22.04.2014

Rozdział 18 - Wielkie zamieszanie wśród ludzi i jednorożców

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       McGonagall po tych słowach przez chwilę stała w miejscu, jednak szybko się pozbierała i zapytała:
- Gdzie ona teraz jest Hagridzie?
- Wciąż w Zakazanym Lesie.
- Co?! Nie zabrałeś jej stamtąd?!
- Próbowałem Pani Psor, ale jednorożce mi nie pozwoliły.
- Jak to ci nie pozwoliły?
- Lily ochroniła przed atakiem ich młode, co przypłaciła paskudną raną. Boję się, że ona... że ona...
- Hagridzie co się stało później?
- Jednorożce widząc jej poświęcenie połączyły siły i przegoniły smoka. Ale nie na długo. A potem, kiedy próbowałem ją wziąć i przynieść do zamku, zaczęły na mnie prychać nie pozwalając do niej podejść. Potem same ją wzięły i przeniosły do swojego gniazda.
       McGonagall stała przez chwilę zdumiona po czym odezwała się do mnie:
- Panie Potter. To już koniec tego szlabanu. Jutro już do mnie nie przychodzisz. A teraz... Udaj się do dormitorium i poczekaj na przyjaciół, a potem idźcie spać. Nie czekajcie na pannę Lily.
- Ale, pani profesor ja muszę...
       Jednak zanim zdąrzyłem dokończyć zdanie nauczycielka mi przerwała.
- To nie podlega dyskusji. Natychmiast idź do siebie.
       Postanowiłem nie sprzeczać się z profesorką, więc szybko wyszedłem z sali i pobiegłem do Pokoju Wspólnego. Było tam tylko kilku pierwszo i drugoklasistów. Pozostali najprawdopodobniej wciąż byli w Hogsmede. Usiadłem więc na kanapie przed kominkiem, w oczekiwaniu na przyjaciół. Jednak nie mogłem usiedzieć w miejscu. Zżerał mnie strach o Lily. Ochroniła młodego jednorożca, ale czy nie przypłaciła tego własnym życiem? Zerwałem się na nogi i zacząłem przechadzać się po PW. Schowałem twarz w dłoniach. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się stało. Czułem się tak jakbym właśnie dostał z kopyta w brzuch. Nie byłem w stanie trzeźwo myśleć. Czułem potworne wyrzuty sumienia. To przeze mnie dostała szlaban. Przeze mnie poszła do lasu. To ja byłem odpowiedzialny za to wszystko.
       W pewnym momencie zatrzymałem się przy oknie, gdyż na błoniach zobaczyłem trzy osoby, biegnące w kierunku lasu. W jednej z nich rozpoznałem Hagrida, a w drugiej Dumbledora. Tą ostatnią osobą, była zapewne McGonagall przejęta losem jednej ze swoich uczennic. Kiedy wszyscy zniknęli w puszczy jeszcze przez chwilę obserwowałem puste błonia, po czym pobiegłem szybko w kierunku dormitorium. Pod łóżkiem znalazłem to, czego w tej chwili najbardziej potrzebowałem - pelerynę niewidkę i mapę Huncwotów.
       Zarzuciłem pelerynę na plecy i szybko wróciłem do PW, a stamtąd pokierowałem się prosto w kierunku wyjścia z wieży i pobiegłem na błonia. Tam rozwinąłem mapę i udałem się w miejsce, gdzie przebywali dorośli.
       Wbiegłem do lasu i popędziłem prosto przed siebie, nie zdając sobie sprawy gdzie biegnę. To nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, żeby zobaczyć Lilkę. Nic innego się nie liczyło. Przedzierałem się przez gąszcz krzaków, aż w końcu znalazłem się na miejscu i zamarłem.
       Stałem na krańcu niewielkiej polanki, całej wypełnionej blaskiem, pochodzącym od jednorożców, które się tam znajdowały. Niedaleko zobaczyłem rosłego jednorożca, najpewniej przywódcy stada,  który stał tuż przed Dumbledorem. On i jego pobratymcy zagradzali czarodziejom drogę do rannej dziewczyny.
