Wszystko zaczęło się w piątek, po tym, jak pierwszy raz się teleportowałam. Było popołudnie i cała nasza gromada właśnie spożywała obiad. Chociaż... Spożywać, to chyba nieodpowiednie słowo. Tak naprawdę, to siedzieliśmy i gapiliśmy się na nasze talerze, dłubiąc w nich bez większego sensu widelcami. Czemu? Odpowiedź była prosta. Po nocach siedzieliśmy i zakuwaliśmy do egzaminów. Nawet Jamsowi i Syriuszowi się udzieliło. Tak, mówię serio. Oni też zarywali noce i się uczyli. Może nie tak długo, jak reszta z nas, ale jednak.
A w dodatku nauczyciele, jakby nie zauważając, że i tak jesteśmy już ledwo żywi, zamiast choć trochę nam odpuścić z pracami domowymi, to oni zadawali nam tylko jeszcze więcej niż dotychczas. A my tymczasem powoli umieraliśmy. Chodziliśmy po szkole jak zombie. Ledwo przytomni, wykonując wszystko automatycznie. Nie byliśmy jedyni. Chyba wszyscy piątoklasiści tak wyglądali. Najlepszym określeniem naszego stanu, naprawdę było powolne umieranie.Tymczasem... Wszyscy siedzieliśmy przy stole, padnięci i wyczerpani jak rzadko kiedy. Spojrzałam na miskę zupy na talerzu, po czym po chwili, odsunęłam ją razem ze sztućcami dalej w głąb stołu, a na powstałym wolnym miejscu, położyłam złożone ręce, a na nich głowę. Mój plan był prosty. Iść spać.
-Ej Lily - mruknęła zaspana Dorcas- Nie śpij, tylko jedz. Musisz mieć si... - przerwała ziewając potężnie.
- Zostaw ją - mruknęła wykończona Ann - Ona ma w sumie całkiem niezły pomysł - stwierdziła, po czym zrobiła to samo co ja.
Dorcas popatrzyła na nas obie ze zdumieniem, ale po chwili wzruszyła ramionami i poszła w nasze ślady.
- No nie - jęknął Syriusz - Dziewczyny... Nie pora na spanie. Przed nami jeszcze trzy lekcje.
Usłyszałam niezadowolony jęk Czarnowłosej.
- Tak wiem Dor, mnie też się nie chce i najchętniej to bym się zerwał z tych ostatnich lekcji i poszedłbym spać, ale doskonale wiesz, że nie możemy tego zrobić - powiedział łagodnie Łapa, po czym zamarł zdumiony na kilka minut, a my wpatrywaliśmy się w niego zdziwieni - Co wy ze mną robicie!? - wykrzykną nagle oburzony, odzyskując wreszcie głos - To przecież jestem ja, Syriusz Black! Ja nigdy nie odwodziłem nikogo od pomysłu zerwania się z lekcji. NIGDY! - popatrzył na nas wszystkich, po czym zaczął nas wszystkich po kolei wytykać palcami - To wasza wina! To wy do tego doprowadziliście! Jak mogliście!? A ja miałem was za przyjaciół. Nie. To koniec! To koniec! - zakończył teatralnym krzykiem, a my wszyscy, mimo zmęczenia, nie byliśmy w stanie się nie uśmiechnąć.
W końcu, ktoś wstał z krzesła. Rozejrzałam się kontem oka, sprawdzając, kto to mógł być. James. A ten to po co wstał? Chciało mu się? Po chwili usłyszałam jak mówi:
- No dawajcie chłopaki. Pomóżcie mi.
Pomóżcie? Ale z czym? Nagle poczułam, jak ktoś łaskocze mnie po bokach i podskoczyłam z piskiem. Już po sekundzie stałam przed ławką i wpatrywałam się morderczym wzrokiem w niejakiego, jeszcze żyjącego Jamesa Pottera. Powiedziałam, jeszcze żyjącego, bo jak z nim skończę, to żywy on już na pewno nie będzie.
- Co to było Potter? - warknęłam, chłopak w odpowiedz, posłał mi swój huncwocki uśmiech i odpowiedział.
- Pobudka. Podobała się?
- Zatłukę cię jeśli zrobisz to jeszcze raz - zagroziłam, ale James tylko się roześmiał.
- Ale przynajmniej się obudziłaś - stwierdził z samozadowolonym uśmieszkiem na ustach.
Chłopak miał rację, ale nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji, więc ostentacyjnie ziewnęłam, pokazując, co tak naprawdę o tym wszystkim myślę. Rogacz widząc mój gest tylko przewrócił oczami, po czym spojrzał na chłopaków wyczekująco.
- No na co wy jeszcze czekacie? Ja już swoje zrobiłem. Teraz wasza kolej.
