwili moja ręka ześlizgnęła się na jej ramię. Poczułem, jak drży pod moim dotykiem. Zadygotałem z wściekłości. Ten, kto zrobił jej coś takiego, jeszcze pożałuje. Ale nie teraz. W tej chwili najważniejsze było bezpieczeństwo Evans.
       Spojrzałem na nią i cała złość nagle ze mnie uleciała. Popatrzyłem na nią z bólem i współczuciem. Serce ścisnęło mi się z nerwów. Popatrzyłem na wciąż cieknące jej po skórze stróżki krwi. Miałem nadzieję, że nie wykrwawi się, zanim uda mi się jej pomóc. Nagle poczułem paniczny lęk. Tak, ja James Potter, bałem się. Bałem się, że mógłbym ją stracić.
       Spojrzałem na twarz Lily. Dziewczyna wyglądała, jakby była pogrążona w głębokim, acz niekoniecznie przyjemnym śnie. Oddychała ciężko, ze świstem, który dobiegał z jej zalanych krwią ust. W pierwszej kolejności musiałem jej pomóc. Chwyciłem w dłoń różdżkę, po czym za pomocą zaklęcia przeciąłem sznury na jej nadgarstkach oraz te, które oplatały ją w talii. Przez chwilę nie reagowała. Jednak po kilku sekundach przyciągnęła ręce do piersi i roztarła dłonie. Ukucnąłem naprzeciw niej i dotknąłem delikatnie jej ramienia.
- Już wszystko ok Lily - wyszeptałam.
       Właśnie wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałem. Lilka gwałtownie podniosła głowę. Spojrzałem w jej oczy i ze zdziwieniem dostrzegłem w nich nienawiść i chęć zemsty. Zanim zdarzyłem zorientować się, co się dzieje, oberwałem z pięści w podbródek i głowa odleciała mi do tyłu. Usłyszałem nagły ruch i znów oberwałem z pieści, tym razem w policzek. Po chwili usłyszałem oddalające się szybko kroki. Co jest grane?

Koniec psot...


***

       Wybiegłam z patio najszybciej jak tylko mogłam. Idiota. Myślał, że ponownie nabiorę się na tą sztuczkę z udawaniem Jamesa? Niedoczekanie jego. Kretyn. Powinien był wiedzieć, że jak mnie uwolni to sam oberwie. Uśmiechnęłam się wrednie pod nosem, wspominając cios, który mu zadałam. To było całkiem niezłe uderzenie.
       Biegłam przed siebie korytarzem mając nadzieję, że już niedługo znajdę wyjście. Nie miałam już sił. Czułam, jak krew spływa mi po ciele. Żadna przyjemność. No i ten piekielny ból. Nie! Nie mogę o tym myśleć! Jak będę to robić, to będzie tylko gorzej.
       Wzięłam się w garść. Mimo, że ledwo mogłam znieść cierpienie, adrenalina napędzała mój bieg. Musiałam uciec. Wiedziałam, że tylko wtedy będę bezpieczna.
       Biegłam ciemnym korytarzem. Odgłos moich kroków odbijał się echem od ścian. Nagle zawtórował mu inny dźwięk. Zatrzymałam się raptownie i spięłam mięśnie gotowa do walki, jednak gdy tylko to zrobiłam, ledwo powstrzymałam się od krzyku. Mięśnie paliły mnie żywym ogniem. Resztkami sił utrzymałam się na nogach. Wcisnęłam się w ciemny kąt, po czym zaczęłam się rozglądać za osobą, której kroki wciąż słyszałam i to w dodatku coraz bliżej.
       Minęło kilka minut i naprawdę powoli zaczęło brakować mi sił. Oparłam się bezwładnie o ścianę i oddychałam ciężko. Byłam świadoma tego, że mogłabym uleczyć te rany dzięki darowi jednorożców, jednak byłam tak wyczerpana, że wysiłek podobnego kalibru z pewnością by mnie zabił.
       W końcu zza zakrętu wyszła pewna postać. Przyjrzałam jej się uważniej, po czym odetchnęłam z ulgą, choć całkowite napięcie mnie nie opuściło. Korytarzem szedł chłopak, którego poznałam jakiś czas temu. Zebrałam odrobinę energii i krzyknęłam wystarczająco głośno, by mógł mnie usłyszeć:
- Erik!
       Chłopak natychmiast się zatrzymał i uważnie rozejrzał się po korytarzu. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Natychmiast do mnie podszedł, po czym otaksował mnie szybkim spojrzeniem, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie.
- Ruda. Co się stało?
- To wszystko przez Edmunda. On mi to zrobił. Ale nie martw się. Myślę, że zdążymy uciec. Dopiero co udało mi się uwolnić i go ogłuszy... - zamknęłam się w pół słowa.
       Coś w wypowiedzi chłopaka wydawało mi się nie pasować do Erika, ale... Ale... Co to mogło być? Nagle mnie olśniło i spojrzałam zdumiona na czarnowłosego. Zebrałam się w sobie i w końcu zapytałam:
- Syriusz?
- A niby kto inny Ruda?
- Syriusz! - krzyknęłam uradowana i przytuliłam go.
       Napięcie na chwilę mnie opuściło i poczułam spokój. Nie trwało to jednak długo, gdyż nagle do głowy przyszła mi pewna, bardzo niepokojąca myśl.
- Syriusz. Czy był z tobą James?
- Owszem. Rozdzieliliśmy się i poszliśmy cię szukać.
- O nie... Nie - zaczęłam mamrotać pod nosem.
- Co nie Ruda? Co się dzieje? - zapytał Black potrząsając mnie za ramiona.
       Spojrzałam na niego z lękiem w oczach. Musiał to chyba zauważyć, bo nagle przestał mną potrząsać i zamarł w bezruchu.
- James... - wyszeptałam, a potem poczułam jak nogi się pode mną uginają i odpłynęłam w nicość.

***

       Kiedy się obudziłam był wczesny ranek. Słońce powoli przeświecało przez zasłony w pokoju. Zaraz... Jakie zasłony?
       Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu, w którym przebywałam. Był to niewielki pokój na poddaszu z jednym dużym oknem, przez które wpadała mas światła. Zamrugałam kilkakrotnie zastanawiając się, czy przypadkiem nie śnię. Nie spałam. Postanowiłam wstać z łóżka, jednak gdy tylko odrzuciłam kołdrę na bok, zamarłam. Niemal całe ciało miałam w bandarzach. Ręce, nogi, brzuch. Nawet głowę miałam opatrzoną. Potarłam czoło palcami ze zmęczenia. Miałam już dość. Tego dnia, tego miejsca. Po prostu wszystkiego. Obiecałam jednak, że pomogę. Teraz nie mogłam się wycofać.
       Westchnęłam, po czym spuściłam nogi za krawędź łóżka. Przez chwilę siedziałam tak zastanawiając się, czy nogi zdołają udźwignąć mój ciężar. W końcu jednak to siedzenie i rozmyślanie mi się znudziło, więc odważyłam się podnieść. Z ulgą stwierdziłam, że nie mam wielkich problemów ani ze staniem ani z chodzeniem. Ale z bieganiem mogło być różnie.
       Ubrałam się i umyłam. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Oczy miałam lekko podkrążone, skórę szarawą i zmatowiałą. No i jeszcze te wszystkie rany. Ech... No, ale chyba nic na to nie poradzę. Chyba, że...
       Zaczęłam pocierać bliznę na nadgarstku, po czym przyłożyłam rękę do twarzy. Uleczyłam wszystkie zadrapania i rany włączając w to ślad na czole. Nie byłam pewna, czy dzięki mojemu darowi pozbędę się worów pod oczami i brzydkiego koloru skóry, ale zawsze było warto spróbować. Skupiłam się na kilka minut, po czym ponownie spojrzałam w lustro. Rozdziawiłam aż usta ze zdziwienia. Moja skóra była czysta i zdrowa, a oczy lśniły radosnym blaskiem. Odetchnęłam z ulgą. Musiałam zapamiętać, że swojego daru mogę używać również w taki sposób. To mogło okazać się całkiem przydatne.
        W końcu postanowiłam wyjść z pokoju. Nie wiedziałam, co stało się po tym jak spotkałam Syriusza, a byłam tego bardzo ciekawa. Po cichu otworzyłam drzwi na korytarz i wyszłam na zewnątrz, po czym pokierowałam się prosto ku schodom. Moje nadejście obwieściło głośne skrzypienie stopni. Trzy osoby siedzące na dole w salone zadarły głowy do góry i wpatrywały się we mnie w osłupieniu.
- Coś się stało? - zapytałam, kiedy zeszłam, a chłopcy wciąż mi się przyglądali.
- Wyglądasz... Dużo ładniej... Znaczy, chciałem powiedzieć zdrowiej... Dużo zdrowiej niż wczoraj - jąkał się czarnowłosy.
- Przepraszam za głupie pytanie, ale ty jesteś Erik, prawda? - chciałam się upewnić.
       Taki właśnie był problem, gdy dwie identyczne osoby siedziały obok siebie i nie można ich było rozróżnić po niczym. Ech... Ja nie chcę mieć w przyszłości bliźniaków, żeby to było jasne.
- Tak. Ja jestem Erik - odpowiedział chłopak, który odzywał się chwilę wcześniej.
       Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, po czym mój wzrok spoczął na dwóch pozostałych osobach. Obaj wstali, po czym Syriusz mnie uściskał.
- Dobrze cię widzieć całą Ruda - wyszeptał mi do ucha.
- Dziękuję, że mnie uratowałeś - odpowiedziałam.
       Skinął głową na znak, że to nie było nic wielkiego. Jednak dla mnie, to wiele znaczyło. Bardzo możliwe, że uratował mi życie.
       Po chwili odsunęliśmy się od siebie i stanęłam twarzą w twarz z brązowookim okularnikiem. Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę w milczeniu, po czym rzuciłam mu się na szyję i mocno go przytuliłam. Chłopak objął mnie w talii i również przytrzymał mocno przy sobie. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy, ale szybko je otarłam. Tak bardzo cieszyłam się, że tutaj był. Czułam radość na myśl, że mnie nie zostawił. Przyszedł mnie uratować. W tej właśnie chwili przypomniałam sobie o jednej rzeczy. Natychmiast odsunęłam się od szukającego i ujęłam jego twarz w dłonie. Uniosłam jego głowę lekko do góry i przyjrzałam się siniakowi na podbródku.
       Puściłam chłopaka zakłopotana:
- Przepraszam za to - odparałam i poczułam jak na policzkach pojawiają mi się rumieńce zakłopotania. - Ale myślałam, że jesteś...
- Edmundem - dokończył za mnie, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Tak wiem. Erik już nam wszystko opowiedział.
- Tak czy inaczej... Przepraszam.
- Nic się nie stało - odpowiedział z uśmiechem. - A teraz siadaj. Musimy omówić taktykę pokonania Serafiny.
- MY? - zapytałam zdziwiona.
- No jasne. Chyba nie myślałaś, że zostawimy cię z tym samą Ruda - odpowiedział Syriusz z uśmiechem.
       Spojrzałam najpierw na niego, a potem na kiwającego głową, na potwierdzenie, Jamesa i poczułam jak zalewa mnie fala ciepła. Uśmiechnęłam się do nich z wdzięcznością i powiedziałam:
- Dziękuję wam.

