Strony

24.11.2014

Rozdział 35 - "Huncwotówka"

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


       Obudziłem się w swoim dormitorium, z twarzą schowaną w poduszce. Kotary łóżka były zasunięte, a ja leżałem wygodnie na miękkim materacu. Powoli się przeciągnąłem i przekręciłem na plecy. Wpatrywałem się przez chwilę w sufit. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać. W końcu jednak się zebrałem i odsunąłem kotary. Spojrzałem na zegarek i oniemiałem. Cooooo...? Serio była już 14? Nie możliwe. Zerwałem się z posłania i wpadłem do łazienki. Szybko się umyłem i założyłem świerze ciuchy. Wyszedłem z łazienki i spojrzałem na łóżko Syriusza. Chłopaka już na nim nie było. Co za kretyn. Nie raczył mnie nawet obudzić. Prychnąłem z oburzeniem, po czym założyłem buty i cicho otworzyłem drzwi dormitorium, po czym wyszedłem na korytarz, a potem do Pokoju Wspólnego.
       Gdy już byłem na miejscu, zamarłem zdziwiony. Syriusz i Lily właśnie sobie w najlepsze rozmawiali, śmiejąc się co chwilę. Poczułem, jak krew gwałtownie przyspiesza w moich żyłach. Odetchnąłem i spróbowałem spowolnić szybko bijące serce.
Uspokój się James. Wszystko jest ok. Oni tylko rozmawiają.
Głupek. Teraz rozmawiają, ale kto wie, jak to się skończy.
Oni są tylko przyjaciółmi.
Nie bądź taki pewien.
Ale przecież nic się między nimi nie dzieje.
Tego nie wiesz na pewno.
       Ten głos w głowie zaczynał mnie coraz bardziej irytować. Jeżeli inni też tak mieli, to im nie zazdrościłem. To było koszmarne. Walka z samym sobą. Tego nie da się wygrać.
       Spojrzałem na miejsce, gdzie przebywali moi przyjaciele. Łapa siedział wygodnie rozparty w fotelu, a Lilka zajmowała kanapę. W jednej ręce trzymała książkę. Palcem zaznaczyła stronę, na której przerwała czytanie. W drugiej ręce miała kubek kakao, a nogi okryła kocem. W blasku ognia włosy, miały płomiennorudy kolor. Na policzkach pojawiły się lekkie dołeczki. Odprężyłem się. Była taka piękna, kiedy się śmiała.
       Nagle nasze spojrzenia się skrzyżowały. Spojrzałem w te jej piękne, szafirowe oczy i odpłynąłem. Na twarzy dziewczyny pojawił się radosny uśmiech, a w moim brzuchu coś się poruszyło. Ostatnio coraz częściej się do mnie uśmiechała. I dobrze. Wyglądała wtedy przepięknie.
       Ostatnimi czasy, żadko się kłóciliśmy. Częściej wspólnie żartowaliśmy i spędzaliśmy czas. Uwielbiałem te chwile. Cieszyłem się, że wreszcie przestaliśmy być w konflikcie. Dużo przyjemniej było mi się z nią przyjaźnić. Przestałem ją wypytywać, czy pójdzie ze mną na randkę. To nie znaczy oczywiście, że przestała mi się podobać. Co to, to nie. Zrozumiałem po prostu, że najpierw powinienem dać jej trochę czasu, żeby mnie poznała. Niedługo, znów spróbuję i wtedy może się zgodzi.
       Moje rozmyślania przerwał Black, który uśmiechnął się do mnie po huncwocku i zapytał:
- A więc nasza śpiąca królewna, wreszcie raczyła wstać?
       Spojrzałem na niego i udając naburmuszonego stwierdziłem:
- A obudzić mnie, to co? Nie łaska?
- Chciałem, ale Lilka stwierdziła, że powinniśmy pozwolić ci się wyspać.
       Spojrzałem na dziewczynę z uśmiechem i mrugnąłem do niej, na co lekko się uśmiechnęła.
- Tam masz śniadanie - powiedziała, wskazując głową jeden ze stolików, na którym stała taca.
- Dzięki Lilka - powiedziałem biorąc talerz.
       Podszedłem do przyjaciół i już miałem zamiar usiąść na ostatnim wolnym fotelu, gdy Ruda podciągnęła nogi, robiąc mi miejsce obok siebie. Przyznaję, zaskoczyło mnie to. Z chęcią jednak usiadłem obok niej i słuchałem dyskusji przyjaciół. Upewniałem się wtedy w tym, iż nic się między nimi nie dzieje. Odetchnąłem z ulgą. Nigdy bym nie wybaczył Syriuszowi, gdyby odbił mi dziewczynę moich marzeń.
       Kiedy wybiła godzina 16, Lilka powiedziała, że ma coś do zrobienia w swoim dormitorium, więc pożegnała się z nami i poszła do siebie, a my dwaj, siedzieliśmy w PW wpatrując się w kominek.
- Wiesz co Rogaś.
- Mhm...
- Powinniśmy zrobić jakiś kawał. Co o tym myślisz?
- Nie ma komu - westchnąłem. - Nie mamy nawet komu podokuczać bo Smark też wyjechał.
        Żeby nie było. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Lily przyjaźni się ze Snapem. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nic na to nie poradzę. Wiem, że nienawidzi jak mu dokuczamy, dlatego staramy się to robić w tajemnicy przed nią. Ostatnio, coraz lepiej wychodzi nam, ukrywanie tego przed Rudą. Ale mniejsza z tym. Smarka nie ma, innych uczniów też nie ma. Nawet dyrektor jest w tej chwili nieobecny. A z nauczycieli, pozostali tylko McGonagall, Sprout no i Ślimak. Na serio nie było komu podokuczać.
       Spojrzałem na Łapę z rezygnacją, gdy nagle dostrzegłem iskrę podniecenia w jego oczach. Na ustach pojawił mi się uśmiech. Wymieniliśmy spojrzenia i już po chwili przywołałem z dormitorium mapę i pelerynę.
- Więc co zamierzasz? - zapytałem rozkładając pergamin i przyglądając się planowi Hogwartu.
- Co prawda nie ma komu podokuczać, ale przecież zawsze możemy trochę uszkodzić lochy, czy niektóre z sal lekcyjnych. Co ty na to Rogaś?
- Wchodzę w to Łapciu.
       Szybko więc nażuciliśmy na siepie pelerynę niewidkę i wyszliśmy z PW. Po chwili byliśmy już przed gabinetem nauczycielskim. Ostrożnie weszliśmy do środka.
- I jak? - zapytałem.
- Czysto - szepnął Syriusz.
       Zdjęliśmy pelerynę i zabraliśmy się do pracy. Po około pół godzinie pokój był nie do poznania. Białe do tej pory ściany wymalowane były kolorowym graffiti, dodatkowo utwardzonym, by nie dało się go łatwo zmyć. Wszędzie poprzyklejane były najróżniejsze plakaty. Od różowych, do zielonych. Z motorami, roznegliżowanymi czarodziejami i czrodziejkami. Wszędzie balony, różowe i białe misie oraz pluszowe jednorożce. Wszystko w dodatku przyozdobione brokatem i świecącymi gwiazdkami. Po prostu cud, miód i malina.
       Wyszliśmy z Łapą z gabinetu, ukrywając się pod peleryną i próbując nie śmiać się szaleńczo, co nie bardzo nam wychodziło. Dobrze, że nie natknęliśmy się na nikogo, bo słysząc nasz szaleńczy chichot, natychmiast by nas nakryli.
       Kiedy w końcu odrobinę ochłonęliśmy, zeszliśmy do lochów. Tam również postanowiliśmy dokonać kilka psikusów. Ruchome piaski na podłodze, kawałek dalej bagno. W między czasie Olbrzymia dziura, wypełniona wężami, a jeszcze dalej katapulty i zapadająca się podłoga. Istny tor przeszkód.
       Kiedy w końcu zakończyliśmy nasze dzieło, nadszedł etap, na ostatnią część planu. Demolkę sal. To była akutar najłatwiejsza część, choć po niej zaczynała się najgorsza. Wróciliśmy na piętro i dotarliśmy do części z salami lekcyjnymi. Stanęliśmy po przeciwnych stronach korytarzu i popatrzyliśmy po sobie.
- Na trzy? - zapytałem.
       Łapa skinął głową na potwierdzenie.
- A więc raz...
- ...dwa...
- ... TRZY! - wrzasnąłem otwierając drzwi do sali i wrzucając łajno bombę.
       Szybko zamknąłem wejście i pobiegłem w kierunku następnego pokoju. Po kolei otwierałem wszystkie drzwi, wrzucając tam narzędzie zniszczenia. Po drugiej stronie korytarza, Syriusz robił to samo. Powtórzyliśmy to na kilku piętrach po kolei. Kiedy wreszcie się zatrzymaliśmy, popatrzyliśmy po sobie w napięciu. Trwało to kilka dobrych chwil.
- Co jest grane? - zapytałem.
- Nie wiem. Powinny właśnie wybu...
       Nie zdąrzył dokończyć, gdy usłyszeliśmy przeraźliwe wybuchy na niższych piętrach, które następowały jeden po drugim, bez wytchnienia. Zaśmiałem się, wyobrażając sobie zniszczenia. Syriusz po chwili zaczął się śmiać razem ze mną.
       Nie trwało to jednak długo, gdy usłyszeliśmy głośmy krzyk roznoszący się po całej szkole:
- BLACK!!! POTTER!!! JAK WAZ ZNAJDĘ, TO NIE RUSZYCIE SIĘ Z MIEJSCA PRZEZ NAJBLIŻSZY TYDZIEŃ!!!
- Wiejemy! - krzyknąłem pchając przed sobą Syriusza, który po chwili już bez mojej zachęty, uciekał korytarzem przed wściekłą nauczycielką.
       Ta ucieczka trwała chyba godzinę. Nie, nie żartuję. To na serio była niemal godzina.
- Co teraz? - zapytałem.
- Chodź. Mam pomysł - odpowiedział Syriusz i kazał mi biec za sobą.
       Biegliśmy przez chwilę, choć byliśmy już nieźle wyczerpani. Co prawda, znaliśmy zamek doskonale, jednak McGonagall chyba się wciąż teleportowała, gdyż widzieliśmy ją na każdym kroku. Nawet mapa wariowała i wciąż pokazywała ją w innym miejscu.
       W końcu dobiegliśmy do portretu Grubej Damy. Spojrzałem ze zdziwieniem na Łapę.
- Serio? To jest twój plan? Ukryć się w PW? Myślisz, że nas tam nie znajdzie?
- No jasne, że znajdzie. Tyle że z tego powodu że, jako jedyni zostaliśmy w zamku, mamy pewien mały przywilej. Możemy zmienić hasło kiedy tylko chcemy. Ale tylko raz.
- Serio? - spytałem zdziwiony. - Skąd to wiesz?
- Od Rudej. Powiedziała mi to dzisiaj, jak ty sobie smacznie spałeś.
       Poczułem lekki ucisk zazdrości. Dlaczego powiedziała to Syriuszowi a nie mnie? Zapytałem go o to.
- Och, no wiesz... Nie chciała ci mówić, bo obawiała się, że zmienisz to hasło na jakieś mega idiotyczne, w stylu "Liluś, najpiękniejsza dziewczyna pod słońcem i luba Jamesa Pottera".
       Na moich ustach pojawił się uśmiech. Była blisko. Gdybym o tym wiedział, to hasło brzmiałoby tak: "Liluś, najpiękniejsza dama pod słońcem i dziewczyna Jamesa Pottera".
       W tym czasie jednak Syriusz podał Grubej Damie stare hasło i właśnie głowił się nad nowym. W końcu, nie mogąc wymyślić nic lepszego, rzucił słowo 'krówki' i pociągną mnie do PW, zamykając za nami obraz. W ostatniej chwili, gdyż McGonagall już wbiegała na piętro.
