Strony

15.05.2014

Rozdział 20 - Jak bedę o krok od śmierci, napewno do ciebie zajrzę

       Obudziłam się obolała, zastanawiając się, gdzie jestem. Ostatnim co pamiętałam... No właśnie. Co to było? Chyba coś głośnego, a może jasnego? Potrząsnęłam głową próbując sobie coś przypomnieć i natychmiast tego pożałowałam, ponieważ kiedy tylko się poruszyłam, całe ciało zaczęło mnie boleć. Cicho jęknęłam.
       Nagle usłyszałam w głowie głos. Był on cichy i łagodny, przesycony dogłębną dobrocią. Uspokoił mnie i ukoił mój ból. Oddech do tej pory chrapliwy stał się łagodny i cichy.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Wszystko mnie boli. A najbardziej głowa.
- Jak widać skutki ataku jeszcze nie ustąpiły, ale powoli wracasz do zdrowia.
- Gdzie ja jestem?
- Później. Najpierw się tego napij - po tych słowach poczułam przy wargach coś ciepłego i mokrego. Zachłannie się napiłam, a kiedy skończyłam poczułam się dużo lepiej.
- Co to było? - spytałam.
- Później moja droga, później - usłyszałam ten sam łagodny głos, co wcześniej. - Teraz musisz odpocząć i się zregenerować. Porozmawiamy, jak będzie z tobą lepiej.
       Mimo, że nie podobała mi się oferta głosu, nie miałam siły protestować. Spróbowałam sobie więc coś przypomnieć, jednak moje myśli były powolne i ociężałe i szybko odpłynęły w krainę snów.

                                                                                     ***

       Kiedy się obudziłam czułam się już dużo lepiej. Mimo, że wciąż dźwięczało mi w uszach, głowa ani ciało już tak bardzo nie bolały. Westchnęłam więc, przeciągnęłam się i otworzyłam oczy. To co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach.
       Leżałam na niewielkiej leśnej, jasno oświetlonej polanie wśród stada... jednorożców. Nagle wszystkie wspomnienia tamtego feralnego wieczora wróciły z pełna mocą, a ja jęknęłam z niezadowolenia, gdy wszystkie te sceny przepływały mi przed oczami.
       W pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że opieram się o coś miękkiego i ciepłego. Szybko, z przestrachem podniosłam się do pozycji siedzącej i odwróciłam głowę. Mój wzrok spoczął na pięknej samicy jednorożca, emanującej ciepłym, jasnym światłem.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Nazywam się Marina. Pamiętasz coś?
- Tak i to nawet dużo. To ty mnie uratowałaś?
- Nie tylko ja. Całe stado znajdujące się na tej polanie.
- Dlaczego?
- Ponieważ uratowałaś jedno z naszych młodych. A dokładniej moją małą córeczkę, Kalinę. O właśnie tu idzie.
       Spojrzałam w kierunku, który wskazała mi łania łbem. W naszym kierunku szło małe źrebiątko. Mimo, że widziałam, je tylko raz, natychmiast rozpoznałam w nim malca, którego uratowałam.
- Cześć Kalina.
- Hej. Fajnie widzieć cię przytomną.
