Strony

9.12.2017

Rozdział 63 - Witamy w Hogwarcie

Dla wszystkich którzy mieli wystarczająco cierpliwości i przez cały czas, czekali na nowy rozdział...


       Dni powoli mijały, w ciszy i monotonii. Powiedzmy. Jeśli wyłączyć ciągłe wizyty Jamesa i Syriusza, nieustanne, przynoszące powoli rezultaty treningi z Moodym i ciągłe kłótnie, z siostrą, która wróciła na ostatnie dwa tygodnie wakacji do domu. Tak. Lato jak każde inne. I jak każde poprzednie i ono musiało wreszcie dobiec końca. Tak więc trzy dni, przed powolnym i nieubłaganie zbliżającym się końcem wakacji, wyszłam z domu, ignorując wściekłe krzyki Petunii i pojechałam na ulicę Pokątną. W planach miałam spokojny dzień, spędzony na kupnie wszystkich potrzebnych przyborów i książek, a potem deser w kawiarni z Ann i Dorcas, których nie widziałam przez całe wakacje. Nie dane mi było jednak przeżyć tego dnia spokojnie.
       W pierwszej kolejności udałam się do Esów i Floresów, by zaopatrzyć się we wszystkie potrzebne książki. W tym roku, po zdaniu wszystkich SUM-ów na co najmniej ocenę P, postanowiłam kontynuować zielarstwo, obronę przed czarną magią, eliksiry, zaklęcia, transmutację, opiekę nad magicznymi stworzeniami oraz numerologię. Owszem, trochę tego było, ale cóż poradzić. Kiedy zaopatrzyłam się już we wszystkie książki, powolnym krokiem skierowałam się wzdłuż Pokątnej, by kupić potrzebne składniki do eliksirów. Właśnie wtedy, wpadłam na wysoką postać i przewróciłam się na ziemię. Znowu...
- Ała... - jęknęłam, pocierając bolącą rękę.
- Och, przepraszam - usłyszałam cichy, łagodny i jakże znajomy głos.
       Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko na widok stojącego przede mną blondyna.
- Remus! - wykrzyknęłam i podniosłam się z ziemi, by po chwili rzucić mu się na szyje w przyjaznym uścisku.
- Też się cieszę że cię widzę, Lily - dodał z uśmiechem, kiedy w końcu się od niego odsunęłam. Po chwili zmarkotniał odrobinę i dodał smutno - Chyba powinnaś już iść, jeśli nie chcesz się widzieć z Jamesem.
       Popatrzyłam na chłopaka, zastanawiając się o czym mówi, gdy zdałam sobie nagle sprawę z tego, że prawdopodobnie nie jest świadomy tego, iż pogodziłam się z Potterem. Na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech i już otwierałam usta, by wszystko mu wyjaśnić, gdy nagle przerwał mi donośny krzyk dobiegający zza moich pleców:
- Evans!
       Odwróciłam się w samą porę, by dostrzec piękne orzechowe tęczówki i promienny uśmiech, nim zostałam zamknięta w szczelnym uścisku.
- Tak się za tobą stęskniłem - stwierdził chłopak, przytulając mnie do siebie jeszcze mocniej.
      Słysząc te słowa cicho prychnęłam i odparłam ze śmiechem:
- Widziałeś mnie zaledwie wczoraj więc już może nie przesadzaj, co?
       W końcu chłopak mnie puścił i obdarzył promiennym uśmiechem, a ja poczułam, że odpowiadam mu tym samym. Po chwili do naszej gromadki zbliżył się Syriusz i równie przyjaźnie mnie uściskał. Remus patrzył na to z nieukrywanym zdumieniem, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa, a kiedy wreszcie mu się udało, stwierdził:
- Widzę że się pogodziliście.
- Jakoś tak się złożyło - odparł z szerokim uśmiechem Potter.
- I nie raczyłeś mi o tym powiedzieć? - zapytał oburzony Lunatyk.
- Przepraszam. Jakoś tak wyszło - odparł niewinnie, a po chwili oberwał książką w głowę - Ała... Ej!
- Zasłużyłeś sobie - mruknął Lupin a cała gromadka parsknęła śmiechem.
- To gdzie idziecie? - zapytałam chłopaków.
- Cóż... Mamy się spotkać z Glizdkiem w Dziurawym Kotle a potem kupić wszystko do szkoły. A ty gdzie się wybierasz? - zapytał Syriusz.
- Kupię jeszcze tylko składniki na eliksiry, a potem umówiłam się z Ann i Dorcas.
- A gdzie!? - wykrzyknął podekscytowany Black - Może się przyłączymy?
