Rozdział z dedykacją dla ~lula. Dziękuję za wsparcie i ciągłe pospieszanie mnie. Gdyby nie ty, ten rozdział nie pojawiłby się tak szybko ;)
Obudziłam się wczesnym rankiem. Uchyliłam powoli powieki, ziewnęłam,
przeciągnęłam się i wreszcie byłam gotowa wstać. Co nie znaczy, że miałam
ochotę to zrobić. Leżąc pod kołdrą, wciąż przebywając na obrzeżach krainy snów,
mogłam się odciąć od wszelkich problemów. Mogłam udawać, że nie istnieją. Ale
nie mogłam... Nie byłam w stanie tego zrobić.
W końcu postanowiłam wstać. Stoczyłam się z łóżka i zaspana ruszyłam
w kierunku łazienki. Przemyłam twarz, umyłam zęby i szybko się ubrałam, po czym
zeszłym na śniadanie. W domu poza mną, była tylko mama. Ojciec wyszedł już do
pracy a Petunia była na kilkudniowym wyjeździe. W takim wypadku, miałam kilka
dni względnego spokoju. Chociaż ten spokój to pojęcie chyba najdalsze od tego
co czułam. Zbyt wiele się ostatnimi czasy działo. Odruchowo sięgnęłam do szyi, jednak
niczego nie poczułam. Przypomniałam sobie, że postanowiłam z tym skończyć. Poczułam
jak przez moje ciało przebiega fala bólu. Złapałam się za brzuch, po czym odczekałam
chwilę oddychając przy tym miarowo. Kiedy ból minął, wyprostowałam się i podjęłam
wędrówkę do kuchni. Czekała tam już na mnie mama ze stosem omletów na talerzu.
Natychmiast zabrałam się za pałaszowanie śniadania, a na koniec, popiłam to
jeszcze ciepłym kakao. Ponownie zmarkotniałam. Kakao przypomniało mi o
Syriuszu, a on przypominał o Jamesie. Miałam wrażenie, że bez względu na to co
zrobię i tak łatwo się od niego nie uwolnię.
- Wszystko w porządku? – zapytała mnie nagle mama.
- W sumie to sama nie wiem – odpowiedziałam z nietęgą miną.
- Chłopak? – zapytała że zrozumieniem spadając naprzeciwko
mnie.
Spojrzałam niepewnie na swoją rodzicielkę i ze zdumieniem
zapytałam:
- Skąd wiedziałeś?
- Och, proszę Cię skarbie – zbagatelizowała moje pytanie mama
machnięciem ręki – W tym wieku, to tylko przez chłopców możesz być taka nieprzytomna.
A więc... Mów co się dzieje.
Przez chwilę nie zamierzałem nic mówić na temat Jamesa, ale
słowa same zaczęły wywoływać z moich ust niepowstrzymanym strumieniem. Odpowiedziałam
mamie o wszystkim. O kłótniach, o przyjaźni, o balu, o pocałunku, o ostatniej
kłótni, naszyjniku i swoich uczuciach. Mówiłam tak długo, aż w końcu skończyłam. Wtedy zapadła cisza przerywana jedynie cichymi odgłosami codziennego życia
dochodzącymi zza okna.
- Gdy byłam w twoim wieku – zaczęła mama – Też miałam
problemy z chłopcami. Szczególnie z jednym. I również nie wiedziałam co mam
zrobić z tą relacją między nami. Ale w końcu zrozumiałam pewną bardzo prostą
rzecz. Ból jest częścią miłości. Nie można kochać i nie cierpieć. Te dwa
uczucia są ze sobą głęboko powiązane. Jeśli nie chcesz cierpieć, odrzuć go, ale
wtedy nikt nie zagwarantuje ci szczęścia.
Po tych słowach wstała i zabrała się do zmywania naczyń, a
ja siedziałam przy stole rozmyślając nad jej słowami. Może miała rację. Może
naprawdę zbyt szybko zrezygnowałam. Zbyt szybko się poddałam. Może... Nie
powinnam tak szybko tego kończyć. Może powinnam spróbować z Jamesem jeszcze
raz. Ten jeden, ostatni raz. Albo nawet jeszcze wiele razy...
Nagle na stole przede mną pojawiła się koperta. Spojrzałam
na nią zdziwiona, po czym przeniosłem wzrok na mamę i zapytałam:
- Co to jest?