- Dzięki - odpowiedziałam uśmiechając się lekko.
       Kalina podeszła do nas i usiadła po mojej lewej stronie opierając łeb na moich nogach. Pogłaskałam ją lekko po szyi, na co wydała zadowolony dźwięk.
- Gdyby nie ty, nie przeżyłabym tamtego dnia - powiedziała. - Uratowałaś mi życie. Dziękuję.
- Proszę bardzo maleńka - odpowiedziałam, po czym zwróciłam się do Mariny. - Gdzie jestem?
- W Zakazanym Lesie. To chyba oczywiste.
- Ej no... Przypominam, że wciąż nie czuję się jakoś wyśmienicie, więc mam prawo zapytać o coś, nawet tak głupiego.
       Kalina i jej matka zaśmiały się cicho, a był to dźwięk tak łagodny jak dzwonienie dzwoneczków.
- Jak długo tu już jestem?
- Jakieś pięć dni. Przez długi czas byłaś nieprzytomna. Dopiero wczoraj się obudziłaś. Pamiętasz?
- Nie, jakoś nie za bardzo.
- No trudno. Nie wydarzyło się nic ważnego, więc nic nie straciłaś. A jak się czujesz? Boli cię coś?
- Nie, dzwoni mi tylko trochę w uszach.
- Skoro tak, to myślę, że za jakieś dwa dni będziesz już mogła nas opuścić i wrócić do Hogwartu.
       Skinęłam głową. Jeszcze dwa dni i wrócę do Hogwartu. Nareszcie. Nie mogłam już się doczekać spotkania z dziewczynami, no i oczywiście także Huncwotami. Och... Zupełnie zapomniałam, przecież ja z nimi nie gadam. Znaczy się z Potterem i Blackiem, bo pozostałym wybaczyłam tuż przed szlabanem.
       Potarłam lewy nadgarstek i nagle poczułam, że skórę na nim mam lekko chropowatą. Spojrzałam na rękę i dostrzegłam niewielką srebrną bliznę w kształcie kropli.
- Co to? - zapytałam.
- Och... No cóż. Twoje obrażenie były poważniejsze niż początkowo wszyscy zakładaliśmy. Nie udało nam się uleczyć ciebie naszymi rogami. Dałam ci więc swoją krew.
- Co!? Ale przecież... Każdy kto wypije krew jednorożca zostaje...
- Przeklęty. Masz rację, jednak w tym przypadku jest nieco inaczej. Oddałam ci swoją krew dobrowolnie, w wyrazie wdzięczności za uratowanie Kaliny. To nie będzie miało skutków w przekleństwie.
       Mimo woli odetchnęłam z ulgą. Przekleństwo raczej nie byłoby niczym przyjemnym. Już i tak mam wystarczającego pecha.
- To dobrze, że tak nie będzie. Ale co z tą blizną?
- Niestety zostanie ci na zawsze. Nie wiem, jakie to będzie miało skutki w przyszłości.
- Skutki w przyszłości?
- Tak. Bardzo możliwe, że razem z naszą krwią, do twojego krwioobiegu dostała się też niewielka cząstka naszych umiejętności. Jeśli nauczysz się z nich korzystać, będziesz mogła je wykorzystać w stosowny dla ciebie sposób.
- Naprawdę? Dziękuję. Obiecuję, że nie zawiodę waszego zaufania.
       Marina skinęła mi głową, a ja uśmiechnęłam się do niej i oparłam o jej grzbiet. Leżałam tak wpatrzona w las, myśląc o przyszłości i głaszcząc szyję Kaliny, aż w końcu przymknęłam powieki i zapadłam w spokojny sen.