W końcu Lunatyk się przeciągnął, ziewnął po raz ostatni i spojrzał na śpiącą naprzeciw niego Ann. Westchnął głęboko, po czym zrobił wślizg pod stołem i zatrzymał się tuż obok blondynki. Patrzył na nią przez chwilę, po czym odchrząkną znacząco. Dziewczyna, podniosła głowę i popatrzyła nieprzytomnie po sali. Kiedy jej wzrok padł na klęczącego obok niej Lunatyka, zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiła się delikatna zmarszczka. Chłopak wyciągnął ku Ann rękę i pytał:
- Pomóc Pani wstać, Mademoisel.
Dziewczyna zachichotała, widząc, jak huncwot ukrywa głębokie ziewnięcie, po czym podała mu rękę i odpowiedziała z największą godnością na jaką było ją stać, zaspaną, potarganą i ledwie żywą.
- Chętnie przyjmę Pańską pomoc - odparła, po czym oboje wstali.
Na koniec, Remus obrócił Lorens pod ręką, a ta cicho się zaśmiała. Pod koniec obrotu, potknęła się, ale Lunatyk natychmiast ją złapał. Popatrzyła mu w oczy i powiedziała ze szczerą wdzięcznością:
- Dziękuję.
- Drobiazg - odpowiedział Lupin, puszczając moją przyjaciółkę i spuszczając wzrok.
Patrzyłam na tę uroczą scenę z delikatnym uśmieszkiem, do czasu, kiedy nie szturchnął mnie James i nie pokazał co dzieje się kawałek dalej.
A tam, rozgrywała się właśnie przekomiczna scena. Syriusz siedział obok sennej Dorcas i próbował ją różnymi sposobami przekonywać by wreszcie wstała. Po pięciu minutach prób, które skończyły się brakiem najmniejszego odzewu, Łapa w końcu stracił cierpliwość i wziął Czarną na ręce, stwierdzając, ze tak będzie szybciej. Kiedy przechodziłam obok obydwojga, zauważyłam, że mimo braku reakcji ze strony Meadowes, dziewczyna uśmiecha się zadowolona. Parsknęłam śmiechem i wyminęłam parę. Za mną szła moja gromada przyjaciół, z wciąż na wpół śpiącym Glizdogonem na końcu.
***
Pierwszą lekcją, zaraz po obiedzie, była Historia Magii. To była ta dobra wiadomość. Gorzej, że później były jeszcze dwie godziny eliksirów. Zastanawiałam się właśnie, jak ja mam to niby przeżyć, gdy w sali pojawił się profesor Binns. A dokładniej to jego duch. Ale mniejsza z tym. Jestem zbyt zmęczona, by wnikać w szczegóły. Wyjęłam zeszyt i pióro, gotowa notować, jednak... Nie... Byłam zbyt zmęczona, by skupić się na wykładzie profesora. Wyjęłam z torby różdżkę i machnęłam nią w kierunku pióra, które po chwili zaczęło notować słowa profesora, samoistnie na papierze. Westchnęłam zadowolona. Jak ja kocham magię.
Spojrzałam w prawo, na siedzącą obok Ann. Ręce położyła na stole, oparła o nie głowę i spokojnie drzemała. Pomyślałam, że to nie jest taki głupi pomysł i już miałam skorzystać z pomysłu przyjaciółki, gdy nagle, coś przeleciało mi tuż przed twarzą i wylądowało na ławce. Był to łabędź z papieru, ożywiony za pomocą magii. Wzięłam go do ręki, rozłożyłam i przeczytałam wiadomość:
Nie jesteś na mnie zła, za to że cię połaskotałem?
R.
Przeczytałam wiadomość i uśmiechnęłam się lekko. Po chwili wzięłam drugie pióro i nabazgrałam odpowiedź.
Nie martw się, już mi przeszło. Ale więcej nawet nie próbuj tego robić.
L.
Po tym, złożyłam kartkę z powrotem, a potem lekko w nią dmuchnęłam. Łabędź delikatnie wzniósł się w powietrze, a ja śledziłam go wzrokiem. W końcu, kartka dotarła do celi i ptaszek wylądował zgrabnie na otwartej dłoni Jamesa. Chłopak niemal natychmiast, rozwinął kartkę i przeczytał wiadomość, po czym posłał mi szeroki uśmiech, który odwzajemniłam. Potem naskrobał coś na pergaminie i odesłał mi wiadomość, którą natychmiast przeczytałam.
A nie jesteś na mnie zła, że ci przeszkadzam?
R.
Nie, James. Nie jestem zła. Pióro samo notuje słowa Binnsa, a ja właśnie planowałam się zdrzemnąć jak Ann.
L.
Po chwili otrzymałam odpowiedź. I tak właśnie pisałam sobie z Jamesem na lekcji Historii Magii. Kto by pomyślał...
No wiesz co! Zostawiłabyś mnie tak samego, żebym zanudził się na śmierć? To niedopuszczalne!
R.
Oj, no już, nie dramatyzuj. Skoro wszyscy śpią, to możemy pójść w ich ślady,
L.
Zwariowałaś! Mam się upodabniać do ogółu!? Nie ma mowy! Jestem jedyny i niepowtarzalny.
