Wczoraj, po naszym powrocie do wieży, urządzono imprezę. To by wszystko wyjaśniało. Potarłam dłonią czoło, po czym poszperałam przez chwilę w szafce nocnej, aż w końcu znalazłam to, czego szukałam. Odkorkowałam fiolkę i wypiłam jej zawartość. Już po kilku minutach poczułam się lepiej i spokojnie mogłam rozpocząć nowy dzień.
Poszłam do łazienki i wzięłam długi, ciepły prysznic, a moje spięte mięśnie powoli się rozluźniały. Och... Ale było mi dobrze. Na chwilę zapomniałam o wszystkich kłopotach.
W końcu jednak wróciłam do pokoju i się ciepło ubrałam. Był już grudzień, a choć jeszcze nie było śniegu, powietrze było już chłodne. Wyjęłam z szafy płaszcz, a po chwili założyłam moje ukochane czarne kozaki. Przypomniało mi się, jak kiedyś Potter dziwił się mojej miłości do tych butów. Ale on był facetem. Szkoda było mi czasu, żeby mu to tłumaczyć. I tak by nie zrozumiał.
Wyjęłam sześć fiolek z szafki i postawiłam po jednej, przy łóżku każdej z dziewczyn, po czym wyszłam z pokoju. W PW spali Huncwoci. Potter zajął kanapę, Łapa leżał na podłodze, a Lunio i Glizdek zajęli dwa fotele. Spojrzałam na nich z politowaniem i zastanawiałam się, czy powinnam im dać lekarstwo. W tej samej chwili Black głośno zachrapał, a po chwili dołączyli do niego Rogacz i Peter. Na samym końcu, jakby na zakończenie koncertu, Lunio cicho chrapnął i znowu w pomieszczeniu zaległa cisza. Przewróciłam oczami, a na mich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Może i czasem mnie wkurzali, ale to akurat było zabawne. A ja nie byłam wredna. To znaczy zwykle i z wyjątkiem, który zwie się Potter.
Podeszłam do chłopaków i każdemu włożyłam do ręki fiolkę. Miałam tylko nadzieję, że ich nie potłuką, ale mała była na to szansa. Naczynia zostały specjalnie zaczarowane, by się nie rozbiły, kiedy uderzą o ziemię.
Na samym końcu podeszłam do Jamesa. Spojrzałam na jego spokojną, pogrążoną we śnie twarz i poczułam jak coś przewraca mi się w żołądku. Odruchowo odsunęłam mu z twarzy pojedyncze kosmyki, a potem kierowana silną potrzebą, pocałowałam go w czoło. Rogacz uśmiechnął się przez sen i głośno zachrapał. Zatkałam usta ręką, żeby nie parsknąć śmiechem, po czym odsunęłam się od kanapy i rzucając ostatnie, przelotne spojrzenie do tyłu, wyszłam z dormitorium.
Już po kilku minutach byłam na błoniach. Wiatr smagał moją twarz, mróz szczypał policzki. Opatuliłam się płaszczem, który częściowo ochronił mnie przed chłodem. Ruszyłam przed siebie, bez celu. Wiedziałam jedynie, że chcę być sama. Musiałam wszystko dokładnie przemyśleć.
Ostatnio wiele się działo. Dumbledor wiele mnie uczy na naszych zajęciach. Twierdzi, że jestem coraz lepsza. Ja też czuję się coraz pewniej. Wciąż jednak niewiele wiem. Dyrektor nie jest chętny do dzielenia się informacjami. Wiem, że czasy są ciężkie, ale chciałabym wiedzieć co się dzieje. Profesor nic mi nie mówi dla mojego dobra. Wiem to. Ale nie zmienia to faktu, że chciałabym być informowana.