                                                                                             ***

       Te dwa dni wśród jednorożców minęły mi bardzo przyjemnie. Bawiłam się z młodymi i wdawałam w pogawędki ze starszymi. Dzięki cząstce ich krwi, zaakceptowały mnie w swoim stadzie i bardzo się do siebie wzajemnie przywiązaliśmy.
       Kiedy więc nadszedł dzień powrotu do szkoły, robiłam to z niechęcią. Polubiłam moich nowych towarzyszy i wiedziałam, że będę za nimi tęsknić. Jednak moje życie było wśród ludzi. Wiedziałam, że muszę wrócić. Na odchodnym zwróciłam się do nich wszystkich po raz ostatni:
- Dziękuję wam. Dziękuję, że mnie uratowaliście, mimo, że nie musieliście. Dziękuję, że się mną zaopiekowaliście, mimo, iż nie musieliście. Dziękuje, że przyjęliście mnie do swojego stada. I dziękuję wam za zaufanie jakim mnie obdarzyliście oraz za waszą przyjaźń.
       Jednorożce z uznaniem kiwały mi na pożegnanie głowami, a źrebaki plątały mi się pod nogami prosząc o ostatnią pieszczotę i ostatni dotyk. Jedynymi, które mi towarzyszyły w drodze powrotnej były Marina i Kalina. Samica wzięła mnie na swój grzbiet, po czym wbiegła pomiędzy drzewa.
       Podróż trwała niecałą godzinę. Jednorożce potrafiły być naprawdę szybkie, a ja wiedziałam, że to nie jest jeszcze ich maksymalne tempo, a zaledwie lekki kłus. W końcu dotarliśmy na skraj Zakazanego Lasu i pomiędzy pniami drzew widziałam już Błonia i chatkę Hagrida.
       Zsiadłam z grzbietu Marny i lekko ją przytuliłam, a ona położyła mi na chwilę łeb na plecach. Nie musiałyśmy nic mówić. Wiedziałam, że jeszcze się spotkamy i ona najwyraźniej zdawała sobie sprawę z tego samego. Kiedy ja puściłam uklękłam przed Kaliną i pogłaskałam po szyi.
- Musisz iść? - zapytała ze smutkiem.
- Niestety tak mała.
- A czy mogę iść z tobą?
- Nie - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem na ustach. - Każda z nas ma swój świat. Mój jest tam, w tamtym zamku, a twój tutaj w lesie, w stadzie, przy matce.
- A spotkamy się jeszcze kiedyś?
- No jasne. Jak będę o krok od śmierci, na pewno do ciebie zajrzę.
       Źrebię parsknęło śmiechem a ja pogładziłam ją po grzywie.
- Będziesz grzeczna? - zapytałam.
- Oczywiście.
- I będziesz się słuchać mamy i więcej nie oddalisz się od grupy?
- Masz to jak w banku.
       Uśmiechnęłam się do niej po czym wstałam i po raz ostatni pogładziłam ją po głowie, jednak zanim zabrałam rękę, mała dotknęła swoim rogiem mojej blizny, która pod tym dotykiem rozjarzyła się lekkim blaskiem. Poczułam przepływającą przez moje ciało olbrzymią energię. Poczułam się młodsza, szybsza silniejsza i pewniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Powoli zabrałam rękę przerywając połączenie między nami.
- Dziękuję.
       Kalina skinęła mi głową. Odwróciłam się do Mariny, która powiedziała:
- Teraz idź do Hagrida. Powinien być w domu. Uprzedziliśmy go, że dzisiaj cię odstawiamy. A teraz idź.
       Skinęłam głową jednorożcom po czym odwróciłam się i już miałam odejść, gdy nagle usłyszałam głos:
- Zaczekaj jeszcze sekundkę.
       Kiedy się odwróciłam, podbiegła do mnie Marina z niewielką fiolką w zębach i dała mi ją.
- To moja krew. Gdyby przydażyło ci się coś niedobrego, jedna kropla powinna załatwić sprawę. Pilnuj jej dobrze. Nikt poza tobą nie może napić się z tej fiolki, inaczej zostanie przeklęty.
       Skinęłam głową na znak zrozumienia i jednocześnie podziękowania, po czym odwróciłam się i wyszłam pewnym krokiem z lasu. Stanęłam przed drzwiami domku Hagrida, gdzie odwróciłam się po raz ostatni. Spojrzałam w las i zobaczyłam je, dwa galopujące jednorożce wracające do swojego stada. Ja też musiałam wrócić do swojego świata. Właśnie dlatego szybko i bez zastanowienia podniosłam rękę i głośno zapukałam do drzwi.

-------------------------------------------------------

Wiem, że dawno nie pisałam, ale nie maiłam jakoś weny. Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba, Bardzo, ale to bardzo was proszę komentujcie. To dla mnie bardzo ważne. Nawet krótki komentarz, nawet jedno słowo się liczą.
Pozdrawiam i mam nadzieje napisać niedługo.

4.05.2014

Rozdział 19 - Polowanie na smoka

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...