R.
Tak, tak, gadaj sobie. Ale ja tak jak wszyscy potrzebuję snu, a następna lekcja to eliksiry, więc chcę się zdrzemnąć, a i tobie to radzę.
L.
Ok, ok, niech ci będzie. Dobranoc Lily.
R.
Słodkich snów James.
L.
Może mi się przyśni, że nareszcie zgodzisz się ze mną umówić.
R.
Mam nadzieję, że nawet w twoim śnie odpowiem nie.
L.
Po odesłaniu tej wiadomości, przygotowałam się się do drzemki, gdy nagle łabędź znów do mnie podleciał. Spróbowałam się od niego odgonić, ale on wciąż uparcie nie chciał odlecieć. W końcu więc, zrezygnowana, złapałam liścik i przeczytałam wiadomość.
A właśnie Lils... Umówisz się ze mną?
R.
Westchnęłam śpiąca, zmęczona i zirytowana, po czym odpisałam.
Idź już spać Łosiu.
L.
Ponownie przygotowałam się do snu, gdy łabędź znów zamajaczył mi przed oczami. Wiedząc, że się od niego nie uwolnię, pozwoliłam mu opaść powoli na swoją rękę.
Ok, ok, czaję. Ale się nie poddam. A gdybyś zmieniła zdanie, to wiesz gdzie mnie szukać ;)
J.
PS. I nie nazywaj mnie Łosiem.
Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową z politowaniem, po czym złożyłam wiadomość i zamknęłam ją w dłoni, by James już więcej do mnie nie wypisywał. Przez jakiś czas słyszałam z tyłu, od strony ławki Jamesa, dziwne dźwięki i trzaski. Zapewne Potter próbował zwrócić moją uwagę, ale całkowicie to olałam. W końcu się uciszył, a ja zapadłam w relaksującą drzemkę.
***
Obudził mnie dzwonek na przerwę. Podobnie jak pozostali uczniowie, zerwałam się z miejsca, zgarnęłam notatki z ławki i szybko wyszłam na korytarz. Tam spotkałam się z przyjaciółmi i razem powlekliśmy się do lochów. Co prawda, krótka drzemka wszystkim nam dobrze zrobiła, jednak nie zmieniało to faktu, iż w dalszym ciągu byliśmy wykończeni.
Ale nie mieliśmy już czasu na odpoczynek. Rozpoczęły się eliksiry. Kiedy weszliśmy do klasy, Profesor Slughorn już tam był. Szybko kazał nam zająć miejsca, po czym podchodził do każdego ucznia i kazał mu wylosować kartkę z kapelusza. Na każdym skrawku papieru, był podany eliksir, który należało uważyć. Mnie trafił się eliksir Słodkiego Snu. Łatwizna.
Podeszłam do regału po właściwe składniki, po czym wróciłam na swoje miejsce i zabrałam się za sporządzanie eliksiru. Długo to jednak nie trwało. Po jakichś 20 minutach pracy, drzwi pracowni otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich Profesor McGonagall. Zdyszana, z rozwianymi włosami i zaróżowionymi policzkami.
- Przepraszam Profesorze - powiedziała między kolejnymi głębokimi wdechami - Ale czy mogę porwać Pannę Evans. To sprawa naprawdę najwyższej wagi.
Zmarszczyłam brwi zdumiona, po czym spojrzałam na nie mniej zaskoczonego Ślimaka. Mężczyzna jednak szybko się otrząsną, po czym odparł:
- Oczywiście, nie ma problemu Pani Profesor.
- Dziękuję - odparła kobieta, po czym spojrzała na mnie ponaglająco - Zbieraj się Evans.
- O-oczywiście proszę Pani - odparłam szybko, zbierając książki z biurka.
- Posprzątam za ciebie - mruknęła Ann.
- Dzięki - szepnęłam, po czym zarzuciłam sobie torbę na ramię i udałam się prędko w kierunku wyjścia.
Po drodze, zauważyłam, że Dor rzuca mi pytające spojrzenie. W odpowiedzi potrząsnęłam tylko głową, dając znać przyjaciółce, że ja również nie wiem co się dzieje. Do drzwi odprowadzały mnie ciekawe spojrzenia wszystkich uczniów, zarówno gryfonów, jak i ślizgonów. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem, poczułam niemal fizyczną ulgę, że uciekłam przed wzrokiem tych wszystkich młodych czarodziejów.
- Co się stało? - zapytałam podążając szybkim krokiem za Profesorką - Gdzie idziemy?
- Do Skrzydła Szpitalnego - padła krótka odpowiedź.
- Ale dlaczego?
- Dyrektor wysłał Alastora, na przeszpiegi. Niestety w czasie zwiadów, Moody został zaatakowany. Ostatkiem sił przeteleportował się do swojego mieszkania, skąd wysłał Albusowi wiadomość. Kiedy go znaleźliśmy, był w okropnym stanie. Przetransportowaliśmy go do Hogwartu mając nadzieję, że Pani Pomfrei go wyleczy, jednak biedactwo niewiele może zrobić. Zabieram cię tam, bo dyrektor uważa...