- Mowy nie ma! - wykrzyknęłam ze śmiechem - To babskie spotkanie. Czyli faceci - WON.
- Dobra, już dobra - odparli chłopcy ze śmiechem, po czym pożegnali się ze mną i ruszyliśmy w przeciwnych kierunkach.
       Szybko zaopatrzyłam się we wszystkie potrzebne rzeczy i ruszyłam do kawiarni na spotkanie z dziewczynami. Właśnie rozglądałam się po kawiarni, gdy nagle ktoś rzucił mi się na plecy. Pisnęłam przerażona nie mogąc utrzymać równowagi i przed upadkiem uchroniły mnie jedynie długie, opalone ręce.
- Ann... Uspokoiłabyś się wreszcie - usłyszałam obok siebie głos Dorcas.
- Ale przecież ja jestem spokojna - odparła moja przyjaciółka, czepiając się moich pleców jak ostatniej deski ratunku.
       Stęknęłam cicho, czując jej ciężar i głowiąc się co się właściwie dzieje.
- Zejdź z niej - powiedziała Dorcas patrząc zdecydowanym wzrokiem na Ann.
- Nie ma mowy! To mój konik. Zawiezie mnie tam gdzie chcę. Prawda koniku? - zapytała mnie Lorens, a ja spróbowałam na nią spojrzeć i powiedzieć jej, że zdecydowanie nie uda mi się tego zrobić.
       Skończyło się to tym, że omal nie wywróciłabym się na podłogę, przed czym na szczęście w ostatniej chwili uchroniła mnie Czarna.
- Ann!
- Też cię kocham Dorcuś - powiedziała Lorens, śmiejąc się do niej z wysokości moich pleców.
- Mogłabyś... Zejść ze mnie? - stęknęłam - Nie mam aż tyle siły żeby cię dźwigać. Poproś Lupina jak go spotkasz...
- Co? Remus? Jest tu? - pisnęła spanikowana natychmiast zeskakując mi z pleców.
       Wydałam z siebie ciche westchnienie ulgi, kiedy przygniatający mnie do ziemi ciężar zniknął. Spojrzałam nic nierozumiejącym wzrokiem na Meadowes, która posłała mi tylko figlarny uśmiech.
- Może wreszcie usiądziemy, co ty na to Ann? - zaproponowała patrząc na nią z politowaniem.
- Jasne - odparła dziewczyna, po czym usiadła przy najbliższym wolnym stoliku.
       Popatrzyłyśmy na siebie z Dorcas i tylko pokręciłyśmy głowami z niedowierzaniem, po czym dosiadłyśmy się do naszej blond włosej przyjaciółki.
- Jak wam minęły wakacje? - zapytałam, kiedy już usiadłam na krześle i zamówiłam sobie deser.
- Cudooownie - wyjęczała mi rozanielona Ann z rozmarzonym uśmiechem na ustach.
       Popatrzyłam na Dorcas z wymownym uśmiechem, na co ona odpowiedziała mi dokładnie tym samym.
- A co się takiego stało że było ta cudoooownie - przedrzeźniłam ją. - Czyżby to była sprawka jakiegoś chłopaka?
       Na policzkach Ann pojawiły się delikatne rumieńce, które aż nazbyt dobitnie odpowiedziały mi na zadane pytanie.
- Czyżby ten chłopak był inteligentnym, wysokim blondynem z przepięknymi błękitnymi oczami? - zapytała konspiracyjnym szeptem Dorcas nachylając się nad Lorens, której policzki zarumieniły się jeszcze bardziej.
- Możliwe - odpowiedziała cicho odwracając głowę.
       Dorcas spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem na ustach, po czym przybiłyśmy sobie piątkę.
- Nareszcie - stwierdziłam z ulgą. - No ileż można było czekać no...
- Właśnie - poparła mnie Dorcas. - Już myślałam, że trzeba was będzie siłą gdzieś zaciągnąć, zamknąć i nie wypuszczać, póki się nie pocałujecie.
       Ann popatrzyła ze zdumieniem to na mnie, to Meadowes, po czym ze śmiechem mocno nas obie uściskała.
- Dziękuję dziewczyny - powiedziała patrząc na nas z tym swoim niewinnym, anielskim uśmiechem. - Nawet nie wiecie jak jestem wam wdzięczna za to, że byście to zrobiły.
       W odpowiedzi przewróciłyśmy tylko z Dor oczami, po czym przeszłyśmy do ciekawszych tematów.
