22.04.2014

Rozdział 18 - Wielkie zamieszanie wśród ludzi i jednorożców

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       McGonagall po tych słowach przez chwilę stała w miejscu, jednak szybko się pozbierała i zapytała:
- Gdzie ona teraz jest Hagridzie?
- Wciąż w Zakazanym Lesie.
- Co?! Nie zabrałeś jej stamtąd?!
- Próbowałem Pani Psor, ale jednorożce mi nie pozwoliły.
- Jak to ci nie pozwoliły?
- Lily ochroniła przed atakiem ich młode, co przypłaciła paskudną raną. Boję się, że ona... że ona...
- Hagridzie co się stało później?
- Jednorożce widząc jej poświęcenie połączyły siły i przegoniły smoka. Ale nie na długo. A potem, kiedy próbowałem ją wziąć i przynieść do zamku, zaczęły na mnie prychać nie pozwalając do niej podejść. Potem same ją wzięły i przeniosły do swojego gniazda.
       McGonagall stała przez chwilę zdumiona po czym odezwała się do mnie:
- Panie Potter. To już koniec tego szlabanu. Jutro już do mnie nie przychodzisz. A teraz... Udaj się do dormitorium i poczekaj na przyjaciół, a potem idźcie spać. Nie czekajcie na pannę Lily.
- Ale, pani profesor ja muszę...
       Jednak zanim zdąrzyłem dokończyć zdanie nauczycielka mi przerwała.
- To nie podlega dyskusji. Natychmiast idź do siebie.
       Postanowiłem nie sprzeczać się z profesorką, więc szybko wyszedłem z sali i pobiegłem do Pokoju Wspólnego. Było tam tylko kilku pierwszo i drugoklasistów. Pozostali najprawdopodobniej wciąż byli w Hogsmede. Usiadłem więc na kanapie przed kominkiem, w oczekiwaniu na przyjaciół. Jednak nie mogłem usiedzieć w miejscu. Zżerał mnie strach o Lily. Ochroniła młodego jednorożca, ale czy nie przypłaciła tego własnym życiem? Zerwałem się na nogi i zacząłem przechadzać się po PW. Schowałem twarz w dłoniach. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się stało. Czułem się tak jakbym właśnie dostał z kopyta w brzuch. Nie byłem w stanie trzeźwo myśleć. Czułem potworne wyrzuty sumienia. To przeze mnie dostała szlaban. Przeze mnie poszła do lasu. To ja byłem odpowiedzialny za to wszystko.
       W pewnym momencie zatrzymałem się przy oknie, gdyż na błoniach zobaczyłem trzy osoby, biegnące w kierunku lasu. W jednej z nich rozpoznałem Hagrida, a w drugiej Dumbledora. Tą ostatnią osobą, była zapewne McGonagall przejęta losem jednej ze swoich uczennic. Kiedy wszyscy zniknęli w puszczy jeszcze przez chwilę obserwowałem puste błonia, po czym pobiegłem szybko w kierunku dormitorium. Pod łóżkiem znalazłem to, czego w tej chwili najbardziej potrzebowałem - pelerynę niewidkę i mapę Huncwotów.
       Zarzuciłem pelerynę na plecy i szybko wróciłem do PW, a stamtąd pokierowałem się prosto w kierunku wyjścia z wieży i pobiegłem na błonia. Tam rozwinąłem mapę i udałem się w miejsce, gdzie przebywali dorośli.
       Wbiegłem do lasu i popędziłem prosto przed siebie, nie zdając sobie sprawy gdzie biegnę. To nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, żeby zobaczyć Lilkę. Nic innego się nie liczyło. Przedzierałem się przez gąszcz krzaków, aż w końcu znalazłem się na miejscu i zamarłem.
       Stałem na krańcu niewielkiej polanki, całej wypełnionej blaskiem, pochodzącym od jednorożców, które się tam znajdowały. Niedaleko zobaczyłem rosłego jednorożca, najpewniej przywódcy stada,  który stał tuż przed Dumbledorem. On i jego pobratymcy zagradzali czarodziejom drogę do rannej dziewczyny.