- O nie! Nie możecie tego zrobić! - jęknęła Dor.
- A właśnie, że musimy. JA muszę to zrobić - odpowiedziałem.
- Och... Jesteście stuknięci.
- Jakbyśmy już tego od dawna nie wiedzieli - powiedział Syriusz.
- Nie ma wyjścia. W takim razie idziemy z wami - powiedziała Ann.
- O nie! Nie ma mowy jesteście nam potrzebne tutaj - odparłem.
- A niby po co? - zapytała Dor z pretensją.
- Ktoś musi nas kryć przed nauczycielami. No i poinformować ich gdzie jesteśmy, gdybyśmy już załatwili bestię.
- Kretyni! Idioci! A co jak coś wam się stanie? - zapytała z przerażeniem Ann.
- Nie martw się złotko. Będzie dobrze - odpowiedział z uśmiechem Syriusz.
       Dziewczyny zazgrzytały zębami nic nie mówiąc. Uśmiechnąłem się do nich i dałem jedno, z naszych dwukierunkowych lusterek.
- Co to? - zapytała Ann.
- Dwukierunkowe lusterko. Wystarczy, że wypowiesz do niego imię któregoś z nas, a będziesz w stanie z nami rozmawiać. No dobra. To chyba na tyle. Idziemy chłopaki - zwróciłem się tym razem do moich przyjaciół.
       Wszyscy trzej skinęli głową i wyszliśmy z PW. Kiedy przeszliśmy przez obraz, zażuciłem na nas pelerynę niewidkę i udaliśmy się na błonia, a potem do lasu. Kiedy już przekroczyliśmy linię drzew zdjąłem pelerynę i schowałem w kurtce.
- A tak wogóle James, to wiesz gdzie my mamy iść? - zapytał mnie Łapa.
- No... Więc... Tak nie do końca - przyznałem.
       Syriusz tylko pokręcił z politowaniem głową.
- A więc mamy łazić po Zakazanym Lesie o 2 nad ranem szukając smoka mordercy, który może być wszędzie? - spytał Glizdogon.
- Mniej więcej - przyznałem.
- Super - jęknął Lunio.
- To co teraz? - zapytał Peter.
- Proponuję zaklęcie namierzające - odparł Remus. - Dzięki niemu się nie zgubimy i przy odrobinie szczęścia znajdziemy smoka.
- A nie łatwiej się przemienić? - zasugerował Łapa.
- Przypominam ci, że ja tego nie potrafię.
- Och, no tak. Wybacz Luniu, zapomniałem.
- W przeciwieństwie do mnie. Nie tak łatwo jest zapomnieć o tym czym się jest.
- Ok. W takim razie zaklęcie namierzające - zarządziłem.
       Remus rzucił odpowiednie zaklęcie i ruszyliśmy w las w głębokim milczeniu. W pewnej chwili Glizdek zapytał:
- A co zamierzamy zrobić, jak już tego smoka znajdziemy?
       Musiałem przyznać, że było to dość trafne pytanie. Tak bardzo postanowiłem się zemścić, a nawet nie wiedziałem, jak to zrobić. Zatrzymaliśmy się i spojrzałem na swoich przyjaciół, w niemym geście pomocy. Szybko więc odezwał się Syriusz:
- Najlepiej jest go otoczyć i potraktować oszałamiaczami, mniej więcej w tym samym momencie, a potem związać. A później to się zobaczy.
       Przytaknęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie wiem, ile czasu szliśmy, ale z pewnością bardzo długo. Przeczuwałem, że niedługo nastanie ranek. I miałem rację. Po chwili marszu, na horyzoncie ukazał się wąski pasek słońca. Uśmiechnąłem się, kiedy pierwsze promienie słońca oświetliły mi twarz.
       Nagle usłyszałem cichy szmer niedaleko i gwałtownie się zatrzymałem, tak, że Syriusz i Peter idący za mną, omal się na mnie nie przewrócili. Złapałem idącego przede mną Lunatyka za łokieć i pociągnąłem go w kierunku najbliższego drzewa, przy którym przycupnęliśmy. Wyjąłem z kieszeni kurtki pelerynę i zażuciłem ją na nas.
       Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Miałem właśnie zdjąć pelerynę i przeprosić przyjaciół za ten fałszywy alarm, gdy szelest się powtórzył, tym razem jednak znacznie bliżej. Po chwili z krzaków wyszedł gniady centaur, rozglądając się uważnie na boki. Przez ramię przewieszony miał kołczan, a w ręce trzymał łuk. Wstrzymałem oddech i wydało mi się, że moi przyjaciele zrobili to samo. Mimo, iż byliśmy pod peleryną, baliśmy się, że stworzenie mas zauważy. Jednak on tylko przeszedł koło nas i udał się dalej. Chciałem już odetchnąć z ulgą, ciesząc się, że pozostaliśmy niezauważeni, gdy nagle moje dwukierunkowe lusterko zaczęło się obracać i brzęczeć i całe to nasze ukrywanie się diabli wzięli.