       Staliśmy za portretem zestresowani. Jeżeli plan nie wypalił, to już po nas.
- Świąteczny budyń - usłyszeliśmy zdyszany głos profesorki.
- Błędne hasło - odpowiedział obraz.
       Zapadła chwila ciszy.
- Jak to, błędne hasło?! - wydarła się profesorka. - Nowe miało być dopiero po przyjeździe uczniów.
- Przykro mi, ale hasło jest niepoprawne. Nie wpuszczę nikogo.
- Ale błagam. przecież jestem nauczycielką i opiekunką domu. Musisz mnie wpuścić.
 - Nie jeśli nie znasz hasła. A teraz żegnam.
       Po tych słowach nie słyszeliśmy nic. Dopiero po chwili dotarły do nas odgłosy obcasów, udeżających o podłogę i coraz bardziej oddalających się od nas. Weszliśmy w głąb PW i spojrzeliśmy na siebie z głupimi minami. Po chwili tarzaliśmy się po podłodze ze śmiechu. Kiedy napad głupawki się kończył, patrzyliśmy po sobie, po czym znów parskaliśmy śmiechem. Trwało to dobre piętnaście minut, albo i dłużej. Wystarczająco długo, żeby rozbolał mnie brzuch. W końcu się uspokoiłem. Syriusz również, choć co jakiś czas wciąż chichotał. Podnieśliśmy się z ziemi i rozejrzeliśmy po pomieszczeniu. Na stole stały tace z jedzeniem. Kolacja? Tak wcześnie? Spojrzałem na zegar i się przeraziłem. Naprawdę było już po dwudziestej? Spojrzałem zaskoczony na Łapę, który wyglądał na równie zdziwionego. No cóż. Nie od dzisiaj wiadomo, że przy dobrej zabawie czas szybko mija.
       Zjedliśmy kolację. Westchnąłem. Byłem najedzony, wesoły i było mi ciepło. Czego więcej do szczęścia może brakować? Wiedziałem doskonale czego. Wstałem z krzesła i wziąłem ostatnią tacę z jedzeniem.
- Chodź. Zaniesiemy to Lily. Nie mam pojęcia, co ona tam u siebie robi, ale na pewno jest głodna.
       Syriusz skinął głową na potwierdzenie i ruszyliśmy w kierunku damskiego dormitorium. Łapa zadbał o to, żebyśmy spokojnie mogli wejść po schodach i już po chwili otwierał drzwi pokoju. Gdy tylko weszliśmy do środka, zakręciło mi się w głowie.
       Pokój, był pełny dymu.  W powietrzy czuło się setki odurzających zapachów. Ponadto, było bardzo  gorąco. Okulary mi zaparowały. Zanim to jednak nastąpiło, zdążyłem zobaczyć mnóstwo walających się po całej podłodze buteleczek i fiolek.
- Lilka! Coś ty tutaj narobiła?
- Oooo... Hej chłopaki.
- Syriusz, otwórz okno, niech się tutaj wywietrzy - powiedziałem
- Czemu sam tego nie zrobisz? - zapytał
- Po pierwsze, jakbyś nie zauważył, czemu się nie dziwię, bo najwyraźniej jesteś ślepy, niosę Evans jedzenie. Po drugie, ja też jestem tutaj ślepy, bo mi okulary zaparowały, więc łaskawie rusz swój tyłek do okna i je otwórz.
       W odpowiedzi usłyszałem ciche przekleństwa pod moim adresem, jaki to jestem ślepy itp., jednak już po chwili poczułem na twarzy podmuch wiatru. Okulary wreszcie mi odparowały.
- Co tutaj się stało Ruda? - zapytała Łapa.
- O rany! Co za bajzel!
- Dopiero teraz to zauważyłaś? - spytałem ze śmiechem.
       W odpowiedzi tylko skinęła głową, po czym wyjęła z kieszeni różdżkę i nią machnęła. W całym pokoju zapanował porządek.
- Nieźle - pochwalił ją Syriusz.
- Dzięki.
- A tak w ogóle, to co robiłaś? - zapytałem zaciekawiony.
       Spojrzała na nas, po czym gestem pokazała nam, że mamy usiąść. Przypomniałem sobie o kolacji, którą dla niej przyniosłem.
- Dzięki - powiedziała uśmiechając się.
- Dla ciebie milaydie wszystko - odparłem z huncwockim uśmiechem.
       Przewróciła tylko oczami, ale na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Uwielbiałem, kiedy się na mnie nie złościła. W końcu zabrała się za jedzenie i zaczęła wyjaśniać:
- A więc... Jakiś czas temu postanowiłam zrobić pewien napój, a że akurat mam trochę czasu, to postanowiłam się za niego wreszcie zabrać.
- I jak ci wyszedł? - zapytał Syriusz.
- Prawdę mówiąc, to jeszcze nie wiem - odparła spuszczając wzrok zawstydzona.
       Wyglądała tak pięknie. Nagle podniosła głowę, a w jej oczach zobaczyłem płonące lekko iskierki podniecenia.
 - A może by tak... - zamilkła w pół słowa i spojrzała na nas dwóch z dość podejrzanym, jak na mój gust, uśmieszkiem na ustach. - Może byście tak zostali moimi testerami, co? Kto jak kto, ale wy na pewno powiecie mi jak to smakuje.
       Nie czekając na odpowiedź nalała do trzech szklanek przejrzystego, lekko żółtawego płynu, z kociołka, który stał obok niej. Podała nam naczynia, które ostrożnie wzięliśmy do rąk.
- A skąd mamy niby wiedzieć, że to nie trucizna? - zapytałem podejrzliwie.
- A kto by tam chciał was zabijać - prychnęła. Nie ma po co.
- Wiesz co? Wypraszam sobie - udałem obrażonego.
       Widząc to tylko się zaśmiała.
- To co, pijecie? - zapytała.
- A to będzie ryzykowne - zapytał Syriusz.
- Tak - odpowiedziała.
- Nieodpowiednie - tym razem to ja zadałem pytanie.
- Zapewne.
- Może nam się coś pomieszać w mózgach?
- Oczywiście.
- Możemy od tego umrzeć? - zapytał Łapa.
- Wy? Zawsze.
       Popatrzyliśmy po sobie, po czym wzruszyłem ramionami i stwierdziłem:
- A więc, raz kozie śmierć.
       Po tych słowach oboje wypiliśmy napój, do dna. Odstawiłem szklankę i poczułem rozchodzące się po ciele przyjemne ciepło, a w głowie, przyjemną, uspokajającą ciszę. Westchnąłem.
- I jak? - zapytała Lily.
- Co to było? - zapytałem zaciekawiony.
- Mój własny alkohol.
       Spojrzeliśmy na nią zdziwieni.
- Twój alkohol? - zapytałem zaskoczony.
- No, no, no. Nasza pani prefekt, okazuje się nie być taka znowu święta - stwierdził Łapa z uśmieszkiem.
- Skoro tak mówisz, to znaczy, że nic o mnie nie wiesz - odparła z szatańskim uśmieszkiem.
       Popatrzyliśmy po sobie z Łapą zdziwieni. Po kim, jak po kim, ale po Lilce, to się tego nie spodziewaliśmy.
- Jaką nadasz mu nazwę? - zapytał mój kumpel.
- Jeszcze nie wiem, przyznała z westchnieniem. Jak coś wymyślicie, to dajcie znać.
       Skinęliśmy głowami i zaczęliśmy myśleć, jednak jakoś nie byłem do tego bardzo chętny. Zaczynałem się powoli nudzić. Nagle do głowy wpadł mi wspaniały pomysł.
- Co wy na to, żeby zagrać w butelkę?
- No jasne - natychmiast poparł mnie Syriusz.
- Zgoda. Pod warunkiem, że nie gramy na pytania typu, kto ci się podoba itd. jasne?
- Spoko - zgodziliśmy się razem z Syriuszem.
       Evans wyjęła pustą butelkę z szafki i podała ją Syriuszowi, by zakręcił jako pierwszy. Wypadło na Lilkę. Syriusz zatarł ręce.
- A więc powiedz mi Ruda, jaki był najlepszy numer, jaki wykręciłaś?
       Spojrzał na mnie, po czym mrugnął porozumiewawczo. Chyba obaj byliśmy pewni, że powie, o kawałach z przed kilku tygodni. Jednak jej odpowiedź, całkowicie nas zaskoczyła.
- To było jeszcze jak byłam dzieckiem. Razem z koleżanką przekopałyśmy pod całą dzielnicą chyba z setkę tuneli. W końcu wszystko się zawaliło.
       Patrzyliśmy po sobie zdumieni. Lily? Zawalenie dzielnicy? My chyba naprawdę malo wiedzieliśmy o tej zielonookiej dziewczynie. W tym czasie ona zakręciła butelką. Wypadło na mnie.
- A więc? Słucham?
- Co myślisz o tym alkoholu i o tym, że go zrobiłam?
- Alkohol? Absolutnie odjechany. Czuję się bosko. I nadal nie mogę uwierzyć w to, że go zrobiłaś. Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał. Właśnie wyszło na jaw, jak mało o tobie wiem. Ale to czego się dowiaduję wciąż mnie zaskakuje, dlatego chcę spędzić z tobą więcej czasu i lepiej cię poznać.
       To było dziwne, że udało mi się skleić tak rozbudowane i w dodatku sensowne zdanie. Ale mnie tam to pasi. Zakręciłem butelką. Wypadło na Lily. Uśmiechnąłem się pod nosem. Już wiedziałem o co ją zapytam.
- Pokaż mi coś, czego nikomu do tej pory nie pokazywałaś.
       Zastanawiała się przez chwilę. W końcu jednak, na jej twarzy odmalował się wyraz olśnienia. Zdjęła buty, po czym podwinęła lewą nogawkę spodni. Wzięła różdżkę i mruknęła coś cicho pod nosem. Nagle zobaczyłem złotą bransoletkę, którą miała na kostce.
- To prezent od przyjaciółki - wyjaśniła. - Dostałam ją od niej, kiedy wyjeżdżała za granicę. Nigdy jej nie zdejmuję, ale też nigdy nikomu nie pokazuję. To coś, co powinno zostać na zawsze tylko dla mnie.
       Przez chwilę patrzyła jeszcze na obręcz na kostce, po czym z powrotem ją zakamuflowała i opuściła nogawkę spodni. Zakręciła butelką. Tym razem wypadło na Syriusza. Uśmiechnęła się.
- A więc... Powierz nam jeden ze swoich sekretów.
       Łapa zamyślił się na chwilę. To nie było łatwe pytanie. Szczególnie dla niego. Wiedziałem o tym. On nikomu nie ufał. W końcu jednak powiedział:
- Jestem zakochany.
       Myślałem, że padnę. Łapa? Zakochany? Nie możliwe. Naprawdę dużo się dzisiaj dowiaduję o przyjaciołach.
      W tej chwili Syriusz zakręciła butelką, ponawiając grę. Trwała ona tak jeszcze kilka godzin. Bardzo dużo dowiedziałem się w tym czasie o Lily. Ta dziewczyna coraz bardziej mnie zaskakiwała. Właśnie kręciłem butelką, gdy nagle Syriusz wrzasnął:
- HUNCWOTÓWKA.
       Popatrzyliśmy na niego ze zdziwieniem.
- Huncwotówka. Tak powinien się nazywać ten alkohol.
       Oczy Lilki zalśniły.
- Syriusz... Jesteś geniuszem. To jest wspaniała nazwa.
       Black wypiął dumnie pierś. W tym czasie Ruda machnęła różdżką i na kawałku papieru pojawiła się nazwa podana przez Łapę. Obok przepis. Nakleiła to na jedną z pustych butelek i nalała do niej napoju, po czym z uśmiechem nalała alkoholu do kieliszków nas wszystkich. Stuknęliśmy nimi i unieśliśmy w toaście.
- Za nas! - krzyknęła Lily
- Za zabawę! - zawtórowałem.
- Za "Huncwotówkę" - zakończył Black.
       I wypiliśmy do dna.