       Dyrektor najwyraźniej rozmawiał ze stworzeniem, gdyż co jakiś czas tłumaczył coś profesor McGonagall, jednak nie mogłem tego usłyszeć. Najprawdopodobniej rozmawiali w sposób telepatyczny, przez co nie wiedziałem o czym rozmawiają. Jednak wyglądało na to, że doszli do porozumienia, gdyż przywódca cofną się pozwalając podejść Dumbledorowi do Evans. Mężczyzna ukląkł obok niej i przez chwilę pozostał w takiej pozycji, po czym podniósł się i wrócił do towarzyszy. Powiedział coś do nich cicho na co oni, tylko ponuro skinęli głowami i odwrócili się w kierunku lasu. Kiedy odeszli już na dużą odległość (sprawdziłem to na mapie) odwarzyłem się ściągnąć z siebie pelerynę. Kiedy tylko to uczyniłem, zobaczyła to jedna z łań i podbiegła do mnie.
- Dlaczego zakłócasz nasz spokój? - zapytała mnie w myślach.
- Chcę ją zobaczyć.
- Dziewczyna jest pod dobrą opieką. Wracaj do zamku.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Ponieważ się o nią martwię.
- To samo powiedzieli tamci. Nie pozwoliliśmy im jej stąd zabrać. Ocaliła nasze małe. Jest godna naszej pomocy. Ale nie będziemy tutaj tolerować obecności innych ludzi. Odejdź.
- Nie mogę. Nie potrafię.
- Dlaczego? - ponowiła pytanie.
- Za bardzo ją kocham żeby odejść.
       Jednorożec przeszył mnie uważnym spojrzeniem. Miałem wrażenie, że czyta w moich myślach, ale także w mojej duszy. Kiedy odezwała się chwilę później jej głos był łagodniejszy.
- Masz szczere serce. Chęć zobaczenia jej naprawdę wypływa z twojej miłości do niej. Dlatego... możesz iść.
       To powiedziawszy odsunęła się i pozwoliła mi przejść przez polanę. Niektóre stworzenia oglądały się za mną, inne ignorowały, ale nie zwracałem na nie uwagi, gdyż właśnie zobaczyłem Lily. Podszedłem do niej szybko, a widząc w jakim jest stanie opadłem na kolana, tuż obok niej. Nie byłem w stanie stać, gdyż to co zobaczyłem, sprawiło, że całe moje życie straciło sens.
       Lilka leżała oparta o bok jednej z łań. Miała rozdartą koszulkę, a przez dziurę widziałem, ranę zadaną przez smoka. Była głęboka i bardzo długa, a krew wciąż się z niej sączyła. Twarz mojej ukochanej była blada i cała zlana potem. Złapałem jej rękę. Była zimna jak lód.
       Poczułem jak zalewa mnie fala emocji. Ból, cierpienie, smutek, rozpacz, a także wielkie poczucie winy. To była moja wina, że ona znalazła się tutaj w takim stanie. Gdybym nie zrobił tego głupiego kawału, nie dostałaby szlabanu i nie leżałaby tu teraz walcząc o życie. Poczułem jak po moim policzku zaczynają spływać łzy. Nie wstydziłem się ich jednak. Jak mógłbym się wstydzić płakania nad jej stanem. To była moja wina. To, że się do mnie nie odzywała przez cały ostatni tydzień to było nic w porównaniu z tym. Teraz na pewno mi już nie wybaczy.
       W pewnej chwili usłyszałem w głowie spokojny łagodny głos:
- Dlaczego płaczesz?
- Bo to moja wina, że ona tu leży.
- To wcale nie była twoja wina - powiedziała opiekująca się Lily łania.
- Właśnie, że moja. To przeze mnie dostała ten szlaban i dlatego teraz tu leży.
- To, że tu leży jest spowodowane jej wyborami. Postanowiła ocalić nasze młode. Gdyby tego nie zrobiła, nie leżałaby tutaj. Nie obwiniaj się chłopcze. To nie twoja wina.
       Skinąłem głową, jednak wciąż nie byłem przekonany.
- Idź już. My jednorożce nie lubimy obecności mężczyzn.
- Kiedy jej stan się poprawi?
- Nie wiem. Być może wcale, ale teraz już idź i nie przychodź więcej.
       Miałem ochotę zaprotestować, jednak wiedziałem, że na nic się to zda. Nie będę tutaj mile widzianym gościem. Skinąłem więc tylko głową i z trudem wstałem i odwróciłem się w kierunku lasu. Podszedłem do miejsca gdzie zostawiłem pelerynę i odwróciłem się po raz ostatni, po czym zarzuciłem płaszcz na plecy i udałem się w drogę powrotną do Hogwartu.