Była jeszcze jedna sprawa, która dogłębnie nurtowała moje myśli. I zajmowała w nich pierwsze miejsce. A nazywała się ona James Potter. Taki irytujący, latający na miotle i ciągle się popisujący. Ale... Mam wrażenie jakby ostatnimi czasy się zmienił. Wciąż rozrabia i robi kawały, ale nie jest już takim idiotą jak kiedyś. Widać po nim, że wydoroślał. Przestał się tak puszyć jak kiedyś. A poza tym... Ostatnio świetnie się z nim dogaduję. Jest ciepły i troskliwy, a przy okazji również zabawny. Jednak... Nie zmienia to faktu, że jest jednak Potter. Ten sam, którego przez tyle lat nienawidziłam. Tyle, że... Ostatnio moje uczucia względem niego ulegają zmianie. Nie darzę go już nienawiścią, ale traktuje jak przyjaciela. Jak to możliwe, że to wszystko tak nagle się zmieniło? Przecież tak nie powinno być!
Usiadłam pod drzewem i okryłam się szczelniej peleryną. Czemu to wszystko jest takie skomplikowane? Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam w niebo. Wolałabym, żeby to wszystko było łatwiejsze.
Westchnęłam i zamknęłam oczy. Na chwilę zapomniałam o wszystkich problemach. Szkoła, nauka, Zakon i James. Wszystko to wyleciało z mojego umysłu, jak ptaki, które leciały po niebie. Może, to one zabierały ze sobą moje zmartwienia. Żebym ja mogła od nich odpocząć choć na chwilę. Choć na kilka minut, by potem przyjąć je z powrotem na swoje barki i mieć je do końca życia.
Nagle usłyszałam kroki. Otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka, który stanął przede mną.
- Cześć Severusie.
- Hej Lily. Mogę się przysiąść?
- Jasne - odpowiedziałam a ślizgon usiadł obok mnie opierając się o drzewo. - Co słychać?
- Nie najgorzej. Ostatnio udało mi się uważyć eliksir śmierci.
Spojrzałam na niego z podziwem.
- Jak ci się to udało? Przecież to jeden z najtrudniejszych wywarów.
Severus skinął potwierdzająco głową, po czym powiedział:
- Głowiłem się nad tym od ponad roku, ale wreszcie mi się udało. Slughorn był pod wrażeniem, jak mu pokazałem eliksir.
- Niesamowite. Gratuluję.
- Dzięki. A co u ciebie Lily?
- Po staremu - odpowiedziałam, choć nie było to całkowicie szczere.
Snape chyba to wyczuł, bo rzucił mi wymowne spojrzenie.
- No dobra. Może faktycznie nie wszystko jest w porządku - przyznałam w końcu. - Mam ostatnimi czasy tyle spraw na głowie. Mam już chyba tego powoli dość.
- Co się dzieje?
- Mam masę nauki i zaczynam być nią już naprawdę zmęczona - przyznałam. - Mam dość tych ciągłych prac domowych i tego wszystkiego. No i w dodatku w tym roku zdajemy SUM-y. Stresuję się tym, choć to na moje szczęście dopiero za pół roku. Ale i tak chcę już przerwę - jęknęłam. - Poza tym ostatnio rzadko dostaję listy od rodziców. Sytuacja jest coraz bardziej napięta. Voldemort zabija mugoli i boję się o nich. Mam nadzieję, że nic im nie jest, ale nie dostałam od nich wieści od dwóch tygodni, choć sama wysyłałam im listy już kilkakrotnie.
- Nie martw się Lily. Nic im nie będzie.
- Skąd możesz mieć taką pewność?
- Voldemort może i zabija mugoli, ale tylko niektórych. Poza tym większość z nich zasługuje na śmierć. To przez nich my, ludzie magiczni, musimy się ukrywać - powiedział głosem zabarwionym głębokim przekonaniem.
Spojrzałam zdziwiona na chłopaka. Jak on mógł coś takiego powiedzieć? Przecież ja pochodzę z mugolskiej rodziny. I co. Mam pozwolić, żeby Voldemort zabił moich bliskich?
Poczułam, jak wzbiera we mnie wściekłość. Jak on mógł o czymś takim w ogóle myśleć. Spojrzałam na niego z wściekłością i wycedziłam przez zaciśnięte zęby:
- To, że nienawidzisz swojego ojca nie daje ci prawa wydawania na mugoli wyroku śmierci.
Spojrzał na mnie skruszony i zaczął się tłumaczyć:
- Lily, ja...
Nie pozwoliłam mu jednak dokończyć zdania i mówiłam dalej.
- Zawsze byłeś spokojny, myślałeś racjonalnie. Wiem, że często bywałeś zły, ale nigdy, NIGDY, nie sądziłam, że ta złość przerodzi się w coś takiego. Wiedziałam. Wiedziałam, że ci twoi znajomi będą mieli na ciebie zły wpływ.
- Moi znajomi? Moi...? A ty niby masz lepszych przyjaciół? Rozumiem, Dorcas i Ann. Wydają się być spoko. Ale dziewczyno, ty kumplujesz się z Huncwotami!
- I co w tym złego?
- Co w tym złego?! Czy ty nie widzisz, jacy oni są naprawdę? Och no jasne, że nie widzisz. W końcu to twoi "przyjaciele". A ten Potter to pewnie już twój chłopak co nie?
- Nie mów do mnie tym tonem!
- A więc jednak. Och, no błagam, nie jestem przecież ślepy. Widzę, że mu się podobasz. I najwidoczniej on tobie także.
W głosie chłopaka słyszałam złość, ale również i ból. Gdyby nie to, że właśnie na mnie krzyczał, zapewne zainteresowałabym się tym, dlaczego słyszę w jego wypowiedzi smutek. W tej chwili nie miało to jednak znaczenia. Nie po ostrych słowach, które do mnie wypowiedział.
- Uważaj Severusie. Stąpasz po cienkiej granicy - wysyczałam.
- Dziewczyno! Czy ty nie widzisz, że on chce się tobą zabawić, a potem rzucić, jak pierwszą lepszą laskę?! Nie widzisz jak on...
- DOŚĆ.
Teraz już nie krzyczałam. Mój ton był spokojny, lecz twardy i nie znoszący sprzeciwu. Chłopak natychmiast umilkł i spojrzał na mnie. Odwzajemniłam spojrzenie. Zobaczyłam, jak złość znika z oblicza ślizgona i zastępują ją strach i obawa. Normalnie już bym mu odpuściła, ale nie tym razem. Przeciągną granicę. Nikt nie ma prawa mnie krytykować. Nikt nie będzie mi mówił z kim mam się przyjaźnić. A już szczególnie on.
Obdarzyłam go chłodnym spojrzeniem i powiedziałam:
- Idź stąd.
- Lily... - zaczął skruszony, a w jego głosie słyszałam błaganie. - Lily, jak tak strasznie cię przepraszam.
- Idź już - powtórzyłam.
W oczach chłopaka dostrzegłam ból, jednak po chwili wstał i odszedł. Po kilku metrach rzucił mi jeszcze spojrzenie przez ramię. Starałam się jednak na niego nie patrzeć. Minęło kilka sekund, ale w końcu odwrócił się i odszedł do zamku.
Wtedy wreszcie pozwoliłam sobie na opuszczenie maski, którą nałożyłam. Po policzku popłynęły mi łzy. Właśnie straciłam przyjaciela. Czułam, jakby tysiące igieł przeszywały moją pierś i wbijały się prosto w serce. Zamknęłam oczy, po czym odchyliłam głowę do tyłu, a z mojego gardła dobył się cichy szloch.
W pewnym momencie poczułam na policzku delikatne ukłucie chłodu. Otworzyłam lekko powieki i spojrzałam na niebo. I zobaczyłam największy cud. Z nieba spadały tysiące maleńkich śnieżnych gwiazdek. Wyciągnęłam przed siebie rękę i złapałam jedną z nich. Mimo, że z moich oczu wciąż płynęły łzy, uśmiechnęłam się lekko. Nie było nic wspanialszego nad pierwszy śnieg.
Siedziałam tak tam, pod drzewem i rozmyślałam o tym co powiedział mi Severus. Czy to możliwe, żeby James naprawdę chciał mnie tylko zaliczyć? Chciał zdobyć, osiągną postawiony sobie cel, a potem ze mną skończyć? Nie! Nie mógłby czegoś takiego zrobić. Przypomniałam sobie jak się martwił, kiedy zostałam w lesie zaatakowana. Nie było w tym nic z udawania. Wiedziałam, że mu na mnie zależy, że nie robił tego na pokaz, czy dla osiągnięcia celu. To było prawdziwe uczucie.
Po chwili schowałam twarz w dłoniach. Czemu ja zawsze byłam dla niego tak niedobra? Przecież on był taki dobry i troskliwy, a ja traktowałam go okropnie. Nie zasługiwałam na niego. Byłam beznadziejną dziewczyną, beznadziejną przyjaciółką i beznadziejną, wredną osobą bez współczucia. Nie rozumiem, jak ktokolwiek mógł ze mną wytrzymać. Byłam okropna i właśnie to dostrzegłam. Zarozumiała i uważająca się za pępek świata. Jakie to żałosne.
Zawsze denerwowały mnie wciąż przechwalające się dziewczyny, starające się być w centrum uwagi. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że sama też taka byłam. Załamałam się. Lepiej by było dla wszystkich, gdybym zniknęła, gdyby mnie nigdy nie było.
W czasie, gdy tak rozmyślałam siedząc pod drzewem, rozpoczęła się prawdziwa burza śnieżna. Nie przejmowałam się tym jednak. Zamarznę i wszystkim będzie dobrze. Nikomu nie będę już sprawiała problemów, dla nikogo nie będę niemiła czy wredna. Wreszcie ode mnie odpoczną. A ja już nie będę się musiała niczym przejmować. Wreszcie będę spokojna.
Opatuliłam się mocniej płaszczem. Wiatr dął ze wszystkich stron, a płatki śniegu opadały na moją twarz i włosy. Było zimno. Objęłam kolana rękami. Patrzyłam się przed siebie, na ziemię, którą pokrywała teraz kołdra śnieżna. Głowa powoli opadła mi na ramiona. Byłam wyczerpana. Psychicznie i fizycznie. Nie miałam już siły walczyć. Nie chciałam walczyć. Miałam już tego wszystkiego dość. Pora z tym skończyć. Powoli opadły mi powieki i odpłynęłam całkowicie od realnego świata.
***
Ze snu wyrwał mnie donośny męski głos. Och, dlaczego nie pozwolą mi spać. Jęknęłam w duchu. Nie odezwałam się, nie poruszyłam. Ponownie usłyszałam ten krzyk. Czy on nie może się zamknąć? Nie rozumie, że ludzie chcą ciszy i spokoju? Ponownie rozbrzmiał ten sam krzyk. Otworzyłam powoli sklejone powieki i skupiłam się na słowach, które wykrzykiwał mężczyzna:
- LILY!
Czemu ktoś miałby mnie szukać? Przecież jestem beznadziejna, niewarta uwagi, głupia i uparta. Kto by mnie szukał i to w dodatku jeszcze w taką pogodę. Głos znów rozbrzmiał, tym razem znacznie bliżej. Spróbowałam się poruszyć, jednak nie mogłam. W panice rozejrzałam się wokół i zrozumiałam, czemu było mi tak potwornie zimno. Cała byłam w śniegu, a na ziemi wciąż przybywało jego warstw. Dopiero teraz poczułam przenikliwe zimno. Jęknęłam głośno.
Kroki na chwilę zamarły a po chwili usłyszałam rozradowany głos:
- Łapa! Znalazłem ją!
Po chwili u mojego boku pojawił się czarnowłosy okularnik. Mogłam się tego domyślić. Ten to wszystko zepsuje. Nawet umrzeć w spokoju nie da. Kretyn.
- Lily, słyszysz mnie?
Chciałam odpowiedzieć, że tak, ale jakoś nie mogłam się odezwać.
- Lily - złapał mnie za ramiona i potrząsnął moim ciałem. - Lily słyszysz mnie.
Skinęłam powoli głową. Aj, aj, aj. Śnieg dostał mi się za kołnierz płaszcza. Zzzzzimnoooo...
- Hej Lilka, spójrz na mnie.
Nie zareagowałam. Nie byłam w stanie zareagować.
- Lily, do cholery, spójrz na mnie! - krzyknął.
To podziałało na mnie otrzeźwiająco. Powoli uniosłam głowę i spojrzałam w brązowe oczy Jamesa. Jego spojrzenie było tak ciepłe, że przestałam już czuć chłód, który przenikał mi do kości. Wpatrywałam się tylko w te orzechowe tęczówki.
Na twarzy Rogacza pojawiła się ulga, choć wciąż widziałam, że chłopak był zdenerwowany. Po chwili odwrócił głowę i wrzasnął:
- Łapa, kretynie jeden. Przyłaź tu. Znalazłem ją.
- Trzeba było tak od razu, a nie ja się babrzę w tym mokrym białym cośku.
Uśmiechnęłam się lekko, ale już po chwili na mojej twarzy pojawił się grymas. Twarz piekła z zimna.
- Ruda, jak się masz? - zapytał jak zwykle beztrosko Łapa, choć w jego głosie słyszalny był niepokój.
Spróbowałam otworzyć usta i wydobyć z siebie cichy głos. Nie było to łatwe, ale w końcu mi się udało:
- Zimno... - jęknęłam.
- Dobra, wstawaj - zarządził Black. - Przetransportujemy cię do zamku. Tam się ogrzejesz i odpoczniesz.
Skinęłam głową i spróbowałam wstać. Nie udało mi się. Byłam zbyt zesztywniała, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- No dobra - stwierdził Syriusz pojąwszy co się dzieje. - W takim razie pomożemy ci.
Mówiąc to razem z Jamesem pomogli mi wstać. Każdy zarzucił sobie jedną z moich rąk na ramiona i podpierali mnie, kiedy szłam, mimo że nogi miałam jak z waty. Pierwszych kilka kroków, to był koszmar. Później jednak krew znów zaczęła prawidłowo płynąć w moich żyłach i szło mi się już dużo lepiej, mimo, że wciąż miałam niewielkie problemy z chodzeniem.
Kiedy byliśmy w połowie drogi do zamku, zdałam sobie sprawę z tego, że moje ubranie jest całe przemoczone. Jak długo siedziałam tam na śniegu? Pewnie kilka godzin. Wyjaśniałoby to moje zesztywniałe kończyny, lodowatą w dotyku skórę i obolałe mięśnie.
- Lily, czemu tam siedziałaś? - zapytał mnie Rogacz.
- Bo jestem kretynką.
Dwaj huncwoci spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Nie sądziłem, że kiedykowiek usłyszę to z twoich ust Ruda - stwierdził Łapa.
Wzruszyłam tylko ramionami:
- Mówię po prostu prawdę.
- Ale czemu tak myślisz? - zapytał James.
- Jestem wredna. Uważam się za pępek świata i nie liczę się z innymi. No i jestem najgorszą przyjaciółką na świecie.
Obaj zatrzymali się raptownie, a ja, chcąc nie chcąc, musiałam zrobić to samo.
- Ruda, to co powiedziałaś, jest całkowicie błędne - stwierdził Syriusz.
- Łapa ma racje - potwierdził James. - W życiu nie słyszałem większej głupoty. Faktycznie bywasz czasem wredna i może czasem nie zważasz na innych, ale to są rzadkie przypadki. W sumie to takim przypadkiem jestem ja, ale to już jest inna sprawa - stwierdził, machnąwszy na to ręką. - Jesteś najlepszą przyjaciółką z pośród najlepszych. Dla swoich znajomych zrobisz wszystko. Troszczysz się o nich. Zamartwiasz ich problemami. Pocieszasz i jesteś zawsze, gdy jest tak potrzeba.
- Chociażby dzisiaj - wtrącił się Łapa. - Dałaś nam eliksir na kaca, mimo, że wcale nie musiałaś. Mogliśmy się obudzić i mieć kaca połączonego z bólem głowy. Ale dałaś nam te eliksiry i wszystko ok.
- Właśnie - potwierdził Rogacz. - Lily. Masz wspaniałych przyjaciół. Dziewczyny niemal umierają z niepokoju. Nie zapominaj poza tym, że masz też nas.
- Właśnie Ruda. Nie zostawilibyśmy cie na pastwę losu i nie pozwolili ci zamarznąć w tym śniegu. Ty zrobiłabyś dla nas to samo. My to właśnie robimy dla ciebie.
Spojrzałam na nich i uśmiechnęłam się lekko. Tak, byli dla mnie jak Dor i Ann, niemal jak rodzina. Wcześniej chyba nawet nie zdawałam sobie z tego do końca sprawy. To, że straciłam jednego przyjaciela niewiele zmieniło. Właśnie zyskałam nowych...
Rozdział wreszcie napisany. Ten już nie bardzo radosny, ale wydaje mi się, że nie jest zły. Przepraszam, że pojawia się tak późno, ale jak już pisałam, to nie jest jedyne opowiadanie, które piszę.
Od razu przepraszam za jakiekolwiek literówki, ale komputer, coś odmawia mi dzisiaj współpracy.
Życzę wam miłej lektury. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba :)
Obaj zatrzymali się raptownie, a ja, chcąc nie chcąc, musiałam zrobić to samo.
- Ruda, to co powiedziałaś, jest całkowicie błędne - stwierdził Syriusz.
- Łapa ma racje - potwierdził James. - W życiu nie słyszałem większej głupoty. Faktycznie bywasz czasem wredna i może czasem nie zważasz na innych, ale to są rzadkie przypadki. W sumie to takim przypadkiem jestem ja, ale to już jest inna sprawa - stwierdził, machnąwszy na to ręką. - Jesteś najlepszą przyjaciółką z pośród najlepszych. Dla swoich znajomych zrobisz wszystko. Troszczysz się o nich. Zamartwiasz ich problemami. Pocieszasz i jesteś zawsze, gdy jest tak potrzeba.
- Chociażby dzisiaj - wtrącił się Łapa. - Dałaś nam eliksir na kaca, mimo, że wcale nie musiałaś. Mogliśmy się obudzić i mieć kaca połączonego z bólem głowy. Ale dałaś nam te eliksiry i wszystko ok.
- Właśnie - potwierdził Rogacz. - Lily. Masz wspaniałych przyjaciół. Dziewczyny niemal umierają z niepokoju. Nie zapominaj poza tym, że masz też nas.
- Właśnie Ruda. Nie zostawilibyśmy cie na pastwę losu i nie pozwolili ci zamarznąć w tym śniegu. Ty zrobiłabyś dla nas to samo. My to właśnie robimy dla ciebie.
Spojrzałam na nich i uśmiechnęłam się lekko. Tak, byli dla mnie jak Dor i Ann, niemal jak rodzina. Wcześniej chyba nawet nie zdawałam sobie z tego do końca sprawy. To, że straciłam jednego przyjaciela niewiele zmieniło. Właśnie zyskałam nowych...
-------------------------------------------------------
Rozdział wreszcie napisany. Ten już nie bardzo radosny, ale wydaje mi się, że nie jest zły. Przepraszam, że pojawia się tak późno, ale jak już pisałam, to nie jest jedyne opowiadanie, które piszę.
Od razu przepraszam za jakiekolwiek literówki, ale komputer, coś odmawia mi dzisiaj współpracy.
Życzę wam miłej lektury. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba :)
Yey! Nowy rozdział! Dokończę tylko swój,wrzucę i wezmę się za czytanie! Wyczekuj mojego długiego komentarza! :*
OdpowiedzUsuńOk, będę czekać, a jak wrzucisz rozdział u siebie, to biorę się za czytanie :)
UsuńDziewczyno! Cudowny! Cudownycudownycudownycudownycudownycudownycudownycudownycudownycudowny! Masz dar pisania! Nie to co moje nudne wypociny! Do pięt ci nie dorastam! Cudo! *-*
UsuńPierwsze co przywodzi na myśl tytuł to radość. Przecież zawsze pierwszy śnieg oznacza,że coraz bliżej święta i rzucanie się śnieżkami,jednak Lily troszkę źle wykorzystała ten śnieg...
Nie no! Zastrzelę Smarka jakąś Avadą! Jak on mógł?! ;-; Przecież... Przecież... Ja... Też jestem mugolem ;-; To znaczy jestem magicznym stworzeniem,bo w końcu Gollum,ale jednak w jakiejś części mugol ;-;
I to,że Lily chciała popełnić samobójstwo ;-; Nie! Nie może!
Aww... James <3 I Syriusz <3 Kocham! :*
I znowu ;-; Znowu komentarz jest krótki ;-; Przepraszam! Mam nadzieję,że z takiego marnego tez się ucieszysz ^^
Yuri ^^
Nie pochlebiaj mi, bo się jeszcze zaczerwienię.
UsuńTwoje rozdziały są świetne i się ze mną nie kłuć. Wiem swoje.
Swoich nie będę oceniać. Bo albo będę stronnicza i zawyżę ocenę, albo zaniżę, norma.
Też nie lubię Smarka, dlatego jes kłutnia. Lilka mu już tego nie wybaczy.
Nie martw się o Lilkę. Bedzie cała i zdrowa. Może troche się pochoruje, ale to nic :)
Cieszę się, że rozdział ci się podoba.
Teraz mam dylemat. Nie wiem, czy mam oglądać inazumę eleven, czy może przeczytać nowy rozdział u ciebie? Ok, lecę czytać rozdział. Bądź gotowa na komentarz. Moje niestety nawet w połowie nie są tak fajne jak twoje :\ popracuję nad tym ;P
Teraz to ty mi nie pochlebiaj ^^ Dziękuję ^^ Mam ochotę się pokłócić,ale... Powiem zwykłe dziękuję ^^ Mam nadzieję,że rozdział ci się spodoba :3
UsuńPs.Twoje komy są jeszcze lepsze niż moje ^^ Od każdego z nich moje serduszko jest dwa razy większe :3
Ja ci nie pochlebiam. Jestem po prostu szczera :P
UsuńU ciebie rozdział już skomentowałam i jedyne co męgę tu napisać to to, że uwielbiam ten nowy rozdział.
Od moich komów serce ci rośnie? Jak widać jesteśmy siebie warte, bo ja czuję to samo jak czytam twoje :)
Cudaśnie, oj cudaśnie. A ten James, kretyn jeden, nawet umrzeć nie pozwoli. No kochana ślicznie, jak zwykle. Z niecierpliwością czekam na kolejny i zapraszam do mnie.
OdpowiedzUsuńCałusy i weny!
Luna
Cieszę się, że ci się podoba. Mam nadzieję, że następny rozdział niedługo :)
UsuńOjej, Lilka, nie ładnie.
OdpowiedzUsuńDobra, świetny rodział! Jak wsyzstkie inne. Udało mi się wreszcie przeczytać, znalazłam czas. Ciągle mnie dziewczyno zaskakujesz, serio.
Uwielbiam Twojego bloga!
Pozdrawiam, weny, pisz szybko <3
Mrs. Pritchard
Cieszę się, że ci się podoba. Lubię ludzi zaskakiwać. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. Jeszcze trochę nieprzewidzianych wydarzeń szykuję :)
Usuń