Koniec psot...

-------------------------------------------------------

Wiem, rozdział miał być w weekend. Przepraszam. Nie miałam za bardzo weny. Ale teraz już jest, więc zapraszam do czytania. Co myślicie o takiej Lilce? I o takich Huncwotach? I co w ogóle myślicie o tym blogu? Napiszcie w komentarzach, bardzo was proszę. To dla mnie ważne.
Przepraszam za wszystkie błędy.
Pozdrawiam :)

14.11.2014

Rozdział 34 - Święta w Hogwarcie

       Obudziłam się późnym rankiem. Spojrzałam na zegarek. 9:20. Oj, tak. Zdecydowanie był późny ranek. Za oknem śnieg odbijał delikatne promienie słoneczne. Przeciągnęłam się w łóżku, po czym powoli wstałam. Zrobiłam zaledwie krok i już się potknęłam. Na szczęście w porę udało mi się odzyskać równowagę. Wciąż zaspana spojrzałam na podłogę i pisnęłam z zachwytu. Natychmiast się rozbudziłam.
       Wokół mojego łóżka, ułożone były prezenty świąteczne. Było ich tyle, że nie wiedziałam, od którego zacząć. W końcu jako pierwszy rozpakowałam prezent od rodziców i westchnęłam z zachwytem. Była to piękna suknia. Natychmiast pobiegłam do łazienki, żeby ją przymierzyć. Delikatny materiał, był miękki i przyjemny w dotyku. Spojrzałam w lustro i aż stęknęłam ze zdumienia. Strój, leżał na mnie idealnie, jakby był szyty na mnie. Przez chwilę wpatrywałam się jeszcze w swoje odbicie, po czym zdjęłam prezent, przebrałam się z powrotem w piżamę, i schowałam sukienkę do szafy.
       Wróciłam do łóżka i sięgnęłam po kolejny prezent. Ten był od Lupina. Szybko rozpakowałam papier, a widząc podarunek wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu. Od Remusa, dostałam książkę " 1000 i więcej zaklęć, na wszystko". Wspaniały prezent. Byłam pewna, że często będę korzystać z tej książki.
       Potem rozpakowałam prezent od Ann. Dostałam od niej śliczną, czarną wsiąkiewkową sakiewkę. Położyłam ją na łóżku z zamiarem przywiązania jej do spodni, kiedy tylko się przebiorę. Od razu włożyłam do niej również kilka przydatnych drobiazgów. Przedmiot zachwycił mnie całkowicie.
       Z niemałą obawą sięgnęłam po prezent od Syriusza. Po nim, można się było wszystkiego spodziewać. Odsunęłam paczkę na bezpieczną odległość, po czym spokojnie, bez żadnych gwałtownych ruchów ją otworzyłam. Nic jednak nie wybuchło, ani nie skoczyło na mnie, więc pozbywszy się części obaw, zerknęłam powoli do pudełka. Prezent, który w nim zobaczyłam, tak mnie zaskoczył, że przez chwilę stałam jak słup soli. Nagle jednak wybuchnęłam śmiechem. W paczce była śliczna, bardzo kusa czarna bielizna. Ach, cały Black...
       Kiedy w końcu się opanowałam, sięgnęłam po prezent od Jamesa. Był niewielki w porównaniu z innymi. Powoli go otworzyłam. W środku, było niewielkie pudełko. Wyjęłam je, po czym otworzyłam wieczko i zamarłam. W końcu, powoli, wyjęłam prezent. Był to naszyjnik na srebrnym łańcuszku. Zawieszka przedstawiała jelenia i łanię patrzących na siebie nawzajem. Dotychczas, nie widziałam czegoś tak pięknego. Przyglądałam się przez chwilę podarunkowi, po czym ostrożnie założyłam go na szyję i wypowiedziałam zaklęcie kamuflujące. Naszyjnik znikną. Chciałam go mieć przy sobie. Zawsze. Nie chciałam jednak, żeby James o tym wiedział. Jeszcze nie czas na to.
       Jako ostatni rozpakowałam prezent od Dorcas. Widząc, co też koleżanka mi sprezentowała, zaśmiałam się, po czym pobiegłam do łazienki się przebrać. Ponownie stanęłam przed lustrem. Tym razem miałam na sobie obcisłą, ledwo zasłaniającą pośladki sukienkę w pięknej, zielonej barwie. Miała cienkie ramiączka i wystraczająco głęboki dekolt, żebym zdążyła się zaczerwienić. Nie mogłam jej niestety podnieść, gdyż wtedy każdy z łatwością, zobaczyłby moje majtki. Wyszłam z łazienki i zaczęłam szukać ubrań w szafie, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - zawołałam.
       Do pokoju weszli Huncwoci. James właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle zamarł i rozdziawił buzię. Reakcja Blacka, była podobna. Przez chwilę nie wiedziałam o co im chodzi, gdy nagle zorientowałam się, że wciąż mam na sobie prezent od Dor. Zaczerwieniłam się aż po cebulki włosów, a Potter wciąż wpatrywał się we mnie cielęcym wzrokiem. Widząc to i chcąc uciec przed jego spojrzeniem, szybko uciekłam do łazienki, by się przebrać.
- Siadajcie - powiedziałam do nich przez drzwi. - Tylko z dala od moich rzeczy!
- Jasne Lilka - odpowiedzieli.
       Przewróciłam oczami. I tak wiedziałam, że zaraz zaczną mi grzebać w walizce lub w szafie. Szybko się ubrałam, po czym wróciłam do pokoju. Tak jak się spodziewałam, chłopcy siedzieli na moim łóżku i przeglądali moją walizkę. Widząc mnie, natychmiast zaprzestali poprzedniej czynności i udawali, że nic się nie stało. Przewróciłam tylko z politowaniem oczami.
- Coś się stało? - zapytałam podchodząc do łóżka i biorąc do ręki prezent od Ann.
- A coś miało się stać - zapytał James nieprzytomnym głosem, jakby wciąż przypominał sobie mój widok w zielonej sukience.
- Wnioskuję, że tak, skoro tak nagle tu przyszliście - odpowiedziałam przywiązując sakiewkę do paska od spodni.
       Rogaczowi zabłysły oczy, jakby właśnie wybudził się z jakiegoś transu.. Stanął na równe nogi, po czym podszedł do mnie i mocno uściskał.
- Hej, puść, bo mnie jeszcze udusisz - wysapałam.
       Chłopak natychmiast wypuścił mnie za swoich objęć i wyszczerzył się wesoło.
- Łapo! Pomóż.
- Pomóż? Ale z czym ma ci pomóc? - zapytałam zdezorientowana.
       Po chwili znałam już odpowiedź na to  pytanie. Syriusz złapał mnie pod pachami, James uchwycił moje nogi i zaczęli mnie podrzucać w górę. Dobrze, że wcześniej nie zdążyłam nic zjeść, bo zrobiło mi się niedobrze.
- Chłopaki. Puśćcie mnie - poprosiłam słabym głosem.
       Chyba zrozumieli, że coś jest nie tak, ponieważ kiedy już mnie złapali, ostrożnie postawili na ziemi. Zachwiałam się, ale Rogacz mnie podtrzymał. Kręciło mi się w głowie.
- Nigdy... więcej... tak... nie róbcie - jęknęłam odzyskawszy wreszcie równowagę.
- Wybacz Ruda, ale nie mogliśmy się powstrzymać.
- Dlaczego?
- Dlaczego? No oczywiście z powodu twojego prezentu! - krzyknął i zaczął mi wymachiwać przed oczami kartką papieru. - Jak udało ci się zdobyć bilety na mistrzostwa świata w quidditchu? Już od dawna wszystkie są wykupione. Nawet my nie zdążyliśmy żadnego kupić. I to w dodatku takie świetne miejsca. Musiało cię to kosztować fortunę! - rozwodził się James.
       Spojrzałam na szczęśliwe miny chłopaków i również się uśmiechnęłam. Watro było zapłacić każdą cenę, żeby móc tylko zobaczyć ten uśmiech na ich twarzach. To dzięki Dumbledorowi udało mi się załatwić te bilety. Zawsze kilka rezerwował, a gdy zapytałam go, czy mogę je od niego odkupić, zgodził się bez wahania.
- Mam swoje sposoby - powiedziałam z uśmiechem, po czym złapałam obu chłopaków za łokcie i powiedziałam - Chodźcie. Umieram z głodu.
       Wyszliśmy więc we trójkę z damskiego dormitorium i udaliśmy się do Wielkiej Sali. Stały, były przesunięte do ścian, a z boku stał zastawiony po brzegi, jeden, niewielki z trzema krzesłami. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.
- Zostaliśmy w Hogwarcie sami? - zapytałam zdziwiona siadając przy stole.
- Mhmm... - potwierdził Syriusz zabierając się za jedzenie, a ja po chwili poszłam w jego ślady.
       Jedliśmy rozmawiając i co i rusz wybuchając śmiechem. Nagle tuż nad głową usłyszałam cisze świergotanie. Spojrzałam w górę. Nade mną latał mały papierowy ptaszek. Uśmiechnęłam się i wystawiłam palec, żeby mógł na nim usiąść, co też po chwili uczynił. Po zajęciu miejsca znieruchomiał na chwilę, po czym otrząsnął się i zmienił, z wiadomość, którą zręcznie złamałam. Chłopcy przyglądali się temu ze zdumieniem.
       Otworzyłam złożoną na pół kartkę i zaczęłam czytać. Musiałam mieć chyba dziwną minę, bo Syriusz zapytał:
- Co jest Ruda?
- Nic - odpowiedziałam machinalnie.
- Od kogo to? - zapytał podejrzliwie James.
- Od dyrektora. Życzy nam wszystkim Wesołych Świąt oraz prosi mnie, żebym was pilnowała, żebyście nie wysadzili zamku w powietrze, w czasie jego nieobecności.
- My? Wysadzić cały zamek? Bez przesady. Najwyżej 3/4 - stwierdził Łapa.
       Słysząc to zaśmiałam się, po czym zapytałam:
- Co powiecie na krótki spacer?
- Jestem za - odpowiedział Rogacz.
- J również - poparł pomysł Black.
- Więc chodźmy -  powiedziałam wstając od stolika i przywołują swoje ubranie z dormitorium, a Huncwoci zrobili to samo, zaraz po mnie.
       Kiedy już byliśmy ciepło ubrani, wyszliśmy z zamku wciąż się śmiejąc. Łaziliśmy trochę po błoniach, a potem ulepiliśmy wspólnymi siłami wysokiego, niemal trzymetrowego bałwana. Musiał mieć on oczywiście szalik Gryffindoru. Chłopcy stwierdzili, że powinnam oddać swój, ale się na to nie zgodziłam. W końcu, to James musiał poświęcić swój, gdyż Syriusz wciąż upierał się przy tym, że jak tylko zdejmie swój, to straci głos. A co by na to powiedziały jego fanki?
       Słuchałam ich przekomażnek z politowaniem. Jak dzieci. Nie, przepraszam. Gorzej niż dzieci. Przewróciłam oczami. Mam nadzieję, że nigdy się całkowicie nie zmienią, choć mogliby wreszcie odrobinę wydorośleć.
       Kiedy wróciliśmy do zamku, była już pora obiadu. Szybko więc zjedliśmy posiłek, po czym poszliśmy w kierunku wieży. Tam się rozdzieliliśmy. Ja poszłam do dormitorium, a oni załatwić jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę, jak ją nazwali. Wiedziałam, że w rzeczywistości zamierzają zrobić kilka kawałów, ale były święta. Nie miałam najmniejszego zamiaru się denerwować, dlatego poszłam do Pokoju Wspólnego. W pokoju się przebrałam, po czym wzięłam z szafki czytaną właśnie przeze mnie książkę, położyłam się na kanapie przed kominkiem i zaczęłam czytać. Było mi bardzo dobrze. Ciepło i przyjemnie. Wreszcie mogłam się odstresować, po pół roku nauki. Westchnęłam. Ale było mi dobrze...
       Nagle portret się otworzył i zobaczyłam zdyszanych Huncwotów. Spojrzeli na mnie uśmiechając się przepraszająco, po czym pobiegli do swojego pokoju. Nie rozumiałam co się dzieje, dopóki i PW nie wbiegła  Profesor McGonagall. Wtedy wszystko stało się jasne. Włosy miała pozlepiane w strąki, strój był brudny, zachlapany i przede wszystkim mokry. Po policzkach spływały jej strugi przezroczystej cieczy. Najgorszy był jednak zapach. Śmierdziało od niej skunksem.
       Ledwo się powstrzymałam, żeby się nie zaśmiać. Trzeźwość umysłu przywróciły mi jednak słowa nauczycielki:
- Panno Evans. Gdzie oni są?
- Ale kto? - próbowałam grać na czas i dać chłopakom sposobność ucieczki.
- Kto?! - zapytała nie ukrywając już gniewu. - Potter i Black, rzecz jasna! Zresztą, nieważne - powiedziała do mnie machnąwszy ręką. - Ale gdybyś ich...
- Pani profesor - przerwałam jej w połowie zdania. Spojrzała na mnie zła. - Czy jest sens biegać za nimi po całym Hogwarcie i się niepotrzebnie wysilać? Poza tym, mamy święta. Nie warto zwracać uwagi na tych dwóch.
- Masz rację Evans - stwierdziła ze zdziwieniem nauczycielka. - Przyda mi się odpoczynek.
       Po tych słowach wyszła na korytarz. Przez chwilę siedziałam zdziwiona w miejscu, a potem zaczęłam się śmiać. Kiedy pojawili się Huncwoci, wszystko im opowiedziałam. Oni również zaczęli się śmiać.
- A co wyście jej zrobili, że taka zła była?
- Wylaliśmy na nią wiadro z odchodami sklątek tylnowybuchowych i moczem hipogryfów. Zapach trudny to usunięcia. Ten smród utrzyma się, przez dłuższy czas.
- Idioci - powiedziałam z uśmiechem, przewracając oczyma. - I jak tu z wami wytrzymać?
       Wieczór spędziliśmy razem rozmawiając. Kiedy zrobiło się późno, wróciłam do siebie, umyłam się i położyłam pod ciepłą kołderką. Nim się obejrzałam Morfeusz porwał mnie w swoje objęcia.