                                                                                 ***

       Droga powrotna do zamku zajęła mi trzy razy tyle, co dotarcie do Lily. Powłóczyłem nogami, które były jak z ołowiu, nie będąc w stanie iść szybciej. Przed oczami wciąż miałem obraz zakrwawionego ciała mojej ukochanej. Przypomniały mi się również słowa łani "Byś może wcale nie wyzdrowieje". Te słowa były dla mnie niczym śmiertelny cios. Choć do tej pory starałem się o tym nie myśleć, teraz musiałem dopuścić do głosu myśl, kołaczącą mi się po głowie, odkąd w gabinecie McGonagall pojawił się Hagrid. Być może... umrze. Poczułem, jak po moim policzku spływa pojedyncza łza. Otarłem ją ze wstrętem. Nie. Ona nie umrze. Nie może. Muszę jej powiedzieć jeszcze tyle rzeczy. Muszę ją za tak samo wiele innych przeprosić.
       Nawet się nie zorientowałem, kiedy stanąłem przed portretem Grubej Damy. Zdjąłem z siebie pelerynę i podałem hasło:
- Masło maślane.
       Odsłoniło się wejście i wszedłem do PW. Nie było tam już prawie, nikogo. Tylko przed kominkiem siedzieli moi przyjaciele oraz Dor i Ann, śmiejąc się wspólnie. Zastanawiałem się, jak mogą być tacy radośni, kiedy gdzieś tam w lesie Lily jest bliska śmierci. Nie byłem w stanie patrzeć na ich szczęśliwe twarze. Nie po tym co widziałem.
       Spróbowałem cichaczem przemknąć się do schodów i do pokoju, jednak zanim zdążyłem postąpić choćby krok usłyszałem Syriusza:
- Hejka James. No ile można mieć szlaban, co?
       Zagryzłem wargę i szybko poszedłem dalej. Jednak mój przyjaciel był szybszy. Gdy dochodziłem do schodów, zatarasował mi drogę.
- Hej, hej, hej! Nie pogadasz z nami? - zapytał.
       Nic nie odpowiedziałem i tylko odwróciłem głowę, żeby nie mógł mi spojrzeć w twarz. Ale on już zauważył, że coś było nie tak.
- Co jest? - zapytał kładąc mi rękę na ramieniu.
- Nic - odpowiedziałem strącając jego dłoń.
       Syriusz nie dał się jednak oszukać. Złapał mnie za łokieć i zaprowadził na kanapę.
- No dobra. Mów teraz co się stało.
       Nie chciałem im nic mówić, jednak wiedziałem, że należy im się prawda. Spojrzałem na zaniepokojone twarze moich przyjaciół i spróbowałem im powiedzieć. Tylko, że nie wiedziałem co. Nie miałem pojęcia jak ubrać w słowa to co widziałem.
       Na podłodze przede mną usiadła Ann i spojrzała mi w oczy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ona wie, że stało się coś strasznego. Miała nietypowy dar odczytywania nawet najlepiej skrywanych emocji.
- James - zaczęła łagodnym głosem. - Co się stało? - zapytała.
       Przełknąłem ślinę po czym odpowiedziałem.
- To... To było straszne.
- Już dobrze. Jesteś bezpieczny.
- Ja tak, ale ona niekoniecznie.
       Twarz brązowowłosej nagle stała się napięta, jednak ton jej głosu pozostał niezmieniony.
- Lily?
- Tak.
- Co jej się stało?
       Nie odpowiedziałem.
- Czy ktoś ją zranił?
- Tak.
- Podczas szlabanu?
- Tak.
- Czy to był jakiś czarodziej?
- Nie.
- Co ją skrzywdziło?
       Próbowałem odpowiedzieć, jednak z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
- James, proszę. Powiedz nam. Co ją zaatakowało?
- Smok - wyszeptałem.
       I nagle zamarłem. To jedno słowo, całkowicie zmieniło moje rozumowanie. Chwilę temu byłem załamany stanem Lily i miałem wobec siebie poczucie winy. Jednak teraz zrozumiałem, że jednorożce miały racje. To nie ja byłem odpowiedzialny za stan Rudej. Trybiki szybko poruszały się w moim mózgu i nawet nie zauważyłem reakcji moich przyjaciół. Pobledli na twarzach i patrzyli po sobie z przerażeniem.
       Ja jednak tego nie dostrzegałem. Wiedziałem już co muszę zrobić. Najwidoczniej odbiło się to na mojej twarzy, gdyż po chwili poczułem na sobie czyjś wzrok. Podniosłem głowę i zobaczyłem wpatrzonego we mnie z uwagą Syriusza.
- Stary, co ty zamierzasz?
       W odpowiedzi posłałem mu tylko chytry uśmieszek.
- Czy to będzie niebezpieczne? - zapytał.
- Owszem.
- Ryzykowne?
- Jasne.
- Głupie?
- A jak myślisz? - odpowiedziłem pytaniem na pytanie.
       Uśmiechnął się do mnie i powiedział.
- Skoro tak, wchodzę w to.
- Hej, hej, hej! Zwolnijcie trochę. O czym wy mówicie? - zapytała Dor.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała - odpowiedział Łapa.
       Lunatyk popatrzył na nas z uwagą i zbladł jeszcze bardziej.
- O nie! Nie ma mowy! To zbyt ryzykowne!
- Cieszę się, że z nami idziesz Lunio - odpowiedziałem z nikłym uśmiechem.
- No jasne, że idę. Jeszcze zrobicie jakieś głupstwo, jak pójdziecie tylko we dwóch.
- Ja też idę - powiedział Glizdogon, choć podejrzewam, że gdyby wiedział co planujemy zastanowił by się dwa razy zanim by się zgodził.
       Nie mniej jednak, zachowanie moich przyjaciół bardzo mnie wzruszyło. Byli gotowi pójść ze mną mimo wszelkiego niebezpieszeństwa. To była prawdziwa lojalność. To była prawdziwa przyjaźń.
- Hej! Może ktoś by nam wyjaśnił o co chodzi? - zapytała Dor.
- No właśnie. Przydałyby się jakieś wyjaśnienia - poparła ją Ann.
       Spojrzałem na nie ze zdziwieniem. Zupełnie zapomniałem, że wciąż tam są. Chciałem im już odpowiedzieć, jednak Syriusz mnie uprzedził.
- A więc, moje drogie damy, żeby wszystko stało się jasne. Zaczynamy polowanie na smoka.