***

       Skradałam się z chłopakami przez pole dzielące wioskę od zamku. Nie było to łatwe, ale nie radziliśmy sobie najgorzej. Powiem inaczej. Nie radzilibyśmy sobie najgorzej, gdyby nie to, że James i Syriusz wciąż gadali. Może i niezbyt głośno, ale i tak doprowadzali mnie do białej gorączki. W końcu odwróciłam się i trzepnęłam okularnika po głowie.
- Ej! Za co to!?
- Za niewinność, wiesz.
- No raczej.
- To był sarkazm geniuszu.
- Ej! Nie obrażaj geniuszy - mruknął Syriusz, za co oberwał od Pottera w brzuch.
       Zaczęli się dziugać i uderzać. Narobili tyle zamieszania, że pojawił się przy nas Erik.
- Zamknijcie się, bo jeszcze wszystko zepsujecie! - warknął na nich, po czym zwrócił się do mnie. - Lily! Miałaś ich pilnować.
       Spojrzałam na niego spode łba po czym odpowiedziałam:
- Sam weź ich pilnuj. Są jak małe dzieci. Nieznośnie rozrabiaki nie do uciszenia.
- Ej! Kogo nazywasz dziećmi. My pseciez jestesmy duzi mamusiu - odpowiedział Syriusz głosem niemowlęcia.
       Tylko karcący wzrok powstrzymał mnie od parsknięcia śmiechem na głos. Musiałam zatkać usta dłonią, by nie wybuchnąć.
- Zamknijcie się, bo serio nic nie wyjdzie z tego planu.
       Ech... Miałam już dość. Ten plan na serio był słaby, a przy naszym nieodpowiednim zachowaniu wyglądało na to, że nie miał prawa się powieść.
       Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Raptownie się zatrzymałam, przez co chłopaki na mnie powpadali. Zaczęli coś do mnie szeptać, ale przestałam ich słyszeć. Właśnie rozważałam powiem bardzo głupi i nieodpowiedzialny pomysł. W końcu jednak doszłam do wniosku, że ma większe szanse powodzenia, niż ten wymyślony przez Erika i Steve'a. No i nie mogłam pozwolić, by ludziom tutaj stała się krzywda. Musiałam to zrobić. Piekielnie się bałam, ale jednak... To był mój obowiązek. Nabrałam głęboko powietrza w płuca, po czym wypuściłam je ze świstem. No trudno. Raz się żyje. Chyba jestem jakaś głupia, że to robię. Ale... No dobra raz kozie śmierć.
       Wstałam z klęczek. Chłopcy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, po czym Steve, który szedł na końcu naszej grupki zapytał:
- Lily, co ty robisz?
- Życzcie mi szczęścia powiedziałam do nich, po czym wyszłam z cienia, w którym byłam i krzyknęłam w stronę zamku:
- Serafino! Chciałaś mnie zabić!? Proszę bardzo, teraz masz okazję.
- Lily, co ty robisz? - usłyszałam dochodzący z krzaków syk Erika.
       Zignorowałam go jednak i kontynuowałam.
- Proszę bardzo Serafino. Jestem i czekam! Ale chcę z tobą walczyć! Daj mi taką możliwość a więcej, ani ja ani nikt inny nie skieruje się przeciw tobie. Daj mi szansę stoczenie z tobą sprawiedliwego pojedynku. Jeśli zginę, nie będziesz się już musiała przejmować buntownikami. Podporządkują ci się. Przystań na moją propozycję. Nie masz nic do stracenia.
       Przez chwilę panowała całkowita cisza. Rozejrzałam się wokół, a potem spojrzałam na mury. Niczego nie dostrzegłam. Miałam właśnie uciec ponownie za drzewa, gdy nagle otoczyło mnie zewsząd jaskrawe światło. Zasłoniłam oczy ręką, gdyż jasność mnie oślepiała. Usłyszałam dobiegające z pobliska głosy przyjaciół, wykrzykujących moje imię. Nie mogłam jednak im odpowiedzieć. Coś ścisnęło mnie w gardle. Miałam dziwne wrażenie, że nie wyjdę z tego cało.

***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       Kiedy zobaczyłem, jak Lilka zostaje zamknięta w świetlanej bańce, która powoli pokierowała się ku zamkowi Serafiny, strach ścisnął mnie w gardle. Nie mogłem wykrztusić z siebie nawet słowa. Wpatrywałem się oniemiały w oddalającą kię kulę światła.
       Czy ona naprawdę to zrobiła? Ale... Dlaczego? Dlaczego to zrobiła? Czekała ją przecież teraz niechybna śmierć. Ta myśl mnie ocuciła. O nie... Nie pozwolę jej zginąć. Musi przeżyć. Musi. Już po raz drugi w ciągu dwóch dni martwiłem się o jej życie. Głupia dziewucha. Czemu ona zawsze wpakuje się w największe bagno? Wiedziałem jednak, że muszę jej pomóc.
       Zerwałem się na nogi, po czym spojrzałem na przyjaciół i powiedziałem:
- Chodźcie. Musimy jej pomóc. Nie zostawimy jej tam samej.
       Wszyscy moi trzej towarzysze zgodnie pokiwali głowami, po czym pobiegliśmy do zamku. Miałem nadzieję, że kiedy tam dotrzemy, nie będzie jeszcze za późno.

Koniec psot...


***

       Kiedy bańka wreszcie zniknęła, przetarłam obolałe oczy. Mimo, że przez cały czas miałam je zamknięte, światło i tak je podrażniło. Efekt tego był taki, że teraz miałam mroczki. Potrząsnęłam gwałtownie głową, by pozbyć ich się z pola widzenia. W końcu wzrok mi się poprawił i odetchnęłam z ulgą. Rozejrzałam się uważnie i nagle zamarłam.
       Stałam na dziedzińcu. Tym samym, na którym byłam torturowana. Jednak tym, co mnie zdziwiło, nie było samo miejsce, a osoba, którą zobaczyłam. Szybko do niej podbiegłam i przytuliłam.
- Jess! Jak się cieszę, że nic ci nie jest! Choć, musimy stąd uciekać. Ona zaraz się tu pojawi - powiedziałam puszczając przyjaciółkę i łapiąc ją za rękaw, by pociągnąć za sobą.
       Wyszarpnęła mi się jednak. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem:
- Pospiesz się! - ponagliłam. - Mamy niewiele czasu!
- Nie masz już w ogóle czasu - odpowiedziała.
- Co? Jak to? - zapytałam zdziwiona.
- Bo widzisz droga Lily... To ja jestem Serafiną...

c.d.n.