-------------------------------------------------------

Rozdział napisany. Wiem, że nie jakoś fantastycznie długi, ale przypominam, że dopiero co w czwartek był rozdział. Zapraszam do czytania i komentowania :)
Przepraszam, za wszelkie błędy.

13.11.2014

Rozdział 33 - Kisiel vs budyń

Rozdział dedykuję Mrs. Pritchard, której dziękuję za wszystkie budujące komentarze :)


       Minął już tydzień odkąd pokłóciłam się z Severusem. Po tym jak siedziałam na śniegu, przez trzy, jak się później okazało, godziny, spędziłam dwa dni w Skrzydle Szpitalnym. Przyjaciele przychodzili, gdy tylko mieli czas, a James najchętniej w ogóle nie ruszałby się z SS, tylko wciąż siedział przy moim łóżku. Pani Pomfrei musiała go siłą wypędzać na lekcje. Chłopak przychodził do mnie jednak, kiedy tylko miał czas. Dziewczyny i pozostali Huncwoci, również często do mnie zaglądali, jednak najwięcej czasu spędziłam wtedy z Rogaczem.
       Po moim wyjściu z SS nic się nie zmieniło. Potter nie odstępował mnie niemal na krok, jednak, gdy tylko sobie tego życzyłam, dawał mi przestrzeń. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu i często rozmawialiśmy. Wreszcie przestał mnie pytać, czy się z nim umówię, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Nie chciałam go ranić odmową, a na to, żebym zgodziła się z nim pójść na randkę było jeszcze za wcześnie.
       Odpoczywaliśmy właśnie całą grupą w PW. Siedziałam na kanapie kończąc wypracowanie z transmutacji. James leżał na podłodze i gadał z Syriuszem, który co chwila, rzucał spojrzenia zamyślonej Dorcas. Mimo, że byłam zajęta, kątem oka obserwowałam chłopaków, pewna, że coś kombinują. Jak zwykle się nie pomyliłam.
       Syriusz wstał nagle, podszedł do Dorcas i wziął ją na ręce.
- Black! Puszczaj! - wrzeszczała próbując się wyrwać.
- Nie ma mowy skarbie - powiedział chłopak trzymając ją mocno, po czym wybiegł z PW.
       Przez chwilę patrzyłam na miejsce w którym zniknęli, gdy nagle tuż przede mną stanął James z huncwockim uśmieszkiem.
- O nie. Nawet o tym nie myśl! - zastrzegłam gotując się do ucieczki.
- Też cię kocham Evans - powiedział i wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu, po czym złapał mnie w tali, przerzucił sobie przez plecy i wybiegł z wieży.
- James! Puść mnie! - krzyczałam próbując mu się wyrwać.
       Nic mi to jednak nie dało. W końcu się poddałam. Normalnie, to spróbowałabym się jakoś wyrwać, ale James, zabrał mi różdżkę. Przewidywany idiota.
- Gdzie mnie zabierasz? - zapytałam.
- Na błonia - odparł, a w jego głosie słyszałam cichy śmiech.
- Rogacz! Ja dopiero co wyzdrowiałam. Chcesz żebym się znowu rozchorowała?
       James nic na to nie odpowiedział. Machnął tylko różdżką i po chwili miał w ręku dwa płaszcze, dwa szaliki i moją czapkę. W wyjściu ze szkoły postawił mnie na ziemi i założył mi czapkę na głowę, a szyję owiną szalikiem. Spojrzałam na niego wilkiem, zabrałam mu swoją różdżkę i zakładając na siebie płaszcz, wyszłam obrażona na błonia.
- Ej no Lilka, nie obrażaj się - usłyszałam jego głos za plecami.
       Uśmiechnęłam się pod nosem. Faceci. Tak łatwo jest ich oszukać. Wciąż udając obrażoną, szłam dalej przez zaspy śnieżne. W oddali widziałam tarzających się w śniegu Dorcas i Syriusza. Uśmiechnęłam się. Byłam pewna, że będą słodką parą.
- Lily! Lily przepraszam! Proszę zaczekaj na mnie!
       Na mojej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. Machnęłam różdżką tak,
żeby James niczego nie zauważył. Po chwili w ręce miałam kulkę śniegu. Zwolniłam kroku. Rogacz natychmiast to zauważył i pospieszył w moim kierunku.
- Lilka, proszę. Nie obrażaj się - usłyszałam jego głos kilka metrów za sobą.
       Natychmiast zadziałałam. Odwróciłam się w mgnieniu oka i rzuciłam w Jamesa śniegiem. Śnieżka trafiła go prosto w twarz. Staną w bezruchu, a ja go obserwowałam. Po chwili strząsnął śnieg  z twarzy, ale wciąż widziałam, że jest bardzo zdziwiony. Zaśmiałam się na widok jego osłupiałej miny.
- Osz ty. Jeszcze mnie popamiętasz Evans! - krzyknął i pobiegł w moim kierunku.
       Z piskiem zaczęłam uciekać, gdy nagle się potknęłam i wylądowałam na ziemi. James podbiegł do mnie od tyłu, a widząc, że leżę na śniegu plackiem, również zaczął się śmiać. W odwecie podcięłam go i po chwili on także leżał w śniegu. Po chwili śmialiśmy się razem.
       W końcu Rogacz wstał i podał mi rękę. Z chęcią przyjęłam pomoc i już po chwili stałam na ziemii. Potter spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu. Policzki miał zaczerwienione od śniegu, a na ustach gościł szeroki uśmiech.
- Czego się szczerzysz Potter? - zapytałam, wciąż będąc wesołą.
- Nieważne Evans - odpowiedział wciąż się uśmiechając.
       Po chwili przyłożył ręce do moich ramion i lekko je potarł. Przebiegł mnie przyjemny dreszcz. Po chwili chłopak się odsunął.
- Chodźmy już do środka. Jeszcze mi się tutaj znowu przeziębisz.
       Przewróciłam oczami, jednak zgodnie z jego propozycją wróciłam do zamku. Och... tu było o wiele cieplej. Wróciliśmy do wieży i każde z nas udało się do swoich dormitoriów, żeby się przebrać. Założyłam na siebie jeansy i do tego sweter w barwach Gryffindoru. Kiedy zeszłam do PW, Rogacza jeszcze nie było. Usiadłam na fotelu przed kominkiem, żeby się ogrzać. Po kilku minutach przyszedł James. Wchodził przez portret, co zbiło mnie nieco z tropu, jednak kiedy podał mi szklankę kakao, natychmiast zrozumiałam, że był w kuchni. Podziękowałam mu, a potem zrobiłam miejsce obok siebie. Natychmiast usiadł obok i w milczeniu patrzyliśmy w ogień popijając ciepły napój. Nagle od strony portretu doszły nas krzyki:
- Idioto ty jeden. Czy ty myślisz wogóle co robisz?
- Po co zadajesz to pytanie Dorcuś? Przecież doskonale wiesz, że tego nie robię.
       Po chwili obok obok nas przeszli Meadowes i Black przekomażając się. Przewróciłam oczami. Miałam tylko nadzieję, że ich głośna wymiana zdań nie prowadziła do kłótni. No bo w końcu ile można się kłócić?
       Nagle usłyszałam pikanie do okna. Rozejrzałam się po PW i nagle dostrzegłam Andę. Szybko wstałam i wpuściłam sówkę do ciepłego pomieszczenia. Usiadła na moim ramieniu i wyciągnęła w moim kierunku nóżkę, do której przywiązana była koperta. Szybko ją zdjęłam, po czym dałam sowie przysmak i wypuściłam ją na dwór, żeby mogła zapolować. Po chwili usiadłam obok Rogacza na kanapie i otworzyłam kopertę, w której był list.

