Dojeżdżaliśmy już do Hogwartu. Remus wstał i wyszedł z przedziału, aby nadzorować wychodzących uczniów. Chciałam iść za nim, jednak przyjaciele mnie powstrzymali, twierdząc iż jestem zbyt osłabiona. Uważałam, że nic mi nie jest, jednak uparcie nie pozwalali mi wyjść. W końcu poddałam się i opadłam na siedzenie.
Kiedy dojechaliśmy na stacje, Huncwoci ściągnęli nasze kufry i podali nam je. Ja byłam wyjątkiem, gdyż Potter uparł się, iż nie powinnam się przemęczać.
- Daj spokój. To tylko kufer. Mogę go wziąć, serio. Jestem zdrowa jak ryba - próbowałam go przekonać.
- Nie mam mowy. Nie będziesz tego dźwigać.
- A właśnie, że będę.
- Nie. Nie będziesz.
- Będę.
- Nie będziesz.
- Będę.
-Weź Andę i Wendera i bądź już cicho - powiedział dając mi klatkę mojej i jego sowy. - A teraz wychodź.
Nadąsana wyszłam z pociągu, a po chwili wpadłam na Hagrida.
- Och, przepraszam. Nie zauważyłam cię.
Było to tak głupie stwierdzenie, że wszyscy którzy to słyszeli wybuchnęli śmiechem. Fakt. Hagrid był dwa razy wyższy od przeciętnego człowieka, więc naprawdę trudno go nie zauważyć. Ech... Jak ja coś palnę, to po prostu szkoda słów.
Pół olbrzym, którym był gajowy Hogwartu, uśmiechną się i powiedział:
- Nie ma sprawy Lily. Mam nadzieję, że niedługo do mnie wpadniesz.
- No jasne.
- No, to do zobaczyska.
- Na razie Hagrid.
Odwróciłam się i poszłam w kierunku wozów,a za sobą usłyszałam jeszcze głos gajowego:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni do mnie! No już, pospieszcie się!
Uśmiechnęłam się, po czym dogoniłam Dziewczyny i weszłam z nimi do powozu, a za mną Huncwoci. Oparłam się o okno i zamknęłam oczy. Głowa bolała mnie coraz bardziej i powoli opadałam z sił, jednak starałam się tego ni okazywać. Gdyby się dowiedzieli, natychmiast zaczęliby się martwić, a ja tego nie chciałam.
Kiedy powozy się zatrzymały, wysiedliśmy i natychmiast udaliśmy się do Wielkiej Sali. Przez chwilę siedzieliśmy gadając między sobą, a potem profesor McGonagal weszła z tiarą, prowadząc pierwszoroczniaków. Stara czapka, bardzo długo gadała i miałam jej już powoli dość. Po kilku minutach profesorka zaczęła wyczytywać z listy imiona nowych uczniów, których tiara poprzydzielała do różnych domów. Każdy jej okrzyk był nagradzany wiwatami i kiedy w końcu na stołach pojawiły się posiłki, głowa wręcz pękała mi od bólu.
- No, nareszcie jedzenie! - wykrzyknęli zgodnym chórem Huncwoci, co bynajmniej nie poprawiło mi samopoczucia.
Dodatkowo czułam, że nie jestem w stanie niczego przełknąć. Miałam wrażenie, jakby w moim gardle stanęła wielka gula, której nie byłam w stanie przełknąć. Nie zwróciłam więc uwagi na jedzenie, tylko nalałam sobie do kubka soku dyniowego powoli go popijałam. Mój brak apetytu nie umknął, jednak moim przyjaciołom.
- Czemu nic nie jesz? - zapytała Dor.
- Nie jestem głodna - odpowiedziałam.
- No weź, musisz coś zjeść. Po tym dzisiejszym musisz nabrać energii. I tak już mizernie wyglądasz.
- Wszystko jest ok. Muszę po prosu trochę odpocząć.