- Więc opowiadaj co się stało i jak było - popędziła ją Dorcas, na co lekko ją szturchnęłam. Popatrzyła na mnie tym swoim wzrokiem niewiniątka, na co tylko westchnęłam i wsłuchałam się w opowieść Ann.
- Zaraz po powrocie z wakacji wyjechałam z rodziną na miesiąc do Turcji. Już pierwszego dnia mojego pobytu tam, dostałam sowę od Remusa z pytaniem jak spędzam czas, co porabiam i ogólnie tego typu rzeczy. Przez miesiąc codziennie wymienialiśmy się listami, a kilka dni przed moim powrotem, zaproponował, żebyśmy po moim powrocie się spotkali, na co oczywiście się zgodziłam - opowiadała Ann z łagodnym uśmiechem na ustach. - Przyszedł po mnie po południu, po czym zabrał mnie na kilkugodzinny spacer po lesie. Po kilku godzinach byłam już nieco zmęczona, jednak nie chciałam przerywać rozmowy narzekaniem. Luniek chyba jednak jakoś wyczuł że jestem zmęczona, ponieważ po paru minutach dotarliśmy na śliczną, niewielką polankę w środku lasu, przez którą przebiegał niewielki strumyk. Rozejrzałam się z zachwytem w okół, gdy nagle dostrzegłam koc piknikowy kilka kroków dalej. Po chwili, ku mojemu zdziwieniu, Remus poprowadził mnie dokładnie w tamtym kierunku. Wyciągnął koc, rozłożył go, po czym wyjął całe jedzenie, które przygotował. Pachniało wybornie. A uwierzcie, że smakowało milion razy lepiej - opowiadała, a ja poczułam, jak ślinka napływa mi do ust.
- Skończ! - krzyknęła Dorcas, zasłaniając uszy rękoma. - Nie opowiadaj więcej o jedzeniu, bo zaraz zrobię się głodna.
       Ann roześmiała się tylko z reakcji przyjaciółki, po czym kontynuowała swoją opowieść.
- W każdym razie siedzieliśmy tam przez kilka godzin, jedząc, śmiejąc się i spędzając miło czas. W pewnym momencie, słońce zaczęło się już nieco chować za drzewami. Kiedy przyjrzałam się wtedy Lunatykowi wydawał się być tak piękny i przystojny - jęknęła rozmarzona dziewczyna - Jego włosy przybrały głębszy, miodowo-złocisty kolor a oczy skrzyły się tak jasno, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzyłam się na niego przez cały czas. Gdy ostrożnie się do mnie zbliżał. Kiedy unosił mój podbródek wyżej.
       Wstrzymałam oddech czekając na kulminacyjną część opowieści.
- A potem mnie pocałował. Najpierw delikatnie i nieśmiało, jakby nie do końca był pewien, czy wszystko dobrze robi. Ale potem... - z ust Ann uleciało ciche westchnięcie - Potem ten pocałunek się zmienił. Był bardziej... Zachłanny... Namiętny... To było niczym rażenie piorunem. Coś... Coś niesamowitego... Nie umiem opisać tego słowami, tak by oddać głębię wszystkiego co się tam stało - wyszeptała, wpatrując się w przestrzeń zamglonym wzrokiem.
       Ja i Dorcas popatrzyłyśmy na siebie z szerokimi uśmiechami, a w naszych głowach krążyło tylko jedno słowo. Nareszcie.
- No,no... Więc nareszcie się doczekaliśmy - powiedziała ze śmiechem Dorcas - No bo ile można było na was czekać...
- Ej... - Oburzyła się Ann - I tak nie zajęło nam to tyle czasu ile zajmuje wciąż pewnej parze - wypomniała patrząc na mnie wymownie.
- Wypraszam sobie! - wykrzyknęłam oburzona - Mnie w to nie mieszaj. Ja nie byłam, nie jestem, ani nie będę nigdy z Jamesem - odparłam, bardziej z przyzwyczajenia, niż na prawdę wierząc w te słowa. Chyba nie ja jedyna, miałam takie podejście do całej sprawy, ponieważ dziewczyny popatrzyły na mnie z wymownymi uśmieszkami,  wyniku których, skóra moich policzków delikatnie poczerwieniała.
- A jak twoje wakacje Dor? - zapytałam szybko, by odwrócić od siebie uwagę dziewczyn.
- Całkiem przyjemnie - odparła Czarna - Hiszpania jest naprawdę śliczna. Cudowne plaże, dużo słońca. No ale przede wszystkim niewiarygodnie gorący faceci - jęknęła tęsknie - Chyba po raz pierwszy w życiu, żałowałam, że Syriusz jest moim chłopakiem - dodała ze zbolałą miną, na co razem z Ann się roześmiałyśmy a Dor puściła nam oczko.