       Centaur natychmiast zareagował. Wyciągnął z kołczanu strzałę i posłał ją prosto w moją twarz, jakby wiedział dokładnie gdzie jestem. W ostatniej chwili zdołałem się odchylić i pocisk przeleciał mi tuż przed nosem. Mówiąc to, mam na myśli, że strzała musnęła mnie i pociągnęła za sobą pelerynę, przez co natychmiast staliśmy się widoczni. Nim zdążyliśmy się otrząsnąć, centaur był już przy nas z wycelowaną w gardło Syriusza strzałą.
- Co wy tu robicie? - zapytał ostro, jednak byliśmy zbyt zaskoczeni by odpowiedzieć. - CO TU ROBICIE!? - wrzasnął.
- Witaj wielki i potężny centaurze - powiedział Lunio kłaniając się, a my poszliśmy w jego ślady. - Wybacz nam proszę, że zakłócamy twój spokój.
- Spokój - mrukną już nieco łagodniejszym tonem. - Och tak. Zdecydowanie chciałbym mieć spokój. Ale niestety mamy intruza w puszczy, przez co musimy się ciągle pilnować.
- Czy mówisz o smoku? - zapytałem, nim zdążyłem ugryźć się w język.
- Owszem, ale skąd to wiesz? - zapytał z podejrzliwością.
- Nasza przyjaciółka została przez niego zaatakowana. Nie wiadomo, czy przeżyje - odpowiedziałem ze smutkiem.
       Widziałem, jak przyjaciele patrzą się na mnie ze zdziwieniem. Zupełnie zapomniałem im powiedzieć, że Lily może umrzeć. Postanowiłem jednak rozmowę z nimi przełożyć na później. Znów zwróciłem się do centaura:
- Chcemy pomścić jej cierpienie i dlatego szukamy bestii. Chcemy ją pokonać.
       Przez chwilę miałem wrażenie, że centaur się uśmiechnął, ale nie byłem tego pewien, gdyż już po chwili miał na powrót kamienny wyraz twarzy.
- To bardzo ryzykowne - powiedział. - Wy też możecie odnieść liczne obrażenia walcząc ze smokiem.
- Nie dbamy o to - odpowiedziałem. - Najważniejsze jest to, by uwięzić smoka, który wyrządził tyle cierpień naszej przyjaciółce.
- W takim razie myślę, że przyda wam się pomoc. Ja i moi bracia pomożemy wam pokonać stwora. Jednak weszliście na nasze terytorium bez zezwolenia. W zwykłych okolicznościach zostalibyście za to ukarani. Jednak sytuacja jest nadzwyczajna i mamy ten sam cel, dlatego tym razem nic się wam nie stanie. Jednak nie wchodźcie już na nasze terytorium. Może to się dla was źle skończyć.
- Dziękujemy ci o potężny - powiedział Lunatyk.
       Centaur skinął głową i opuścił łuk, po czym zagwizdał.
- Gdzie jest smok? - zapytał Łapa.
- Jego legowisko znajduje się niedaleko stąd. Podróż zajmie nam kilka minut.
       Skinęliśmy głowami i czekaliśmy, aż pojawią się inne centaury. W tym czasie wziąłem pelerynę i schowałem ją do kieszeni kurtki, a strzałę oddałem jej właścicielowi, po czym wyjąłem z kieszeni lusterko i powiedziałem:
- Ann Lorens i Dorcas Meadowes.
       Po chwili zobaczyłem twarze moich przyjaciółek.
- Uff, już się bałam, że coś wam się stało - powiedziała z ulgą Ann.
- Było blisko. Przez was omal co nie zginęliśmy.
- Jak to?
- Ech, to dłuższa historia. Opowiemy jak wrócimy. Wszystko już u nas ok. Wiemy gdzie jest smok i idziemy właśnie go pokonać. Nie kontaktujcie się z nami, bo może nam to zająć dłuższą chwilę. Najlepiej idźcie spać, bo jutro będziecie nieprzytomne. Nie martwcie się o nas, zobaczymy się przy śniadaniu.
       Dziewczyny skinęły głowami, po czym się rozłączyły i czekaliśmy dalej.
       Kiedy centaury się zjawiły, nasz 'przyjaciel' wytłumaczył im wszystko. One tylko potaknęły głowami zgadzając się z jego decyzją.
- Dobrze - zwrócił się do nas. - Plan jest taki. Dzielimy się na cztery grupy. W każdej jest jeden z was i trzech naszych. Otoczymy bestię w jej legowisku i zaatakujemy z kilku stron. Wy oszałamiacie smoka, a my strzelamy do niego z łuków. Później wiążemy go linami. Wszystko jasne?
       Potaknęliśmy.
- Ok. A więc dzielimy się na grupy.
       Ja znalazłem się w drużynie gniadego centaura, a moi przyjaciele zostali przydzieleni do pozostałych grup. My mieliśmy podejść smoka od frontu, grupa Łapy od tyłu, Lunatyka od prawego skrzydła, a Petera od lewego. Kiedy, już wszystko było ustalone, każdy z nas poszedł w swoją stronę.
       Droga zajęła nam kilka minut. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się na polanie, zaparło mi dech w piersiach. Smok był bardzo piękny, choć biła od niego niebezpieczna aura. Patrzyłem na śpiące stworzenie z lękiem i zachwytem jednocześnie.