Kochana Lily,

Przepraszamy cię skarbie, że nie odpowiadaliśmy na twoje wiadomości. Naprawdę mnie i twojemu tacie jest bardzo przykro z tego powodu. Mamy dla ciebie smutne wieści. Ciocia Amelia źle się czuje, więc obiecaliśmy, że pojedziemy do niej na święta. W Australii. Wiem skarbie, że tobie to
nie na rękę. Naprawdę przepraszam. Mówiłaś jednak kiedyś, że chciałabyś zostać na święta w zamku. Właśnie nadarzyła się taka okazja. Będzie nam wszystkim ciebie bardzo brakować przy wigilijnym stole. Mam nadzieję, że się na nas nie obrazisz, za całą tę sytuację. W tym wypadku spotkamy się w wakacje. Pisz jednak do nas często. Nie zawsze jesteśmy w stanie odpowiadać na twoje wiadomości, ale wszystkie czytamy i bardzo się o ciebie, moja kochana martwimy.
Całuski,
Mama i tata

       Zanim wreszcie zrozumiałam przesłanie listu, musiałam przeczytać go kilka razy. Musiałam mieć przy tym dziwną minę, bo siedzący na przeciw mnie James przyglądał mi się z niepokojem.
- Coś się stało? - zapytał.
       W odpowiedzi podałam mu list. Spojrzał na mnie niepewnie, jakby nie wiedząc, czy aby na pewno powinien go czytać. Nie widząc jednak z mojej strony żadnego gestu, świadczącego o tym, że nie powinien go brać, wyjął go z mojej ręki po czym przeczytał. Kiedy skończył uśmiechnął się współczująco. Nie był jednak w stanie zamaskować radości, która pojawiła się na jego twarzy.
- Szkoda mi twojej cioci - powiedział, a potem stwierdził. - Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
       Spojrzałam na niego pytająco.
- Nie spędziłaś jeszcze żadnych świąt w Hogwarcie, prawda?
       Skinęłam głową na potwierdzenie.
- No właśnie. Tutaj jest cudnie w święta - stwierdził z zachwytem.
       Uśmiechnęłam się słysząc to. Może James miał racje. Może spędzenie świąt tutaj, w Hogwarcie, nie było złym pomysłem. Przynajmniej myślałam tak dopóki ponownie się nie odezwał.
- Ja i Syriusz też zostajemy.
       Słysząc to załamałam się. Dwa tygodnie z 1/2 Huncwotów. Jak mi nie odbije i nie trafię przez nich do wariatkowa, to może nie będzie źle. Ale w sumie... Ostatnio coraz chętniej spędzałam z nimi czas, więc dwa tygodnie razem, to może nie będzie aż tak tragedia. Uśmiechnęłam się i już miałam odpowiedzieć Potterowi, gdy nagle z damskiego dormitorium dobiegł nas pisk. Ze zdziwieniem spojrzałam na schody.
       Po chwili do PW wbiegł Syriusz, a za nim biegła rozeźlona Dorcas. Na jej widok parsknęłam śmiechem, a Rogacz po chwili do mnie dołączył. Moja przyjaciółka cała była w czerwonym kisielu.
- Black, idioto jeden! - wrzeszczała biegając za nim po całym pokoju. - Zniszczyłeś mój ulubiony sweter. No i przez ciebie jestem cała lepka!
- Mnie tam to nie przeszkadza - odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem podbiegając do niej i szturchając w ramię, zbierając z niego trochę kisielu, który wziął do ust. - Mmmm... Smaczna jesteś.
- Pożałujesz Black! - krzyknęła i ponownie zaczęła za nim biegać po całym pomieszczeniu.
       W tej samej chwili do pokoju weszli Ann i Remus. Mieli przy sobie torby i zawzięcie o czymś dyskutowali. Wracali zapewne z biblioteki. Rozmowę przerwały im krzyki Łapy, który właśnie został zagoniony przez Meadowes w kąt PW. Ze zdumieniem spojrzeli, na tą dwójkę i wybuchnęli zgodnym śmiechem, po czym przysiedli się do nas.
- Coś nas ominęło? - zapytał Lunio wskazując na Dor, która właśnie przywołała skądś wielką miskę budyniu i wylewała go na próbującego się ochronić przed spływającą na niego mazią Blacka.
       Popatrzyłam na nich z politowaniem i się zaśmiałam. Black właśnie rzucił się na Czarną, przewrócił ją na ziemię i zaczął łaskotać. Dziewczyna zaczęła się niepochamowanie śmieć. Teraz już oboje byli oblepieni zarówno kisielem, jak i budyniem. W końcu mojej przyjaciółce udało się uciec huncwotowi. Szybko wstała, po czym przyjrzał się sobie.
- Black! Skaziłeś mój kisiel.
- Chwilę temu na niego narzekałaś - stwierdził ze śmiechem chłopak wstając z podłogi.
- Ale i tak jest lepszy od budyniu - stwierdził wystawiając mu język.
- Nieprawda. Lepszy budyń od kisielu.
- Co? Ta żółta papka lepsza od mojego krwistego deseru? Wypraszam sobie.
       Dłużej już nie wytrzymaliśmy i wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Po chwili Dor i Syriusz dołączyli do nas.
       Na dworze zaczął padać śnieg i zrobiło się ciemno. Pożegnałyśmy się więc wszystkie z chłopakami i poszłyśmy do naszego dormitorium, gdzie szybko się umyłyśmy i udałyśmy na spoczynek.

***

       Minęło kilka dni i wreszcie zaczynała się przerwa świąteczna. Jak dobrze. Miałam już dość tego ciągłego odrabiania lekcji i nauki. To, że miałam świetne oceny, nie oznaczało, że cieszę się spędzając całe dnie na nauce. Dziewczyny właśnie się ostatecznie pakowały, a ja pomogłam im znaleźć co niektóre rzeczy, których nie mogły znaleźć.
- Lilka, gdzie jest mój czerwony trampek? - zapytała z rozpaczą Dorcas włażąc pod łóżko.
       Pokręciłam z politowaniem głową po czym machnęłam różdżką i w ręce miałam już jej buty.
- Dzięki Lilka - odpowiedziała z ulgą, kiedy wkładałam jej trampki do walizki.
- Na pewno nie chcesz jechać do którejś z nas? - zapytała Ann, próbując zamknąć swój kufer.
       Podeszłam do niej i jej pomogłam.
- Dzięki za propozycję, ale nie. Dam sobie tutaj radę. Poza tym będą tu też Huncwoci. Nic mi się nie stanie.
- Martwię się raczej o to, czy w czasie świąt nie wysadzicie zamku.
       Szturchnęłam ją w ramię, na co ona się zaśmiała. Nagle usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła Dor zamykając kufer.
       W drzwiach stanęli Syriusz i James.
- Pomóc? - zapytał Łapa.
- Chętnie - odpowiedział Czarna.
       Chłopak uśmiechnął się i wziął jej żeczy, po czym zszedł na dół. James zajął się kufrem Ann i ruszył za przyjacielem. Z dziewczynami udałyśmy się za nimi. Już po chwili byłyśmy przed Wielką Salą i dziewczyny mnie uściskały.
- Baw się dobrze - powiedziała Ann.
- I pilnuj naszych dwóch nicponiów - dodała Dorcas uśmiechem.
- I nie rozwalcie zamku. Chcę tu jeszcze wrócić - przewróciłam tylko oczami, na co Ann odpowiedziała. - Jeśli zniszczycie zamek, to obiecuję, że posiekam was na kawałeczki i zakopię pozwalając zeżreć was robalom. Później was wskrzeszę i będę torturować, a potem was utopię. Wszystko jasne?
- Jak słońce pani generał - odpowiedziałam salutując.
       Dziewczyna spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, po czym mnie przytuliła.
- Będę tęsknić - wyszeptała mi do ucha.
- Ja również - odpowiedziałam.
       Po chwili dyrektor ogłosił, że czas wsiadać do wozów. Uściskałam Petera i Lupina, a potem po raz ostatni przytuliłam moje przyjaciółki. Już po chwili siedziały w karetach i odjerzdzały w kierunku Hogsmede. Przez chwilę patrzyłam za nimi, a kiedy powóz zniknął mi z oczu, odwróciłam się. Przede mną stali dwaj wyszczerzeni huncwoci.
- To co robimy, na początek Ruda? - zapytał przebiegle Syriusz.
- Sadzawka z kisielem i budyniem - odparłam sarkastycznie wymijając ich i idąc w kierunku dormitorium.
       Za plecami usłyszałam szepty Rogacza i Łapy. Z łatwością mogłabym ich podsłuchać, ale prawdę powiedziawszy, nie miałam na to jakoś nastroju. Poszłam do dormitorium i odrobiłam ostatnie lekcje, jakie miałam do zrobienia. Kiedy nadszedł wieczór zeszłam do PW. Chłopaków tam nie było. Poszłam do ich dormitorium, ale tam również ich nie zastałam. Zeszłam do WS przekonana, że chłopcy znów coś kombinują. Kiedy weszłam do pomieszczenia, natychmiast zorientowałam się czemu nie widziałam ich przez cały dzień.
       W sali, zamiast stołów były dwa duże baseny. Koło nich stali zadowoleni z siebie Huncwoci.
- Potter! Black! Co to ma być?!
- Nie widać Lilka? Zrobiliśmy baseny z kisielem i budyniem. Dokładnie tak jak chciałaś.
       Przez chwilę patrzyłam na nich spode łba, jednak nie wytrzymałam tak długo i po chwili uśmiechnęłam się do obu chłopaków.
- A macie może łyżeczki? - zapytałam.
       Rogacz i Łapa spojrzeli po sobie, po czym z uśmiechem dali mi łyżeczkę.
- Od czego zaczynamy? - zapytał kłaniając mi się.
       Parsknęłam cicho śmiechem.
- Proponuję zacząć od kisielu, co wy na to?
- Jak na lato - odpowiedział Syriusz podchodząc do jednego z basenów.
       We trójkę usiedliśmy przy nim i nabraliśmy odrobinę przysmaku na łyżeczki.
- Z nas - powiedział James.
- Za Hogwart - dopowiedziałam.
- I za wszystkie dowcipy, które zrobimy tu przez te dwa tygodnie - zakończył Syriusz.
       Po tych słowach każdy z nas zjadł pierwszą łyżeczkę kisielu. Był dobry, jak nigdy wcześniej.

-------------------------------------------------------

Rozdział napisany. Mam nadzieję, że się wam podoba. Z góry przepraszam z ortografię i wszelkie błędy. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak się odmienia kisiel, więc musicie mi to niestety wybaczyć
Dzięki za komentarze i proszę o więcej.
Pozdrawiam :)