- A jak tam ci się swoją droga z nim układa? - zapytała ciekawa Lorens.
       Już po chwili pożałowałyśmy, że padło to pytanie, gdyż mina Dorcas niemal natychmiast spochmurniała.
- Wszystko w porządku między wami? - zapytałam niepewnie.
       Meadowes przez chwilę wahała się z odpowiedzią, nie wiedząc co dokładnie powinna powiedzieć. Po chwili jednak potrząsnęła lekko głową i odparła:
- Właściwie to nie do końca wiem - przyznała. - Niby rozstaliśmy się w dobrych relacjach, jednak nie widzieliśmy się przez całe wakacje. Niby pisaliśmy ze sobą i w ogóle, ale...
- Ale co? - zapytała zmartwiona Lorens, kładąc przyjaciółce rękę na ramieniu.
- Chodzi o to, że... Ech... Boję się chyba po prostu, że przez te dwa miesiące znalazł sobie kogoś innego i nie będzie mnie już chciał.
- CO!? - wykrzyknęłyśmy obie z Ann.
- Nie! Nawet tak nie myśl - powiedziała szybko Lorens - Nigdy nie znalazłby sobie kogoś lepszego od ciebie. Nie mógłby! - zapewniła ją żywiołowo.
       Spojrzałam na moją czarnowłosą przyjaciółkę i nie mogłam powstrzymać delikatnego uśmiechu pojawiającego mi się na ustach. Gdyby tylko wiedziała, że Syriusz dosłownie kilka dni temu, po otrzymaniu jednego z jej listów, panikował w taki sam sposób. Przez cały dzień zadręczał mnie i Rogacza pytaniami, co powinien zrobić, jak się zachować, jeżeli ona znalazłaby sobie kogoś innego. Po kilku godzinach w końcu udało nam się z Potterem nieco go uspokoić, ale i tak wciąż był niespokojny i martwił się, czy jego dziewczyna nie znalazła sobie lepszej partii. Uśmiechnęłam się delikatnie i objęłam mocno przyjaciółkę, chcąc dodać jej otuchy.
- Mogę cię zapewnić, że Syriusz przez całe wakacje, ani myślał spojrzeć na żadną inna dziewczynę tak, jak patrzy na ciebie.
- Skąd wiesz? - zapytała mnie przybita Dorcas.
- Ponieważ spotykałam się z nim i z Jamesem niemal przez całe wakacje - odparłam z szerokim uśmiechem.
       Dziewczyny przez dobrych parę chwil patrzyły na mnie osłupiałe. W tym czasie kelner przyniósł nasze zamówienie, wiec puściłam Dor i zabrałam się za jedzenie mojego cytrynowego deseru. Minęło dobrych kilka sekund nim moje współlokatorki odzyskały mowę.
- Czy ty właśnie powiedziałaś... - zaczęła niepewnie Ann.
- Że przez większość wakacji, spędziłaś czas w towarzystwie Syriusza i Jamesa? - dokończyła Dorcas.
- Mhm... - potwierdziłam z łyżeczka w ustach.
- Z Jamesem!? - wykrzyknęła Ann. - Ale przecież... Wy...
- Nie rozmawialiśmy ze sobą? - dokończyłam usłużnie gdy przełknęłam lody. - Owszem - przyznałam. - Jednak kiedy spotkaliśmy się na Tygodniu mody w Londynie w jednej z dyskotek, po prostu...Ech.. Nie wiem jak to ująć - przyznałam.
- Co się tam stało? - zapytała z przejęciem Ann, a na jej policzkach pojawiły się wypieki. Westchnęłam więc tylko i postanowiłam opowiedzieć przyjaciółkom o tamtym wieczorze.
- Zaczęło się od tego, że nowa znajoma przekonała mnie, że powinnam przestać przejmować się sprawą z Jamesem i iść się rozerwać, bo wszystko samo się ułoży. Wybrałyśmy się na jedną w imprez. Tańczyłam przez jakiś czas ze spora ilością partnerów, gdy w pewnym momencie zaczepił mnie Syriusz i poprosił do tańca. Nie miałam nic przeciwko, jednak wiedziałam, że gdzie jest Black... Tam będzie i Potter - powiedziałam z delikatnym drżeniem głosu. - Wtedy... Jakimś cudem nagle wpadłam w jego ramiona. To... to było coś naprawdę niesamowitego - wyszeptałam, nie patrząc na twarze przyjaciółek, a zamiast tego, wpatrując się w łyżeczkę, którą powoli grzebałam w lodach - Kiedy staliśmy tak, tańcząc, poczułam się tak, jakbym przez cały ten czas spędzony z daleka od niego, się dusiła i nie mogła zaczerpnąć tchu. Kiedy stanął przy mnie i przyłożył swoje czoło do mojego, po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam, że mogę odetchnąć i się uspokoić. To było... Niezwykłe. Jakbym wreszcie znalazła coś, co utraciłam. Jakbym wreszcie znalazła miejsce którego od dawna szukałam.
       Podniosłam niepewnie oczy na dziewczyny, które wymieniały się szerokimi uśmiechami. Po chwili spojrzały na mnie z politowaniem i rzuciły mi się na szyje tak, że krzesło na którym siedziałam niemal się przewróciło. Przechodzący obok nas kelner i pozostali klienci, patrzyli na naszą trójkę z szerokimi uśmiechami na twarzy.
- Dobra już dobra - mruknęłam ze śmiechem. - Puśćcie mnie już. Duszę się - jęknęłam.
       Dziewczyny roześmiały się i spojrzały na mnie wesoło.
- Czyli wreszcie się przyznałaś! - zawołała rozradowana Ann.
- Do czego? - zapytałam nie do końca rozumiejąc o co im chodzi.
- No że zakochałaś się w Potterze! - powiedziała Dorcas tonem, jakby powinno to być dla mnie oczywiste.
       Popatrzyłam niepewnie na swoje splecione ręce, którymi nie przestawałam sie bawić od momentu, kiedy opowiedziałam o wszystkim dziewczynom.
- To... To nie tak... - wyjęczałam. - Zależy mi na nim - przyznałam. - Jednak... Jeszcze jest za wcześnie by nazwać to miłością - westchnęłam cicho - Potrzebuję jeszcze nieco czasu, żeby mieć pewność.
       Uniosłam wzrok i napotkałam szczęśliwe spojrzenia dziewczyn.
- Jesteśmy już bliżej niż dalej - stwierdziła ze śmiechem Dorcas.
- Na pewno bliżej niż rok temu - przyznała również roześmiana Ann.
       Patrząc na dziewczyny, wiedziałam, że będą mnie wspierać przez całą tą moją burzliwą drogę z Jamesem. Poczułam wdzięczność do przyjaciółek i uśmiechnęłam się szeroko, po czym uniosłam szklankę z napojem.
- Wypijmy za to - powiedziałam ze śmiechem - I za to, że jesteśmy coraz bliżej.
       Stuknęłyśmy się szklankami, roześmiałyśmy i wypiłyśmy napoje.
       Coraz bliżej, pomyślałam.

***

       Powoli odliczałam kolejne dni do końca wakacji. Aż w końcu nadszedł ten cudowny środowy poranek. 1 września. Znany powszechnie jako koniec dziecięcej wolności i dzień zwiastujący nadejście nowego, kolejnego już roku szkolnego. Dla wielu dzieciaków był to dzień żałoby. Jednak nie dla mnie. Już od wielu dni, nie mogłam doczekać się nadejścia tego poranka. Powrót do Hogwartu. Nareszcie.
       Usiadłam na kufrze, próbując go dopiąć. Z tak ogromną ilością książek i ubrań, nie dziwił mnie fakt, iż nie chciał się zamknąć. Tak to już bywa, kiedy ma się zbyt wiele rzeczy a za mało miejsca na spakowanie wszystkiego. Żałowałam, że nie pomyślałam o tym w czasie zakupów na Pokątnej i nie kupiłam sobie magicznie powiększanego kufra. Wiedziałam, że nie jest to tanie, ale mogłoby mi posłużyć przez kolejne dziesięć lat.  Westchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie udało mi się dopiąć walizkę. Wstałam i rozejrzałam się po pokoju zastanawiając się przy tym czy niczego nie zapomniałam. Spojrzałam na zegarek i dostrzegając że została mi nie cała godzina do odjazdu pociągu, szybko złapałam kufer w rękę i zbiegłam po schodach.
- Gotowa do drogi? - zapytała mnie mama, patrząc na mnie zza kuchennego stołu z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście że tak - odparłam, posyłając jej przy tym promienny uśmiech.
       Złapałam w rękę kanapkę i szybko ją pochłonęłam, a mama widząc to, szczerze się roześmiała. Spojrzałam na jej profil znad kuchennego blatu i uśmiechnęłam się nieświadomie. Po chwili wstałam i podeszłam do niej i uściskałam jej drobną sylwetkę.
- Będę tęsknić - wyszeptałam, nadal się do niej przytulając.
- Ja też skarbie - wyszeptała, głaszcząc mnie łagodnie po plecach.