Wiedziałam, że nie wierzyli w to co mówię, jednak nie naciskali i ponownie zajęli się sobą, choć raz na jakiś czas, jeden z członków naszej bandy spoglądał na mnie z niepokojem. Nie widząc jednak, żadnych objawów, które mogły ich zaniepokoić, powracali do rozmowy.
Po skończonym posiłku dyrektor wygłosił, krótką mowę w stylu - co nam wolno, a czego nie wolno. Nudy. Chciałam już znaleźć się w swoim pokoju i pójść spać. Jednak przypomniałam sobie, że ciążą na mnie obowiązki prefekta. Z westchnieniem wstałam od stołu i zawołałam:
- Pierwszoroczni! Pierwszoroczni do mnie!
Przede mną pojawiła się grupka wystraszonych jedenastolatków, do których ciepło się uśmiechnęłam, chcąc im dodać odwagi. Po krótkiej chwili, obok mnie pojawili się pozostali prefekci naszego domu i poprowadzili nowych uczniów do Salonu Gryfonów. Ja i Lunatyk szliśmy na końcu, pilnując, by żaden z nowych nie oddalił się od grupy.
Nagle poczułam, jak moje ciało ponownie przeszywają niewidzialne noże. Wiedziałam, że nikt nie rzucił na mnie zaklęcia. Bolało ono dwa razy bardziej. Zrozumiałam, że to moje wcześniejsze rany znów się otworzyły. Zachwiałam się lekko, a potem przewróciłam na podłogę. Zanim jednak zdążyłam dotknąć twarzą ziemi, ktoś mnie złapał i wziął na ręce. Poczułam przyjemny męski zapach, a silne ręce trzymały mnie w mocnym uścisku. Uchyliłam oczy i zobaczyłam nad sobą twarz czarnowłosego okularnika o orzechowych tęczówkach i bystrym, zaniepokojonym spojrzeniu. Na chwilę zapomniałam o bólu. Te oczy były w tamtej chwili całym moim światem. Podniosłam dłoń i opuszkami palców dotknęłam policzka chłopaka. On natychmiast zwrócił swe spojrzenie ku mnie i uśmiechną się lekko, pocieszająco. Wtuliłam się mocniej w ciało Jamesa. Poczułam się bezpieczna. Wiedziałam, że cokolwiek robi, to jest to dla mojego dobra. Osunęłam się w niebyt myśląc o Potterze, jednak przed oczami stał mi obraz mojej własnej zakrwawionej ręki.
Co tam,że powinnam pisać własny rozdział i co tam,że moi rodzice pewnie by mnie zabili za tyle czasu przed komputerem,ale ta historia jest zajebiaszcza! :D
OdpowiedzUsuńAwww...... ^-^
Co? Mówiłaś coś? Zamyśliłam się. Dobra czytam następne :D
Rogaś jest zawsze tam gdzie potrzeba. Super rozdział. :D
OdpowiedzUsuńJames jest taki wspaniały! Mam nadzieję,że Lily nic nie będzie.
OdpowiedzUsuńNie byłabym sobą gdybym nie pomarudziła o stylu i błędach. Ironiczne, zwłaszcza, że sama słabo piszę. Na dzień dodania tego posta, czyli rok temu, nie radzisz sobie ze zdaniami złożonymi. Zresztą ja też nie, i chyba tylko Sienkiewicz potrafi się nimi posługiwać
Formą żeńską od "profesor" jest profesora.
Po przeczytaniu tytułu myślałam, ze Lily ma zamiar się odchudzać, a tu wyszło coś innego ;)
OdpowiedzUsuńMasz bardzo fajny sposób pisania, aż chce się czytać więcej i więcej :D
Mama mnie wygania z kompa ale olewam to i ide dalej ;)
OdpowiedzUsuńTo rany mogą się tak ponownie zrobić, nawet jeśli są zagojone...? Pierwsze slysze... xd
OdpowiedzUsuń