Koniec psot...


-------------------------------------------------------

Wiem, że notka jest taka sobie, szczególnie ta rozmowa Ann i Jamesa, ale jakoś to scena nie chciała mi do końca wyjść. Rozdział był napisany już od tygodnia, jednak utknęłam właśnie niestety w tamtym momencie, a że nie mogłam wymyślić nic lepszego, jest tak jak jest.Długość notki, chmm.... taka sobie. Mogła być dłuższa, ale chciałam przedstawić właśnie to wydarzenie, a następne, to już pewnie będzie dłuższa historia, dlatego będzie nowy rozdział.
Chcę również podziękować Cause I'm Young za poddanie mi pomysłu na rozdzaił 19. Naprawdę wielkie dzięki.
No i na koniec jeszcze zdradzę, że bardzo ważną rolę w życiu Lily odgrywa wątek z jednorożcami, a ze smokiem, no cóż. Zobaczy się.
Zapraszam do czytania i komentowania. Wasze komentarze to dla mnie naprzwdę ważna rzecz.

12.04.2014

Rozdział 17 - Szlaban

Rozdział dedykowany Cause I'm Young ♔. Mam nadzieję, że ci się spodoba.



       Minął tydzień od zdarzenia w lochach. Wszyscy do tej pory gratulują mi udanego kawału. Wszyscy oprócz ślizgonów oczywiście, bo oni się teraz ciągle ze mnie nabijają. Nawet Severus się na mnie obraził, choć próbowałam mu wyjaśnić, że to nie ja zdemolowałam lochy, a Huncwoci. Ale on mi nie wierzy. Wogóle oddala się ode mnie i trzyma na dystans. To przykre. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
       Ale na głowie mam też inne  kłopoty. Huncwoci. Ciągle za mną łażą i próbują przepraszać. To jest żałosne. Chyba nie potrafią zrozumieć, że chcę być choć przez chwilę sama. Ale od czasu, kiedy przestałam z nimi rozmawiać są trochę bardziej markotni, co i mnie wprawia w przygnębienie. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, ale ze sobą nie rozmawiamy. To także mi nie leży. Ale nie jestem gotowa im wybaczyć. Jeszcze nie.
       Na szczęście mam przy sobie dziewczyny, które mnie wspierają. Dzięki nim udaje mi się jeszcze jakoś funkcjonować.
       Z zamyślenia wyrwała mnie Ann.
- Jak myślisz Lily, czy te buty pasują do tej zielonej bluzki, którą kupiłam dwa lata temu w Marks&Spencer?
- Zależy, co masz zamiar do niej założyć.
- Te ciemno granatowe dżinsy.
- Te, które kupiłaś w te wakacje?
- Nie, nie te. Te które kupiłam na Pokątnej.
- Hmmm... W takim razie myślę, że lepsze będą te trampki, które kupiłaś, jak byłaś z nami na zakupach w te wakacje.
- Och... Mówisz o tych szarych?
- Nie! Mam na myśli te czerwone.
- Och, tak. Racja. Będą doskonale pasować. Dzięki wielkie Lilka.
       Skinęłam tylko głową, po czym wróciłam do pisania wypracowania z eliksirów. A tak wogóle, to chyba zapomniałam wspomnieć, że dzisiaj sobota. Wszyscy idą do Hogsmede. Wszyscy poza mną i Jamesem. Ja mam szlaban u Hagrida, a on przez cały tydzień odbębnia swój u McGonagall. Ale przynajmniej nie mamy go razem. No i profesorka stwierdziła, że nadal mogą mieć zajęcia z Dumbledorem. Chociaż ten jeden plus.
       Dor i Ann od jakiejś godziny szykowały się do wyjścia na miasto. Dor spojrzała na mnie i zapytała:
- Lily, jesteś pewna, że nie chcesz, żebyśmy z tobą zostały?
- Tak jestem pewna. Idźcie, zabawcie się i kupcie mi coś przy okazji.
       Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, ale widząc, że jestem pewna tego co mówię, skinęła głową i wróciła do wybierania ciuchów. Siedziałam jeszcze przez chwilę w dormitorium, jednak dziewczyny wciąż mnie o coś pytały, przez co nie mogłam skupić się na napisaniu wypracowania. Wstałam więc, wzięłam pergamin, pióro oraz książki i poszłam do PW, gdzie usiadłam na kanapie przed kominkiem z zamiarem dokończenia pisania.