- ... Że mogę mu pomóc - dokończyłam za kobietę, na co ona tylko skinęła głową.
Skoro Gbur faktycznie był w aż tak złym stanie, wiedziałam, że muszę się pospieszyć, żeby mu pomóc. Puściłam się biegiem korytarzami zamku, mając nadzieję, że zdążę dotrzeć na miejsce nim będzie za późno.
Wpadłam do sali jak burza i natychmiast podeszłam do łózka, przy którym stali dyrektor i pielęgniarka.
- Co mam robić? - zapytałam rzeczowo zbliżając się do chorego i podwijając przy tym rękawy szafy.
Oboje popatrzyli na mnie, z pewną ulgą na twarzach. Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Dyrektor patrzył na mnie dziwnym wzrokiem niebieskich oczu. Zauważyłam jednak, że w tych nieprzeniknionych źrenicach, zabłysnęła nadzieja.
- Pomóż mu - powiedział tylko Dumbledore, patrząc na Gbura ze smutkiem.
Ja również spojrzałam na Moody'ego i wydobyłam z siebie nagły, przerażony pisk. Auror miał całe ubranie zaplamione krwią. Miejscami plamy wciąż się powiększały. Twarz mężczyzny, również była poorana różnymi szramami, z których powoli spływała ciepła, gęsta, bordowa ciecz. Oczy Alastora były zamknięte, usta wykrzywione w grymasie bólu. Musiał cierpieć. Niewyobrażalnie.
Zdałam sobie sprawę, że natychmiast muszę się zabrać do działania, jeśli chcę mu pomóc. Ale nie wiedziałam od czego w ogóle powinnam zacząć. Jak do tej pory nikt, nie postawił mnie w takiej sytuacji. Ale... Ale byłam członkiem Zakonu Feniksa. Moim zadaniem było działać szybko i zdecydowanie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że po policzkach cieknął mi gorące, słone łzy. Otarłam je gniewnie. Musiałam się wziąć w garść i mu pomóc. Musiałam pomóc Gburowi. Tylko i wyłącznie ja. Nikt nie może mu już pomóc. Poza mną.
Wyprostowałam się i odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić. Musiałam się teraz skoncentrować na swoim zadaniu. Wypuściłam powietrze, lekko załamującym się strumieniem, ale wiedziałam, że więcej już nie osiągnę. Rozejrzałam się szybko wokół siebie, po czym powiedziałam do pielęgniarki, lekko drżącym ze zdenerwowania głosem:
- Niech przyniesie mi Pani tutaj jakiś czysty nóż i ze dwa eliksiru wzmacniające.
Kobieta bez słowa, wykonała moje polecenie i pobiegła prędko na zaplecze. Ja tymczasem zaczęłam pocierać bliznę na lewym nadgarstku. Kiesy Pani Pomfrei po chwili się pojawiła, wzięłam od niej nóż i szybko, bez zastanawiania się, przecięłam sobie wnętrze dłoni. Nie byłam pewna czy dobrze robię. Bałam się, że zamiast pomóc, mogę tylko zaszkodzić. Ale dyrektor nie odezwał się ani słowem. Domyśliłam się, że w razie gdybym zrobiła coś nieodpowiedniego, powstrzymałby mnie. To dodało mi nieco otuchy.
Kiedy na mojej dłoni, pojawiło się już kilka kropli srebrzystej krwi, uniosłam ją do ust aurora.
- Myślę Lily, że pięć kropel wystarczy - usłyszałam głos profesora.
Skinęłam posłusznie głową, po czym odliczyłam dokładnie ilość srebrzystej cieczy. Potem zabrałam rękę i uleczyłam ranę na dłonie, patrząc, jak piąta kropla ścieka z ust Moody'ego prosto do przełyku.
Przełknęłam ślinę, po czym zamknęłam oczy i przesunęłam rękami nad ciałem aurora. Wyczuwałam wszystkie jego obrażenia. Zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. Wszystkie zaczynały się już leczyć dzięki mojej krwi, ale wiedziałam, że to za mało, by wyleczyły się całkowicie. Użyłam mocy jednorożców, by uleczyć kilka najpoważniejszych ran i przyspieszyć ich gojenie, po czym przeniosłam ręce na czoło Moody'ego i tak, jak kiedyś w przypadku Jamesa, tak i teraz zaczęłam przesyłać mężczyźnie swoją energię. Po paru minutach, kiedy byłam już na skraju wytrzymałości, powieki aurora lekko drgnęły, po czym powoli i ostrożnie się otworzyły, a ja zabrałam ręce z głowy mężczyzny i przysiadłam na jego łóżku. Do tej pory nawet sobie nie zdawałam sprawy z tego, jak bardzo zmęczyło mnie uzdrawianie rannego.