- Zobacz.
Zmrużyłam oczy zdezorientowana, ale otworzyłam kopertę i
sprawdziłam jej zawartość.
- Potwierdzenie rezerwacji miejsca w hotelu, w centrum Londynu?
– zapytałam patrząc się ze zdziwieniem na mamę.
- Jutro zaczyna się Tydzień Mody w Londynie i pomyśleliśmy z
twoim tatą, że na pewno chciałabyś się na niego wybrać, więc zarezerwowaliśmy
ci pokój w hotelu, żebyś nie musiała przez cały tydzień jeździć w tą i z
powrotem do miasta.
- O rany... – jęknęłam podekscytowana – Dzięki, dzięki,
dzięki – zaczęłam piszczeć, rzucając się matce na szyję.
- Spokojnie, bo zaraz mnie udusisz – odpowiedziała ze śmiechem
moja rodzicielka.
Kiedy już się uspokoiłam i usiadłam na swoim miejscu przy
stole powiedziała:
- Myślę, że ta wycieczka dobrze ci zrobi. Odpoczniesz, zrelaksujesz
się, zabawisz, oczyścisz umysł, a potem będziesz mogła na spokojnie pomyśleć o
tym chłopaku i podjąć najlepszą decyzję. Co ty na to?
- To chyba dobry pomysł – stwierdziłam po chwili namysłu –
Tak zrobię mamo – powiedziałam z pewnością w głosie.
- To dobrze – odparła moja rodzicielka z lekkim uśmiechem na
twarzy. - A tymczasem przestań się choć przez chwilę załatwiać Jamesem. Pomyślisz
o nim po powrocie do domu. Teraz idź się spakować na górę.
- Dobrze mamo! – wykrzyknęłam podekscytowana i pobiegłem do
pokoju spakować walizkę na tygodniowy wyjazd.
Zajęło mi to wszystko z godzinę, ale w końcu byłam gotowa do
drogi. W walizce miałam jeszcze sporo miejsca, przygotowanego na nowe ubrania,
które kupię w Londynie. Dostałam od matki kartę kredytową z całkiem sporym
zapasem środków finansowych, które najprawdopodobniej uda mi się wydać w ciągu
najbliższego tygodnia.
- Miłej zabawy Lily. Zobaczymy się w przyszłym tygodniu.
- Do zobaczenia mamo! – wykrzyknęłam wychodząc z domu.
Wyszłam na chodnik i rozejrzałam się. Pusto. Wyciągnęłam
różdżkę z kieszeni i machnęłam nią. Nie minęła minuta, a na ulicy przede mną zaparkował
Błędny Rycerz. Wsiadłem szybko do autobusu i podałam kierowcy cel swojej
podróży. Pojazd szarpnął gwałtownie, a ja opadłam na pierwsze z brzegu łóżko.
Po pół godzinie byłam już na miejscu. Weszłam przez obrotowe
drzwi do jasnego holu i podeszłam do recepcji.
- W czym mogę pomóc? – zapytała z uśmiechem recepcjonistka.
- Mam rezerwację na tydzień – powiedziałam pokazując zwitek
papieru, który dostałam tego ranka od mamy.
- Nazwisko?
- Evans.
Kobieta skinęła głową, po czym zapisała coś na kartce, która
leżała przed nią i dała mi kluczyk z numerkiem.
- Trzecie piętro, pokój 203.
- Dziękuję – powiedziałam, po czym zabrałam kluczyk, wzięłam
walizkę w rękę i ruszyłam ku windzie.
Byłam już niemalże na miejscu, gdy nagle ktoś na mnie wpadł i
przewróciłam się na posadzkę.
- O rany... Tak strasznie przepraszam. Nic ci się nie stało?
– usłyszałam zaniepokojony, dziewczęcy głos.
- Wszystko ok. Nic mi nie jest – odparłam uspokajająco i podniosłam
głowę.
Nade mną stała drobna nastolatka, która miała może z metr siedemdziesiąt
wzrostu. Przypatrywała mi się zaniepokojonymi złotymi oczami, które doskonale
komponowały się z burzą blond włosów na jej głowie. Wyciągnęła do mnie rękę
oferując pomoc, z której chętnie skorzystałam.