-------------------------------------------------------

Mam wrażenie, że ten rozdział jest beznadziejny. Nic nie jest jasne, napisany byle jak. Przepraszam, ale mam nadzieję, że się poprawię i następny będzie lepszy od tego.
A teraz mam pytanie. Zaproponujecie mi jakieś dwa fajne męskie imiona? Potrzebuję ich do miniaturki.
Pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury :D

20.12.2014

Rozdział 37 - Sylwester jak z horroru

       Szłam korytarzem już od dłuższego czasu. Było ciemno. W powietrzu wyczuwałam wilgoć. Bałam się. Nie chciałam się do tego przyznać, ale taka była prawda. Najzwyczajniej w świecie, ja, Lily Evans, się bałam. Nie wiedziałam jak długo podążam już tak przed siebie. Godzinę, może dwie. A może było to zaledwie kilka minut. Nie wiedziałam. Ale miałam wrażenie, jakby trwało to wieczność. W końcu po długim, bardzo długim marszu dotarłam do niewielkich drzwi. W tym przeszywającym mroku nic nie widziałam. Dotknęłam ręką dębowego drewna i przesunęłam po nim palcami. W końcu moje palce natrafiły na zimny przedmiot. Klamka. Odetchnęłam z ulgą. Już się bałam, że zostanę w tym korytarzu na resztę życia. Nacisnęłam uchwyt i pchnęłam drzwi. Po chwili ustąpiły pod naporem mojej ręki.
       Wyszłam na wąski, jasno oświetlony korytarz. Zmrużyłam oczy i zasłoniłam je ręką. Blask raził, po długotrwałym mroku. W końcu jednak przywykłam do oświetlenia. Rozejrzałam się zaniepokojona. Było cicho. Nikogo nie widziałam. Wiedziałam, że muszę się ruszyć. Stanie w miejscu nie pomoże. Zdałam się na instynkt i poszłam korytarzem w prawą stronę. Po chwili trafiłam na rozstaje dróg. Rozejrzałam się, po czym zdecydowałam pójść w prawo. Moje kroki odbijały się od zimnej posadzki, zakłócając bezmiar ciszy. Moja wędrówka trwała już od kilku minut. Nigdzie nie było żadnego zakrętu, żadnych drzwi. W końcu jednak korytarz skręcił. Gdy zmieniłam kierunek nagle dostrzegłam kilka par drzwi. Z ciekawością podeszła do jednych i spróbowałam je otworzyć. Nic to nie dało. Przeszłam więc do drugich, a potem do kolejnych, ale wszystkie były zamknięte. Zaczęłam już tracić nadzieję, gdy nagle ostatnie drzwi po lewej, te, do których właśnie zmierzałam, cicho się otworzyły.
       Stanęłam twarzą w twarz z młodą kobietą w stroju pokojówki. Miała czarne włosy i jasną cerę. Oczy jaśniały błękitem. Kiedy na mnie spojrzała, rozszerzyły się one do rozmiarów spodków. Otworzyła usta ze zdziwienia. Nie rozumiałam jej reakcji. O co jej mogło chodzić?
- Nie wierzę - wyszeptała. - Nareszcie tu jesteś.
- Co? - zapytałam zdezorientowana.
       Nagle postawa dziewczyny się zmieniła. Rozejrzała się niespokojnie po korytarzu, po czym ponownie spojrzała na mnie i powiedziała:
- Chodź! Tutaj nie jesteś bezpieczna.
Nie czekając na moją reakcję złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Rozglądała się czujnie na boki. Szła korytarzami bardzo szybko, tak, że niemal za nią biegłam. Nie rozumiałam co się tutaj dzieje. Musiałam poznać odpowiedzi na moje pytania. Stanęłam po prawej stronie dziewczyny i zapytałam:
- Gdzie mnie zabierasz?
- Do kwatery głównej. Tam nasz przywódca wszystko ci wyjaśni.
- Kwatera główna?
       Dziewczyna w odpowiedzi tylko skinęła głową. Chciałam już jej zadać następne pytanie, jednak uciszyła mnie pojedynczym gestem. Stałyśmy na wylocie korytarza. Kilka kroków przed nami była otwarta brama. Nigdzie nie widziałam nawet jednej postaci.
- Gdzie wszyscy są?
- Śpią. Masz farta. Gdybyś przybyła trochę później, zapewne znaleźliby cię przed nami.
- Kto?
- Wszystkiego dowiesz się w kwaterze. A teraz bądź cicho i przestań zadawać pytania. Powinnyśmy się wymknąć niepostrzeżenie, a jak nadal będziesz tak paplać, to zaraz nas znajdą.
       Poczułam się dotknięta jej słowami. Przecież ciekawość to nic złego. Ja chciałam tylko dowiedzieć się, co się tutaj dzieje.
- Chodź! - powiedziała dziewczyna łapiąc mnie za rękaw i wyciągając z zaułka.
       Przebiegłyśmy cicho przez szerokie wejście.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- W zamku Serafiny. I miałaś nie zadawać więcej pytań - syknęła.
       Przewróciłam oczami. Niech jej będzie. Wybiegłyśmy z zamku i udałyśmy się w stronę niewielkiego wzniesienia. Dopiero po kilku minutach dostrzegłam, że stoi tam niewielka wioska.
       Nagle poczułam, jak coś łapie mnie od tyłu i ciągnie do siebie. Upadłam. Właśnie w tej chwili wyważyło się kilka niespodziewanych rzeczy, a trwało to zaledwie parę sekund. Za mną stal mężczyzna i właśnie celował we mnie różdżką. Natychmiast wyciągnęłam swoją i  rzuciłam zaklęcie tarczy. W ostatniej chwili. Zaklęcie odbiło się i popędziło z powrotem. Mężczyzna zrobił unik. Ledwo. W tej samej chwili poleciało w jego kierunku inne zaklęcie. Odbiło się od tarczy i trafiło w napastniczkę. A była nią moja przewodniczka. Krew zawrzała mi w żyłach. O nie. Nikt nie będzie ranił ludzi, którzy mi pomagają. Szybko rzuciłam zaklęcie, wykorzystując nieuwagę przeciwnika i stojący przede mną mężczyzna zamarł w bezruchu. Uwielbiałam zaklęcie Petrificus Totalus. Tak proste, a jakie skuteczne.
       Wstałam i otrzepałam ubrania, po czym odczarowałam dziewczynę. Spojrzała najpierw na mnie, a potem na tego faceta, a jej twarz wyrażała głębokie zdumienie.
- Całkiem nieźle Rudzielcu - pochwaliła.
- Nazywam się Lily - powiedziałam wyciągając rękę w jej kierunku.
- Jessica - odpowiedziała podając mi swoją dłoń.
       Pomogłam jej wstać. Otrzepała się, po czym spojrzała na napastnika.
- Co z nim zrobimy? - zapytałam.
- Zabierzemy go ze sobą. Żaden ze sługusów Serafiny nie powinien wiedzieć, że tu jesteś. Jak go zostawimy, to jeszcze jej się wygada.
       Skinęłam głową na zgodę. Już po chwili szłyśmy w kierunku miasteczka lewitując za sobą mężczyznę. Nie wiedziałam jeszcze o co w tym wszystkim chodzi. Miałam jednak nadzieję, że już niedługo się dowiem.
***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...

       Biegliśmy korytarzami Hogwartu dopiero od kilku minut, ale każda z nich była dla mnie jak godzina, kiedy wiedziałem, że Lilka jest w niebezpieczeństwie.
- Łapa! Gdzie to było? - zapytałem nie mogąc sobie przypomnieć.
- Nie pamiętasz!? - wydarł się na mnie i spojrzał mi w twarz.
       Po karku spływał mi pot, a ręce się trzęsły. Black musiał to zauważyć, gdyż na jego twarzy odmalowało się współczucie.
- Chodź - powiedział spokojniejszym, ale wciąż poddenerwowanym głosem. - To już niedaleko.
       Pobiegłem więc za nim. Co innego miałbym niby zrobić? Po chwili byliśmy na miejscu i  przed nami wisiał obraz rycerza. Przyjrzał nam się uważnie po czym powiedział:
- Hogwart i jego niezwykłe, przerażające i okryte tajemnicą historie.
       Spojrzałem na Syriusza.
- Musimy wypowiedzieć to poprawne hasło, żeby dostać się tam gdzie ona. Pamiętasz jak to było?
- Coś z sylwestrem.
- Na początku, czy na końcu.
- Chyba... chyba na początku.
- Sylwestrowa... Sylwestrowa Opowieść... Nie, to nie to. Sylwestrowy dzień... Nie to też nie to - myślałem na głos. - Sylwestrowa... Sylwestrowa tajemnica? Nie. Sylwestrowy... Mam! Sylwestrowy sekret - powiedziałem w stronę portretu.
       Mężczyzna popatrzył najpierw na mnie, a potem na Syriusza i odsłonił przed nami drzwi. Szybko je otworzyłem i pobiegłem ciemnym korytarzem, który ukazał się przede mną. Za sobą słyszałem kroki przyjaciela. Po chwili drzwi się zatrzasnęły. Byłem już jednak wtedy daleko. Biegłem co sił w nogach, mając nadzieję, że niedługo ją spotkam. Że nie będzie jeszcze za późno.

Koniec psot...

