Strony

19.01.2015

Rozdział 41 - Ann i eliksiry

       Od czasu zakończenia Ferii Świątecznych minęły już trzy tygodnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Ten czas tak szybko leciał. Dopiero co leniuchowałam z chłopakami w Hogwarcie, a teraz? Nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Chłopaki mieli jeszcze gorzej, bo sezon Quidditcha rozpoczął się na nowo i wszyscy musieli ciężko trenować. Odbył się już jeden mecz pomiędzy Gryfonami i Krukonami. Oczywiście wygraliśmy, ale Shawn nie odpuszcza drużynie i w dalszym ciągu trenują. Przez to mają mniej czasu na naukę. Ale w sumie James i Syriusz i tak się nie uczą, więc mniejsza o to.
       Ale i tak jest potwornie. Strasznie dużo nam zadają. No ja rozumiem, że w tym roku SUM-y i wogóle, ale bez przesady. Naprawdę miałam już dość tego wszystkiego. Ratowała mnie jedynie myśl o zbliżającym się wielkimi krokami balu i wyjściu do Hogsmeade. Wreszcie. Może choć trochę odpoczniemy. Ku mojemu zadowoleniu James nie pytał mnie więcej, czy wybiorę się z nim na bal. Ale niemal na każdym kroku pytał, czy aby na pewno z nim zatańczę. Powtarzałam mu to już tyle razy, że już można było to naprawdę zapamiętać, ale on chyba chciał mieć absolutną pewność, bo niezmordowanie pytał mnie o to każdego dnia. Początkowo, było to co prawda denerwujące i w pewnym momencie zaczęłam się na niego drzeć, ale on nic sobie z tego nie robił i nadal zadawał mi to samo pytanie. W końcu chyba jednak się do tego przyzwyczaiłam, bo spokojnie, niemal automatycznie, odpowiadałam już na to pytanie.
       Nie byłam jedyna, która wybierała się na ten bal incognito. Ann i Dor doszły do wniosku, że mój pomysł jest genialny i one również z nikim się nie wybiorą. Dumbledor powiedział, że na maski zostanie rzucony specjalny czar, tak, że nikt nie będzie wiedział, kto jest kim, co bardzo ułatwi nam sprawę. Zawsze przecież, jak ktoś nam się spodoba, będziemy mogły ewentualnie zdjąć maski i dowiedzieć się z kim tańczymy. Oczywiście tak jak obiecałam Łapie, kombinowałam, jakby tu wyswatać go z Dor. Oczywiście wiedziałam, że on również się jej podoba, ale nie mogłam tego załatwić natychmiast i musiałam trochę pokombinować z tym co zrobić, by ich ku sobie zbliżyć. Oczywiście wpadłam na pewien pomysł i go też Syriuszowi zaproponowałam. Black razem z moją przyjaciółką, codziennie chodzili na boisko i trenowali. Co prawda Syriusz miał też swoje treningi, ale Dor w przyszłym roku zamierzała startować w naborach do drużyny jako Ścigająca. Jeśli więc się dostanie, to będzie współpracowała z Łapą, a żadnemu z nich trening nie zaszkodzi. Poza tym spędzą ze sobą trochę czasu i może łatwiej będzie im się później umówić.
       Co do Ann, to postanowiłam się nie mieszać. Widziałam, jak ona i Remus na siebie patrzą i wiedziałam, że prędzej czy później się ze sobą umówią. Ewentualnie dam Lunatykowi jakiś mały impuls, żeby spróbował, ale podejrzewam, że to nie będzie konieczne. Co do mnie i Rogacza, to ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Ta cała historia z Serafiną, sprawiła, że byliśmy bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Ale moje relacje poprawiły się nie tylko z Potterem, ale również z resztą Huncwotów. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy, szczególnie ja i Syriusz, który był teraz dla mnie trochę jak brat.
       Przerwałam rozmyślania i z westchnieniem wróciłam do rzeczywistości. Wsypałam do kociołka ostatni składnik i wymieszałam odpowiednio. Przyjrzałam się barwie eliksiru i skinęłam głową z zadowoleniem. Mikstura była dokładnie taka, jaka powinna być. Zadowolona skinęłam głową, po czym przelałam odrobinę substancji do fiolki i zaniosłam ją Slughornowi na biurko, po czym wróciłam do stołu i spakowałam swoje rzeczy.
- Lily - syknęła stojąca obok mnie Ann. - Coś jest nie tak z tym eliksirem.
       Spojrzałam do jej kociołka. Mikstura mojej przyjaciółki była bardzo rzadka i miała granatową barwę. Dziewczyna właśnie dorzuciła do niej liść laurowy i wywar gwałtownie zabulgotał. Przez chwilę zastanawiałam się, co się może stać, a gdy połączyłam wszystko w całość, kolory odpłynęły mi z twarzy.
- PADNIJ! - zdążyłam tylko krzyknąć, ale było za późno.
       Eliksir wybuchnął i ochlapał niemal całą klasę. Większość uczniów zdążyła się jeszcze w ostatniej chwili schować pod stołami, jednak ja i Ann nie miałyśmy tyle szczęścia. Tyle, że zdążyłam się chociaż schylić i odwrócić plecami do kociołka. Pociągnęłam za sobą blondynkę, ale nie byłam wystarczająco szybka i dziewczyna była teraz obsmarowana eliksirem od stóp do głowy. Ja również zostałam ochlapana, ale nie aż tak bardzo jak moja przyjaciółka.