- Jesteś pewna, że nic ci się nie stało? Rany... Przecież
mogłaś dostać od tego upadku wstrząśnienia mózgu. Albo mogłaś sobie coś
skręcić! Strasznie Cię przepraszam. Taka ze mnie niezdara. Jesteś pewna, że
dobrze się czujesz? Może dać ci coś przeciwbólowego?
Załapałam dziewczynę za ramiona i potrząsnęłam nią lekko.
- Hej... Uspokój się. Nic mi nie jest.
- Ale...
- Tak , jestem tego pewna – powiedziałam nie pozwalając
dziewczynie nawet rozpocząć zdania.
Rany... Co za gaduła. Ale wyglądała na naprawdę
zaniepokojoną, więc lekko ścisnęłam jej ramię i posłałam delikatny uśmiech,
który blondynka natychmiast odwzajemniła.
- Tak swoją drogą, to jestem Lily – przedstawiłam się wyciągając
ku dziewczynie rękę.
- Carmen Sharp – odparła nastolatka ściągając moją rękę –
Idziesz do windy?
- Mhm... – przytaknęłam ruszając w odpowiednik kierunku.
- Jaki pokój? – pytała dalej gdy wsiadałyśmy do windy.
- 203.
- O rany! Serio? Ja mam 204! Co za zbieg okoliczności.
- Na długo przyjechałaś? – spytałem chcąc bardziej włączyć
się do tej dziwnej, niemal jednostronnej rozmowy.
- Na tydzień.
- A więc Ty też przyjechałaś na tydzień mody? – zapytałam
zaciekawiony.
- Mhm... – potwierdziła moje przypuszczenia Carmen.
- To świetnie – powiedziałam podekscytowana – Co Ty na to,
żebyśmy się w najbliższym czasie razem włóczyły po sklepach i wybiegach mody?
- No jasne! – wykrzyknęła podekscytowana Carmen.
W tej właśnie chwili dotarłyśmy do swoich pokoi. Uśmiechnęła
się do blondynki i przekręcając klucz w drzwiach powiedziałam:
- Przyjdę po Ciebie jak będę szła na kolację, dobrą?
- Spoko – odpowiedziała ze szczerym uśmiechem - Jakby co,
wiesz gdzie mnie znaleźć.
Po tych słowach zniknęła w swoim pokoju a chwilę później i ja
otworzyłam drzwi do swojego mieszkanka i weszłam do środka.
Pomieszczenie było przestronne i jasne. Przy najdłuższej
ścianie stało ogromne łóżko, a na przeciw niego sporych rozmiarów kozetka z
okrągłym, pięknie zdobiony lustrem. W holu były drzwi do łazienki i szafa, w
której spokojnie mieściły się wszystkie ciuchy, które ze sobą zabrałam. Białe
firanki, które przesłaniały okno, rozpraszały promienie słoneczne, których
refleksy, oświetlały beżowe ściany pokoju.
Kiedy już się rozpakowałam, walnęłam się na łóżko i zaczęłam
wpatrywać w sufit. Puki miałam co robić, byłam wolna od wszelkich trosk. Teraz
jednak, gdy już się rozpakowałam i mogłam spokojnie poleżeć na łóżku, wszystkie
ostatnie zmartwienia powróciły. Co ja miałam zrobić? Byłam kompletnie
zagubiona. Miałam zapomnieć. Miałam spróbować funkcjonować bez niego. Ale jak
miałam to zrobić, skoro za każdym razem gdy zamykałam oczy widziałam przed sobą
jego twarz? Jego czarujący, huncwoci uśmiech. Czarne, wiecznie zmierzwione
włosy. I brązowe tęczówki, w których można było utonąć. Jak miałam o tym
zapomnieć skoro wciąż o tym myślałam.
Nagle rozległy się płukanie do drzwi. Uniosłam się odrobinę
na łokciach, zastanawiając się, kto może się dobijać do mojego pokoju.
- Proszę! – krzyknęłam.
Drzwi otworzyły się cicho i po chwili zobaczyłam blondwłosą
istotę.
- O rany! – krzyknęłam, podrywając się z łóżka – Miałam po
Ciebie przyjść jak się rozpakuję. Na śmierć zapomniałam.
- Nie ma sprawy – stwierdziła moją sąsiadka z uśmiechem – Jak
jesteś gotowa, to możemy iść.
- Jasne – powiedziałam podchodząc do dziewczyny.
