Kiedy już się wyszykowały zapukałam do pokoju pani Pomfrei. Wyszła do mnie i widząc, że promienieję energią wysłała mnie na śniadanie. Szybko zeszłyśmy do Wielkiej Sali. Gdy tylko usiadłyśmy przy stole nałożyłam sobie na talerz masę jedzenia. Po dwóch dniach na czczo byłam bardzo głodna.
- Ej, ej, ej. Przyhamuj trochę dobra, bo cię zaraz zemdli - ostrzegła Dorcas.
- Nic mi nie będzie - odpowiedziałam.
- Rozumiem, że jesteś głodna, no ale bez przesady.
- Jestem głodna, to mało powiedziane. Ja umieram z głodu.
Czarnowłosa chciała coś jeszcze powiedzieć, ale uprzedziła ja Ann.
- Lily! Opamiętaj się trochę. Jak tyle zjesz, to ci spodnie pękną.
To był już cios powyżej pasa. Fakt, nie byłam taka szczupła jak Lorens, ale ona nie musi mi tego wypominać. Posłałam jej mordercze spojrzenie.
- Lilka. Przecież wiesz, że nie robię, żadnych aluzji do twojego wyglądu. Jesteś MEGA chuda. Po prostu, ani ja, ani Dor nie chcemy, żebyś się rozchorowała.
Westchnęłam i skinęłam głową. Posłuchałam przyjaciółek i zwolniłam trochę tępo jedzenia. Kiedy zjadłam wszystko, co miałam na talerzu, wypiłam szklankę soku z dyni, po czym spojrzałam na swój zegarek. Dochodziła 8:00. Za pół godziny miała rozpocząć się pierwsza lekcja. Wstałam więc od stołu, porzegnałam się z dziewczynami, które chciały jeszcze chwile zostać w Wielkiej Sali, i udałam się do dormitorium. Podeszłam do obrazu Grubej Damy i podałam jej hasło:
- Fortuna Major
Portret wpuścił mnie do Pokoju Wspólnego gryfonów. Szybko podeszłam do schodów i weszłam do pokoju mojego, Dor i Ann. Nie było mnie tu jeden dzień, a już wszędzie walały się ciuchy moich koleżanek. Tylko w okolicy mojego łóżka, było względnie czysto. Jednym machnięciem różdżki wypakowałam z kufra ciuchy i posłałam je w kierunku szafy. Potem, przebrałam się w szatę szkolną i spakowałam książki do torby. Mieliśmy mieć dzisiaj transmutację, opiekę nad magicznymi stworzeniami, astronomię i dwie godziny zielarstwa. Kiedy już się wyszykowałam, przypomniało mi się, że mam coś, co nie należy do mnie i powinnam to zwrócić "właścicielowi". Przełożyłam szybko znicza z kieszeni spodni do torby i zeszłam do Salonu. Nie było tam prawie nikogo. Spojrzałam na zegarek - 8:25. O nie! Nie mogę się spóźnić.
Szybko wybiegłam z pokoju i udałam się w kierunku sali od transmutacji. Kiedy dotarłam na miejsce, byli tam już prawie wszyscy, z wyjątkiem Dor, Ann, Jamesa i Syriusza. Podeszłam do Lunatyka i Glizdogona.
- Hej chłopaki.
- Ooo... Lily. Fajnie, że już wyszłaś z SS. Jak się czujesz?
- Jak widzisz, wciąż jeszcze żyję. Ale jeśli zrobicie jeszcze kilka kawałów, to nie wiem, jak długo to potrwa.
Obaj zachichotali.
- Gdzie pozostali? - spytałam.
- James i Syriusz musieli jeszcze coś załatwić - odpowiedział Lunio mrugając do mnie porozumiewawczo. Westchnęłam. Najprawdopodobniej szykowali jakiś głupi dowcip, za który znów mi się oberwie razem z nimi.
- A Ann i Dor?
- Jeszcze nie przyszły - odpowiedział na moje pytanie Glizdek.