***
- Daleko jeszcze?
- Och, bądź wreszcie cicho.
- Powtarzasz to cały czas, ale wcale nie robisz się przez to milsza.
- Ha, ha. Bardzo zabawne wiesz.
- No przecież. Ja jestem księżniczką śmiechu.
- Chciałabyś.
- Ja tego nie chcę. Tak już po prostu jest.
       Rzuciła mi przez ramie rozbawione spojrzenie. Na jej ustach czaił się lekki uśmiech. Po chwili jednak ponownie się odwróciła i prowadziła mnie wciąż naprzód.
- To w końcu daleko jeszcze?
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła z chytrym uśmieszkiem.
       Byłyśmy w wiosce. W przeciwieństwie do zadbanego zamku, był to obraz rozpaczy i nędzy. Przez całą drogę szłyśmy małymi uliczkami, kryjąc się co chwila w cieniu. Teraz stałyśmy przed równie brzydkim i zaniedbanym domem, jak pozostałe. Ten był jednak większy i wydawał się być dużo mroczniejszy.
       Podeszłyśmy z Jessicą do wejścia. Dziewczyna zapukała kilkakrotnie. Drzwi otworzyły się po kilku sekundach. Stał w nich dość wysoki, postawny chłopak o brązowych włosach i tego samego koloru oczach. Kiedy nas zobaczył, jego oczy pojaśniały.
- No, no, no. Kogo my tu mamy.
- Zsuń się Steve. Musimy natychmiast pogadać z przywódcą - mówiąc to postąpiła krok w kierunku wejścia.
       Chłopak zatrzymał ją, zagradzając drogę do środka.
- Co ci tak spieszno... Hasło.
- Pomarańczowe truskawki. A teraz nas wpuść - dziewczyna ze zdenerwowania nachyliła się lekko w kierunku chłopaka.
- No wiesz... Idiotów nie wpuszczamy - odpowiedział nachylając się ku niej.
- Och, a więc ktoś musiał się pomylić. Inaczej nigdy by cię tutaj nie było - odpowiedziała zajadle.
       Patrzyła na ich przekomarzanki i nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Steve za wszelką cenę chciał pozaczepiać Jess. Kiedy się z nią przekomarzał w jego oczach jaśniały ogniki podniecenia. Widziałam, że co chwila, jego wzrok kierował się na usta dziewczyny. Musiała mu się bardzo podobać. Spojrzałam na moją przewodniczkę. Jej spojrzenie było zimne i twarde, ale wiedziałam, że gdzieś tam w głębi bawi ją zachowanie nastolatka. Świadczył o tym cień uśmiechu pojawiający się co kilka chwil na jej twarzy oraz delikatny, ledwo zauważalny, radosny błysk w oku. Podobał jej się. Byłam tego pewna. Miałam jakieś przedziwne wrażenie, że kogoś mi przypominają. Nie wiedziałam tylko, kogo.
       W końcu postanowiłam jednak przerwać tą ich zażartą dyskusję. Złapałam Jess za łokieć i pociągnęłam ją do tyłu. Szybko zajęłam przestrzeń, która się ukazała.
- Musimy się zobaczyć z przywódcą. Natychmiast - powiedziałam zdecydowanie.
       Steve przeniósł na mnie wzrok i zamarł. Otworzył usta w niemym zdziwieniu. W końcu jednak udało mu się wykrztusić kilka słów:
- Czy... Czy to dziew... Dziewczyna z... Przepowiedni? - kiedy zadawał to pytanie, głos drżał mu lekko, a jego pytające spojrzenie pokierowało się na Jess.
       Spojrzałam na nią w chwili, gdy skinęła chłopakowi głową na potwierdzenie. Nagle oboje stali się bardzo poważni i już dłużej nieskorzy do przekomarzanek. Popatrzyłam najpierw na jedno, potem na drugie i zadałam nurtujące mnie pytanie:
- Jaka przepowiednia?
- Cicho - syknęła Jess. - Właź i nie marudź. Wszystko wyjaśnimy ci w środku.
       Skinęłam głową na potwierdzenie, po czym weszłam do domu, gdy tylko Steve usunął mi się z drogi. Stałam w holu. Nie był może okazały ani duży, ale wystarczył, byśmy wszyscy troje się w nim zmieścili. Zdjęłam buty, po czym weszłam do pokoju obok. To był salon. Duży, przestronny i ciepły. Patrzyłam na pomieszczenie ze zdziwieniem. Obite skórą fotele i kanapy, stoły z najlepszego drewna. Nie mogłam uwierzyć, że ten obskurny dom, miał takie piękne wnętrze.
- Lily!
       Odwróciłam się do Jessici, która mnie wołała. Stała przy spiralnych schodach w rogu pokoju, które prowadziły zapewne na piętro.
- Choć. Już na nas czeka.
       Weszłam za dziewczyną na górę. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam dlaczego. To była przecież tylko rozmowa. Ale całe to miejsce... Działo się tutaj coś dziwnego. Coś przerażającego. Bałam się. Nie mogłabym zaprzeczyć. Najzwyczajniej w świecie... Bałam się. Ale jednocześnie chciałam się dowiedzieć, co tutaj się dzieje. Dlaczego się tutaj znalazłam? Na te wszystkie pytania mogła mi odpowiedzieć tylko jedna osoba. Przywódca. Bałam się tego spotkania, ale ciekawość była silniejsza. Kiedy więc weszłyśmy na piętro i stanęłyśmy przed drzwiami zapukałam bez wahania.
 - Proszę.
       Nacisnęłam powoli klamkę i pchnęłam drzwi. W twarz uderzył mnie powiew świerzego powietrza. Okno w pokoju było otwarte i wpadał przez nie ożywczy chłód. Za krześle, koło niedużego biurka, siedział chłopak którego natychmiast rozpoznałam
- Syriusz! - krzyknęłam.
       Podbiegłam do niego i mocno uściskałam.
- Syriuszu!Jak dobrze, że nie jestem tu sama.
- Ech...
- O co chodzi? - zapytałam widząc zmieszanie chłopaka.
- Bo widzisz. Ja nie nazywam się Syriusz. Jestem Erik.
- Erik? - zapytałam zdziwiona.
       Po chwili na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Ale się wygłupiłam, nie ma co. O rany. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak zarzenowana. Ukryłam twarz w dłoniach, żeby inni nie zobaczyli mojej twarzy. Po chwili wzięłam się jednak w garść. Odjęłam ręce od twarzy i spojrzałam zawstydzona w oczy chłopaka.
- Przepraszam. Ja... - głos mi lekko drżał.
       Ale się wygłupiłam.
- Hej! Hej, spokojnie - powiedział podchodząc do mnie i łapiąc za ramiona. - Pomyliłaś mnie z jakimś swoim znajomym tak?
       Nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani słowa, więc tylko skinęłam głową.
- Spoko. Nic się nie stało. Takie rzeczy się przecież zdarzają, no nie?
       Znów tylko przytaknęłam.
- Ok, a teraz opowiedz mi jak tu trafiłaś.
       Spojrzałam na chłopaka, który uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powoli powietrze, żeby się uspokoić. Po chwili, zaczęłam opowieść. Kiedy skończyłam, siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwał Erik.
- Twoje przybycie, przyspiesza nasze plany. Jess - zwrócił się do dziewczyny. - Poinformuj wszystkich, że akcję zaczynamy dzisiaj. Niech będą gotowi za godzinę.
       Moja przewodniczka skinęła głową i natychmiast wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Co do ciebie - zwrócił się do mnie ponownie. - Podejrzewam, że chcesz się wszystkiego dowiedzieć.
       Skinęłam głową. Może nareszcie ktoś mi wyjaśni gdzie jestem i co tutaj się dzieje.
- No dobra. Zacznijmy od tego, że jesteś we Frankstindie.
- Gdzie? - zapytałam zdziwiona.
- Frankstid. Niewielkie miasteczko. Przejście do nas raz do roku, tylko przez Hogwart. Zawsze w sylwestra. Rzadko się jednak zdarza, by ktoś przyszedł. Tobie się udało tylko dlatego, że przeczytałaś tą książkę. Wiedziałaś czego szukać i nas znalazłaś. Nie pytaj jak. Nie wiem.
- Ale dlaczego? - zapytałam.
       Byłam coraz bardziej ciekawa. Lęk gdzieś zniknął. Przynajmniej narazie. Z zapartym tchem słuchałam wszystkiego, o czym opowiadał mi Erik.
- Legenda głosi, że w czasie największej tyranii, pojawi się dziewczyna o rudych włosach i przeszywającym spojrzeniu zielonych oczu. Tylko ona będzie w stanie pokonać złą królową i zapewnić nam pokój.
- Kim jest Serafina?
- To zła wiedźma. Żyjemy uciśnieni pod jej rozkazami od wieków. Od dawna szykujemy się do obalenia jej z tronu, a teraz, kiedy ty się pojawiła, mamy szansę to zrobić.
       Gdy to mówił w jego oczach pojawiły się iskry podniecenia. Chciał położyć kres życiu królowej. I chciał, żebym mu pomogła.
       Wstałam z krzesła i zaczęłam się nerwowo przechadzać po pokoju. Wyjaśnienia przywódcy niczego nie zmieniły. Nie wiedziałam jak mogę pomóc. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Ale byłam tutaj. Dlaczego?
       Odwróciłam się w stronę Erika i zapytałam:
- Dlaczego? Dlaczego właśnie ja?
       Chłopak spojrzał na mnie z troską. W jego oczach widziałam współczucie.
- Nie wiem Lily. Trafiają tutaj szczególne osoby. Wybrane. Masz przed sobą trudne zadanie, ale gdybyś nie mogła mu podołać, nie byłoby cię tutaj. Zostałaś stworzona do wielkich rzeczy. Najwidoczniej i ta misja jest wpisana w twoją historię. Teraz pozostaje tylko pytanie, czy zdecydujesz się nam pomóc i podejmiesz wyzwanie, czy odejdziesz.
       Spojrzałam w czarne jak noc oczy chłopaka. Tak bardzo przypominał mi Syriusza. Ostatnio byliśmy bardzo blisko. Ten chłopak jednak różnił się od mojego przyjaciela. Był łagodny, spokojny i rozważny. Bardziej jak Lunatyk niż Łapa. Dał mi wybór. A ja musiałam podjąć decyzję.
       Wyjrzałam przez okno. Na ulicy było wielu ludzi. Wszyscy w obszarpanych ubraniach, które leżały na nich luźno. Przymierali głodem. Nigdzie nie słyszałam wesołych krzyków i śmiechów dzieci. Nagle, kilka domów dalej, zobaczyłam samotną dziewczynkę. Brązowe, obdarte ubranie, chorobliwie szara skóra, smutne brązowe oczy. W ręce trzymała małego pluszowego misia, którego mocno przytulała do piersi. Tuż obok, pojawił się nagle mężczyzna w zbroi, z tarczą w jednej ręce i różdżką w drugiej. Miecz miał przypasany w pasie. Spojrzał na dziecko i na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. Wyszarpnął misia z jej rąk i jednym zaklęciem uniósł go ponad jej głowę. Dziewczynka usilnie starała się odzyskać zabawkę. W odpowiedzi, mężczyzna tylko się uśmiechnął. Znów machnął różdżką i miś został rozszarpany na kawałki, które powoli spadały w dół na ziemię i na zapłakaną buzię dziecka. Rycerz zaśmiał się w głos i odszedł. Dziewczynka stała w miejscu, a w ręce trzymała maleńki skrawek sierści misia. Ostatnia pozostałość jej zabawki. Na ziemię spadły pojedyncze krople jej słonych łez.
       Nie mogłam oderwać wzroku od tego, co się właśnie wydarzyło. Jak można zrobić coś takiego małemu dziecku. Poczułam, jak w moich oczach pojawiają się łzy, a krew w żyłach się gotuje. Nie pozwolę, by działy się tutaj takie okropne żeczy.
       Odwróciłam się do Erika. Mimo, że wciąż miałam wodę w oczach odpowiedziałam mu twardo i zdecydowanie:
- Pomogę wam.