       Dyrektor najwyraźniej rozmawiał ze stworzeniem, gdyż co jakiś czas tłumaczył coś profesor McGonagall, jednak nie mogłem tego usłyszeć. Najprawdopodobniej rozmawiali w sposób telepatyczny, przez co nie wiedziałem o czym rozmawiają. Jednak wyglądało na to, że doszli do porozumienia, gdyż przywódca cofną się pozwalając podejść Dumbledorowi do Evans. Mężczyzna ukląkł obok niej i przez chwilę pozostał w takiej pozycji, po czym podniósł się i wrócił do towarzyszy. Powiedział coś do nich cicho na co oni, tylko ponuro skinęli głowami i odwrócili się w kierunku lasu. Kiedy odeszli już na dużą odległość (sprawdziłem to na mapie) odwarzyłem się ściągnąć z siebie pelerynę. Kiedy tylko to uczyniłem, zobaczyła to jedna z łań i podbiegła do mnie.
- Dlaczego zakłócasz nasz spokój? - zapytała mnie w myślach.
- Chcę ją zobaczyć.
- Dziewczyna jest pod dobrą opieką. Wracaj do zamku.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Ponieważ się o nią martwię.
- To samo powiedzieli tamci. Nie pozwoliliśmy im jej stąd zabrać. Ocaliła nasze małe. Jest godna naszej pomocy. Ale nie będziemy tutaj tolerować obecności innych ludzi. Odejdź.
- Nie mogę. Nie potrafię.
- Dlaczego? - ponowiła pytanie.
- Za bardzo ją kocham żeby odejść.
       Jednorożec przeszył mnie uważnym spojrzeniem. Miałem wrażenie, że czyta w moich myślach, ale także w mojej duszy. Kiedy odezwała się chwilę później jej głos był łagodniejszy.
- Masz szczere serce. Chęć zobaczenia jej naprawdę wypływa z twojej miłości do niej. Dlatego... możesz iść.
       To powiedziawszy odsunęła się i pozwoliła mi przejść przez polanę. Niektóre stworzenia oglądały się za mną, inne ignorowały, ale nie zwracałem na nie uwagi, gdyż właśnie zobaczyłem Lily. Podszedłem do niej szybko, a widząc w jakim jest stanie opadłem na kolana, tuż obok niej. Nie byłem w stanie stać, gdyż to co zobaczyłem, sprawiło, że całe moje życie straciło sens.
       Lilka leżała oparta o bok jednej z łań. Miała rozdartą koszulkę, a przez dziurę widziałem, ranę zadaną przez smoka. Była głęboka i bardzo długa, a krew wciąż się z niej sączyła. Twarz mojej ukochanej była blada i cała zlana potem. Złapałem jej rękę. Była zimna jak lód.
       Poczułem jak zalewa mnie fala emocji. Ból, cierpienie, smutek, rozpacz, a także wielkie poczucie winy. To była moja wina, że ona znalazła się tutaj w takim stanie. Gdybym nie zrobił tego głupiego kawału, nie dostałaby szlabanu i nie leżałaby tu teraz walcząc o życie. Poczułem jak po moim policzku zaczynają spływać łzy. Nie wstydziłem się ich jednak. Jak mógłbym się wstydzić płakania nad jej stanem. To była moja wina. To, że się do mnie nie odzywała przez cały ostatni tydzień to było nic w porównaniu z tym. Teraz na pewno mi już nie wybaczy.
       W pewnej chwili usłyszałem w głowie spokojny łagodny głos:
- Dlaczego płaczesz?
- Bo to moja wina, że ona tu leży.
- To wcale nie była twoja wina - powiedziała opiekująca się Lily łania.
- Właśnie, że moja. To przeze mnie dostała ten szlaban i dlatego teraz tu leży.
- To, że tu leży jest spowodowane jej wyborami. Postanowiła ocalić nasze młode. Gdyby tego nie zrobiła, nie leżałaby tutaj. Nie obwiniaj się chłopcze. To nie twoja wina.
       Skinąłem głową, jednak wciąż nie byłem przekonany.
- Idź już. My jednorożce nie lubimy obecności mężczyzn.
- Kiedy jej stan się poprawi?
- Nie wiem. Być może wcale, ale teraz już idź i nie przychodź więcej.
       Miałem ochotę zaprotestować, jednak wiedziałem, że na nic się to zda. Nie będę tutaj mile widzianym gościem. Skinąłem więc tylko głową i z trudem wstałem i odwróciłem się w kierunku lasu. Podszedłem do miejsca gdzie zostawiłem pelerynę i odwróciłem się po raz ostatni, po czym zarzuciłem płaszcz na plecy i udałem się w drogę powrotną do Hogwartu.