Wyszłyśmy z pokoju zamykając za sobą drzwi i ruszyłyśmy na
miasto wesoło plotkując. W końcu znalazłyśmy całkiem nieźle wyglądającą
restaurację i zamówiłyśmy obiad.
- A więc... – zaczęłam – skąd jesteś?
- Urodziłam się w Nowym Jorku i mieszkałam tam przez
pierwsze piętnaście lat swojego życia. Potem rodzice wysłali mnie do Anglii do
szkoły z internatem.
- Och... I jak tam jest?
- Świetnie – odparła podekscytowana Carmen – Mam świetnych znajomych.
Nauczyciele w sumie też są całkiem spoko.
- Skoro mieszkasz w internacie, to czy przypadkiem w wakacje
nie wracasz do Nowego Jorku? – zapytałam.
- Tak, ale to dopiero w przyszłym tygodniu. Lot mam w sobotę,
zaraz po zakończeniu tygodnia mody – wyjaśniła Carmen, po czym zapytała z ciekawością
– A Ty gdzie się uczysz?
- W niewielkiej szkole na północy Brytanii. Mają tam bardzo wygórowane
wymagania, ale jakoś sobie radzę – odparłam starając się by moje kłamstwo
wypadło dość przekonująco, co, jak wywnioskowałam z miny blondynki, mi się
udało.
- Och... Naprawdę? I jak tam jest? – zapytała Sharp
nawijając na widelec spaghetti, które dopiero co przyniósł jej kelner.
- Jest świetnie – odpowiedziałam z entuzjazmem – Lekcje są
genialne i nieprzeciętnie. Chyba w żadnej szkole nie ma takich zajęć jak u mnie
– odparłam zgodnie z prawdą.
- A chłopcy? – zapytała Carmen z przebiegłym błyskiem w oku.
Spuściłam głowę, nabierając na widelec odrobinę swojej sałatki
greckiej. Blondynka natychmiast zauważyła, że to coś poważniejszego, bo
spoważniała U złapała mnie za rękę w geście dodający otuchy.
- Co jest? – zapytała łagodnie.
Popatrzyła na nią przez chwilę, po czym zaczęłam mówić.
Odpowiedziałam o całej mojej zawiłej i dziwacznej relacji z Potterem, a ona
uważnie słuchała każdego mojego słowa. Kiedy skończyłam mówić, oparła podbródek
na rękach. Wymusiłam to z siebie. Nareszcie podzieliłam się swoimi problemami z
kimś, kto nie był moją mamą. Carmen była w tym samym wieku co ja i miała
obecnie te same problemy z chłopakami. Potrzebowałam się wygadać rówieśniczce, a
nie mogłam się ze swoim problemem, zwrócić do Ann i Dorcas. Nie mogły wiedzieć.
Ale potrzebowałam się komuś zawierzyć. Carmen była do tego celu idealna.
- Jestem idiotką – stwierdziłam podłamana zakrywając twarz
dłońmi.
Siedziałam tak przez chwilę użalając się nad sobą, gdy
dobiegł do mnie głos blondynki:
- Nieprawda – stwierdziła zdecydowanym głosem – Wcale nie
jesteś głupia. Jesteś po prostu nastolatką – dodała lekko się do mnie
uśmiechając, a ja przeszyłam ją zdumiony spojrzeniem – Jesteś zagubiona. Boisz
się zostać zraniona przez osobę którą kochasz. To naturalne. Jak każda
dziewczyna w twoim wieku, zakochujesz się, mając nadzieję, że to jest ta
pierwsza i wieczna miłość, która przetrwa wszelkie próby. Ale jesteś
wystarczająco inteligentna, by wiedzieć, że takie przypadki zdarzają się
niezmiernie rzadko. Chcesz się uchronić przed przyszłym cierpieniem, więc teraz
odrzucasz szczęście. Ale nadal się zastanawiasz, czy wasza miłość nie mogłaby
być wieczna. Jednym słowem... – przeszła do podsumowania Carmen -... Jesteś
rozdarta pomiędzy strachem a miłością. I nie umiesz zdecydować co zrobić, choć
teoretycznie podjęłaś decyzję. Nie umiesz dotrzymać postanowienia, gdyż
najzwyczajniej w świecie wciąż nie podjęłaś ostatecznej decyzji.
- Ale przecież wyrzuciłam naszyjnik – stwierdziłam z rozpaczą
w głosie.