       Kiedy się odsunęłam przeczesała mi włosy palcami, w wyniku czego po chwili spoczęło na niej moje śmiercionośne spojrzenie, na którego widok tylko ponownie się roześmiała
- No już. Zbieraj się - pogoniła mnie mama, trzepiąc mnie po głowie kuchenną ścierką, a ja ze śmiechem na ustach pobiegłam do pokoju.
       Po kilku minutach stałam już zwarta i gotowa do wyjazdu i żegnałam się z mamą. Petunia jeszcze nie wstała, co niezmiernie mnie ucieszyło, gdyż nie musiałam z samego rana wysłuchiwać jej krzyków. Po raz ostatni uściskałam mamę i wyszłam z domu machając jej jeszcze na pożegnanie. Stanęłam na podjeździe i rozejrzałam się, a nie dostrzegając nikogo, wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i szybko nią machnęłam. Nie czekałam długo, a już po chwili, moim oczom ukazał się Błędny Rycerz. Z wesołym uśmiechem podałam kufer młodemu chłopakowi, który sprzedał mi bilet i szybko weszłam do pojazdu. Zajęłam jedno z miejsc blisko drzwi i patrzyłam jak krajobraz za oknem szybko przelatuje mi przed oczami. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zatrzymaliśmy się przed dworcem Kings Cross i wysiadałam już z pojazdu. Szybkim krokiem udałam się w kierunku peronu 9 i 3/4, a kiedy przeszłam przez ceglaną ścianę, która w rzeczywistości była magicznym przejściem, nabrałam w płuca haust powietrza. Uśmiechnęłam się automatycznie wyczuwając specyficzną woń sów, kufrów, starych ksiąg i toreb, połączonych z zapachem dymu z lokomotywy.
       Rozejrzałam się po peronie szukając znajomych sylwetek, gdy ktoś mnie potrącił i niebezpiecznie się zachwiałam, jednak w porę zostałam uratowana przez parę rąk. Odwróciłam się by zobaczyć, kto mnie złapał i mu podziękować, jednak zamarłam w pół ruchu dostrzegając zarówno tak znajome jak i obce czarne oczy. Przełknęłam głośno ślinę i spuściłam wzrok. Szybko zgarnęłam kufer a razem z nim i sowią klatkę, po czym z cichym "Dziękuję" szybko uciekłam. Słyszałam za swoimi plecami, jak krzyczał moje imię, jednak dźwięk ten został szybko zagłuszony przez wszystkie inne obecne na dworcu. Tak się spieszyłam, że nawet nie zauważyłam kiedy byłam na środku peronu. Wzięłam głęboki wdech by się uspokoić i w tej samej chwili usłyszałam jak ktoś krzyczy moje imię. Na powrót się spięłam, jednak kiedy rozpoznałam głos i osobę do której należał, nieco się rozluźniłam.
- Cześć Ann! - krzyknęłam wpadając w objęcia przyjaciółki, która biegła w moją stronę ze śmiechem. - Widziałaś już resztę?
       Blondynka w odpowiedzi skinęła głową i pociągnęła mnie za sobą. Już po chwili witałam się również z Remusem i Peterem. Po chwili rozejrzałam się w okół szukając reszty naszej bandy.
- Gdzie Dor? No i ci dwaj idioci?
       Remus słysząc określenie swoich przyjaciół uśmiechnął się lekko rozbawiony, jednak zanim zdążył coś powiedzieć niebieskooka mi odpowiedziała.
- Dorcas się nie pojawi. Przysłała mi z samego rana sowę. Podobno ma jakieś problemy w domu i musi zostać jeszcze jeden dzień, ale jutro powinna przyjechać. A głupi i głupszy jeszcze się nie pojawili - dodała nadymając usta, na co parsknęłam śmiechem.
- W porządku - rzuciłam, łapiąc rączkę kufra i zmierzając w stronę pociągu - Pospieszmy się i zajmijmy, jakiś przedział, póki jeszcze są jakieś miejsca.
       Już po kilku minutach, wszyscy kładliśmy kufry na półkach, a kilka minut później pociąg ruszył ze stacji. Zmarszczyłam zmartwiona brwi  i spojrzałam na Lunatyka i Glizdogona.
- Chłopaki. Nie wiecie co się dzieje z Syriuszem i Potterem? My już jedziemy, a ich nadal nie ma.