                                                                                 ***

       Droga powrotna do zamku zajęła mi trzy razy tyle, co dotarcie do Lily. Powłóczyłem nogami, które były jak z ołowiu, nie będąc w stanie iść szybciej. Przed oczami wciąż miałem obraz zakrwawionego ciała mojej ukochanej. Przypomniały mi się również słowa łani "Byś może wcale nie wyzdrowieje". Te słowa były dla mnie niczym śmiertelny cios. Choć do tej pory starałem się o tym nie myśleć, teraz musiałem dopuścić do głosu myśl, kołaczącą mi się po głowie, odkąd w gabinecie McGonagall pojawił się Hagrid. Być może... umrze. Poczułem, jak po moim policzku spływa pojedyncza łza. Otarłem ją ze wstrętem. Nie. Ona nie umrze. Nie może. Muszę jej powiedzieć jeszcze tyle rzeczy. Muszę ją za tak samo wiele innych przeprosić.
       Nawet się nie zorientowałem, kiedy stanąłem przed portretem Grubej Damy. Zdjąłem z siebie pelerynę i podałem hasło:
- Masło maślane.
       Odsłoniło się wejście i wszedłem do PW. Nie było tam już prawie, nikogo. Tylko przed kominkiem siedzieli moi przyjaciele oraz Dor i Ann, śmiejąc się wspólnie. Zastanawiałem się, jak mogą być tacy radośni, kiedy gdzieś tam w lesie Lily jest bliska śmierci. Nie byłem w stanie patrzeć na ich szczęśliwe twarze. Nie po tym co widziałem.
       Spróbowałem cichaczem przemknąć się do schodów i do pokoju, jednak zanim zdążyłem postąpić choćby krok usłyszałem Syriusza:
- Hejka James. No ile można mieć szlaban, co?
       Zagryzłem wargę i szybko poszedłem dalej. Jednak mój przyjaciel był szybszy. Gdy dochodziłem do schodów, zatarasował mi drogę.
- Hej, hej, hej! Nie pogadasz z nami? - zapytał.
       Nic nie odpowiedziałem i tylko odwróciłem głowę, żeby nie mógł mi spojrzeć w twarz. Ale on już zauważył, że coś było nie tak.
- Co jest? - zapytał kładąc mi rękę na ramieniu.
- Nic - odpowiedziałem strącając jego dłoń.
       Syriusz nie dał się jednak oszukać. Złapał mnie za łokieć i zaprowadził na kanapę.
- No dobra. Mów teraz co się stało.
       Nie chciałem im nic mówić, jednak wiedziałem, że należy im się prawda. Spojrzałem na zaniepokojone twarze moich przyjaciół i spróbowałem im powiedzieć. Tylko, że nie wiedziałem co. Nie miałem pojęcia jak ubrać w słowa to co widziałem.
       Na podłodze przede mną usiadła Ann i spojrzała mi w oczy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ona wie, że stało się coś strasznego. Miała nietypowy dar odczytywania nawet najlepiej skrywanych emocji.
- James - zaczęła łagodnym głosem. - Co się stało? - zapytała.
       Przełknąłem ślinę po czym odpowiedziałem.
- To... To było straszne.
- Już dobrze. Jesteś bezpieczny.
- Ja tak, ale ona niekoniecznie.
       Twarz brązowowłosej nagle stała się napięta, jednak ton jej głosu pozostał niezmieniony.
- Lily?
- Tak.
- Co jej się stało?
       Nie odpowiedziałem.
- Czy ktoś ją zranił?
- Tak.
- Podczas szlabanu?
- Tak.
- Czy to był jakiś czarodziej?
- Nie.
- Co ją skrzywdziło?
       Próbowałem odpowiedzieć, jednak z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
- James, proszę. Powiedz nam. Co ją zaatakowało?
- Smok - wyszeptałem.
       I nagle zamarłem. To jedno słowo, całkowicie zmieniło moje rozumowanie. Chwilę temu byłem załamany stanem Lily i miałem wobec siebie poczucie winy. Jednak teraz zrozumiałem, że jednorożce miały racje. To nie ja byłem odpowiedzialny za stan Rudej. Trybiki szybko poruszały się w moim mózgu i nawet nie zauważyłem reakcji moich przyjaciół. Pobledli na twarzach i patrzyli po sobie z przerażeniem.
       Ja jednak tego nie dostrzegałem. Wiedziałem już co muszę zrobić. Najwidoczniej odbiło się to na mojej twarzy, gdyż po chwili poczułem na sobie czyjś wzrok. Podniosłem głowę i zobaczyłem wpatrzonego we mnie z uwagą Syriusza.
- Stary, co ty zamierzasz?
       W odpowiedzi posłałem mu tylko chytry uśmieszek.
- Czy to będzie niebezpieczne? - zapytał.
- Owszem.
- Ryzykowne?
- Jasne.
- Głupie?
- A jak myślisz? - odpowiedziłem pytaniem na pytanie.
       Uśmiechnął się do mnie i powiedział.
- Skoro tak, wchodzę w to.
- Hej, hej, hej! Zwolnijcie trochę. O czym wy mówicie? - zapytała Dor.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała - odpowiedział Łapa.
       Lunatyk popatrzył na nas z uwagą i zbladł jeszcze bardziej.
- O nie! Nie ma mowy! To zbyt ryzykowne!
- Cieszę się, że z nami idziesz Lunio - odpowiedziałem z nikłym uśmiechem.
- No jasne, że idę. Jeszcze zrobicie jakieś głupstwo, jak pójdziecie tylko we dwóch.
- Ja też idę - powiedział Glizdogon, choć podejrzewam, że gdyby wiedział co planujemy zastanowił by się dwa razy zanim by się zgodził.
       Nie mniej jednak, zachowanie moich przyjaciół bardzo mnie wzruszyło. Byli gotowi pójść ze mną mimo wszelkiego niebezpieszeństwa. To była prawdziwa lojalność. To była prawdziwa przyjaźń.
- Hej! Może ktoś by nam wyjaśnił o co chodzi? - zapytała Dor.
- No właśnie. Przydałyby się jakieś wyjaśnienia - poparła ją Ann.
       Spojrzałem na nie ze zdziwieniem. Zupełnie zapomniałem, że wciąż tam są. Chciałem im już odpowiedzieć, jednak Syriusz mnie uprzedził.
- A więc, moje drogie damy, żeby wszystko stało się jasne. Zaczynamy polowanie na smoka.