       Jednak przypatrywnie się stworzeniu nie było mi dane, gdyż z prawej i lewej strony, gada uderzyły dwa oszałamiacze. Był to sygnał dla mnie. Natychmiast zaatakowałem smoka. W tej samej chwili pozostali członkowie mojej grupy napięli łuki i wystrzelili w kierunku stwora, który jeszcze nie zdążył się całkowicie obudzić po głębokim śnie. Kiedy jednak, dotarło do niego, że jest atakowany, zaryczał i zaczął się bronić pazurami. Miejsca było mało, a my schowani byliśmy pomiędzy drzewami, dzięki czemu, nie mógł nas dosięgnąć swoimi szponami.
       Jednak my również, mieliśmy problem, z atakowaniem stwora. strzały odbijały się od jego łusek, a zaklęcia oszałamiające tylko go dezorientowały. W pewnym momencie zobaczyłem, że tylne łapy smoka są wiązane grubymi sznurami. Domyśliłem się, że to Lunatyk wpadł na ten pomysł, a widząc, że skutkuje, poszedłem w ślady mojego przyjaciela. Syriusz i Peter również podchwycili ideę i po dłuższej chwili smok był już związany. Centaury strzelały do niego, celując w słabo osłonięte miejsca, takie jak skrzydła, brzuch i szyja.
       Nie oznaczało to jeszcze zwycięstwa. Mimo oszołomienia smok wciąż był przytomny i rzucał się na wszystkie strony, tak, że krępujące go więzy się poluzowały. Wiedziałem, że musimy coś szybko wymyślić, inaczej wielki gad nam ucieknie. I nagle pomyślałem o zaklęciu usypiającym. Szybko wymierzyłem różdżką w kierunku smoczego łba, a kiedy stwór otworzył paszcze rzuciłem zaklęcie. W paszczę smoka trafiły jeszcze trzy promienie. Domyśliłem się, że Huncwoci pomyśleli o tym samym co ja. Potwór został odrzucony do tyłu. Potrząsną łbem, po czym padł uśpiony na łące.
       Pozostali dołączyli do nas po chwili gotowi do świętowania. Gniady centaur zwrócił się do mnie:
- Odwaliliście kawał dobrej nagrody. Jesteśmy wam winni przysługę.
       Na te słowa skinąłem głową, po czym ziewnąłem. Gniadosz musiał to zauważyć, gdyż zwrócił się do nas:
- Widzę, że jesteście nieźle zmęczeni. Chodźcie za mną. Odprowadzę was do zamku.
       Pożegnaliśmy się więc z pozostałymi centaurami i poszliśmy za naszym przewodnikiem. Po około godzinie znajdowaliśmy się już na skraju lasu, żegnając się z nowym znajomym.
- Dziękujemy ci bardzo za pomoc - powiedziałem.
- To był mój obowiązek - odparł z powagą, jednak po chwili uśmiechnął się serdecznie. - Kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Mam taką nadzieję - odparłem ściskając mu dłoń.
       Centaur machnął na nas, po czym pogalopował w serce puszczy, a ja zarzuciłem na siebie i moich przyjaciół pelerynę i poszliśmy przez błonia do zamku. Kiedy mijaliśmy WS poczułem zapach jajecznicy i natychmiast poczułem głód. Patrząc na twarze moich przyjaciół domyśliłem się, że również są głodni. Schowałem więc pelerynę i poszliśmy do stołu coś zjeść.
       Kiedy już się najadłem spojrzałem na moich kolegów. Każdy z nich miał kilka zadrapań i sińców, ale żadnemu z nas nie stała się większa krzywda na co odetchnąłem z ulgą.
       W pewnej chili odezwał się Łapa:
- Rogacz, dlaczego nam nie powiedziałeś, jak poważny jest stan Lily?
- Nie chciałem was martwić.
- A nie uważasz, że mamy prawo wiedzieć? Kiedy zamierzałeś nam to powiedzieć, co?
- Chciałem to powiedzieć wczoraj, ale było mało czasu na wyjaśnienia, a poza tym patrząc na wasze miny, nie chciałem, żebyście wiedzieli. Wiedziałem, że będziecie się zamartwiać.
- No już dobra, dobra. Nikt ci nie robi wyrzutów, po prostu... A zresztą nie ważne. Najważniejsze, że pokonaliśmy tego potwora.
- Mhm.
- Tylko czy to jej pomoże? - zapytał Lunatyk.
- Nie wiem - odpowiedziałem. - Okaże się. Teraz wszystko zależy od niej.

Koniec psot...

-------------------------------------------------------

Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale jakoś nie było ku temu sposobności. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał. Nie wiem, co prawda kiedy następny, ale najprawdopodobniej niedługo. Komentujcie proszę, to dla mnie ważne.
Pozdrawiam