       W odpowiedzi otrzymałam jedynie zdezorientowane spojrzenie Glizdogona i zaniepokojone Remusa, który tylko lekko pokręcił głową w geście zaprzeczenia. Przygryzłam nerwowo wargę wyglądając za okno, ale peron już zdążył zniknąć mi z oczu. Niepewna, co powinnam zrobić, usiadłam na siedzeniu obok okna i po chwili zostałam wciągnięta w żywą dyskusję z Ann. Co jakiś czas patrzyłam na wejście do przedziału, mając nadzieję, że w każdej chwili mogą pojawić się w nim moi przyjaciele, jednak po nich, nie było nawet śladu. Stukałam zdenerwowana palcami o szybę, gdy Remus szturchnął mnie od boku przypominając o zebraniu prefektów w pierwszym przedziale. Skinęłam głową i wygoniwszy wcześniej chłopaków z przedziału, szybko się przebrałam i przypięłam do szaty odznakę prefekta. Kilka minut później byłam już w drodze na spotkanie prefektów, z Lupinem u boku. Popatrzyłam na niego i zmarszczyłam zmartwiona brwi. Blada cera, podkrążone oczy,senne spojrzenie i niepewne ruchy. No tak. Przecież jutro jest pełnia. Poczułam się jeszcze gorzej. Nie dość, że Syriusz i James gdzieś zniknęli, to jeszcze Remus był dodatkowo w fatalnym stanie. Westchnęłam zmartwiona myśląc o tym, jak chłopak poradzi sobie następnego wieczoru, jeśli do tego czasu Łapa i Rogacz się nie pojawią.
- Jak się trzymasz? - zapytałam cicho zatrzymując go niedaleko wejścia do pierwszego przedziały, gdzie z pewnością czekała już na nas McGonagall - Nie wyglądasz najlepiej. - powiedziałam nieco zaniepokojona.
- Nie. Jest w porządku. Poradzę sobie - powiedział słabo, a ja poczułam natychmiastową potrzebę by go uściskać, co też natychmiast zrobiłam.
       Remus wydawał się być nieco zaskoczony tak nagłym gestem, ale przyjął go z wdzięcznością, niemal osuwając się w moje ramiona. Choć był stosunkowo lekki, jak na chłopaka z jego wzrostem i wiekiem, okazało się, że i tak jest to dla mnie zbyt duży ciężar i cicho stęknęłam próbując utrzymać przyjaciela na nogach. Lupin szybko się zreflektował i po chwili stał już o własnych siłach, choć wciąż wyglądał blado.
- Może usiądziemy na chwilę i odpoczniemy? - zaproponowałam cicho, jednak Remus tylko pokręcił przecząco głową.
- Lepiej chodźmy. McGonagall nie będzie zadowolona jeśli się spóźnimy.
       Patrzyłam jeszcze przez chwilę niepewnie na Remusa, jednak ostatecznie skinęłam głową i ruszyłam za nim do przedziału prefektów. Spędziliśmy tam ponad godzinę, słuchając monologu wicedyrektorki i kiedy w końcu mogliśmy wyjść odetchnęłam z ulgą.
- Nareszcie - westchnęłam a na ustach Remusa pojawił się lekki uśmiech.
       Popatrzyłam na niego przez chwilę, po czym złapałam go pod ramię i zaciągnęłam do pustego przedziału rzucając zaklęcie wyciszające wokół nas. Blondyn wpatrywał się we mnie zdezorientowany, ale w odpowiedzi tylko przewróciłam oczami i popchnęłam go na siedzenie, ponieważ wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić, jeśli będzie dalej stać. Otworzyłam delikatnie okno, po czym usiadłam na podłodze na przeciw przyjaciela i popatrzyłam na niego ostro.
- No już. Mów co się dzieje - powiedziałam nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Co masz na myśli? - zapytał zdumiony.
- Nie oszukasz mnie Remus. Widzę że chodzisz jak na szpilkach, cały zestresowany. To nie przez pełnie. Zmęczenie i osłabienie? Owszem. Ale ta nerwowość i niepokój są do ciebie niepodobne - powiedziałam tylko patrząc mu prosto w oczy.
       Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami, jednak już po chwili Remus spuścił wzrok.
- Chodzi o chłopaków - wyznał w końcu, a ja zmarszczyłam brwi, nic nie rozumiejąc. - Nie wiem co się stało, że ich tu nie ma i trochę się martwię. Pewnie znowu wpadli w jakieś kłopoty. Znasz ich, poradzą sobie. Kłopoty to dla nich norma. Problem tylko w tym, że... Nie... Nie wiem, czy ja poradzę sobie bez nich - powiedział zrezygnowany, a ja zrozumiałam już powód nerwowości przyjaciela - Do tej pory pełnie udawało mi się przetrwać głównie dzięki nim. Zapewniali mi bezpieczeństwo i pilnowali, żebym nikogo nie skrzywdził. Nie pamiętam już nawet kiedy ostatnio, byłem sam w czasie pełni. Nawet w wakacje przyjeżdżają zawsze wtedy by towarzyszyć mi w spacerach po lesie.