       Nie dane mi jednak było nacieszyć się spokojem, gdyż po chwili stanęli przede mną dwaj Huncwoci. Postanowiłam nie zwracać na nich uwagi, jednak kiedy po zapisaniu kilku kolejnych linijek tekstu, wciąż stali w tym samym miejscu, westchnęłam i zapytałam:
- Czego chcecie?
- Pogadać - odpowiedział jeden z nich.
- Nie mamy o czym.
- A właśnie że mamy.
       Przerwałam pisanie. Odłorzyłam pióro i pergamin i podniosłam oczy na Lunatyka i Glizdogona.
- Więc mów.
       Moje słowa, chyba ich zaskoczyły. Nie zdziwiłam się na to zbytnio. Przez ostatni tydzień, nawet się do nich nie odezwałam. w końcu jednak powiedział:
- Lily. Chcę, żebyś wiedziała, że my dwaj nie byliśmy w tą sprawę zamieszani. Nie wiedzieliśmy co oni planują - powiedział Remus.
       Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi.
- Ok, ok. Przyznaję. To ja przygotowałem dla Jamesa eliksir wielosokowy, ale nie miałem pojęcia, że planuje zniszczyć lochy. Myślałem, że zrobi jakiś niewielki żarcik w twoim imieniu, a nie kawał na skalę szkolną.
- Dlaczego mam ci uwierzyć?
- Ponieważ ja wiem, że mówi prawdę - Powiedział Glizdek. - On naprawdę nie wiedział co chłopaki planowali. Żaden z nas nie wiedział. Proszę cię Lily. Jesteś naszą przyjaciółką. Wybacz nam.
       Widziałam na ich twarzach błagalne miny i... poddałam się. Wiedziałam, że mówią prawdę i nie potrafiłam się na nich gniewać. Westchnęłam i powiedziałam:
- Przeprosiny przyjęte.
       Przez chwilę, obaj się nie poruszyli, chyba z szoku jaki u nich wywołałam, jednak już po chwili mnie ściskali, szczęśliwi, że już nie jestem na nich obrażona.
       Potem usiedli obok mnie na kanapie. Peter wyjął z kieszeni ciasta i zaczął je jeść, a Lunatyk wskazywał mi dobre fragmenty z książki do wypracowania, dzięki czemu skończyłam je dużo szybciej. Po kilku chwilach do PW zeszły dziewczyny, a widząc, że gadam już z 2/4 Huncwotów dołączyły do naszej dyskusji.
       W pewnym momencie, zobaczyłam, jak Ann rzuca ukradkowe spojrzenia Remusowi i zauważyłam, że on robi to samo. Uśmiechnęłam się do siebie i zagadnęłam:
- Hej, Lunio. Myślę, że powinieneś wiedzieć coś o naszej Ann.
       Chłopak spojrzał na mnie z ciekawością, natomiast Lorens rzuciła mi zza jego pleców mordercze spojrzenie, którym nie przejęłam się ani trochę.
- Bo widzisz. Musisz wiedzieć, że ona jest w tobie po uszy za...
       Zanim zdążyłam dokończyć zdanie, oberwałam w twarz poduszką. Otrząsnęłam się a potem powiedziałam:
- A więc, to tak się bawimy co?
       Po tych słowach rzuciłam poduchą w Ann, która, jednak, w ostatniej chwili zdążyła uchylić się przed ciosem i przedmiot trafił Dor. Po chwili rozpętała się wielka poduszkowa bitwa i po paru minutach pierze latało po całym PW. Śmiałam się serdecznie wraz z moimi przyjaciółmi, kiedy nagle spojrzałam na zegarek. Była 16:50. Szybko zerwałam się na równe nogi i oczyściłam swoje ubranie z białego puchu. Za dziesięć minut miałam być u Hagrida, więc musiałam się pospieszyć. Pozostali również spojrzeli na zegarek i równie szybko jak ja doprowadzili się do porządku. Mieli dziesięć minut do wyjścia do Hogsmede.
       Miałam już wyjść z PW, kiedy przypomniałam sobie, że nie wzięłam kurtki, a na dworze, może być chłodno. Przywołałam więc swoją kurtkę  z pokoju, a kiedy ją zakładałam, zobaczyłam stojącego na schodach do dormitorium Jamesa. Miał nieodgadnioną minę i patrzył prosto na mnie. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały, jednak mój wzrok długo na nim nie spoczął. Całkowicie go ignorując, machnęłam ręką na porzegnanie w kierunku dziewczyn, Remusa i Petera, po czym wyszłam na korytarz.