       Przez chwilę panowała cisza, jednak po chwili Lorens krzyknęła z bólu. Mikstura była parząca. Natychmiast stanęłam obok niej i złapałam ją za ramiona. W ostatniej chwili, bo dziewczyna zaczęła osuwać się bezwładnie na ziemię. Zemdlała. Szybko podszedł do mnie Remus i wziął Ann na ręce.
- Idźcie do skrzydła szpitalnego - poinstruowała naszą trójkę nauczyciel. - W tej chwili wy dwie  wymagacie najwięcej opieki. Niedługo przyślę resztę.
- Dobrze Panie Profesorze - odpowiedziałam wychodząc za przyjaciółmi z sali.
       W milczeniu, szybkim krokiem przemierzaliśmy szkołę.
- Co z nią? - zapytałam Lunatyka.
- Nie wiem - odpowiedział a  w jego glosie usłyszałam panikę.
       Wzięłam do ręki dłoń Ann i ścisnęłam ją mocno. Poczułam, jak część mojej energii przepływa przez nasze splecione palce i wiedziałam już, że Lorens za chwilę, będzie się czuła lepiej. Faktycznie tak było. Jej dotąd chrapliwy oddech stał się nagle spokojniejszy i równomierny. Westchnęłam z ulgą. Ta moc jednorożców, to był prawdziwy dar. Puściłam rękę przyjaciółki i powiedziałam:
- Idź przodem. Później was dogonię.
- Jesteś pewna? - zapytał mnie Remus z troską. - Ty też nieźle oberwałaś.
- Nic mi nie będzie - odpowiedziałam, choć w głowie czułam tępe pulsowanie, a plecy zaczęły mnie szczypać. - Ona ma więcej obrażeń. Powinieneś jak najszybciej zanieść ją do pielęgniarki, a ja cię tylko spowalniam.
       Patrzył na mnie niezdecydowany.
- No już, idź - pogoniłam go. - Poradzę sobie.
       Przez chwilę przyglądał mi się niepewnie, ale w końcu westchnął i odszedł, rzucając mi jeszcze przez ramię niepewne spojrzenia. Starałam się iść pewnie, mimo, że nie czułam się za dobrze. Nie mogłam jednak tego po sobie pokazać, bo Lunio jeszcze by zawrócił, a w tej chwili, najważniejsze było zdrowie Ann.
       Kiedy Remus zniknął za zakrętem, a jego kroki ucichły, wreszcie pozwoliłam sobie na zdjęcie z twarzy kamiennej miny. Oparłam się o ścianę i niemal natychmiast odskoczyłam od niej, jęcząc z bólu. Tak strasznie wszystko mnie piekło. Przysiadłam na parapecie okna i oparłam się barkiem o ramę. Zamknęłam oczy i odetchnęłam kilkakrotnie. Strasznie bolało.
       Nagle poczułam, jak ktoś dotyka delikatnie mojego ramienia. Ostrożnie otworzyłam oczy i tuż przed sobą dostrzegłam śliczne brązowe tęczówki.
- Wszystko ok? - zapytał James.
       Chciałam powiedzieć, że tak. Wszystko jest w porządku. Jednak nie mogłam tego zrobić. W głowie mi łupało, czułam się wyzuta z energii, no i jeszcze to pieczenie pleców. Zdecydowanie nie było ok, więc zaprzeczyłam ruchem głowy.
       Potter pomógł mi wstać i podtrzymując mnie, poprowadził do SS. Kiedy byliśmy już na miejscu, pielęgniarka właśnie kończyła opatrywać Ann. Kiedy mnie zobaczyła załamała ręce.
- Dziecko - powiedziała podchodząc i prowadząc mnie w stronę jednego z łóżek. - Czemu za każdym razem, gdy komuś coś się dzieje, ty też musisz zostać zraniona?
       Wzruszyłam tylko ramionami. A skąd ja mam to niby wiedzieć. Jak widać mam po prostu parszywe szczęście. Kiedy pielęgniarka opatrywała moje plecy, spojrzałam na Jamesa i zapytałam:
- A co tak właściwie tam robiłeś?
- Pomyślałem, że może przyda ci się pomoc i za zgodą Profesora, który swoją drogą bardzo się o ciebie martwi, poszedłem cię szukać.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Nie ma sprawy - odpowiedział mi chłopak z uśmiechem.
       Godzinę później wyszłam z SS u boku Jamesa. Dostałam Eliksir wzmacniający, a rany zostały już wyleczone. Ann odzyskała przytomność, a jej stan znacznie się poprawił. Remus został jeszcze przy niej na trochę, by mieć pewność, że nic jej nie jest. Jestem pewna, że będzie z nich słodka parka.
        Ponieważ lekcje właśnie się kończyły nie było sensu wracać do sali, zaproponowałam więc Jamesowi, żebyśmy wyszli na dwór. W chwili, gdy przekroczyliśmy próg szkoły, zaczął padać śnieg. Wpatrywałam się w pojedyncze płatki śniegu, a jeden z nich spadł mi na czubek nosa. James z uśmiechem na ustach starł go z mojej twarzy. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Miał takie piękne oczy. I usta. I włosy. I miał taki śliczny uśmiech. Trwaliśmy tak przez długi czas bez ruchu.
- Czy życie nie jest cudowne? - zapytałam zakłócając ciszę.
- Bardzo - odpowiedział, po czym ruszyliśmy z powrotem do zamku.

-------------------------------------------------------

Wiem, że krótki i nie zachwycający, ale chyba kończy mi się wena, więc nie wiem kiedy następny, ale mam nadzieję, że już niedługo ( będzie jeszcze w tym tygodniu, nie martwcie się ), bo jeszcze tylko rozdział 42, a potem już feralny bal :)
Życzę miłego czytania :D

11 komentarzy:

  1. Feralny bal? :o Chyba będzie na nim ciekawie :D
    Jednak zdążyłaś :D
    Fajny jest ten rozdział. I to słodkie, że James się tak martwi o Lily <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Specjalnie dla ciebie się postarałam zdążyć :D
      A co do balu... To tak, będzie ciekawie. Co prawda rozdział nie jest długi, ale z pewnością ciekawy XD

      Usuń
    2. I dobrze :D Chyba zaraz zabiorę się za pisanie rozdziału 42, więc może jeszcze dzisiaj się pojawi. A co do balu, to może niedługo, po tym rozdziale albo jutro XD

      Usuń
  2. Ojejuuu *.*
    Uroczo ;-; i to bardzo ;-;
    Awww <3
    Czekam na ten bal, czuję, że będzie sie działo XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że już wszyscy zastanawiają się, co będzie na balu XD Bardzo się z tego cieszę :D

      Usuń
  3. Fajny, ale ja chcę żeby suę zakochali... Feralny? Ja wiem, pocałują się? Zgadłam?

    Luna

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę się doczekać balu ^^
    Lunatyk i Ann ♥

    OdpowiedzUsuń