- Lily!
Odwróciłam się w kierunku nadbiegających Jamesa i Syriusza.
- Hej chłopaki.
- Jak się czujesz? - spytał Potter.
W jego oczach znów dostrzegłam ten cień niepokoju co wczoraj. O nie. Tylko mi się tutaj nie rozczulaj. Jego spojrzenie wcale nie ma na mnie, żadnego wpływu upomniałam się, po czym uśmiechnęłam do chłopaka i odpowiedziałam:
- Wszystko gra.
- To dobrze, bo nasz Rogacz marniał w oczach ze zgryzoty o ciebie - odparł szarmancko Syriusz, na co zarobił kuksańca od szukającego.
Zaśmiałam się po czym zwróciłam do Jamesa:
- A tak wogóle Potter, to co ci się wczoraj stało na treningu, że taki niezadowolony byłeś? - zapytałam z zadowolonym uśmieszkiem.
Spojrzał na mnie przeszywającym spojrzeniem, w którym dostrzegłam cień wstydu, który szybko zastąpił ignorancją.
- Aaa... Nic takiego. Po prostu sobie latałem.
- Tak? - spytałam z udawanym zdziwieniem. - Z mojego punktu widzenia wyglądało to tak jakbyś czegoś szukał.
- Co? Nie! Wydawało ci się.
Uśmiechnęłam się. Chłopak był coraz bardziej podenerwowany, co nie uszło mojej uwadze. Wreszcie. Mam go już w garści.
- Nie wydaje mi się. No bo wiesz, te szybkie kółka nad boiskiem wydawały się być dosyć nerwowe. Jakby coś ci uciekło.
- Naprawdę? Musiało ci się coś przewidzieć.
W chwili gdy to mówił podeszły do nas Ann i Dor i zaczęły przysłuchiwać się naszej rozmowie. McGonagall jeszcze nie było. To dobrze. Mam nad nim chwilową przewagę wynikającą z zaskoczenia. Nikt nie może mi tego przerwać. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej niż chwilę temu i powiedziałam:
- Och. No cóż. Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie zgubiłeś wczoraj znicza? - spytałam z przesadną słodyczą.
- Oczywiście, że nie - odparł, jednak jego słowa nie brzmiały zbyt przekonująco.
Pozostali Huncwoci przyglądali nam się z wesołością i widziałam, że ledwo powstrzymują się od śmiechu. W tej chwili czułam, że mam władzę.
- W takim razie pewnie nie zależy ci na tym by to odzyskać - odpowiedziłam wyjmując z torby złotego znicza.
Wszyscy zgromadzeni wokół nas wybuchnęli głośnym śmiechem na widok złotej piłeczki trzepoczącej się w mojej ręce oraz na widok zdumienia i upokorzenia na twarzy Jamesa.
- Oddaj to - powiedział.
- Chciałbyś.
- Owszem - odpowiedział zbliżając się do mnie. - Oddaj mi znicza.
- W twoich snach.
Nagle złapał mnie za nadgarstek i przyciągną do siebie. Wokół nas zapadła cisza.
- Oddaj a nic ci nie zrobię - ostrzegł z pewnością siebie.
- I tak mi nic nie zrobisz - odparłam z przekonaniem.
- Jesteś tego absolutnie pewna?
- Tak.
Mierzyliśmy się jeszcze przez chwilę spojrzeniem, po czym mnie puścił i odsunął się mówiąc:
- Masz rację. Co mam zrobić, żebyś oddała mi znicza.
- Przyznaj, że go zgubiłeś. Powiedz wszystkim tu zgromadzonym, że wcale nie jesteś takim wybitnym szukającym, za jakiego cię uważają.
- Przyznaję się - mruknął pod nosem.
- Co proszę? Nie dosłyszałam.
- Przyznaję się - powiedział trochę głośniej.
- Wydaje mi się, że ci tam dalej w tłumie cię nie słyszą.
- Przyznaję się! - krzyknął.
- Świetnie więc teraz powiedz do czego.
- Przyznaję, że zgubiłem wczoraj znicz. Nie jestem takim wybitnym szukającym, za jakiego wszyscy mnie uważają - powiedział, po czym spojrzał na mnie i spytał - Zadowolona?
- I to bardzo - odpowiedziałam po czym oddałam mu znicz.
W tej samej chwili pojawiła się McGonagall i wpuściła nas do sali. Weszłam zaraz za Jamesem, a kiedy miał już usiąść, złapałam go za ramię, wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek i wyszeptałam:
- Dziękuję - po czym usiadłam obok Dor i Ann nawet nie oglądając się na Pottera.
***
Dzisiejsze lekcje upłynęły nam wyjątkowo szybko. Przez cały dzień Huncwoci nie wariowali i zachowywali się nadzwyczaj spokojnie. Jednak najspokojniejszy był z nich wszystkich James. Po zielarstwie dziewczyny zatrzymały mnie na dłużej w cieplarni i spytały:
- Ej Lil. Coś ty zrobiła Jamesowi, że jest taki nieobecny?
- No cóż - odparłam spokojnie wychodząc na błonia. - Nic nadzwyczajniego.
-Nic nadzwyczajnego? Serio?
-Tak, serio.
- No błagam. Powiedz, coś ty mu zrobiła, że jest taki nieswój.
- Same go spytajcie.
- Ale nam nie powie.
- To spytajcie Huncwotów. Oni na pewno wiedzą co się stało.
Dziewczyny spojrzały po sobie po czym pędem ruszyły ku Wielkiej Sali. Westchnęłam i poszłam wolnym krokiem za nimi. Kiedy byłam przy wejściu do WS usłyszałam surowy głos:
- Panno Evans.
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z opiekunką naszego domu.
- Słucham Pani Profesor - odpowiedziałam grzecznie.
- Wiem, że jeszcze nie jadłaś kolacji, ale Dyrektor prosił bym Cię znalazła i zaprowadziła do jego gabinetu.
- Profesor Dumbledore chce się ze mną widzieć? - spytałam zaskoczona.
-Owszem dziecko. Proszę za mną - powiedziała, po czym weszła po schodach, a ja ruszyłam za nią ciekawa, co mnie zaraz spotka.
- Ej Lil. Coś ty zrobiła Jamesowi, że jest taki nieobecny?
- No cóż - odparłam spokojnie wychodząc na błonia. - Nic nadzwyczajniego.
-Nic nadzwyczajnego? Serio?
-Tak, serio.
- No błagam. Powiedz, coś ty mu zrobiła, że jest taki nieswój.
- Same go spytajcie.
- Ale nam nie powie.
- To spytajcie Huncwotów. Oni na pewno wiedzą co się stało.
Dziewczyny spojrzały po sobie po czym pędem ruszyły ku Wielkiej Sali. Westchnęłam i poszłam wolnym krokiem za nimi. Kiedy byłam przy wejściu do WS usłyszałam surowy głos:
- Panno Evans.
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z opiekunką naszego domu.
- Słucham Pani Profesor - odpowiedziałam grzecznie.
- Wiem, że jeszcze nie jadłaś kolacji, ale Dyrektor prosił bym Cię znalazła i zaprowadziła do jego gabinetu.
- Profesor Dumbledore chce się ze mną widzieć? - spytałam zaskoczona.
-Owszem dziecko. Proszę za mną - powiedziała, po czym weszła po schodach, a ja ruszyłam za nią ciekawa, co mnie zaraz spotka.
Ojej jak słodko *-* Ej! Ja tez chcę się zakochać! Gdzie mój książę z bajki na białym koniu w lśniącej zbroi? Nie ma? Na pewno? Nie czeka na mnie? *łzy pojawiają się w oczach*
OdpowiedzUsuńAle jestem ciekawa co chce od Lily Dumbledore :D
Iii... Znowu uroczy rozdział. <3 Jest cudowny po prostu. :D
OdpowiedzUsuń