Alastor rozejrzał się nieprzytomnie po sali, gdy nagle napotkał mój wzrok. Chyba nieco go to zaskoczyło, bo zmarszczył brwi i całkowicie się na mnie skupił. Postarałam przywołać na twarz lekki uśmiech i zapytałam cicho:
- W coś ty się znów wpakował Panie Gburze?
- Ach, no wiesz. Jakiś małolat wyzwał mnie na pojedynek, a ja przecież nie mogłem odmówić - odparł lekko zachrypniętym głosem.
- Chyba było ich dwudziestu, a nie jeden - odparłam dalej lekko się uśmiechając.
- E tam. Co najwyżej piętnastu, ale kto by liczył.
Mimo ogromnego zmęczenia jakie mnie ogarnęło, nie byłam w stanie się nie roześmiać. Po chwili poczułam, jak u mojego boku staje wysoka postać. Profesor Dumbledore.
- Jak się czujesz Alastorze?
- Jakbym walczył z piętnastką małolatów - odparł, a dyrektor lekko się uśmiechnął, odprężając się przy tym odrobinę.
- Czyli wszystko z tobą w porządku - podsumował mężczyzna, po czym dodał - Powinieneś podziękować Pannie Evans. To dzięki niej wciąż żyjesz.
- Naprawdę? - zainteresował się auror wpatrując się we mnie uważnie, a ja spuściłam wzrok, w marnej próbie ucieczki przed jego wzrokiem - Jak to możliwe?
- Na wyjaśnienia będzie czas później - odparł dyrektor - Teraz powinieneś odpocząć i zregenerować siły.
Jakby na zawołanie pojawiła się pielęgniarka i podała pacjentowi fiolkę z eliksirem, którą mężczyzna zabrał z jej ręki. Kiedy, już po jakiejś minucie, usłyszałam głos Moody'ego, aż podskoczyłam w miejscu z zaskoczenia. Myślałam, że już spał.
- Dzięki - powiedział poważnym tonem.
- Nie ma sprawy Panie Gburze - odparłam.
- Wiesz... Nie musisz tak do mnie mówić. Możesz się do mnie zwracać Moody, Alastorze.. Bądź Gburze, jeśli chcesz - powiedział patrząc na mnie z krzywym, wyzywającym uśmieszkiem.
- Nie ma sprawy Gburku - odparłam przekornie, z szelmowskim uśmiechem na ustach.
- Ej, ale nie przesadzaj.
- Dobra, dobra Moody - odparłam zakładając ręce na piersi - Pij to już.
Mężczyzna uniósł fiolkę w geście toastu, po czym powiedział:
- Twoje zdrowie Pyskata.
Po tych słowach wypił cały płyn duszkiem i po niemal sekundzie, leżał prawie jak zabity na szpitalnym łóżku. Jedynym, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że nadal żyje, był głęboki oddech i głośne chrapanie.
- Brawo Lily - usłyszałam obok siebie głos dyrektora.
- Dziękuję.
- Jak się czujesz? Bardzo wyczerpana? - zapytał z głęboką troską w głosie.
- Odrobinę - przyznałam - Ale jak tylko wezmę coś na wzmocnienie i trochę odpocznę, to zaraz poczuję się lepiej.
Profesor skinął ze zrozumieniem głową, po czym podał mi eliksir wzmacniający. Wypiłam napój duszkiem, po czym oddałam dyrektorowi naczynie, a mężczyzna, zniknął wraz z nim.
Ja tymczasem przeniosłam się na sąsiednie łóżko i powoli odzyskiwałam siły. Wpatrywałam się w posłanie Gbura z uśmiechem ulgi na ustach. Cieszyłam się, że aurorowi nic nie jest. Co prawda nasza znajomość nie zaczęła się zbyt dobrze, jednak musiałam przyznać, iż polubiłam tego faceta. Może przez jego sposób bycia, metody nauczania, uczenie się na błędach albo charakter. Trudno mi było dokładnie to określić, jednak nawiązała się między nami nić porozumienia, a może nawet przyjaźni. Nie chciałabym go teraz stracić. Zdecydowanie nie.
Moje rozmyślania przerwał nagły ból głowy. Mimo, że tak niespodziewany, był wyjątkowo bolesny i uporczywy. Jęknęłam zdumiona, gdy do moich uszu dotarła cała gama najróżniejszych dźwięków. Próbowałam je zignorować, jednak nie było to możliwe. Odgłosy dobiegały jakby z wnętrza mojej głowy, jakby gdzieś tam miały swoje źródło. Nagle, przez te wszystkie dźwięki, które tylko wzmagały mój ból głowy, przedostał się głos. Ale nie byle jaki. Był silny, mocny i zdecydowany. Na pewno należał do kobiety. A w dodatku, był hipnotyzująco urokliwy. Niebezpiecznie i wręcz niepokojąco urokliwy. A przy tym przepełniony magią. Głos ten wypowiedział tylko kilka zdań, ale to wystarczyło, by włoski stanęły mi dęba na całym ciele, ręce się zatrzęsły, a umysł pragnął wyrzucić to wspomnienie.
Ale nie mieliśmy już czasu na odpoczynek. Rozpoczęły się eliksiry. Kiedy weszliśmy do klasy, Profesor Slughorn już tam był. Szybko kazał nam zająć miejsca, po czym podchodził do każdego ucznia i kazał mu wylosować kartkę z kapelusza. Na każdym skrawku papieru, był podany eliksir, który należało uważyć. Mnie trafił się eliksir Słodkiego Snu. Łatwizna.
Podeszłam do regału po właściwe składniki, po czym wróciłam na swoje miejsce i zabrałam się za sporządzanie eliksiru. Długo to jednak nie trwało. Po jakichś 20 minutach pracy, drzwi pracowni otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich Profesor McGonagall. Zdyszana, z rozwianymi włosami i zaróżowionymi policzkami.
- Przepraszam Profesorze - powiedziała między kolejnymi głębokimi wdechami - Ale czy mogę porwać Pannę Evans. To sprawa naprawdę najwyższej wagi.
Zmarszczyłam brwi zdumiona, po czym spojrzałam na nie mniej zaskoczonego Ślimaka. Mężczyzna jednak szybko się otrząsną, po czym odparł:
- Oczywiście, nie ma problemu Pani Profesor.
- Dziękuję - odparła kobieta, po czym spojrzała na mnie ponaglająco - Zbieraj się Evans.
- O-oczywiście proszę Pani - odparłam szybko, zbierając książki z biurka.
- Posprzątam za ciebie - mruknęła Ann.
- Dzięki - szepnęłam, po czym zarzuciłam sobie torbę na ramię i udałam się prędko w kierunku wyjścia.
Po drodze, zauważyłam, że Dor rzuca mi pytające spojrzenie. W odpowiedzi potrząsnęłam tylko głową, dając znać przyjaciółce, że ja również nie wiem co się dzieje. Do drzwi odprowadzały mnie ciekawe spojrzenia wszystkich uczniów, zarówno gryfonów, jak i ślizgonów. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem, poczułam niemal fizyczną ulgę, że uciekłam przed wzrokiem tych wszystkich młodych czarodziejów.
- Co się stało? - zapytałam podążając szybkim krokiem za Profesorką - Gdzie idziemy?
- Do Skrzydła Szpitalnego - padła krótka odpowiedź.
- Ale dlaczego?
- Dyrektor wysłał Alastora, na przeszpiegi. Niestety w czasie zwiadów, Moody został zaatakowany. Ostatkiem sił przeteleportował się do swojego mieszkania, skąd wysłał Albusowi wiadomość. Kiedy go znaleźliśmy, był w okropnym stanie. Przetransportowaliśmy go do Hogwartu mając nadzieję, że Pani Pomfrei go wyleczy, jednak biedactwo niewiele może zrobić. Zabieram cię tam, bo dyrektor uważa...
- ... Że mogę mu pomóc - dokończyłam za kobietę, na co ona tylko skinęła głową.
Skoro Gbur faktycznie był w aż tak złym stanie, wiedziałam, że muszę się pospieszyć, żeby mu pomóc. Puściłam się biegiem korytarzami zamku, mając nadzieję, że zdążę dotrzeć na miejsce nim będzie za późno.
Wpadłam do sali jak burza i natychmiast podeszłam do łózka, przy którym stali dyrektor i pielęgniarka.
- Co mam robić? - zapytałam rzeczowo zbliżając się do chorego i podwijając przy tym rękawy szafy.
Oboje popatrzyli na mnie, z pewną ulgą na twarzach. Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Dyrektor patrzył na mnie dziwnym wzrokiem niebieskich oczu. Zauważyłam jednak, że w tych nieprzeniknionych źrenicach, zabłysnęła nadzieja.
- Pomóż mu - powiedział tylko Dumbledore, patrząc na Gbura ze smutkiem.
Ja również spojrzałam na Moody'ego i wydobyłam z siebie nagły, przerażony pisk. Auror miał całe ubranie zaplamione krwią. Miejscami plamy wciąż się powiększały. Twarz mężczyzny, również była poorana różnymi szramami, z których powoli spływała ciepła, gęsta, bordowa ciecz. Oczy Alastora były zamknięte, usta wykrzywione w grymasie bólu. Musiał cierpieć. Niewyobrażalnie.
Zdałam sobie sprawę, że natychmiast muszę się zabrać do działania, jeśli chcę mu pomóc. Ale nie wiedziałam od czego w ogóle powinnam zacząć. Jak do tej pory nikt, nie postawił mnie w takiej sytuacji. Ale... Ale byłam członkiem Zakonu Feniksa. Moim zadaniem było działać szybko i zdecydowanie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że po policzkach cieknął mi gorące, słone łzy. Otarłam je gniewnie. Musiałam się wziąć w garść i mu pomóc. Musiałam pomóc Gburowi. Tylko i wyłącznie ja. Nikt nie może mu już pomóc. Poza mną.