To był beznadziejny, okropny pomysł, że się go pozbyłam. Chciałam
poczuć jego chłód na szyi. Chłód i delikatny dotyk, który przypominał mi o nim.
Carmen, jakby czytając mi w myślach, zapytała:
- Żałujesz, że to wyrzuciłaś prawda?
- Jak niewielu innych rzeczy – przyznałam.
- Widzisz – powiedziała z satysfakcją blondynka – Wciąż nie
jesteś zdecydowana.
- Może i tak – przyznałam, załamując ręce z bezradności, po
czym spytałam – Co mam teraz zrobić Carmen?
Dziewczyna siedziała orzech chwilę z zadumą wypisaną na twarzy
i wpatrywała się skupionym wzrokiem w jakiś nieokreślony punkt za moimi plecami.
- Wierzysz w przeznaczenie? – zapytała nagle.
Przejrzałam się dziewczynie niepewnie, z lekko ściągniętymi z
zaniepokojenia brwiami, po czym odpowiedziałam ostrożnie:
- Niezbyt, a co?
- Może to nie tylko pierwsza, lepsza miłostka. Może to coś
poważniejszego. Może twoim przeznaczeniem, jest być z nim – zastanawiała się
blondynka, w dalszym ciągu wpatrując się nieobecny wzrokiem za moje plecy.
- Ale skąd mogę mieć pewność?
- Nie masz jej – przyznała złotooka przenosząc na mnie swoje
spojrzenie – Ale może powinnaś iść na żywioł. Poddać się przeznaczeniu i pozwolić
mu kierować swoim losem. W końcu i tak wszystko się wyjaśni, prawda? Nie należy
się więc tym zamartwiać. Niech się dzieje, co ma się dziać. Po prostu przestań
się martwić.
Nie byłam pewna, czy wierzę teorii Carmen, na temat przeznaczenia.
Miałam zbyt wiele styczności z magią by natychmiast w to uwierzyć. Ale w jej
słowach było coś prawdziwego i pocieszającego. Coś co podniosło mnie na duchu i
dodało otuchy.
- Dziękuję Carmen – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Nie ma sprawy – odparła wesoło, po czym zaproponowała
powrót do hotelu.
Niemal natychmiast zgodziłam się na propozycje blondynki. To
był bardzo emocjonujący dzień, pełen wrażeń. Byłam tym nieźle zmęczona. Poza tym
miałam masę rzeczy do przemyślenia. Potrzebowałam czasu, spokoju i odrobiny
snu.
Na dworze było już ciemno, kiedy wyszłyśmy z restauracji.
Słońce schowało się już za horyzontem i powoli włączały się uliczne latarnie.
Wiatr szumiał pomiędzy domami, wydając głuche jęki. Po ulicach krążyła jeszcze
spora ilość ludzi, którzy wracali do domów, bądź właśnie z nich wychodzili.
W drodze powrotnej do hotelu, nagle, na przeciwległej ulicy,
minął mi znajomy kształt, który po chwili schronił się w cieniu. Zatrzymałam
się raptownie i Carmen niemal na mnie wpadła.
- Coś się stało? – zapytała zaniepokojona, łapiąc mnie mocno
za ramię.
- Przez chwilę wydawało mi się, że... A zresztą, nieważne –
stwierdziłam odwracając wzrok.
Musiało mi się coś przewidzieć.
- Wracajmy do hotelu – zaproponowałam, idąc już w
odpowiednim kierunku a Carmen ruszyła niepewnie za mną.
- Nie lubię chodzić po mieście, gdy jest tak ciemno –
wyznała blondynka.
- Zaraz będziemy na miejscu – oznajmiłam starając się ją
nieco pocieszyć.
Tak jak obiecałam, szybko dotarłyśmy do hotelu i ruszyłyśmy
do swoich pokoi. Przed rozstaniem, ustaliłyśmy jeszcze godzinę jutrzejszego
spotkania i każda z nas poszła w swoją stronę. Szybko się umyłam, przebrałam w
koszulę nocną i walnęłam na łóżko. Zasnęłam, starając się nie myśleć o Jamesie,
tylko o jutrzejszym, uroczystym rozpoczęciu Tygodnia Mody.
------------------------------------------------------------------
Wiem, że rozdział jest krótki, przepraszam :\ Ale następny powinien być dłuższy.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Naprawdę motywują mnie do pisania, więc poproszę, żebyście w dalszym ciągu je pisali.
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia :D