Strony

25.09.2014

Rozdział 24 - Odkryty talent

       Zaraz po śniadaniu poszliśmy całą paczką na lekce. Och... No nie, nie mam w torbie książek od transmutacji. Powiedziałam przyjaciołom, że zaraz przyjdę i pobiegłam szybko do dormitorium. Ech... W takich chwilach żałowałam, że Hogwart jest taki wielki. Wpadłam do PW i zaklęciem przywołałam książki. No nie... Czemu nie wpadłam na to wcześniej? Przecież jestem czarodziejką. Pokręciłam tylko głową po czym schowałam książki do torby i szybko pobiegłam w kierunku sali od transmutacji. Weszłam do sali, a McGonagall tylko na mnie spojrzała po czym powróciła do omawiania tematu. Skierowałam się w kierunku swojego miejsca, jednak w pół kroku stanęłam jak wryta.
       Na moim miejscu obok Dorcas siedział nie kto inny tylko Syriusz Black. Odwrócił się i uśmiechną figlarnie. Westchnęłam. No dobra, niech mu będzie, że siedzi z Dor. Ale zaraz. To znaczy, że jedyne wolne miejsce w sali jest... Obok Jamesa Pottera.
       Chłopak odwrócił się do mnie i uśmiechnął. Gdybym się właśnie na niego nie zezłościła, zapewne uznałabym, że ma słodkie dołeczki w policzkach kiedy się uśmiecha, jednak byłam wystarczająco zirytowana, by ta myśl pozostała w moim umyśle głęboko schowana. Zrezygnowana usiadłam obok szukającego wyciągając książki i zeszyt, po czym całkowicie ignorując chłopaka zaczęłam sporządzać notatki.
       Jednak nie dane mi to było przez długi czas, gdyż poczułam na sobie przeszywający wzrok. Wytrzymałam tak jeszcze kilka chwil po czym odłożyłam pióro i spojrzałam na Rogacza.
- Czego się gapisz Potter?! - warknęłam.
- Patrze na twoją piękną buźkę - odparł z szelmowskim uśmiechem na ustach.
       Spojrzałam na niego spode łba po czym wróciłam do robienia notatek. Mimo, że starałam się tego nie okazywać, musiałam przyznać, że jego słowa trochę mi pochlebiły.
O nie Lilka, weź się w garść.
Ale nie mogę.
Nie rozpływaj mi się tutaj.
Kiedy on, powiedział to tak szczerze.
Nie ma mowy Lily. Nie daj po sobie poznać, że zauwarzyłaś komplement. Pamiętaj, kamienna twarz.
Kiedy ja jej nie lubię bez powodu zakładać przy Jamesie.
Więc o nim nie myśl i skup się na robieniu notatek.
       Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Jednak nie trwało to długo, gdyż po kilku minutach James zaczął mnie szturchać palcem w ramię, czym strasznie mnie zirytował.
- O co tym razem chodzi Potter?
- O nic. Po prostu chcę byś zwróciła na mnie uwagę.
       Na to stwierdzenie tylko przewróciłam oczami i wróciłam do pisania. Jednak gdy tylko się odwróciłam, zauważyłam, że nie mam pióra. Odrobinę zirytowana odwróciłam się z powrotem do Jamesa, próbując zachować spokój.
- Oddawaj moje pióro.
- O czym ty mówisz? - zapytał udając niewiniątko.
- Och już ty dobrze wiesz o czym - odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby. Czułam jak moja twarz powoli nabiera kolorów.
- Wiesz, wyglądasz pięknie jak się złościsz - odpowiedział tylko z zadziornym uśmieszkiem.
       W odpowiedzi walnęłam go książką w ramię.
- Auuu.. A to za co?
- Za niewinność - wysyczałam. - A teraz oddawaj pióro.
- No dobra, nie rzucaj się już tak. Trzymaj.
       Wzięłam pióro, zanużyłam w atramencie i zaczęłam po raz wtóry pisać notatki, jednak narzędzie nie chciało pisać. Jeszcze raz włożyłam je do kałamarza i spróbowałam dokończyć notatki, jednak wciąż nic nie pojawiało się na pergaminie. Zdenerwowana potrząsnęłam piórem i to nagle eksplodowało z głośnym BUM! rozlewając atrament na wszystkie strony, w tym na moje notatki oraz twarze moją i Jamesa. Przez chwilę w sali panowała cisza, jednak już po chwili zewsząd rozległy się śmiechy.
       Wściekła odwróciłam się do Rogacza i zaczęłam okładać go książką po ramionach i głowie wrzeszcząc:
- Potter, ty palancie! Ty idioto, kretynie! Czy ty wogóle myślisz co robisz?! Czy ty masz...
- Panie Evans, Panno Potter, proszę się uspokoić - krzyknęła profesorka.
       W sali na chwilę zapadła cisza, po czym wybuchł jeszcze głośniejsze śmiechy. Gdy nauczycielka zorientowała się z popełnionej gafy próbowała uciszyć uczniów, jednak powstał już zbyt wielki harmider by dało się go powstrzymać. McGonagall usiadła na krześle przewracając oczyma, ale pozwalając uczniom się wyśmiać.
       Sięgnęłam do różdżki w torbie i oczyściłam siebie oraz stolik i notatki. James obok mnie zrobił to samo. Kiedy głosy trochę ucichły profesorka zaczęła omawiać temat od miejsca w którym skończyła. A ja wciąż nie miałam pióra do sporządzania notatek. Westchnęłam tylko i przez chwilę powstrzymywałam się przed poproszeniem Rogacza o moją własność, jednak złamałam się już po chwili, gdyż McGonagall mówiła naprawdę ważne rzeczy.
       Jednak zanim zdążyłam odwrócić się w kierunku Jamesa usłyszałam przy uchu jego głos:
- Wiesz, to co McGonagall powiedziała brzmiało całkiem ładnie, nie uważasz? Lily Potter. Oj tak, zdecydowanie tak - odparł uśmiechając się.
       Spojrzałam na niego spode łba i już miałam znów wziąć ze stolika książkę i nią mu przyłożyć, gdy zadzwonił dzwonek i Rogacz z prędkością światła zgarną torbę i wybiegł z sali w pośpiechu. Już miałam za nim popędzić, gdy moją uwagę przykuła mała karteczka na ławce po stronie Jamesa.

Nie złość się na mnie Lily.
To był tylko niewinny żarcik.
Twój James.
       Pokręciłam tylko z niedowierzaniem głową i zaniechałam pogoni za chłopakiem. Karteczkę wcisnęłam do kieszeni spodni, po czym wyszłam z sali.
       Na korytarzu stały Ann i Dor. Widząc mnie bardzo się zdziwiły.
- A co ty tu robisz? - spytała Dor. - Myślałam, że popędzisz za tym osłem.
       W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko, po czym podałam Dor karteczkę, którą James zostawił na lekcyjnej ławce. Przeczytała go i podała Ann, która po tej jakże krótkiej lekturze oddała go mnie, a ja wcisnęłam kartkę na powrót do kieszeni.
       Obie spojrzały na mnie po czym Ann zapytała:
- I co zamierzasz teraz zrobić?
- Odpuszę mu. Ale tylko tym razem. Niech nie myśli, że takie kawały będą uchodziły mu płazem.
       Słysząc moją odpowiedź dziewczyny tylko się uśmiechnęły, po czym ruszyłyśmy we trzy w kierunku sali od Obrony przed Czarną Magią. Po drodze zapytałam:
- A tak wogóle to czemu Syriusz siedział z tobą Dor?
- Ja nie wiem Lily. Po tym jak poszłaś po podręczniki pojawiła się McGonagall i wpuściła nas do klasy. Usiadłam tam gdzie zwykle i nagle przysiadł się do mnie Syriusz. Chciałam go wygonić, bo to było twoje miejsce, ale on stwierdził, że ma to gdzieś i będziesz się musiała przesiąść. A poza tym znasz go. Jak się uprze to nie da się go przekonać do zmiany zdania.
       W odpowiedzi skinęłam tylko głową. Dor miała rację.
- Wiesz co Lily - odezwała się Ann. - Oni to chyba zaplanowali.
- Czemu tak myslisz? - zapytałam zdziwiona.
- Bo wiesz, ja pamiętam jak dzisiaj rano pakowałaś do torby transmutację, ale później jej nie miałaś. Chyba wymyślili to, żebyś musiała siedzieć z Jamesem na lekcji.
       Przez chwilę byłam zła, jednak już po chwili zaczęłam się śmiać. Dziewczyny spojrzały na mnie jakbym była nienormalna.
- Yyy... Lily. Czy wszystko ok? - zapytała Dor.
- Jasne. No ale wiesz, w sumie to było całkiem pomysłowe.
       Dziewczynom oczy rozszerzyły się do wielkości spodków.
- No co? - zapytałam wciąż się śmiejąc.
- Lily, czy ty aby nie masz gorączki? - spytała Ann przykładając mi rękę do czoła, na co roześmiałam się jeszcze głośniej. - Może powinnaś iść do SS? Może ten atrament ci jakoś zaszkodził. Bo ja wiem? Jakoś odurzył?
- Spokojnie Ann, nic mi nie jest - powiedziałam.
       Właśnie doszłyśmy do sali lekcyjnej. Huncwoci już tam byli, a James kiedy mnie zauważył szybko schował się za Syriuszem, co wywołało u mnie kolejną salwę śmiechu. Przyjaciele spojrzeli na mnie niepewnie.
- Więc o co chodzi? - zapytała Ann.
       Wciąż się śmiejąc odpowiedziałam:
- Po prostu tydzień temu byłam umierająca, a teraz James i Syriusz znów robią wszystko bym zainteresowała się Rogaczem. No i ten jego tekst jak pięknie pasuje do mnie jego nazwisko - powiedziałam ponownie wybuchając śmiechem, a dziewczyny spojrzały na mnie nie rozumiejącym wzrokiem. - Po prostu cieszę się, że jest jak dawniej - dopowiedziałam z uśmiechem zarzucając im ręce na szyje.
       Na twarzach moich przyjaciółek pojawiły się uśmiechy i w tych wspaniałych nastrojach doszłyśmy do bandy Huncwotów, którzy patrzyli na nas z niemałym zdziwieniem. James wychylił głowę zza Syriusza i zapytał:
- Nie chcesz mnie zabić Lily?
- Nie mam takiego zamiaru.
- Więc mogę wyjść zza Łapy bezpiecznie, mając pewność, że nie rzucisz na mnie żadnego zaklęcia?
- Owszem.
- To chyba mój szczęśliwy dzień - stwierdził z radością stając obok kumpli.
- Nie twój, a mój - odpowiedziałam śmiejąc się.
       Wszystkim moim przyjaciołom szybko udzielił się mój dobry nastrój i w skowronkach weszliśmy do sali od OPCM-u. Po zajęciu miejsc wciąż radośnie gawędziliśmy, dopóki w sali nie pojawił się profesor Strufix. Kiedy wszedł zamilkliśmy. Był to poczciwy człowiek z wieloma zasadami, jednak młodzież uwielbiał, czym zaskarbił sobie przychylność i przyjaźń uczniów. Nawet Huncwoci nie rozrabiali na jego lekcjach, bo wszyscy, nawet oni, darzyli go wielkim szacunkiem.
       Nauczyciel stanął z przodu klasy, po czym kazał wszystkim poodsuwać ławki. Zrobiliśmy to co kazał, zaciekawieni co będziemy dzisiaj robić. Profesor odezwał się:
- Niedługo macie SUM-y i wiedza teoretyczna na pewno wam się przyda, jednak dzisiaj postanowiłem przygotować lekcję praktyczną, co również może się przydać na egzaminach. Urządzimy sobie dzisiaj kilka pojedynków - oznajmił, a po sali przeszedł szmer, który Strufix uciszył machnięciem ręki. - Wyznaczam osoby, które stanął do wspólnej rywalizacji. Nie ma żadnych odstępstw, nie będę zmieniał wam partnerów na życzenie. Czy to jasne? - zapytał, na co wszyscy skinęli głowami. - Dobrze, więc teraz wyznaczę dwie osoby, które zmierzą się ze sobą, reszta idzie do ławek i się przygląda. Zwycięzca pojedynku zostaje na środku dopóki nie przegra z inną osobą. No dobrze, koniec już tej gadaniny. To może na sam początek wyznaczę... Pana Petigrew i Pannę Lorens.
       Glizdogon i Ann stanęli po przeciwnych stronach sali przygotowani do ataku. Peter wyraźnie się denerwował, a dłonie wciąż mu się pociły, bo wycierał je co chwila w spodnie. Ann natomiast była spokojna i opanowana. W końcu rozpoczął się pojedynek i choć początkowo zakładałam, że to Ann zwycięży, to została pokonana przez Huncwota. Jak widać towarzystwo chłopaków wyszło mu na dobre. Lorens wróciła do nas trochę przygnębiona, jednak równie zdumiona jak my popisem Petera, który po chwili staną w szranki z innym gryfonem, którego rozbroił na łopatki.
       Po jakimś czasie starł się z Lupinem i to było starcie, którego nie mógł wygrać. Remus z łatwością pokonał przyjaciela, a potem wygrał również z Dor. Jednak nadeszła i jego kolej by zejść ze środka, gdy zmierzył się z Jamesem. Pojedynek był zacięty, jednak Rogacz go zwyciężył i stanął dumnie na środku sali, czekając na swojego przeciwnika.
- To może teraz z panem Potterem zmierzy się... Lily Evans.
       Lekkim krokiem wyszłam na środek sali wciąż z uśmiechem na ustach. Stanęłam na przeciwko mojego przeciwnika i rozpoczął się pojedynek. Zaklęcia latały rzucane i odbijane. Żadne nie trafiło w cel. A to robiliśmy uniki, a to odbijaliśmy magiczne ataki. Walka była wyrównana i wiedziałam, że mogłaby tak trwać jeszcze przez długi czas. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że James ma większą wytrzymałość i po długim pojedynku stracę więcej energii niż on, a wtedy chłopak zapewne wygra. Musiałam zatem posłużyć się fortelem, tylko nie wiedziałam jeszcze jakim.
       W końcu, gdy wykombinowałam jak wygrać pojedynek rzuciłam na Jamesa zaklęcie oślepiające. Wiedziałam, że nie będzie ono działać długo dlatego rzuciłam w niego zaklęcie, jednak w ostatniej chwili zdążył zrobić unik, po czym wycelował we mnie różdżką i odpowiedział atakiem.
       W pewnym momencie nastała krótka cisza pomiędzy atakami, a ja osunęłam się bezwładnie na ziemię. Usłyszałam ciche okrzyki rozbrzmiewające w całej sali. Oczy miałam nie do końca zamknięte i zobaczyłam jak James podbiega do mnie i pochyla się nad moim ciałem.
       Wtedy wykonałam szybki ruch różdżką i krzyknęłam:
- Petryficus Totalus.
       James upadł bezwładnie na ziemię, a ja spokojnie wstałam i otrzepałam szatę. Profesor spojrzał na mnie z podziwem po czym powiedział:
- Muszę przyznać, że to było bardzo pomysłowe Lily. Fortel jest jak najbardziej porządany w pojedynku. Znajomość przeciwnika i jego zachowań bardzo pomaga w trakcie pojedynku. Trzeba tylko umieć to wykorzystać, co pannie Evans się udało. Lily wygrywa pojedynek, a za jej pomysłowość Gryffindor otrzymuje 10 pkt.
       Uśmiechnęłam się do przyjaciół i mrugnęłam do dziewczyn, po czym zdjęłam z Jamesa zaklęcie i pomogłam mu wstać. Wtedy zadzwonił dzwonek. Przywołałam torbę z rzeczami, a Rogacz zrobił to samo i wyszliśmy ramię w ramię z sali.
- To była dobra walka - powiedziałam.
- Zdecydowanie - odpowiedział. - A twoja strategia była równie świetna.
       Uśmiechnęłam się do niego w podzięce, po czym zaczekaliśmy, aż przyjaciele do nas dołączą i poszliśmy na kolejne lekcje.
***
        Po zakończeniu lekcji razem z dziewczynami udałyśmy się do biblioteki. Huncwoci odprowadzili nas pod same drzwi, ale do biblioteki nie weszli. Pożegnali się tylko z nami i poszli w kierunku wieży. Przez jakieś dwie godziny odrabiałyśmy lekcje, a potem Dor i Ann udały się do dormitorium. Ja jednak zostałam tam jeszcze przez ponad godzinę, żeby napisać wypracowanie na eliksiry i później mieć z tym spokój.
       W końcu, zmęczona całą tą nauką, spakowałam podręczniki i wypracowanie do torby, po czym zarzucając ją na ramie wyszłam z biblioteki. Do kolacji zostało mi jeszcze jakieś pół godziny, więc zwarzając na niewielką ilość czasu, szybko udałam się do dormitorium kożystając ze skrótu, który swego czasu pokazali mi Huncwoci.
       Szłam korytarzem, gdy nagle w korytarzu kawałek dalej usłyszałam krzyki i dostrzegłam rozbłyski. Szybko pobiegłam w tamtym kierunku, a kiedy wybiegłam zza zakrętu moim oczom ukazała się straszna scena.
       Na środku korytarza stały cztery osoby. Pierwszą, która rzuciła mi się w oczy była Bella, znajdująca się najdalej ode mnie. Kawałek bliżej, jednak niedaleko dziewczyny stał Lucjusz Malfoy. Oboje celowali różdżkami w dwie osoby, które stały tyłem do mnie. Wystarczyło, że dostrzegłam brązową nieuporządkowaną czuprynę i już wiedziałam z kim walczą. Z mojego gardła wydobył się krzyk niepokoju.
       Mój głos na chwilę zdezorintował Jamesa, który odwrócił się w moją stronę. I to była jego klęska. Gdy stracił koncentrację Lucjusz natychmiast to wykorzystał i rzucił zaklęcie na chłopaka, który za późno zorientował się z zaistniałego niebezpieczeństwa. Zaklęcie ugodziło go w pierś i Rogacz padł nieprzytomny na ziemię.
       Wezbrała we mnie nagła wściekłość. Wyszłam zza zakrętu i zaczęłam rzucać zaklęcia na ślizonów. Przez chwilę walczyli ze mną i Blackiem, jednak po chwili uciekli zasłaniając się magicznymi tarczami. Syriusz chciał pobiec za nimi, jednak powstrzymałam go ruchem ręki, po czym opadłam na kolana przy boku Jamesa, pocierając ze zdenerwowania bliznę. Ciało chłopaka było całe w plamach krwi. Ze zgrozą rozpoznałam zaklęcie, które żucił na Rogacza Malfoy. To była Sektumsempra.
       Patrzyłam na ciało chłopaka i zaczęłam wpadać w panikę. Jednak zdałam sobie sprawę z tego, że w ten sposób wcale mu nie pomogę. Spróbowałam więc odzyskać spokój. Nie było to co prawda łatwe, ale jakoś sobie z tym poradziłam. Spojrzałam na Syriusza, który z przerażeniem wypisanym na twarzy patrzył na przyjaciela.
- Idź do SS po panią Pomfrei. Już! - powiedziała ponaglająco.
       Przez chwilę patrzył na mnie zamroczony, jednak już po chwili zerwał się do biegu i po sekundzie zniknął za załomem korytarza. Ponownie przeniosłam wzrok na Jamesa. Kiedy tak na niego patrzyłam różdżka wypadła mi z ręki, a po policzku popłynęła łza. Na koszuli chłopaka było coraz więcej krwi. Również na podłodze obok niego znajdowała się krwistoczerwona kałuża. Na twarzy Rogacza było rozcięcie. Odruchowo dotknęłam je palcem i przejechałam palcem wskazującym po ranie.
       Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałam. Rana na twarzy Jamesa zaczęła się powoli zasklepiać, a już po chwili, nie było po niej nawet śladu. Zdumiona przez chwilę przypatrywałam się miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była rana, po czym spojrzałam na swoją dłoń. Moją uwagę przyciągnęła blizna, która jarzyła się lekko srebrzystym światłem. Patrzyłam na  to zszokowana i po chwili zdałam sobie sprawę z tego co się stało.
       Uzdrowiłam go mocą jednorożców. Ich krew płynęła w moich żyłach. Uprzedzały, że coś takiego może się stać. Potarłam bliznę ponownie, po czym przesunęłam ręką nad ciałem przyjaciela, a kiedy uniosłam jego koszulę do góry dostrzegłam, że po ranach pozostały zaledwie niewielkie ślady, które już zaczęły znikać. Mimo, iż zabrało mi to wiele energii, nie poddałam się i idąc za instynktem, przyłożyłam mu rękę do czoła. Czułam, jak moja energia przenika do ciała Jamesa.
       Po kilku długich sekundach w końcu zabrałam rękę. Nie mogłam przekazać chłopakowi więcej energii. Zabiłoby mnie to. Jednak jak się już po chwili okazało, James nie potrzebował więcej. Powieki zaczęły mu lekko drgać, po czym otworzył oczy. Byłam tak szczęśliwa mogąc znów patrzeć w jego piękne brązowe tęczówki. Poczułam, jak chłopak delikatnie dotyka mojego policzka. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że przez cały ten czas płakałam. Otarłam wilgotne policzki, po czym pomogłam Rogaczowi usiąść. Przez cały czas podtrzymywałam jego plecy, żeby chłopak się nie przewrócił.
       Jednak wyglądało na to, że Potter wracał już do siebie. Jego policzki nabrały rumieńców, a na twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Dziękuję - powiedział.
- Ćśśś... Nic nie mów - powiedziałam przytulając go, a po policzkach zaczęły mi spływać łzy szczęścia. - Nic nie mów.

-------------------------------------------------------
Przepraszam za zwłokę, ale uwierzie mi staram się pisać te rozdziały jak najczęściej i kiedy tylko mam na nie pomysły. Jak pewnie zauważyliście ten rozdział jest całkiem długi. Może nie znudzi was czytanie go. Początkowo obmyśliłam tylko ostatnią scenę. Wcześniejsze przyszły mi na myśl w trakcie pisania. Mam nadzieję, że się podoba. Proszę o komentarze, to dla mnie bardzo ważne. Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)


1.09.2014

Rozdział 23 - Alarm

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...



       Minął tydzień, odkąd Lilka wróciła do szkoły i tyle samo czasu, od kiedy mi wybaczyła. No dobra, mnie i Syriuszowi, ale Łapa się tutaj nie liczy. Był poniedziałek, a na błonia dopiero padały pierwsze promienie słońca. Jednak ja i moi przyjaciele już nie spaliśmy. Zwarci i gotowi siedzieliśmy na łóżkach i dopracowywaliśmy ostatnie szczegóły naszego nowego planu.
- No dobra. Czy wszystko już jasne - spytał Łapa.
       Potaknęliśmy.
- A więc do dzieła - powiedział mój kumpel z uśmiechem na ustach.
       Cicho otworzyliśmy drzwi i przeszliśmy cichaczem przez Pokój Wspólny. Nie było tam żywej duszy. Z ulgą odetchnęliśmy. Jednak jak się okazało, przedwcześnie. Gdy tylko przeszliśmy przez próg, w całej wieży rozległ się przeraźliwy gwizd. Zatkaliśmy uszy, nie chcąc słuchać jazgotu. Szybko też się zorientowaliśmy, że nie powinniśmy stać w miejscu, więc weszliśmy na schody. Znów się jednak przeliczyliśmy. Poniżej z szerokim uśmiechem na ustach, stała nasza droga, choć jakże wredna niekiedy przyjaciółka, Dorcas Meadowes. Spłoszeni spróbowaliśmy zawrócić, jednak w wejściu do PW stała Ann Lorens.
       Spojrzałem na chłopaków zrezygnowany. Oni również na mnie patrzyli. A wkoło nas wciąż wył alarm. Wiedziałem, że nie mamy szans uciec i na pewno dostaniemy szlaban, gdy nagle zdałem sobie sprawę z tego, że przecież nic nie zrobiliśmy, więc kary nie dostaniemy. Gdy tylko to zrozumiałem natychmiast odzyskałem pewność siebie. Poza tym nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli już ktoś ma tutaj ponieść konsekwencje, to dziewczyny. Uśmiechnąłem się do siebie.
       Nagle alarm ustał, a z PW wyszła zaspana Lily.
- Co tu się dzieje?
- Ha. Widzisz. Wygrałam zakład - krzyknęła Dorcas.