- Martwisz się, że nie zdążą pojawić się w szkole przed jutrzejszą pełnią i martwisz się, że możesz kogoś skrzywdzić. To o to chodzi, prawda?
       Przez chwilę, panowała cisza, ale w końcu Remus zrezygnowany skinął głową. Westchnęłam cicho i przesunęłam się bliżej młodego wilkołaka.
- Remus - powiedziałam uspokajającym tonem - Nie denerwuj się tym tak. Jestem pewna, że bez względu na to, w jakie kłopoty się nie wpakowali, jutro z pewnością pojawią się by ci towarzyszyć w czasie pełni - powiedziałam, a na twarzy Remusa pojawił się cień uśmiechu - A jeśli nie dadzą rady, to obiecuję ci, że nie pozwolę ci zostać samemu i znajdę sposób, by towarzyszył ci ktoś, kto mógłby przypilnować bezpieczeństwa twojego i innych. Zaufaj mi, ok?
       Lunatyk patrzył na mnie przez chwilę, niepewnym wzrokiem, jednak ostatecznie uśmiechnął się w odpowiedzi i skinął głową, a po chwili wstał, najwyraźniej uważając naszą pogawędkę za zakończoną. Wyszliśmy z przedziału zdejmując przy tym zaklęcie wyciszające i udaliśmy się w kierunku naszego. Szliśmy w ciszy którą zagłuszały jedynie krzyki dobiegające z sąsiednich pomieszczeń, gdy o czymś sobie przypomniałam.
- Powiedziałeś już Ann? - zapytałam, a widząc rumieńce zażenowania na policzkach przyjaciela, nie musiałam nawet usłyszeć słów wyjaśnienia, które i tak padły mimo wszystko.
- Nie  - przyznał zawstydzony - Czekam na odpowiednią chwilę.
- Wiesz że taka nigdy nie nastąpi - oznajmiłam unosząc w zdumieniu brwi - Im szybciej jej powiesz tym lepiej dla was obojga.
- Wiem - przyznał skruszony - Ale to wcale nie jest takie łatwe.
       Skinęłam tylko głową w odpowiedzi. Miał rację, sama nie byłam pewna czy mogłabym o takim problemie komuś powiedzieć. W ciszy wróciliśmy do przedziału, gdzie przebrani już Ann i Glizdogon cierpliwie na nas czekali pogrążeni w cichej rozmowie. Jechaliśmy tak jeszcze przez kilka kolejnych godzin, gdy pociąg zatrzymał się na stacji w Hogsmede. Wysiadłam razem z przyjaciółmi i wsiadłam do powozu, który ruszył chwilę po tym jak zajęliśmy miejsca. Już po kilku minutach naszym oczom ukazał się olbrzymi budynek, a z moich ust wydobyło się rozmarzone westchnienie.
- Witamy w domu - wyszeptałam, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, z którym dojechałam do bram zamku. - W domu...

-----------------------------------------------------------------------

       Od czasu mojego ostatniego wpisu na tym blogu minął już ponad rok. Wiem i bardzo was wszystkich, którzy czekaliście na ten rozdział, przepraszam. Prawda jest taka, że przez ten okres mojej nieobecności wiele się w moim życiu zmieniło. Zmieniłam się też i ja. Przez cały ten czas pisałam, poszukiwałam siebie i swojego stylu. I wreszcie go odnalazłam. Prawda jest jednak taka, że to opowiadanie, nie jest tym, co piszę aktualnie. W tej chwili piszę zupełnie inaczej. Nie zamierzam jednak nic zmieniać na tym blogu. Nie mam na to ani siły, ani cierpliwości, ani czasu. Poświęciłam temu opowiadaniu cudowny czas i nie zamierzam go porzucać. Przepraszam was jednak, jeśli rozdziały nie będą zbyt wysokich lotów. Nie chcę porzucać tej historii, ale pisanie jej tak jak teraz, będzie dla mnie trudne, gdyż to nie jest mój styl. Postaram się jednak dać z siebie wszystko i dokończyć to, co zaczęłam już kilka lat temu. Dziękuję wam wszystkim, że ze mną jesteście i proszę, trzymajcie za mnie kciuki, a z pewnością dam radę. Zrobię to chociażby dla was. Podejmę to wyzwanie ;)
Jeszcze raz przepraszam za zwłokę,
Tigra