Koniec psot...


-------------------------------------------------------

Wiem, że notka jest taka sobie, szczególnie ta rozmowa Ann i Jamesa, ale jakoś to scena nie chciała mi do końca wyjść. Rozdział był napisany już od tygodnia, jednak utknęłam właśnie niestety w tamtym momencie, a że nie mogłam wymyślić nic lepszego, jest tak jak jest.Długość notki, chmm.... taka sobie. Mogła być dłuższa, ale chciałam przedstawić właśnie to wydarzenie, a następne, to już pewnie będzie dłuższa historia, dlatego będzie nowy rozdział.
Chcę również podziękować Cause I'm Young za poddanie mi pomysłu na rozdzaił 19. Naprawdę wielkie dzięki.
No i na koniec jeszcze zdradzę, że bardzo ważną rolę w życiu Lily odgrywa wątek z jednorożcami, a ze smokiem, no cóż. Zobaczy się.
Zapraszam do czytania i komentowania. Wasze komentarze to dla mnie naprzwdę ważna rzecz.

6 komentarzy:

  1. Ojej! Nie będę tracić czasu na komentowanie tylko lecę czytać:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział.
    Nie mam pojęcia,co Rogacz kombinuje. ;__;
    Ten fragment był super:
    "- Czy to będzie niebezpieczne? - zapytał.
    - Owszem.
    - Ryzykowne?
    - Jasne.
    - Głupie?
    - A jak myślisz? - odpowiedziłem pytaniem na pytanie.
    Uśmiechnął się do mnie i powiedział.
    - Skoro tak, wchodzę w to."

    OdpowiedzUsuń
  3. “- Masło maślane „ To mnie rozwaliło xD. Nwm czemu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jednorożce to konie więc nie "łania" tylko "klacz".

    OdpowiedzUsuń
  5. "- Czy to będzie niebezpieczne? - zapytał.
    - Owszem.
    - Ryzykowne?
    - Jasne.
    - Głupie?
    - A jak myślisz? - odpowiedziłem pytaniem na pytanie.
    Uśmiechnął się do mnie i powiedział.
    - Skoro tak, wchodzę w to.
    To jest fragment, który mnie rozwalił :D Jadę dalej ;)

    OdpowiedzUsuń