                                                                                 ***

       Szłam przez błonia w kierunku chatki Hagrida. Sam gajowy czekał już na nią z torbą przewieszoną przez ramię.
- Cześć Hagridzie!
- Witaj Lily. To co, gotowa?
- A na co? - zapytałam zaciekawiona.
- No cóż. Dzisiaj w ramach szlabanu pójdziesz ze mną do Zakazanego Lasu.
- Po co?
- Ostatnio coś atakuje tutaj dość często różne magiczne stworzenia. Musimy dowiedzieć się co to za stwór, a później powiadomić Dumbledora.
       Skinęłam głową na znak, że rozumiem jakie zadanie mam do wykonania.
- Masz swoją różdżkę? - zapytał gajowy.
- Tak.
- Dobra w takim razie ruszamy - powiedział, po czym poprowadził mnie w kierunku lasu.
       Szliśmy różnymi ścieżkami, przez parę kilometrów, jednak nie znaleźliśmy żadnego tropu, który mógłby nas naprowadzić na rozwiązanie zagadki. W pewnym momencie zapytałam:
- Hagridzie. Jakie dokładnie stworzenia zabija ten potwór?
- Różne Lily, różne. Od początku roku. Zniknęły z naszego stada dwa testrale, które później znalazłem zakatrupione. Widziałem też pozostałości kilku jednorożcy i żadnych śladów walki. Cokolwiek tu grasuje, jest bardzo niebezpieczne i musimy się tego pozbyć.
       Skinęłam głową, rozumiejąc jakie zagrożenie może czyhać na naszej drodze, szliśmy chyba przez godzinę, albo i dłużej. Zaczęło się robić coraz ciemniej, więc gajowy zapalił lampę którą przezornie ze sobą zabrał, ja natomiast użyłam zaklęcia Lumos i moja różdżka zaczęła lśnić własnym światłem.
       Nagle usłyszałam niedaleko cichy, przeraźliwy pisk. Zaniepokojona spojrzałam na Hagrida. Spojrzał na mnie i skinął głową, potwierdzając że też to słyszał. Poszliśmy szybko w tamtym kierunku i znaleźliśmy się na krańcu niewielkiej polanki. Niedaleko nas leżał w gnieździe mały jednorożec i wpatrywał się ze strachem w niebo. Skierowałam swój wzrok w tym samym kierunku i zamarłam. Na niebie zawisł potężny smok i wpatrywał się w maleństwo z głodem w oczach. Przez chwilę wisiał nieruchomo w powietrzu, jednak już po chwili zanurkował z zamiarem pożywienia się młodym stworzeniem.
       Niewiele myśląc natychmiast rzuciłam się w tamtym kierunku. Usłyszałam za sobą głos Hagrida:
- Lily! Nie!
       Ale go nie słuchałam. Podbiegłam do jednorożca i stanęłam przed nim w ochronnym geście. Smok zdziwił się na mój widok i z powrotem wzbił się w niebo odwlekając atak. Odwróciłam się do maleństwa i pomogłam mu wstać. Kiedy już stworzonko stało na własnych nogach olbrzymi gad znów zaatakował. Odwróciłam twarz znów w kierunku jednorożca i powiedziałam do niego:
- Uciekaj! Natychmiast!
       Maleństwo skinęło lekko główką i odbiegło truchtem w las, a ja odwróciłam się w kierunku nadlatującego smoka. Jednak zrobiłam to o kilka sekund za późno. Kiedy tylko, zwróciłam się twarzą do skrzydlatego stwora poczułam jak potężny szpon rozrywa moje ciało. Jęknęłam i upadłam na ziemię. Gdzieś niedaleko usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię, jednak ten dźwięk został szybko zagłuszony przez triumfujący ryk smoka.
       Ból był nie do zniesienia i przeszywał całe moje ciało. Nie byłam w stanie dłużej go znieść. Powoli zamknęłam powieki, jednak zanim to zrobiłam zobaczyłam jak latającego gada dosięga kilka jasnych promieni. Smok wściekle rykną, po czym odleciał, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Uratowałam jednorożca. Możliwe, że przypłaciłam to życiem, ale najważniejsze było to, że ten malec był bezpieczny. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w nicość.