Wyprostowałam się i odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić. Musiałam się teraz skoncentrować na swoim zadaniu. Wypuściłam powietrze, lekko załamującym się strumieniem, ale wiedziałam, że więcej już nie osiągnę. Rozejrzałam się szybko wokół siebie, po czym powiedziałam do pielęgniarki, lekko drżącym ze zdenerwowania głosem:
- Niech przyniesie mi Pani tutaj jakiś czysty nóż i ze dwa eliksiru wzmacniające.
Kobieta bez słowa, wykonała moje polecenie i pobiegła prędko na zaplecze. Ja tymczasem zaczęłam pocierać bliznę na lewym nadgarstku. Kiesy Pani Pomfrei po chwili się pojawiła, wzięłam od niej nóż i szybko, bez zastanawiania się, przecięłam sobie wnętrze dłoni. Nie byłam pewna czy dobrze robię. Bałam się, że zamiast pomóc, mogę tylko zaszkodzić. Ale dyrektor nie odezwał się ani słowem. Domyśliłam się, że w razie gdybym zrobiła coś nieodpowiedniego, powstrzymałby mnie. To dodało mi nieco otuchy.
Kiedy na mojej dłoni, pojawiło się już kilka kropli srebrzystej krwi, uniosłam ją do ust aurora.
- Myślę Lily, że pięć kropel wystarczy - usłyszałam głos profesora.
Skinęłam posłusznie głową, po czym odliczyłam dokładnie ilość srebrzystej cieczy. Potem zabrałam rękę i uleczyłam ranę na dłonie, patrząc, jak piąta kropla ścieka z ust Moody'ego prosto do przełyku.
Przełknęłam ślinę, po czym zamknęłam oczy i przesunęłam rękami nad ciałem aurora. Wyczuwałam wszystkie jego obrażenia. Zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. Wszystkie zaczynały się już leczyć dzięki mojej krwi, ale wiedziałam, że to za mało, by wyleczyły się całkowicie. Użyłam mocy jednorożców, by uleczyć kilka najpoważniejszych ran i przyspieszyć ich gojenie, po czym przeniosłam ręce na czoło Moody'ego i tak, jak kiedyś w przypadku Jamesa, tak i teraz zaczęłam przesyłać mężczyźnie swoją energię. Po paru minutach, kiedy byłam już na skraju wytrzymałości, powieki aurora lekko drgnęły, po czym powoli i ostrożnie się otworzyły, a ja zabrałam ręce z głowy mężczyzny i przysiadłam na jego łóżku. Do tej pory nawet sobie nie zdawałam sprawy z tego, jak bardzo zmęczyło mnie uzdrawianie rannego.
Alastor rozejrzał się nieprzytomnie po sali, gdy nagle napotkał mój wzrok. Chyba nieco go to zaskoczyło, bo zmarszczył brwi i całkowicie się na mnie skupił. Postarałam przywołać na twarz lekki uśmiech i zapytałam cicho:
- W coś ty się znów wpakował Panie Gburze?
- Ach, no wiesz. Jakiś małolat wyzwał mnie na pojedynek, a ja przecież nie mogłem odmówić - odparł lekko zachrypniętym głosem.
- Chyba było ich dwudziestu, a nie jeden - odparłam dalej lekko się uśmiechając.
- E tam. Co najwyżej piętnastu, ale kto by liczył.
Mimo ogromnego zmęczenia jakie mnie ogarnęło, nie byłam w stanie się nie roześmiać. Po chwili poczułam, jak u mojego boku staje wysoka postać. Profesor Dumbledore.
- Jak się czujesz Alastorze?
- Jakbym walczył z piętnastką małolatów - odparł, a dyrektor lekko się uśmiechnął, odprężając się przy tym odrobinę.
- Czyli wszystko z tobą w porządku - podsumował mężczyzna, po czym dodał - Powinieneś podziękować Pannie Evans. To dzięki niej wciąż żyjesz.
- Naprawdę? - zainteresował się auror wpatrując się we mnie uważnie, a ja spuściłam wzrok, w marnej próbie ucieczki przed jego wzrokiem - Jak to możliwe?
- Na wyjaśnienia będzie czas później - odparł dyrektor - Teraz powinieneś odpocząć i zregenerować siły.
Jakby na zawołanie pojawiła się pielęgniarka i podała pacjentowi fiolkę z eliksirem, którą mężczyzna zabrał z jej ręki. Kiedy, już po jakiejś minucie, usłyszałam głos Moody'ego, aż podskoczyłam w miejscu z zaskoczenia. Myślałam, że już spał.
- Dzięki - powiedział poważnym tonem.
- Nie ma sprawy Panie Gburze - odparłam.
- Wiesz... Nie musisz tak do mnie mówić. Możesz się do mnie zwracać Moody, Alastorze.. Bądź Gburze, jeśli chcesz - powiedział patrząc na mnie z krzywym, wyzywającym uśmieszkiem.
- Nie ma sprawy Gburku - odparłam przekornie, z szelmowskim uśmiechem na ustach.
- Ej, ale nie przesadzaj.
- Dobra, dobra Moody - odparłam zakładając ręce na piersi - Pij to już.
Mężczyzna uniósł fiolkę w geście toastu, po czym powiedział:
- Twoje zdrowie Pyskata.
Po tych słowach wypił cały płyn duszkiem i po niemal sekundzie, leżał prawie jak zabity na szpitalnym łóżku. Jedynym, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że nadal żyje, był głęboki oddech i głośne chrapanie.
- Brawo Lily - usłyszałam obok siebie głos dyrektora.
- Dziękuję.
- Jak się czujesz? Bardzo wyczerpana? - zapytał z głęboką troską w głosie.
- Odrobinę - przyznałam - Ale jak tylko wezmę coś na wzmocnienie i trochę odpocznę, to zaraz poczuję się lepiej.
Profesor skinął ze zrozumieniem głową, po czym podał mi eliksir wzmacniający. Wypiłam napój duszkiem, po czym oddałam dyrektorowi naczynie, a mężczyzna, zniknął wraz z nim.
Ja tymczasem przeniosłam się na sąsiednie łóżko i powoli odzyskiwałam siły. Wpatrywałam się w posłanie Gbura z uśmiechem ulgi na ustach. Cieszyłam się, że aurorowi nic nie jest. Co prawda nasza znajomość nie zaczęła się zbyt dobrze, jednak musiałam przyznać, iż polubiłam tego faceta. Może przez jego sposób bycia, metody nauczania, uczenie się na błędach albo charakter. Trudno mi było dokładnie to określić, jednak nawiązała się między nami nić porozumienia, a może nawet przyjaźni. Nie chciałabym go teraz stracić. Zdecydowanie nie.
Moje rozmyślania przerwał nagły ból głowy. Mimo, że tak niespodziewany, był wyjątkowo bolesny i uporczywy. Jęknęłam zdumiona, gdy do moich uszu dotarła cała gama najróżniejszych dźwięków. Próbowałam je zignorować, jednak nie było to możliwe. Odgłosy dobiegały jakby z wnętrza mojej głowy, jakby gdzieś tam miały swoje źródło. Nagle, przez te wszystkie dźwięki, które tylko wzmagały mój ból głowy, przedostał się głos. Ale nie byle jaki. Był silny, mocny i zdecydowany. Na pewno należał do kobiety. A w dodatku, był hipnotyzująco urokliwy. Niebezpiecznie i wręcz niepokojąco urokliwy. A przy tym przepełniony magią. Głos ten wypowiedział tylko kilka zdań, ale to wystarczyło, by włoski stanęły mi dęba na całym ciele, ręce się zatrzęsły, a umysł pragnął wyrzucić to wspomnienie.
Nareszcie... Po tylu latach... Nareszcie cię znalazłam... Zdradziła cię twoja krew... Znalazłam cię... Teraz już mi nie uciekniesz...
------------------------------------------------
Kolejny rozdział. Jak zauważyliście bardzo szybko po tamtym. Mam nadzieję, że się wam spodoba :-)
Tymczasem z prawej, jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, macie ankietę wielokrotnego wyboru, na to jaką miniaturkę chcecie niedługo przeczytać. Na razie zdecydowanie wygrywa Jily i już przygotowuję się do jej pisania. Do końca głosowania macie jeszcze cztery dni i wszystko, może się jeszcze zmienić.
W każdym razie, miniaturka powinna się pojawić jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. Mam nadzieję, że mój pomysł się wam spodoba.
Tymczasem żegnam, pozdrawiam i proszę o komy :-)
Świetny rozdział. :D
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia jak skomentować. ;-; Podoba mi się.
Skoro się podoba, to znaczy, że jest dobrze :D
UsuńHej! Może mnie jeszcze pamiętasz :) Trochu mnie tu nie było, ale odrobie zalegości :D tymczasem nominowałam Cię do LA :
OdpowiedzUsuńhttp://lilyijames.blog.onet.pl/2015/08/25/liebster-blog-award/
Pozdrawiam i życzę weny :D
Świetny rozdział <3 Czekam z niecierpliwością na kolejny. :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że pojawi się niedługo :)
UsuńPomóżcie? Ale z czym? Nagle poczułam, jak ktoś łaskocze mnie po bokach i podskoczyłam z piskiem. Już po sekundzie stałam przed ławką i wpatrywałam się morderczym wzrokiem w niejakiego, jeszcze żyjącego Jamesa Pottera. Powiedziałam, jeszcze żyjącego, bo jak z nim skończę, to żywy on już na pewno nie będzie.
OdpowiedzUsuńHihihi :D
O co chodziło w tych ostatnich dwóch linijkach?
OdpowiedzUsuń