       Lilka nieprzytomnie spojrzała na nas, a gdy jej wzrok padł na mnie natychmiast się rozbudziła. Po chwili na jej ustach pojawił się niewielki uśmieszek, po czym powiedziała:
- Nieprawda. Twierdziłaś, że nie wytrzymają tygodnia, a dziś poniedziałek. Miną równo tydzień Dor.
- Co? Nieprawda - wykłócała się czarnowłosa.
       Lili roześmiała się po czym odpowiedziała:
- Wybacz mi, ale taka jest właśnie prawda. Skoro wytrzymali tydzień, to znaczy to, że wygrała Ann.
       Lorens uśmiechnęła się z wyższością do przyjaciółek, a ja już naprawdę przestałem rozumieć o czym te trzy mówią. Łapa, jakby czytając mi w myślach, zapytał:
- A może ktoś nam wytłumaczy o co chodzi?
       Dziewczyny spojrzały na nas nieprzytomnie, po czym się roześmiały. Spojrzałem na moich towarzyszy nic nie rozumiejąc i wtedy zrozumiałem nagły przypływ wesołości naszych przyjaciółek. Staliśmy we czterech na wąskich schodach jeden obok drugiego w dziwnych pozach i z jeszcze dziwniejszymi minami. Patrząc na moich kumpli dołączyłem do dziewczyn. Oni po chwili również zrozumieli o co chodziło i dołączyli do nas.
       W końcu, kiedy już się uspokoiliśmy Lilka i Ann odsunęły się od wejścia do PW. Weszliśmy do środka, a dziewczyny ruszyły tuż za nami. Usiedliśmy na kanapach i spojrzeliśmy pytająco na nasze przyjaciółki.
- Może teraz łaskawie nam wyjaśnicie po co był ten alarm i jak to się stało, że nie obudziłyście całej wieży? - spytałem.
- To proste - odpowiedziała Dor. - Założyłyśmy się, kiedy wymkniecie się zrobić kawał. Lily odstawiała trzy dni, ja mniej niż tydzień a Ann równy tydzień. A co do alarmu, to był on słyszalny tylko dla was i dla nas - dokończyła z uśmiechem.
- Ale skąd pewność, że szliśmy zrobić kawał?
- No błagam was - jęknęła Ann. - Przecież to było oczywiste. Bywacie czasem, aż nadto przewidywalni.
- Ale w nas nie wierzyłyście - odparował Łapa. - No błagam cię Lily. Serio sądziłaś, że po trzech dniach od twojego powrotu zrobimy kawał? No błagam, przecież nie jesteśmy aż tacy nieczuli i pozbawieni serca.
       Słysząc to dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a ja o mało co do nich nie dołączyłem. Powstrzymałem się tylko przez wzgląd na męską solidarność. Jednak ani Glizdogon, ani Lunatyk nie mieli podobnych problemów i dołączyli do dziewczyn. Po dłuższej chwili nie wytrzymałem i również do nich dołączyłem.
        Syriusz spojrzał na nas spod przymrużonych powiek, po czym nadąsał się jak małe dziecko. Szybko zaczęliśmy go przepraszać i padać mu do stóp. Na jego twarzy szybko zagościł uśmiech. Spojrzał na Lilkę, która jako jedyna wciąż siedziała w miejscu i nie odezwała się ani słowem, choć na jej twarzy gościł delikatny uśmiech. Ten, który tak bardzo kochałem.
- A ty co Lily? - zagadał. - Nie przeprosisz mnie?
- Nie jesteś tego godny - odparła wyszczeżając się do niego.
- Och ty. Popamiętasz mnie jeszcze. Aquamenti.
       Po chwili na rudowłosą poleciał strumień wody i siedziała na kanapie przemoczona do suchej nitki.
- Oberwiesz za to - zagroziła mojemu kumplowi.
       I tak rozpoczęła się bitwa wodna. Oblewaliśmy się i śmialiśmy, póki nie obudziliśmy ponad połowy wieży. Wtedy pouciekaliśmy do swoich pokoi, by skryć się przed żądnymi zemsty gryfonami i po ogarnięciu się ruszyliśmy całą naszą paczką na śniadanie, które było tak dobre, jak nie było od bardzo dawna.

Koniec psot...