                                                                                 ***

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego


       Siedziałem w gabinecie McGonagall przepisując jakieś mega ważne dokumenty i strasznie się przy tym nudząc. Spojrzałem na zegarek. Była już prawie 19. Westchnąłem i zacząłem wspominać dzisiejsze popołudnie. To jak zobaczyłem śmiejącą się Lilkę. Widziałem, ją szczęśliwą po raz pierwszy od tygodnia. Przebaczyła Lunatykowi i Glizdogonowi. Może przebaczy też mnie i Syriuszowi, jeśli ją ładnie przeprosimy? Tak miło byłoby znów zobaczyć jej uśmiech skierowany w moją stronę.
       Rozmyślania przerwało mu głośne pukanie. Zanim jeszcze McGonagall zdąrzyła krzyknąć 'proszę' drzwi szeroko się otworzyły i stanął w nich Hagrid. Był spocony i ciężko dyszał. Musiał się bardzo spieszyć. Kiedy tylko zaczerpną tchu powiedział:
- Pani Psor! Mamy problem!
- Cóż to za problem Hagridzie?
- Wiem już co zabija magiczne stworzenia w Zakazanym Lesie! To smok Pani Psor! SMOK!!!
       Profesorka transmutacji wydawała się być bardzo zaniepokojona.
- To bardzo zła wiadomość. Musimy natychmiast zawiadomić Dumbledora i ...
- Ale to nie są najgorsze wieści - przerwał jej gajowy.
- Jak to nie? Co mogło się stać jeszcze gorszego? - zapytała i nagle zbladła, jakby już znała odpowiedź i wcale nie miała ochoty jej usłyszeć.
       Jednak Hagrid i tak jej odpowiedział.
- Smok zaatakował uczennicę.
       Zamarłem. Trybiki mojego mózgu były bardzo ociężałe, po nudnej pracy, jednak teraz działały na najwyższych obrotach. Po jakiejś sekundzie czy dwóch, które ciągnęły się w nieskończoność, zrozumiałem jednak co miał na myśli Hagrid.
LILY

Koniec psot


-------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba. Jak już pewnie zauwarzyliście jest całkiem długi. Proszę piszcie, jakie macie po tym rozdziale wrażenie, to dla mnie bardzo ważne. Na najbliższych kilka rozdziałów mam przewidziany sporo emocji. Oby się wam spodobało.