8.11.2014

Rozdział 32 - Pierwsze płatki śniegu

       Obudziłam się o szóstej rano w swoim dormitorium. Przetarłam oczy i ziewnęłam szeroko. Kiedy spróbowałam wstać, poczułam lekki ból głowy. Zastanawiałam się przez chwilę, dlaczego odczuwam ból, jednak już po chwili sobie przypomniałam.
       Wczoraj, po naszym powrocie do wieży, urządzono imprezę. To by wszystko wyjaśniało. Potarłam dłonią czoło, po czym poszperałam przez chwilę w szafce nocnej, aż w końcu znalazłam to, czego szukałam. Odkorkowałam fiolkę i wypiłam jej zawartość. Już po kilku minutach poczułam się lepiej i spokojnie mogłam rozpocząć nowy dzień.
       Poszłam do łazienki i wzięłam długi, ciepły prysznic, a moje spięte mięśnie powoli się rozluźniały. Och... Ale było mi dobrze. Na chwilę zapomniałam o wszystkich kłopotach.
       W końcu jednak wróciłam do pokoju i się ciepło ubrałam. Był już grudzień, a choć jeszcze nie było śniegu, powietrze było już chłodne. Wyjęłam z szafy płaszcz, a po chwili założyłam moje ukochane czarne kozaki. Przypomniało mi się, jak kiedyś Potter dziwił się mojej miłości do tych butów. Ale on był facetem. Szkoda było mi czasu, żeby mu to tłumaczyć. I tak by nie zrozumiał.
       Wyjęłam sześć fiolek z szafki i postawiłam po jednej, przy łóżku każdej z dziewczyn, po czym wyszłam z pokoju. W PW spali Huncwoci. Potter zajął kanapę, Łapa leżał na podłodze, a Lunio i Glizdek zajęli dwa fotele. Spojrzałam na nich z politowaniem i zastanawiałam się, czy powinnam im dać lekarstwo. W tej samej chwili Black głośno zachrapał, a po chwili dołączyli do niego Rogacz i Peter. Na samym końcu, jakby na zakończenie koncertu, Lunio cicho chrapnął i znowu w pomieszczeniu zaległa cisza. Przewróciłam oczami, a na mich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Może i czasem mnie wkurzali, ale to akurat było zabawne. A ja nie byłam wredna. To znaczy zwykle i z wyjątkiem, który zwie się Potter.
       Podeszłam do chłopaków i każdemu włożyłam do ręki fiolkę. Miałam tylko nadzieję, że ich nie potłuką, ale mała była na to szansa. Naczynia zostały specjalnie zaczarowane, by się nie rozbiły, kiedy uderzą o ziemię.
       Na samym końcu podeszłam do Jamesa. Spojrzałam na jego spokojną, pogrążoną we śnie twarz i poczułam jak coś przewraca mi się w żołądku. Odruchowo odsunęłam mu z twarzy pojedyncze kosmyki, a potem kierowana silną potrzebą, pocałowałam go w czoło. Rogacz uśmiechnął się przez sen i głośno zachrapał. Zatkałam usta ręką, żeby nie parsknąć śmiechem, po czym odsunęłam się od kanapy i rzucając ostatnie, przelotne spojrzenie do tyłu, wyszłam z dormitorium.
       Już po kilku minutach byłam na błoniach. Wiatr smagał moją twarz, mróz szczypał policzki. Opatuliłam się płaszczem, który częściowo ochronił mnie przed chłodem. Ruszyłam przed siebie, bez celu. Wiedziałam jedynie, że chcę być sama. Musiałam wszystko dokładnie przemyśleć.
       Ostatnio wiele się działo. Dumbledor wiele mnie uczy na naszych zajęciach. Twierdzi, że jestem coraz lepsza. Ja też czuję się coraz pewniej. Wciąż jednak niewiele wiem. Dyrektor nie jest chętny do dzielenia się informacjami. Wiem, że czasy są ciężkie, ale chciałabym wiedzieć co się dzieje. Profesor nic mi nie mówi dla mojego dobra. Wiem to. Ale nie zmienia to faktu, że chciałabym być informowana.
       Była jeszcze jedna sprawa, która dogłębnie nurtowała moje myśli. I zajmowała w nich pierwsze miejsce. A nazywała się ona James Potter. Taki irytujący, latający na miotle i ciągle się popisujący. Ale... Mam wrażenie jakby ostatnimi czasy się zmienił. Wciąż rozrabia i robi kawały, ale nie jest już takim idiotą jak kiedyś. Widać po nim, że wydoroślał. Przestał się tak puszyć jak kiedyś. A poza tym... Ostatnio świetnie się z nim dogaduję. Jest ciepły i troskliwy, a przy okazji również zabawny. Jednak... Nie zmienia to faktu, że jest jednak Potter. Ten sam, którego przez tyle lat nienawidziłam. Tyle, że... Ostatnio moje uczucia względem niego ulegają zmianie. Nie darzę go już nienawiścią, ale traktuje jak przyjaciela. Jak to możliwe, że to wszystko tak nagle się zmieniło? Przecież tak nie powinno być!
       Usiadłam pod drzewem i okryłam się szczelniej peleryną. Czemu to wszystko jest takie skomplikowane? Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam w niebo. Wolałabym, żeby to wszystko było łatwiejsze.
       Westchnęłam i zamknęłam oczy. Na chwilę zapomniałam o wszystkich problemach. Szkoła, nauka, Zakon i James. Wszystko to wyleciało z mojego umysłu, jak ptaki, które leciały po niebie. Może, to one zabierały ze sobą moje zmartwienia. Żebym ja mogła od nich odpocząć choć na chwilę. Choć na kilka minut, by potem przyjąć je z powrotem na swoje barki i mieć je do końca życia.
       Nagle usłyszałam kroki. Otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka, który stanął przede mną.
- Cześć Severusie.
- Hej Lily. Mogę się przysiąść?
- Jasne - odpowiedziałam a ślizgon usiadł obok mnie opierając się o drzewo. - Co słychać?
- Nie najgorzej. Ostatnio udało mi się uważyć eliksir śmierci.
       Spojrzałam na niego z podziwem.
- Jak ci się to udało? Przecież to jeden z najtrudniejszych wywarów.
       Severus skinął potwierdzająco głową, po czym powiedział:
- Głowiłem się nad tym od ponad roku, ale wreszcie mi się udało. Slughorn był pod wrażeniem, jak mu pokazałem eliksir.
- Niesamowite. Gratuluję.
- Dzięki. A co u ciebie Lily?
- Po staremu - odpowiedziałam, choć nie było to całkowicie szczere.
       Snape chyba to wyczuł, bo rzucił mi wymowne spojrzenie.
- No dobra. Może faktycznie nie wszystko jest w porządku - przyznałam w końcu. - Mam ostatnimi czasy tyle spraw na głowie. Mam już chyba tego powoli dość.
- Co się dzieje?
- Mam masę nauki i zaczynam być nią już naprawdę zmęczona - przyznałam. - Mam dość tych ciągłych prac domowych i tego wszystkiego. No i w dodatku w tym roku zdajemy SUM-y. Stresuję się tym, choć to na moje szczęście dopiero za pół roku. Ale i tak chcę już przerwę - jęknęłam. - Poza tym ostatnio rzadko dostaję listy od rodziców. Sytuacja jest coraz bardziej napięta. Voldemort zabija mugoli i boję się o nich. Mam nadzieję, że nic im nie jest, ale nie dostałam od nich wieści od dwóch tygodni, choć sama wysyłałam im listy już kilkakrotnie.
- Nie martw się Lily. Nic im nie będzie.
- Skąd możesz mieć taką pewność?
- Voldemort może i zabija mugoli, ale tylko niektórych. Poza tym większość z nich zasługuje na śmierć. To przez nich my, ludzie magiczni, musimy się ukrywać - powiedział głosem zabarwionym głębokim przekonaniem.
       Spojrzałam zdziwiona na chłopaka. Jak on mógł coś takiego powiedzieć? Przecież ja pochodzę z mugolskiej rodziny. I co. Mam pozwolić, żeby Voldemort zabił moich bliskich?
       Poczułam, jak wzbiera we mnie wściekłość. Jak on mógł o czymś takim w ogóle myśleć. Spojrzałam na niego z wściekłością i wycedziłam przez zaciśnięte zęby:
- To, że nienawidzisz swojego ojca nie daje ci prawa wydawania na mugoli wyroku śmierci.
       Spojrzał na mnie skruszony i zaczął się tłumaczyć:
- Lily, ja...
       Nie pozwoliłam mu jednak dokończyć zdania i mówiłam dalej.
- Zawsze byłeś spokojny, myślałeś racjonalnie. Wiem, że często bywałeś zły, ale nigdy, NIGDY,  nie sądziłam, że ta złość przerodzi się w coś takiego. Wiedziałam. Wiedziałam, że ci twoi znajomi będą mieli na ciebie zły wpływ.
- Moi znajomi? Moi...? A ty niby masz lepszych przyjaciół? Rozumiem, Dorcas i Ann. Wydają się być spoko. Ale dziewczyno, ty kumplujesz się z Huncwotami!
- I co w tym złego?
- Co w tym złego?! Czy ty nie widzisz, jacy oni są naprawdę? Och no jasne, że nie widzisz. W końcu to twoi "przyjaciele". A ten Potter to pewnie już twój chłopak co nie?
- Nie mów do mnie tym tonem!
- A więc jednak. Och, no błagam, nie jestem przecież ślepy. Widzę, że mu się podobasz. I najwidoczniej on tobie także.
       W głosie chłopaka słyszałam złość, ale również i ból. Gdyby nie to, że właśnie na mnie krzyczał, zapewne zainteresowałabym się tym, dlaczego słyszę w jego wypowiedzi smutek. W tej chwili nie miało to jednak znaczenia. Nie po ostrych słowach, które do mnie wypowiedział.
- Uważaj Severusie. Stąpasz po cienkiej granicy - wysyczałam.
- Dziewczyno! Czy ty nie widzisz, że on chce się tobą zabawić, a potem rzucić, jak pierwszą lepszą laskę?! Nie widzisz jak on...
- DOŚĆ.
       Teraz już nie krzyczałam. Mój ton był spokojny, lecz twardy i nie znoszący sprzeciwu. Chłopak natychmiast umilkł i spojrzał na mnie. Odwzajemniłam spojrzenie. Zobaczyłam, jak złość znika z oblicza ślizgona i zastępują ją strach i obawa. Normalnie już bym mu odpuściła, ale nie tym razem. Przeciągną granicę. Nikt nie ma prawa mnie krytykować. Nikt nie będzie mi mówił z kim mam się przyjaźnić. A już szczególnie on.
       Obdarzyłam go chłodnym spojrzeniem i powiedziałam:
- Idź stąd.
- Lily... - zaczął skruszony, a w jego głosie słyszałam błaganie. - Lily, jak tak strasznie cię przepraszam.
- Idź już - powtórzyłam.
       W oczach chłopaka dostrzegłam ból, jednak po chwili wstał i odszedł. Po kilku metrach rzucił mi jeszcze spojrzenie przez ramię. Starałam się jednak na niego nie patrzeć. Minęło kilka sekund, ale w końcu odwrócił się i odszedł do zamku.
       Wtedy wreszcie pozwoliłam sobie na opuszczenie maski, którą nałożyłam. Po policzku popłynęły mi łzy. Właśnie straciłam przyjaciela. Czułam, jakby tysiące igieł przeszywały moją pierś i wbijały się prosto w serce. Zamknęłam oczy, po czym odchyliłam głowę do tyłu, a z mojego gardła dobył się cichy szloch.
       W pewnym momencie poczułam na policzku delikatne ukłucie chłodu. Otworzyłam lekko powieki i spojrzałam na niebo. I zobaczyłam największy cud. Z nieba spadały tysiące maleńkich śnieżnych gwiazdek. Wyciągnęłam przed siebie rękę i złapałam jedną z nich. Mimo, że z moich oczu wciąż płynęły łzy, uśmiechnęłam się lekko. Nie było nic wspanialszego nad pierwszy śnieg.
       Siedziałam tak tam, pod drzewem i rozmyślałam o tym co powiedział mi Severus. Czy to możliwe, żeby James naprawdę chciał mnie tylko zaliczyć? Chciał zdobyć, osiągną postawiony sobie cel, a potem ze mną skończyć? Nie! Nie mógłby czegoś takiego zrobić. Przypomniałam sobie jak się martwił, kiedy zostałam w lesie zaatakowana. Nie było w tym nic z udawania. Wiedziałam, że mu na mnie zależy, że nie robił tego na pokaz, czy dla osiągnięcia celu. To było prawdziwe uczucie.
       Po chwili schowałam twarz w dłoniach. Czemu ja zawsze byłam dla niego tak niedobra? Przecież on był taki dobry i troskliwy, a ja traktowałam go okropnie. Nie zasługiwałam na niego. Byłam beznadziejną dziewczyną, beznadziejną przyjaciółką i beznadziejną, wredną osobą bez współczucia. Nie rozumiem, jak ktokolwiek mógł ze mną wytrzymać. Byłam okropna i właśnie to dostrzegłam. Zarozumiała i uważająca się za pępek świata. Jakie to żałosne.
       Zawsze denerwowały mnie wciąż przechwalające się dziewczyny, starające się być w centrum uwagi. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że sama też taka byłam. Załamałam się. Lepiej by było dla wszystkich, gdybym zniknęła, gdyby mnie nigdy nie było.
       W czasie, gdy tak rozmyślałam siedząc pod drzewem, rozpoczęła się prawdziwa burza śnieżna. Nie przejmowałam się tym jednak. Zamarznę i wszystkim będzie dobrze. Nikomu nie będę już sprawiała problemów, dla nikogo nie będę niemiła czy wredna. Wreszcie ode mnie odpoczną. A ja już nie będę się musiała niczym przejmować. Wreszcie będę spokojna.
       Opatuliłam się mocniej płaszczem. Wiatr dął ze wszystkich stron, a płatki śniegu opadały na moją twarz i włosy. Było zimno. Objęłam kolana rękami. Patrzyłam się przed siebie, na ziemię, którą pokrywała teraz kołdra śnieżna. Głowa powoli opadła mi na ramiona. Byłam wyczerpana. Psychicznie i fizycznie. Nie miałam już siły walczyć. Nie chciałam walczyć. Miałam już tego wszystkiego dość. Pora z tym skończyć. Powoli opadły mi powieki i odpłynęłam całkowicie od realnego świata.