***

       Godzinę później byłam już wprowadzona w cały plan. Jakieś dwadzieścia osób, w tym ja, Jess, Steve i Erik, mieliśmy wślizgnąć się niezauważenie do zamku i dostać do komnaty władczyni i ją zaatakować. Przy odrobinie szczęścia uda nam się tam dostać szybko i bez hałasu. Walka zostanie przeprowadzona szybko i bez większych strat w ludziach. Plan nie był doskonały. Wiedziałam o tym doskonale. Mógł się jednak powieść. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
       Stałam właśnie razem z Jess w lesie, za drzewami, niedaleko zamku. Z kilka minut reszta miała do nas dołączyć. Obserwowałyśmy teren, nikogo jednak nie zauważyłyśmy. Oparłam się o drzewo i usiadłam na ziemi.
- Co jest między tobą i Stevem?
- Co masz na myśli? - spytała udając, że nie rozumie.
- Oj ty już dobrze wiesz o co mi chodzi. Podoba ci się.
- CO!? - wykrzyknęła oburzona. - Nie. Błagam. Bleee...
       Spojrzałam na nią z politowaniem.
- Nie musisz udawać, wiesz? Widziałam jak na niego patrzyłaś. Niby cię denerwował i w ogóle, ale jednak cieszyłaś się z jego obecności i z tych waszych przekomarzanek.
- Nieprawda!
- Tiaa, jasne. Sobie to możesz wmawiać, ale mnie nie oszukasz. Więc? Szczerze.
       Przez chwilę patrzyła na mnie spode łba, ale  w końcu zmiękła i odpowiedziała:
- Masz rację. Podoba mi się. Ale on mnie nienawidzi - westchnęła.
       Spojrzałam na nią zdziwiona i zapytałam:
- Dziewczyno, czy ty nie widzisz jak on na ciebie patrzy? W trakcie waszej rozmowy, niemal przez cały czas wpatrywał się z pragnieniem w twoje usta. To jasne, że chciał cię pocałować.
- Tak myślisz? - zapytała zdziwiona.
- Ja to wiem - odpowiedziałam z pewnością. - Kiedy to wszystko się skończy, daj mu szansę. Może się wam ułoży?
       Spuściła głowę i zamyśliła się. Po chwili jednak podniosła na mnie wzrok i posłała mi wdzięczne spojrzenie.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałam machnąwszy ręką.
       Siedziałyśmy przez chwilę w ciszy, gdy nagle usłyszałam gdzieś obok trzask gałęzi. Natychmiast spojrzałam w tamtym kierunku, ale niczego nie zobaczyłam.
- Co jest? - zapytała Jess widząc moje zaniepokojenie.
- Nie wiem - odpowiedziałam wstając. - Wydawało mi się, że coś...
       Moje słowa przerwał nagły krzyk. Od tyłu pochwyciły mnie silne ręce, a kiedy spróbowałam się odezwać, ktoś zatkał mi usta dłonią. Spojrzałam z przerażeniem na Jess. Ona również była uwięziona. Posyłała mi przestraszone spojrzenie. Złapali nas. Wiedzieli, że tutaj będziemy.
       Spróbowałam wyciągnąć różdżkę, ale nie miałam jej. Najwidoczniej zdążyli już mi ją zabrać. Również próba wyrwania się, nic nie dała. Wierzgnęłam. Moja noga trafiła na coś grubego i twardego. Przy uchu usłyszałam przepełniony bólem syk. Musiałam walnąć tego człowieka w nogę. Ponowiłam próbę uwolnienia się. Jednak zanim zdąrzyłam wykonać choćby jeden ruch, poczułam jak ktoś wlewa mi jakiś napój do gardła. Spróbowałam go wypluć, jednak nie mogłam tego zrobić. Po chwili poczułam senność. Zamknęłam oczy i zapomniałam o wszystkim.
***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...

- Łapa! Widzę światło!
- To na co więcej jeszcze czekasz? Biegnij! Chcę się wreszcie wydostać z tych potwornych ciemności!
       Zrobiłem więc, jak radził mi przyjaciel. Pobiegłem. Już po chwili stałem na jasnym, zadbanym korytarzu. Zatrzymałem się raptownie. Mogliśmy iść, albo w prawo, albo w lewo. Nie wiedziałem, gdzie powinniśmy się udać.
       Zaraz za mną pojawił się Syriusz. Odetchnął głęboko wychodząc z ciasnego pomieszczenia. Nareszcie mieliśmy trochę większe pole swobody i było nam z tym o wiele lepiej.
- Gdzie teraz? - zapytałem.
- Nie wiem. Są tutaj jakieś ślady Rudej?
- Poszukajmy - zaproponowałem.
       Poszedłem w lewo, a Syriusz w prawo i zaczęliśmy się rozglądać za jakimikolwiek śladami Lilki. Trwało to dobrych kilka minut, a ja coraz bardziej się denerwowałem. Każda sekunda mogła zadecydować o jej życiu.
       Miałem już się poddać i powiedzieć Łapie, że niczego tutaj nie widzę, gdy nagle moje spojrzenie wychwyciło rudy kosmyk włosów. Podszedłem, by upewnić się, że wzrok mnie nie myli. Nie mylił.
- Łapo! Mam jej ślad! - krzyknąłem za plecy.
       Już po chwili Syriusz był obok mnie.
 - A więc jednak lewy korytarz, tak?
- Mhm...
- Pospieszmy się.
       Pobiegliśmy więc prosto przed siebie długim korytarzem, najszybciej jak potrafiliśmy. Nawet sekunda mogła zadecydować o zakończeniu.

Koniec psot...

***
       Otworzyłam powoli oczy i ostrożnie usiadłam. Przebywałam w jakimś małym pomieszczeniu. Panowały tu mrok i ciemność. Rozejrzałam się zdezorientowana. Co się tu dzieje, gdzie ja jestem? Zdenerwowana wstałam z podłogi i po omacku ruszyłam przed siebie. Nie zaszłam daleko. Już po chwili wpadłam na kraty. Powoli zaczęłam przesuwać się w prawą stronę. Doszłam do ściany i szłam przez chwilę zakręcając w prawą stronę, po czym moje ręce ponownie napotkały kraty. Westchnęłam. Wiedziałam już gdzie jestem. To było więzienie.
       Przypomniało mi się, jak zostałam porwana. Zapewne przez sługusów złej wiedźmy. Teraz najprawdopodobniej cieszyła się swoim zwycięstwem i planowała jak mnie zabić. Albo co gorsza obmyślała tortury ludziom, którzy mi pomagali. O nie... Jessica! Moje serce przyspieszyło. Zaczęłam walić rękami w ściany celi, ale nic to nie dało. Zrezygnowana usiadłam na podłodze i przytuliłam policzek do prętów. Z oczu popłynęły mi łzy. Czekałam w ciemnościach wpatrując się w przestrzeń i starając się nie myśleć o tym, co czeka mnie i tych, którzy mnie wspierali.
        Nagle usłyszałam ciche skrzypienie. Rozejrzałam się i dostrzegłam przebłysk światła, który jednak już po chwili zniknął. Nie na długo, jak się okazało. Jakieś pięć metrów ode mnie zabłysnęło błękitne światło, które szybko się do mnie zbliżyło. Pochodziło z różdżki. Nie widziałam jednak twarzy czarodzieja. Podszedł do krat i przez chwilę szukał czegoś w kieszeniach, po czym usłyszałam szczęk i drzwi celi otworzyły się z głośnym jękiem.
       Wybawiciel podszedł do mnie i dotknął lekko mojego policzka, ścierając z niego pojedynczą łzę. Po chwili blask oświetlił mu twarz.
- James... - wyszeptałam przez łzy.
       Patrzyłam na jego twarz i napięcie mnie opuściło. Przyszedł po mnie. Naprawdę przyszedł. Nie wiedziałam skąd mógł wiedzieć gdzie jestem, ale w jakiś sposób wiedział. A teraz był tuż przede mną. Przytuliłam się do niego w niemym podziękowaniu, a on uściskał mnie. Odetchnęłam głęboko. Tak bardzo cieszyłam się, że tu był.
       Odsunęłam się w końcu od niego i uśmiechnęłam do chłopaka. On odwdzięczył mi się tym samym. Ale jego uśmiech był jakiś dziwny. Jakby... Chytry... Brutalny... Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i zapytałam:
- James, co się dzie...
       Nie zdążyłam jednak dokończyć zdania, gdy pięść chłopaka trafiła w mój podbródek z siłą, której mógłby mu pozazdrościć niejeden bokser. Poczułam jak coś mi przeskoczyło w żuchwie. Po chwili poczułam kolejny cios. Tym razem wymierzony w nos. Coś mi strzeliło. Nagły ból przeszył moje ciało. Krzyknęłam. Poczułam gorący strumień krwi oblewający mi twarz. Kolejne uderzenie było wymierzone w policzek. I następny trzask. Nie wytrzymałam już dłużej tego bólu. Głowa mi pękała. Cierpiałam. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w nadchodzącą powoli ciemność...
c.d.n.
-------------------------------------------------------
Wiem, wiem. Dawno nie było rozdziału. No, ale... Pojawił się. Nareszcie!
I co o tym myślicie? Hah, zaskoczeni? I dobrze :D
Pozdrawiam, życzę miłego czytania, miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy ( nie wiem, kiedy to przeczytacie ), proszę o komentarze i cierpliwość. Następny rozdział mam nadzieję niedługo :)

9.12.2014

Rozdział 36 - Skazana na idiotów

       Obudziłam się następnego ranka w dość niewygodnej pozycji. Leżałam na łóżku ze skulonymi nogami, z głową niemal uderzającą o ramę łóżka. Spróbowałam rozprostować kończyny, jednak szybko napatkałam opór na swojej drodze. Zdziwiona podniosłam głowę. Przez chwilę patrzyłam na całą scenę bardzo zdziwiona, a po chwili cicho zachichotałam. Łapa i Rogacz spali na moim łóżku w poprzek, nogi trzymając na dosuniętych w nocy łóżkach dziewczyn. Wyglądali tak słodko i niewinnie kiedy spali. W uśmiechem wyplątałam się ze swojej pościeli i stanęłam na podłodze. Zagarnęłam rzeczy z szafy i poszłam się umyć. Kiedy wyszłam, przebrana już w świerze ciuchy, chłopcy nadal spali. Nie chciałam ich budzić, dlatego na paluszkach wyszłam z pokoju i cicho zamknęłam za sobą drzwi.
       Kiedy zeszłam do PW na stole czekało już na mnie śniadanie. Zjadłam je z apetytem. Po wczorajszym wieczorze, byłam głodna jak wilk. Po zjedzeniu posiłku usiadłam na kanapie przed kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogień i westchnęłam. Było mi tak dobrze. Zamknęłam oczy i odpłynęłam na chwilkę. Nagle natchnęła mnie pewna myśl. Szybko wstałam i pobiegłam do dormitorium. Lekko uchyliłam drzwi. Huncwoci wciąż spali. Najciszej jak umiałam wyciągnęłam z kufra cieplejsze ubrania, po czym poszłam do łazienki się przebrać. Kiedy wyszłam przywołałam do siebie niewielkie pudełko. Wychodząc spojrzałam na Pottera i Blacka. Obaj spali skuleni, opierając się plecami jeden o drugiego. Podeszłam do łóżka i każdego z nich nakryłam osobną kołdrą. Chyba zrobiło im się cieplej, gdyż przestali do siebie przywierać, a ich twarze rozluźniły się. Wyszłam już po chwili, nie czekając by zobaczyć, czy się obudzą.
       Po paru minutach byłam już na błoniach. Po drodze z wieży nikogo nie spotkałam, ale co się dziwić. Przecież w zamku była tylko nasza trójka i kilku nauczycieli. Kiedy dotarłam nad jezioro westchnęłam z zachwytem. Tafla wody była skuta lodem. Rzuciłam czar, by się przekonać, czy lód jest wystarczająco twardy, by mnie utrzymać. Kiedy okazało się, że w istocie tak jest, usiadłam na pomoście zdejmując z nóg buty. Otworzyłam pudełko, które miałam ze sobą i wyciągnęłam z niego białe łyżwy do jazdy figurowej. Wynalazek mugoli. W świecie czarodziejów nie był czegoś takiego jak łyżwy. Nie wiedziałam, jak to było możliwe. Przecież to była taka świetna zabawa.
       Kiedy miałam już łyżwy na nogach powoli opuściłam się na taflę lodu. Kiedy miałam już stu procentową pewność, że nie wpadnę do wody odbiłam się i przejechałam kilka kroków, a potem kilka następnych. Gdy już przywykłam do łyżew, zaczęłam jeździć jak za dawnych czasów. Zaśmiałam się, czując powiew wiatru na twarzy. Tak dawno nie jeździłam. Ale dlaczego? Przecież to było takie wspaniałe. Znów się roześmiałam. Powierzchnia lodu była gładka. Łyżwy mknęły po niej z zawrotną prędkością. Rozpędziłam się po czym wybiłam się w powietrze i zrobiłam obrót. Wylądowałam lekko na powierzchni. Och... Tak bardzo mi tego brakowało.

***



Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       Obudziły mnie promienie słońca padające na twarz. Z cichym jękiem, zakryłem twarz kołdrą. Spać! Oczy same mi się zamykały, więc pozwoliłem im swobodnie opaść. Już niemal odpłynąłem, gdy nagle coś walnęło mnie pomiędzy żebra.
- Auu... - jęknąłem niezadowolony, wciąż jednak nie otwierając oczu.
- Rogacz!? - usłyszałem zaskoczony krzyk.
       Odsunąłem kołdrę na bok i tuż przed twarzą dostrzegłem Syriusza. Z krzykiem odskoczyłem do tyłu, przy okazji zaplątując się w pościel. Spróbowałem się z niej wydostać, jednak zamiast tego wpadłem na kotarę łóżka, z którego po chwili spadłem, pociągając ją za sobą. Tarzałem się po ziemi usiłując się uwolnić. Z boku usłyszałem głośny śmiech, który bardzo przypominał szczekanie psa.
- Mógłbyś przestać suszyć zęby i mi pomóc - warknąłem w kierunku kolegi.
- Wybacz Rogaś, ale radzisz sobie całkiem nieźle, więc nie będę ci przeszkadzał - odpowiedział wciąż się śmiejąc.
- ŁAPO! - krzyknąłem ponaglająco.
- Ok, ok, już ci pomagam - odpowiedział czarnowłosy, wciąż jednak śmiech nie schodził z jego ust.
       Podszedł i pomógł mi się wyplątać. Ja jednak byłem już na to gotowy. Gdy tylko znów mogłem ruszać rękami, rzuciłem się na Syriusza i powaliłem go na ziemię i zacząłem zaplątywać w kotarę.
- Nie! Przestań! Głupku jeden, przestań!
- Wybacz Łapciu, ale na pewno sobie sam z tym świetnie poradzisz.
       Po tych słowach wybiegłem z pokoju zamykając za sobą drzwi. Zabrałem też ze sobą różdżkę chłopaka. Byłem ciekaw, kiedy uda mu się uwolnić. Szybko przebrałem się w swoim dormitorium, po czym zszedłem do PW. Stały tam dwie porcje śniadania. Szybko zjadłem swoją część, po czym wyjrzałem przez okno i ze zdziwieniem obserwowałem małą rudą osóbkę. Evans poruszała się szybko po zamarzniętym lodzie. Byłem pewien, że nie biegła. Miała zbyt szybkie tempo. Na jej nogach zobaczyłem białe byty zakończone czyś dziwnym. Co ona miała na nogach?
       W pewnym momencie dziewczyna wyskoczyła w powietrze i zrobiła piruet, a potem zaczęła się kręcić. Patrzyłam na to zdziwiony. Wyglądał przepięknie. Jakby płynęła w chmurach.
       Nagle poczułem jak coś zimnego spływa na moją twarz. Z krzykiem odskoczyłem od okna i natychmiast się obróciłem. Za mną stał Syriusz z różdżką w dłoni. Ja kretyn. Położyłem ją na fotelu, a Łapa gdy wszedł do PW, pewnie natychmiast ją zauważył. Znów polał się na mnie strumień zimnej wody.
- Ej! No dobra, już! Mam nauczkę!... Hej, przestań! Na serio! Jestem już mokry. Odegrałeś się zadowolony? - krzyczałem biegając po całym pokoju.
       W końcu Black skończył i uśmiechnął się do mnie z satysfakcją. W odpowiedzi spojrzałem na niego wilkiem. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, jednak po chwili wybuchnęliśmy śmiechem.
- Żałuj, że się nie widzisz Rogaczu. Wyglądasz jak zmokła kura - śmiał się mój przyjaciel.
- Spójrz lepiej na siebie. Wyglądasz tak, jakbyś pozabierał kurom pióra.
       Tak była prawda. Syriusz cały był w pierzu. Kiedy się już uspokoiliśmy i zadbaliśmy o nasz wygląd, Łapa zapytał z huncwockim uśmieszkiem:
- Co teraz robimy?
- Chodźmy pobawić się na lodzie - powiedziałem, a w moim oku zalśniła iskra.
       Miałem plan.

Koniec psot...


***

       Jazda na łyżwach była niesamowita. Tak dawno tego nie robiłam. Brakowało mi tego. Jako mała dziewczynka chodziłam na lekcje łyżwiarstwa. Może nie byłam mistrzynią, ale radziłam sobie całkiem nieźle. Nie miałam problemów z zachowaniem równowagi. Piruety, także nie należały do najtrudniejszych. Nie zdobyłam się tylko na to, by zacząć jazdę tyłem. O nie! To zdecydowanie przekraczało moje możliwości. Zrobiłam Jaskółkę. Oooo... To mogłam wykonywać bez końca. Ponownie wróciłam do zwykłej jazdy.
       Właśnie zmieniłam kierunek, gdy nagle coś trafiło mnie w twarz, a dokładniej, prosto w oczy. Podniosłam rękę, by odzyskać możliwość widzenia, gdy nagle poczułam, że zahaczam o coś stopą. Nie udało mi się tego przejść i poleciałam brzuchem na lód. Byłam wystraczająco doświadczona w jeździe figurowej, by upadając nie zrobić sobie krzywdy. Ale i tak zabolało.
       Otarłam oczy, po czym powoli wstałam i rozejrzałam się wokół. Nic nie widziałam. Wiedziałam jednak, że coś takiego mogli zrobić tylko Huncwoci, a oni mieli już swoje sposoby na to, by nagle zniknąć. Wyjęłam z kieszeni różdżkę i wyszeptałam, tak cicho, by nikt nie mógł mnie usłyszeć:
- Auritosque.
       Ostatnimi czasy, dość często ćwiczyłam to zaklęcie. Razem z dyrektorem udało nam się je również udoskonalić. Teraz byłam w stanie usłyszeć nie tylko dźwięki z daleka, ale nawet najcichsze odgłosy w odległości dwudziestu metrów od siebie. Właśnie w taki sposób udało mi się uniknąć uderzenia kolejną śnieżką.
- Patrz. Udało jej się uniknąć ciosu - usłyszałam głos Syriusza.
- Spróbuj jeszcze raz - doradził mu Potter.
       Ponownie udało ni się uniknąć oberwania w twarz kulą śniegową.
- Nie umiesz rzucać czy jak?
- Skoro tak, to sam rzucaj. Nie będę ci tego bronił. To wcale nie jest takie łatwe jak się wydaje.
       Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam już gdzie chłopcy stoją. Mruknęłam pod nosem zaklęcie i nagle część kodu się zapadła, a ja zobaczyłam pływających Rogacza i Łapę. Podjechałam do nich na bezpieczną odległość.
- I co teraz? - zapytałam ze śmiechem.
- Jeszcze się zemścimy Ruda! - krzyknął Syriusz.
- Możliwe - odpowiedziałam uśmiechając się. - O ile oczywiście uda wam się mnie złapać!
       Po tych słowach szybko pojechałam w stronę pomostu. Zdjęłam łyżwy, schowałam je do pudełka i założyłam buty na nogi. Wstałam i spojrzałam na Huncwotów próbujących wyjść z wody.
- Adios Huncwoci! - krzyknęłam, po czym najszybciej jak potrafiłam pobiegłam do zamku.
       Czemu byłam skazana na takich idiotów? Dlaczego? Usłyszałam za sobą krzyki chłopaków. Odwróciłam się i posłałam im całusa, po czym ponownie skierowałam się ku zamkowi. Ale chociaż dzięki nim nie jest nudno. I bardzo dobrze.


***

       Minął już ponad tydzień. Każdy dzień spędzałam w tym czasie z Huncwotami. Bardzo się do siebie w tym czasie zbliżyliśmy. Nawet nie sądziłam, że to możliwe. W tej chwili siedziałam właśnie w bibliotece. Chłopcy gdzieś poszli, zapewne znów wykręcić jakiś kawał McGonagall bądź Filchowi. Nie zamierzałam się nimi jednak przejmować. Był Sylwester. Szukałam jakiejś ciekawej książki, którą mogłabym poczytać. W pewnym momencie moje spojrzenie padło na jadną z powieści w kącie. Wyjęłam ją, po czym dmuchnęłam, przez co nagle uniósł się kurz, a ja zakaszlałam. Najwidoczniej dawno nikt jej nie czytał. Spojrzałam na tytuł, który głosił:

"Hogwart i jego niezwykłe, przerażające i okryte tajemnicą historie"
       Spojrzałam zdziwiona na książkę. Tak naprawdę, to może być całkiem niezła lektura. Wzięłam ją do ręki i zapisałam na biurku bibliotekarki, że wypożyczyłam tę książkę. Po chwili wyszłam i udałam się do wieży gryffindoru. Nie zauważyłam tam ani Blacka, ani Pottera. W takiej sytuacji poszłam do swojego dormitorium. Położyłam się na łóżku i otworzyłam spis treści. Moją uwagę przykuł jeden z tytułów:
"Sylwestrowy sekret"
       Otworzyłam książkę na odpowiedniej stronie i zaczęłam czytać. Minęła godzina, kiedy skończyłam. Ta historia zaparła mi dech w piersiach. Była wspaniała. Ale i jednocześnie straszna. Nie wiedziałam co o niej myśleć. Musiałam jednak przyznać, że zrobiła na mnie wrażenie.
       Wróciłam do początku opowieści. Cała historia zaczynała się, gdy pewna dziewczyna szła korytarzem. Wtedy na ścianie ukazał się portret, który ukazywał się tylko raz do roku. To było dzisiaj. Kierowana ciekawością, wstałam z łóżka i wyszłam z dormitorium. Poszłam na miejsce, które było wspomniane w książce. Ku swojemu zdziwieniu zauwarzyłam, iż rzeczywiście wisiał tam portret, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Był na nim mężczyzna w zbroi. kiedy stanęłam przed nim spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami i powiedział:
-Hogwart i jego niezwykłe, przerażające i okryte tajemnicą historie.
       Ze zdumieniem wpatrywałam się w portret. W książce, było dokładnie to samo.
- Sylwestrowy sekret - odpowiedziałam.
       Rycerz na obrazie ukłonił mi się lekko, po czym rama się odchyliła. Niepewnie otworzyłam drzwi, które się za nim ukazały. Weszłam w długi, ciemny korytarz. Zrobiłam krok naprzód i to, była moja zguba. Drzwi zatrzasnęły się za mną, pozbawiając dopływu światła i pogrążając całe miejsce w ciemności. Doskoczyłam do klamki i spróbowałam otworzyć wejście. Nic to jednak nie dało. Powoli nabrałam powietrza do płuc, po czym wypuściłam je ze świstem. Obróciłam się przodem do korytarza. Nie miałam innego wyboru. Musiałam iść naprzód. Niepewnie postawiłam pierwszy krok, potem następny i jeszcze jeden. Powoli zagłębiałam się w ciemności. I mimo, że byłam bardzo ciekawa co czeka na mnie na końcu, miałam dziwne, niepokojące wrażenie, że nie zdarzy się nic dobrego.
***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...

- Lily! Jesteś tu?
       Wszedłem do dormitorium dziewczyn. W sumie, ostatnio był to również pokój mój i Syriusza. Każdej nocy to przesiadywaliśmy i spaliśmy. Przyjemniej było siedzieć tu razem.
       Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Lilki tutaj nie było.
- Gdzie ona jest? - zapytałem.
       Razem z Łapą przeszliśmy się po pokoju. Nagle Łapa stanął przy łóżku Rudej.
- Eeee... Rogacz. Chodź tu na chwilkę.
       Podszedłem do przyjaciela i zamarłem.
- Czy to jest...
- Tak... - odpowiedział mi smętnie.
- Musimy ją znaleźć. Zanim wpakuje się w kłopoty - ponagliłem przyjaciela, zmierzając w kierunku drzwi.
- James... - powiedział niepewnym głosem.
- Co? - zapytałem zniecierpliwiony.
       Powinniśmy się pospieszyć, jeśli chcieliśmy ją powstrzymać. Może jeszcze nie wszystko stracone. Odwróciłem się i spojrzałem w twarz koledze. Jego następne słowa zmroziły mi krew w żyłach.
- To nie ma sensu - powiedział. - Historia zaczęła pisać się na nowo.
- Musimy ją znaleźć... - powiedziałem.
       Z twarzy odpłynęły mi wszystkie kolory, a ręce zaczęły mi si trząść. Lily była w wielkich tarapatach. Musiałem jej pomóc.
- ... Zanim będzie za późno...

Koniec psot...

c.d.n.

-------------------------------------------------------
Wiem, że rozdziału dawno nie było. Przepraszam. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Mam nadzieję, że moje dzieło wam się podoba. Zabrałam się za to wczoraj, a dzisiaj dokończyłam.
Stwierdziłam, że ostatnio za dużo sielanki tutaj było i trzeba dodać trochę akcji :)
Wiem, że nie jest to może wybitnie długie, ale musi wam wystarczyć. Kolejny może w weekend, ale bardziej prawdopodobne, że już za tydzień, kiedy zacznie się przerwa świąteczna. Wtedy rozdziałów będzie więcej. O ile oczywiście będę miała na nie wenę.
Miłego czytania wam życzę :)
Dziękuję również za wszystkie komentarze i proszę o kolejne.
Dziękuję, że ze mną jesteście.
Pozdrawiam :D

6.12.2014

One year - Thank you

- Ej, cicho! Idzie! - syknęła Dor.
       Wszyscy obecni pochowali się po całym PW. Po chwili w drzwiach pojawiła się pewna dziewczyna. Nie wyróżniała się niczym. Ciemno blond włosy opadały jej luźno na plecy, a odrobinę przydługa grzywka opadała na oczy. Ech... Będzie musiała ją podciąć. Nie była zbyt szczupła, ale nie mogłaby się również nazwać grubą. Była taka... Hm... Pośrednia. Miała okrągłą twarz, na której błąkał się delikatny uśmiech czerwonych ust. Duże brązowe oczy spoglądały w przestrzeń. Miała na sobie luźną niebieską bluzkę i dżinsy, a na nogach zwykłe trampki. W jednej ręce trzymała książkę, a w drugiej pluszowego misia, którego dostała od swojego chłopaka.
       Kiedy weszła do PW rozejrzała się zdziwiona nie widząc nigdzie palących się świateł.
- NIESPODZIANKA! - krzyknęło kilka osób wyłaniając się ze swoich kryjówek i zapalając światło.
       Gryfonka spojrzała na nich nierozumiejącym wzrokiem.
- Czy coś przegapiłam?
       Popatrzyli na nią ze zdziwieniem, po czym Lilka w podskokach do niej podeszła i zaśmiała się głośno widząc jej zdziwioną minę.
- Ludzie! Zapomniała!
       Wszyscy jak na komendę parsknęli śmiechem.
- Zapomniałam? O czym?
       Teraz już każdy tarzał się po podłodze.
- Hej! Wyjaśnicie mi może wreszcie o co tu chodzi?!
- Przepraszamy - powiedział James stając i podchodząc do niej wciąż się śmiejąc. - Naprawdę nie pamiętasz?
- Ale o czym? - zapytała sfrustrowana brązowooka.
- Który dzisiaj jest? - zapytał okularnik.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie. Mów o czym niby zapomniałam - warknęła już nieźle rozzłoszczona tym, że nikt jej o niczym nie mówi.
- Ok, ok. Nie złość się już. Dzisiaj jest 6 grudnia, prawda?
- Mhm...
- Co wydarzyło się tego dnia rok temu?
- A skąd ja mam to do jasnej ciasnej wiedzieć? Nie pamiętam każdego dnia ze swojego życia.
- Och, no już, już - powiedziała Lilka klepiąc dziewczynę przyjaźnie po plecach. - To już rok. Rok odkąd założyłaś bloga Tigra.
       Gryfonka zamarła i spojrzała na nich ze zdziwieniem, po czym zapytała:
- Coooooo? To już rok?
       Wszyscy obecni w PW pokiwali zgodnie głowami. No nie, naprawdę? Jak ona mogła o tym zapomnieć. Właśnie mija rok ich wspólnej przygody!
- Nie wierzę - wyszeptała. - Jak ja mogłam o tym zapomnieć?
       Każdy parsknął śmiechem. Po chwili w tle rozbrzmiała muzyka zespołu Hollywood Undead i rozpoczęło się przyjęcie. Gryfonka usiadła sobie na kanapie, a po chwili przysiadła się do niej inna dziewczyna, młodsza od niej o kilka lat i uściskała ją.
- Wszystkiego najlepszego Tigra!
- Wielkie dzięki Ass.
       Uśmiechnęła się do dziewczyny uroczo, a ona pomyślała o wszystkim co dla niej zrobiła. To ona pojawiła się jako pierwsza prawdziwa czytelniczka i pierwsza przyjaciółka. To ona dodawała otuchy i rozśmieszała, każdym słowem czy zdaniem. Nikt inny nie przeżywał tak, wszystkiego co pisała. Tigra wiedziała, że ma u niej ogromny dług, którego nigdy nie zdoła spłacić. Nawet jeśliby bardzo chciała.
       Po chwili na fotelu tuż obok usiadła Kasia. Gryfonka spojrzała na nią z radością. To ona była jej drugą stałą czytelniczką. To ona pisała wszystkie komentarze, które tylko bardziej motywowały do pisania. Wiedziała, że i jej nigdy nie będzie w stanie tego zapomnieć.
       Nagle, tuż obok pojawiła się inna osóbka. Usiadła nadąsana na kanapie na przeciwko Tigry.
- Coś się stało? - zapytała się jej niepewnie.
- A stało się - odpowiedziała wciąż zła.
       Brązowooka posłała jej pytające spojrzenie. W końcu przybyła się poddała i zapytała:
- Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego, ja się pytam? Dlaczego?
- Ale co ja ci niby takiego zrobiłam?
- Nie udawaj mi tu niewiniątka. Dobrze już wiesz o co mi chodzi.
       Ale Tigra wciąż nie rozumiała.
- O kisiel! Chodzi mi o kisiel! Dlaczego kisiel a nie budyń!? - zapytała z nadąsaną miną.
       Blogerka parsknęła śmiechem.
- Oj Luna. Nie obrażaj się. Kocham budyń. Serio. Obiecuję ci, że następnym razem wybiorę budyń ok?
- Ok - odparła z radością i wyszczerzyła lśniące bielą zęby.
       Tigra spojrzała na nią i się zaśmiała. Cieszyła się, że ją ma. Gdyby nie ona, to... Sama nie wiedziała dokładnie. Luna dodawała otuchy. Była tak beztroska i ciepła, zawsze gotowa pomóc. I zawsze była obok. To było bardzo ważne. Wiedziała, że nigdy jej tego nie zapomni.
       Nagle, gdzieś dalej, wśród tańczących uczniów, mignęła jej znajoma sylwetka. Uniosła się, by dokładniej się przyjrzeć, ale dziewczyna zniknęła już w tłumie. Z westchnieniem ponownie usiadła. Wydawało jej się, że to mogła być Natalia. To była pierwsza czytelniczka. Pierwsza przyjaciółka. To jej słowa jako pierwsze zmobilizowały ją do dalszego pisania. Dały jej nadzieję. Właśnie dzięki niej zobaczyła, że jej praca nie idzie na marne i inni ją doceniają. Dzięki niej, miała dla kogo pisać.
       Nagle tuż przed gryfonką pojawiła się Agata Pritchard i z uśmiechem zagadnęła:
- Podoba ci się muza?
- No jasne! To twoje dzieło?
- No jasne! Mamy podobny gust, więc postanowiłam się zająć naszym tłem rozmów i tańców. I jak mi wyszło?
- Genialnie. Ale mogłabyś zmienić płytę.
- A na co?
- Bo ja wiem. Może by tak... Kongos!
- Tak! To genialny pomysł!
       Po tych słowach szybko odbiegła. Tigra patrzyła za nią z uśmiechem. Ech... Agata. Co prawda nie była jedną z pierwszych osób, jednak jej słowa dały dziewczynie wiele do myślenia. Wskazała jej błędy oraz zalety bloga. Dzięki niej wie, co powinna poprawić, na czym się skupić, a co rozwinąć. Wiele jej zawdzięcza. Wystarczająco wiele, by mieć wobec niej wieczny dług.
       Nagle jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem pewnej pląsającej po parkiecie dziewczynie. Uśmiechnęła się do Tigry i pomachała, na co dziewczyna odpowiedziała tym samym. To była Ala Palka. Jej słowa często rozbrzmiewały w głowie blogerki. Dała jej nadzieję, że wciąż może się bardziej postarać i zdobyć nowych przyjaciół.
       Niedaleko niej dostrzegła Luthien. Dopiero co się poznały, ale miała nadzieję, że się dogadają. Przyjaciół nigdy za wiele. A nowi, tylko dodają skrzydeł.
       W pewnym momencie tuż przy brązowookiej pojawił się Syriusz i z szarmanckim uśmiechem wystawił ku niej swoją rękę.
- Czy Wielmożna Pani uczyni mi ten zaszczyt i ze mną zatańczy?
- Z największą przyjemnością - odparła podając mu swoją dłoń, a on natychmiast pociągnął ją na parkiet.
       Przetańczyli razem dwie piosenki, po czym zabrzmiała ballada. Tigra spojrzała na Syriusza, który niepewnie wpatrywał się w przeciwległy koniec sali, na Dorcas. Brązowooka pchnęła lekko Blacka w plecy i powiedziała:
- No idź. Poproś ją do tańca. Na pewno ci nie odmówi.
       Czarnowłosy skinął niepewnie głową, po czym poszedł w kierunku dziewczyny. Przez chwilę rozmawiali, po czym wyszli na parkiet. Tigra obejrzała się przez ramię. Remus i Ann, również byli już na parkiecie. Jedyny problem stanowili Lily i James. Blogerka podeszła do Evansówny, po czym szepnęła jej na ucho:
- No idź. Jeden taniec cię nie zbawi, a jego może uszczęśliwić. Nie jesteś przecież, aż tak wredna, co nie Ruda?
       Dziewczyna w odpowiedzi tylko westchnęła, po czym zgodziła się zatańczyć z Potterem. Brązowooka stała z boku i się im przyglądała. Wszystko było jak należy. Uśmiechnęła się, dumna z wykonanej pracy.
       W pewnym momencie muzyka ucichła i Syriusz wziął mikrofon i powiedział:
- A więc, Panowie i wszystkie śliczne Panie oraz te mniej urodziwe, mam zaszczyt oddać mikrofon naszej dzisiejszej solenizantce, Tigrze.
       W PW rozległy się brawa, a pisarka zaczerwieniła się ze wstydu. Nie była przyzwyczajona, do publicznego mówienia. Wzięła jednak mikrofon i zaczęła:
- A więc... Cóż... Prawdę mówiąc jestem tak zestresowana, że mam pojęcia co powinnam mówić...
       Po sali przebiegł cichy śmiech, co dodało dziewczynie nieco otuchy.
- Chciałabym wam bardzo podziękować. Za to, że ze mną byliście zawsze, gdy was potrzebowałam. Za to, że daliście mi nadzieję, na lepsze jutro. Za to, że wytykaliście błędy i wskazywaliście mocne strony. To dzięki wam zaszłam tak daleko i się nie poddałam. Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim. Nigdy nie będę w stanie spłacić tego długu, który mam wobec was.
       Tigra rozejrzała się po całej sali. Widziała znajome twarze. Widziała jednak również wiele nieznanych. Były to osoby, których nigdy do tej pory nie widziała, z którymi nigdy nie rozmawiała. A jednak, były tu. To o czymś świadczyło i dało jej wiarę. Wiedziała, że to dopiero początek. To byli pierwsi, ale pojawi się jeszcze wielu. Za rok, będzie ich więcej, podobnie jak za dwa lata. To był dopiero początek, a do końca, pozostała jeszcze daleka droga.
- Za nas - powiedziała wznosząc toast.
- Za nas! - odpowiedzieli wszyscy i napili się.
       Tigra patrzyła na wszystkich z uśmiechem. Przed nią była jeszcze daleka droga, a żeby ją przejść, potrzebowała ich. By wciąż ją wspierali i dawali nadzieję. A mimo to, nadal nie zdawali sobie sprawy z tego, jak była im wdzięczna.