***
       Ze snu wyrwał mnie donośny męski głos. Och, dlaczego nie pozwolą mi spać. Jęknęłam w duchu. Nie odezwałam się, nie poruszyłam. Ponownie usłyszałam ten krzyk. Czy on nie może się zamknąć? Nie rozumie, że ludzie chcą ciszy i spokoju? Ponownie rozbrzmiał ten sam krzyk. Otworzyłam powoli sklejone powieki i skupiłam się na słowach, które wykrzykiwał mężczyzna:
- LILY!
       Czemu ktoś miałby mnie szukać? Przecież jestem beznadziejna, niewarta uwagi, głupia i uparta. Kto by mnie szukał i to w dodatku jeszcze w taką pogodę. Głos znów rozbrzmiał, tym razem znacznie bliżej. Spróbowałam się poruszyć, jednak nie mogłam. W panice rozejrzałam się wokół i zrozumiałam, czemu było mi tak potwornie zimno. Cała byłam w śniegu, a na ziemi wciąż przybywało jego warstw. Dopiero teraz poczułam przenikliwe zimno. Jęknęłam głośno.
       Kroki na chwilę zamarły a po chwili usłyszałam rozradowany głos:
- Łapa! Znalazłem ją!
       Po chwili u mojego boku pojawił się czarnowłosy okularnik. Mogłam się tego domyślić. Ten to wszystko zepsuje. Nawet umrzeć w spokoju nie da. Kretyn.
- Lily, słyszysz mnie?
       Chciałam odpowiedzieć, że tak, ale jakoś nie mogłam się odezwać.
- Lily - złapał mnie za ramiona i potrząsnął moim ciałem. - Lily słyszysz mnie.
       Skinęłam powoli głową. Aj, aj, aj. Śnieg dostał mi się za kołnierz płaszcza. Zzzzzimnoooo...
- Hej Lilka, spójrz na mnie.
       Nie zareagowałam. Nie byłam w stanie zareagować.
- Lily, do cholery, spójrz na mnie! - krzyknął.
       To podziałało na mnie otrzeźwiająco. Powoli uniosłam głowę i spojrzałam w brązowe oczy Jamesa. Jego spojrzenie było tak ciepłe, że przestałam już czuć chłód, który przenikał mi do kości. Wpatrywałam się tylko w te orzechowe tęczówki.
       Na twarzy Rogacza pojawiła się ulga, choć wciąż widziałam, że chłopak był zdenerwowany. Po chwili odwrócił głowę i wrzasnął:
- Łapa, kretynie jeden. Przyłaź tu. Znalazłem ją.
- Trzeba było tak od razu, a nie ja się babrzę w tym mokrym białym cośku.
       Uśmiechnęłam się lekko, ale już po chwili na mojej twarzy pojawił się grymas. Twarz piekła z zimna.
- Ruda, jak się masz? - zapytał jak zwykle beztrosko Łapa, choć w jego głosie słyszalny był niepokój.
       Spróbowałam otworzyć usta i wydobyć z siebie cichy głos. Nie było to łatwe, ale w końcu mi się udało:
- Zimno... - jęknęłam.
- Dobra, wstawaj - zarządził Black. - Przetransportujemy cię do zamku. Tam się ogrzejesz i odpoczniesz.
       Skinęłam głową i spróbowałam wstać. Nie udało mi się. Byłam zbyt zesztywniała, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- No dobra - stwierdził Syriusz pojąwszy co się dzieje. - W takim razie pomożemy ci.
       Mówiąc to razem z Jamesem pomogli mi wstać. Każdy zarzucił sobie jedną z moich rąk na ramiona i podpierali mnie, kiedy szłam, mimo że nogi miałam jak z waty. Pierwszych kilka kroków, to był koszmar. Później jednak krew znów zaczęła prawidłowo płynąć w moich żyłach i szło mi się już dużo lepiej, mimo, że wciąż miałam niewielkie problemy z chodzeniem.
       Kiedy byliśmy w połowie drogi do zamku, zdałam sobie sprawę z tego, że moje ubranie jest całe przemoczone. Jak długo siedziałam tam na śniegu? Pewnie kilka godzin. Wyjaśniałoby to moje zesztywniałe kończyny, lodowatą w dotyku skórę i obolałe mięśnie.
- Lily, czemu tam siedziałaś? - zapytał mnie Rogacz.
- Bo jestem kretynką.
       Dwaj huncwoci spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Nie sądziłem, że kiedykowiek usłyszę to z twoich ust Ruda - stwierdził Łapa.
       Wzruszyłam tylko ramionami:
- Mówię po prostu prawdę.
- Ale czemu tak myślisz? - zapytał James.
- Jestem wredna. Uważam się za pępek świata i nie liczę się z innymi. No i jestem najgorszą przyjaciółką na świecie.
       Obaj zatrzymali się raptownie, a ja, chcąc nie chcąc, musiałam zrobić to samo.
- Ruda, to co powiedziałaś, jest całkowicie błędne - stwierdził Syriusz.
- Łapa ma racje - potwierdził James. - W życiu nie słyszałem większej głupoty. Faktycznie bywasz czasem wredna i może czasem nie zważasz na innych, ale to są rzadkie przypadki. W sumie to takim przypadkiem jestem ja, ale to już jest inna sprawa - stwierdził, machnąwszy na to ręką. - Jesteś najlepszą przyjaciółką z pośród najlepszych. Dla swoich znajomych zrobisz wszystko. Troszczysz się o nich. Zamartwiasz ich problemami. Pocieszasz i jesteś zawsze, gdy jest tak potrzeba.
- Chociażby dzisiaj - wtrącił się Łapa. - Dałaś nam eliksir na kaca, mimo, że wcale nie musiałaś. Mogliśmy się obudzić i mieć kaca połączonego z bólem głowy. Ale dałaś nam te eliksiry i wszystko ok.
- Właśnie - potwierdził Rogacz. - Lily. Masz wspaniałych przyjaciół. Dziewczyny niemal umierają z niepokoju. Nie zapominaj poza tym, że masz też nas.
- Właśnie Ruda. Nie zostawilibyśmy cie na pastwę losu i nie pozwolili ci zamarznąć w tym śniegu. Ty zrobiłabyś dla nas to samo. My to właśnie robimy dla ciebie.
       Spojrzałam na nich i uśmiechnęłam się lekko. Tak, byli dla mnie jak Dor i Ann, niemal jak rodzina. Wcześniej chyba nawet nie zdawałam sobie z tego do końca sprawy. To, że straciłam jednego przyjaciela niewiele zmieniło. Właśnie zyskałam nowych...

-------------------------------------------------------

Rozdział wreszcie napisany. Ten już nie bardzo radosny, ale wydaje mi się, że nie jest zły. Przepraszam, że pojawia się tak późno, ale jak już pisałam, to nie jest jedyne opowiadanie, które piszę.
Od razu przepraszam za jakiekolwiek literówki, ale komputer, coś odmawia mi dzisiaj współpracy.
Życzę wam miłej lektury. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba :)

3.11.2014

Rozdział 31 - Gryffindor kontra Huffelpuff

Hejka wam. Ten rozdział, choć krótki, pragnę zadedykować czterem osobom, a są to: Mania Chechlińska, Murlawa Procent, Ala Palka oraz Luna. Dziękuję za wasze tak ważne dla mnie komentarze i życzę miłego czytania.


- Lily. Lilka! Pospiesz się, bo nie zdążymy! - krzyknęła do mnie Dorcas.
- Ok, ok, już wychodzę - odpowiedziałam kończąc rozczesywać włosy.
       Przyjrzałam się sobie. Ubrana byłam w jeansy i czerwony sweter. Włosy związałam w kitkę, podkreśliłam lekko oczy i rzucając ostatnie spojrzenie w lustro, wyszłam z łazienki.
- No, nareszcie. Ile można się szykować?
- I kto to mówi? - zapytałam z lekkim uśmiechem. - Przecież to ty siedzisz w łazience godzinę. Ja spędziłam tam najwyżej dwadzieścia minut.
       Dorcas wydęła usta z niezadowoleniem, jednak już po chwili machnęła ręką i powiedziała:
- Choć już. Ann obiecała, że weźmie nam kanapki, ale powinnyśmy się pospieszyć, jeśli chcemy zająć nasze ulubione miejsca.
- Nie ma strachu. Lunio i Glizdek zajmą nam miejsca.
- O ile w ogóle już wstali.
       Zaśmiałam się. Od czasu feralnego, "Huncwockiego" dnia, jak ja go nazywałam, miałam wyjątkowo dobry nastrój. Mimo, że upłynął już od tego czasu ponad tydzień, wciąż byłam w wyśmienitym humorze. Cieszyłam się jak dziecko, choć na chwilę zapomniawszy o byciu ułożoną uczennicą. Powróciły do mnie wspomnienia z najmłodszych lat. Z uśmiechem wspominałam moje wygłupy z tamtego okresu. Dziewczyny widziały zmianę jaka we mnie zaszła. Rozumiały doskonale co czułam. Same nieraz powracały do wspomnień z dzieciństwa i zachowywały się wtedy jak małe dziewczynki. Moje rozmyślania przerwał krzyk Ann:
- No nareszcie! Ile można na was czekać co?
- Wybacz - odpowiedziałyśmy skruszone.
- No dobra. Chodźcie już, bo zajmą nam najlepsze miejsca.
       Ruszyłyśmy więc na błonia. A tak wogóle to chyba zapomniałam wam powiedzieć, gdzie szłyśmy, prawda? A więc, nasze kroki skierowane były ku boisku do Quidditcha. Dzisiaj miał się rozegrać pierwszy mecz gryfonów i wszyscy z domu lwa byli bardzo przejęci tym wydarzeniem. Dla nas wszystkich, był to bardzo ważny dzień. Musimy dobrze rozpocząć nasz sezon, jeśli chcemy wygrać. Obecny kapitan, Shon Burdon, ostatnimi czasy bardzo męczył członków drużyny, ale jak zapewniali James i Syriusz, byli dzięki temu pewni zwycięstwa.
       Przeszłyśmy już połowę drogi, gdy nagle nad naszymi głowami pojawił się szybko powiększający się cień. Po chwili nad głową usłyszałam dobrze znany mi głos:
- Wszystko w porządku Evans?
       Spojrzałam w górę z uniesionymi brwiami.
- Było zanim się nie pojawiłeś.
- Oj, no już Evans. Wiem przecież, że cieszysz się na mój widok - odpowiedział chłopak lądując przed nami i schodząc z miotły.
       Panie i panowie. Oto przede mną stał James Potter. Czarne włosy miał jak zwykle zmierzwione, a okulary lekko mu się przekrzywiły na nosie. Wciąż jednak miał na ustach ten swój słynny Huncwocki uśmiech.
       Spojrzałam na chłopaka z politowaniem, jednak już po chwili na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Miał rację. Byłam zadowolona widząc go przed sobą.
- Nie powinieneś być już w szatni? - zapytałam.
- Owszem. Chciałem się jednak wcześniej upewnić, że będziecie skandować moje imię, kiedy będę gonił znicz. I liczę na to, że to ty będziesz krzyczeć najgłośniej.
- Niedoczekanie twoje - odpowiedziałam zakładając ręce na piersi.
- Wiesz co Evans. Nie zrobisz mi tej przyjemności nawet dzisiaj?
       Ze śmiechem spojrzałam na zbolałą minę Rogacza, po czym niewiele myśląc wyciągnęłam ku niemu rękę i poprawiłam mu okulary na nosie. Miałam już zabrać rękę, jednak coś mnie powstrzymało. Przyłożyłam dłoń do policzka chłopaka i delikatnie go pogłaskałam. James patrzył mi prosto w oczy. Na początku widziałam w nich zdziwienie, jednak po chwili zostało ono zastąpione przez coś innego. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, twarz przybrała łagodny wyraz, a oczy posłały mi ciepłe spojrzenie. Jedynym, o czym byłam w stanie myśleć w tamtym momencie było to, jak ciepłą i przyjemną w dotyku miał skórę.
       Po kilku sekundach, zdałam sobie sprawę z tego, że wszyscy nam się przyglądają i poczułam olbrzymie zakłopotanie. Poczułam jak na policzki wypływają mi rumieńce.
- Powodzenia - wyszeptałam, po czym zabrałam rękę, odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku boiska.
       Wciąż nie mogłam ochłonąć, po tym co się wydarzyło.
Dlaczego ja to zrobiłam?
Bo go kochasz idiotko!
To nie prawda.
Nie? To jak wytłumaczysz to, co przed chwilką się wydażyło?
To był tylko przyjacielski gest. Nic więcej.
Yhmm... Ta jasne. Bo jeszcze uwierzę.
Ale ja mówię na serio. Nic się nie stało!
Skarbie. Możesz okłamywać wszystkich wokół, ale mnie, a raczej siebie, jeśli już wnikamy w szczegóły, nie oszukasz. Prawda jest taka, że się zakochałaś.
Nie, to nie prawda.
To nie wstyd wiesz?
Wiem. Ale ja wcale się nie zakochałam.
Nie? W takim razie co jest pomiędzy tobą, a patrząc na to z innej perspektywy również mną, a Jamesem Potterem.
Nic. Tylko się przyjaźnimy.
Złotko, to wcale nie jest tylko ...
To jest tylko przyjaźń! Przestań mi wmawiać, że tu chodzi o coś innego. Ja i James jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej.
Ale...
       Moje rozmyślania przerwały nadbiegające dziewczyny.
- Czy my o czymś nie wiemy? - zapytała Ann.
- Ale niby o czym?
- Jak to o czym? O tobie i Jamesie oczywiście.
- Nic między nami nie ma.
- Ale go lubisz, prawda? - dociekała Dor.
- Owszem. Ale nic ponad to.
- Niech ci będzie. Ale ja i tak wiem swoje.
        To powiedziawszy, ze śmiechem pobiegła w kierunku stadionu, a kiedy tylko dotarły do mnie jej słowa, szybko pognałam za nią. Zanim oddaliłam się na wystarczająco dużą odległość usłyszałam jeszcze słowa Ann:
- Echhh... Nawet dnia spokoju.
       Uśmiechnęłam się pod nosem, jednak nie zwolniłam i pognałam za uciekającą przyjaciółką. W pewnym momencie usłyszałam dobiegający z góry głos:
- Podrzucić cię?
       Skierowałam twarz w kierunku chłopaka i wyciągając do góry rękę odpowiedziałam:
- Z wielką chęcią.
       James zniżył lot, po czym złapał moją dłoń i wciągnął mnie na miotłę.
- Dokąd Pani sobie życzy lecieć? - zapytał szarmancko.
- Prosto na Dorcas - odpowiedziałam z wrednym uśmieszkiem.
- Wedle życzenia Milady.
       Z tymi słowy przyspieszył. Objęłam go mocno w pasie, żeby nie zlecieć. Będąc tak blisko, zwróciłam uwagę na woń bijącą od chłopaka. Cynamon, pasta do czyszczenia miotły i woń czystego, zimnego powietrza. Przytuliłam się mocniej do pleców Rogacza wdychając ten zapach. Był taki przyjemny. Z transu wyrwał mnie głos Pottera:
- Cel tuż pod nami. Zsadzić panią?
- Nie trzeba. Dzięki Rogacz - powiedziałam ściskając go po raz ostatni, po czym zeskoczyłam z miotły, wprost na plecy Czarnej.
       Mój niespodziewany atak, tak ją zaskoczył, że straciła równowagę i wywaliła się na ziemię, a ja razem z nią. Przeturlałyśmy się kawałek, po czum usiadłyśmy. Spojrzałyśmy po sobie i parsknęłyśmy śmiechem.
- Pospieszmy się - ponagliłam, kiedy już wstałyśmy. - Musimy zdążyć na ten mecz.
- Masz rację. Kto ostatni ten smarki trolla - krzyknęła biegnąc ku boisku, a ja już po chwili pognałam za nią.
       Dogoniłam ją tuż przed boiskiem i wyprzedziłam. W pełnym biegu wpadłam na trybuny. Nie zdążyłam jednak wyhamować i z poślizgiem wpadłam na uczniów nieprzygotowanych na tak nagły atak. Wszyscy się powywracaliśmy. Przez chwilę słyszałam przekleństwa pod swoim adresem, jednak już po chwili wszyscy zaczęli się podnosić. Jednak nikomu się to nie udało, gdyż w tym samym momencie na trybuny wbiegła zdyszana Dorcas. Widząc nas próbowała się zatrzymać, jednak jej próby spełzły na niczym i wpadła na mnie, przewracając przy okazji tych, który zdążyli już wstać. Wszyscy jeszcze trochę pomarudzili, po czym w końcu podnieśliśmy się z ziemi i wspólnie z przyjaciółką poszłyśmy na nasze miejsca.
       Przyszłyśmy w ostatniej chwili. Ledwie zdążyłyśmy usiąść, gdy na boisko weszli zawodnicy. Kapitanowie drużyn uścisnęli sobie ręce i już po chwili wszyscy byli w powietrzu. Rozbrzmiał gwizdek i gra się rozpoczęła. Syriusz w popisowym stylu zdobył kilka goli, rozegrano kilka całkiem niezłych akcji, jednak wszystko to rejestrowałam kątem oka. Niemal cała moja uwaga skupiona była na Jamesie.
       Niechętnie musiałam przyznać, że prezentował się wyśmienicie. Włosy rozwianie, niedbała, ale czujna poza. Wpatrzony w przestrzeń i całkowicie skupiony na swoim zadaniu. Wyglądał wspaniale. Nagle ruszył przed siebie w pełnym pędzie. Nie zdążyłam dokładnie zarejestować co się dzieje, gdy nagle przyspieszył, po czym łagodnie wylądował na ziemi. Dopiero po sekundzie zorientowałam się, że właśni złapał znicz.
       Wszyscy gryfoni zaczęli krzyczeć i na boisko wylała się cała masa uczniów. Oczywiście wszystkie dziewczyny niemal natychmiast otoczyły Pottera i Blacka, naszych dzisiejszych zwycięzców. Wygraliśmy wynikiem 340:120.
       Wszyscy pobiegli do zwycięzców, ja jednak nie ruszyłam się z miejsca. Nie będę się tam przepychać na siłę. Złożę Rogaczowi gratulacje, jak tylko nadarzy się okazja. Jak się okazało nie musiałam na to długo czekać.
       Chłopak z uśmiechem przyjmował pochwały i wypinał dumnie pierś. Przewróciłam oczami. Teraz to już na pewno będzie się uważał za pępek świata. Jego spojrzenie, nagle skrzyżowało się z moim i w jego oczach dostrzegłam radosne iskierki. Po chwili wsiadł na miotłę, odbił się nogami od ziemi i podleciał do mnie.
- I jak się podobało Milady?
- Całkiem, całkiem Potter - odpowiedziałam uśmiechając się przy tym.
- A gdzie gratulacje? - dopominał się z udawanym szokiem na twarzy.
- Myślisz, że tylko z tego powodu będę się przeciskać przez te wszystkie twoje plastikowe fanki? - zapytałam z udawanym oburzeniem. - Niedoczekanie twoje.
- Ale teraz jestem tutaj i co? Dalej jesteś niechętna składać gratulacje.
       Przewróciłam oczami, a uśmiech w dalszym ciągu nie znikał z mojej twarzy.
- Wybacz Potter. Za duszno mi tutaj od tego twojego puszącego się ego.
- Auć.. - odpowiedział chwytając się za serce. - Zabolało Evans.
- Miało zaboleć.
- Skoro ci duszno, to co powiesz na szybki lot do zamku i uwolnienie od tej ciasnoty?
- To nie zmniejszy twojego ego Potter.
- Ale może w twojej obecności, trochę się uspokoi. Więc jak? - zapytał z huncwockim uśmiechem.
- Mogę być zainteresowana - przyznałam kładąc ręce na biodrach.
       Twarz Jamesa rozpogodził jeszcze szerszy uśmiech o ile było to wogóle możliwe.
- Wiec zapraszam na pokład, ma miła - powiedział wyciągając do mnie rękę.
       Złapałam jego dłoń i usiadłam za nim na miotle.
- Trzymaj się! - krzyknął. - To będzie ostra jazda Evans!
- Na to właśnie liczę! - odpowiedziałam mocno go ściskając.
       Już po chwili byliśmy w powietrzu i z olbrzymią prędkością lecieliśmy przez błonia. Potem James skręcił nad jezioro, a na samym końcu okrążył parokrotnie Hogwart. Wiedziałam, że kiedy to się skończy, zapewne dziewczyny zasypią mnie masą pytań, czemu poleciałam z Rogaczem. Ja jednak nie wiedziałam, co mogłabym im odpowiedzieć. Nie wiedziałam już niczego. Jednak w tej chwili to olałam. Podziwiałam wspaniałe widoki z lotu ptaka i wdychałam przyjemny zapach Jamesa. Liczyło się tylko tu i teraz... Razem z nim...

-------------------------------------------------------

Wiem, że rozdział BARDZO późno. Przepraszam, ale jakoś nie miałam na niego weny. Dzięki ci Assari, twoje poganianie się opłaciło i rozdział już jest. Tak wiem, nie długi, ale zawsze coś prawda? Nie mówię, kiedy najbliższy rozdział, bo nie wiem. Liczę, że niedługo, ale chcę się zabrać również za pisanie bloga z innym opowiadaniem, więc nic nie obiecuję. Dzisiaj powinien się tam pojawić pierwszy krótki rozdział, ale pewności nie mam.
Nie zanudzając was już dłużej, dzięki za wszystkie miłe komentarze i odwiedziny mojego bloga. Czuję, że to co robię nie idzie na marne.
Pozdrawiam was wszystkich ciepło i mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba :)